poniedziałek, 1 grudnia 2014

XI. Ubytek na duszy?

Kiedy jedliśmy z Angel śniadanie, panował podejrzany spokój. Cisza przed burzą, a może po prostu ból głowy spowodowany kacem. Cóż, ciężko ocenić.  Wczoraj trochę się zabalowało między innymi u Perrych, Hamiltonów, a na koniec w barach przy Sunset Blvd. Połowy z tego nie pamiętałem, ale byłem pewny że jeszcze dziś dowiem się co robiłem poprzedniej nocy poprzez cudowne, przydatne w takich sytuacjach czasopisma plotkarskie.
- Steven, nie chcę marudzić, ale gdzie masz aspirynę? - Podniosła głowę z blatu i przyglądała się mi z przymrużonymi oczami.
- Już ci daję. - Zaśmiałem się i wyciągnąłem z szafki pudełko z tabletkami, kiedy po mieszkaniu rozszedł się rozsadzający czaszkę dźwięk dzwonka. Natychmiast odskoczyłem od skołowanej Angie i pobiegłem do drzwi. Natychmiastowo je otworzyłem i kogo ujrzałem? Cyrindę. Nie miałem pojęcia, czego tu jeszcze szuka, ale kiedy tak się w nią wpatrywałem miałem ochotę usiąść i się pochlastać. Wyglądała paskudnie. Spuchnięte, przekrwione od dragów oczy, ręce z widocznymi nakłuciami od igieł, pełno siniaków, posklejane włosy, wątpliwej świeżości ubrania. Przykro było na to patrzeć, serce się krajało. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu, byliśmy w tym razem. Taki przykład dawaliśmy naszemu dziecku, które teraz, o zgrozo, musiało się z nią użerać.
- Steven, ja w sprawie Mii. - Wybełkotała i przechodząc koło mnie, weszła do domu. Oglądałem jej zachowanie i powoli żal zamieniał się w irytację. - Chodzi o to, że ona zostanie ze mną. - Uśmiechnęła się szeroko i o mały włos upadłaby na podłogę.
- W takim stanie, na pewno nie będziesz jej miała. Dopilnuję tego osobiście. - Powiedziałem szorstko, nie mogąc wyobrazić sobie dalszych losów naszego dziecka przy takiej matce. Już i tak zbyt dużo wycierpiała ta mała, by dalej użerać się z koszmarem narkotykowego domu. Byłem temu winny i czułem, że muszę w końcu to naprawić.
- A co zabierzesz mi ją?! - Wykrzyczała zbulwersowana. - Już wszystko mi zabrałeś! Teraz chcesz i ją?!
- Popatrz na siebie, jak ty wyglądasz! - Mi również powoli wysiadały nerwy.
- A kto doprowadził mnie do tego punktu?! Kto pierwszy zdychał przy dragach?! Doskonale wiemy. A może przypomnieć ci, jak mnie okładałeś po twarzy, za jeden woreczek koki? - Tego było zbyt wiele. Już nie potrafiłem się opanować, bo wypominała mi to, o czym chciałem zapomnieć, zmienić. Zaciskając zęby pchnąłem ją lekko do tyłu. Nawet tego nie kontrolowałem.
- No i o tym mówię! Nic się nie zmieniłeś! Dalej jesteś chujem, któremu nie oddam dziecka. - Wysyczała, a po jej policzkach popłynęły łzy. Nie miałem siły dalej z nią walczyć.
- Wynoś się stąd. - Oparłem się o ścianę, przecierając oczy
- Wycałuj tą swoją nową lalę i życz jej powodzenia w życiu. Nie wytrzyma nawet roku. - Powiedziała żałośnie, po czym opuściła dom, trzaskając drzwiami. Ja natomiast wróciłem do kuchni, w której już nie było Angel. Wziąłem łyk kawy i udałem się na górę.  Blondynkę zastałem w garderobie, gdzie pospiesznie wyrzucała z szuflad wszystkie swoje rzeczy. Przyglądałem się temu na początku nie reagując. Moje serce kuło, jakby ktoś wbijał w nie ostry sztylet.
- Czemu się pakujesz?
- Bo wszystko dzieje się za szybko. Zobacz, ja nie nadążam. Nie mam pojęcia na czym stoję. Wszystko się komplikuje. Ty masz własne problemy, ja też. Mimo, że cię uwielbiam to nie mogę zostać. - Z każdym słowem załamywał się jej głos. - Nie lepiej będzie odpocząć, przemyśleć to wszystko, poukładać sobie życie?
- I nawet ty chcesz mnie teraz zostawić? - Spojrzała na mnie oczami, w których przelewały się fale smutku.
- Jak będzie odpowiednia pora, to wiesz gdzie mnie szukać. - Uśmiechnęła się słabo, pociągając nosem. Nie mogłem patrzeć, jak tracę kolejną ważną osobę w moim życiu. Po prostu wyszedłem z domu i ruszyłem na przejażdżkę. Sto pięćdziesiąt na zegarze, to było to czego najbardziej teraz pragnąłem. Czerwony Pontiac, prezent od ojca, gnał przed siebie wywożąc mnie poza miasto. Jechałem do miejsca, w którym zawsze mogłem przemyśleć kilka spraw. Domek w lesie, kilkadziesiąt kilometrów od LA.  Lądując tam, od razu wyciągnąłem z szafki niezawodnego Danielsa, który jako jedyny był mi w stanie teraz pomóc. Usiadłem na drewnianej podłodze i przyssałem usta do gwinta butelki,  z której pociągnąłem kilka sporych łyków. Przyjemne ciepło zalało mój przełyk, a już po chwili nogi stały się nieco rozluźnione. Siedząc tak przy oknie powoli opróżniałem trunek. Niebo, które do tej pory kąpało się w promieniach słonecznych, nagle pokryły ciemne chmury i spadł deszcz. Pogoda idealnie wpasowała się w mój nastrój. Wszystkie anioły płakały razem ze mną. Zastanawiałem się jedynie, czemu to ja mam takiego pecha? Czy to we mnie leży problem? Znowu zostałem sam. Co prawda nie na zawsze, przecież powiedziała że może kiedyś nam się uda i mam się odezwać, jednak znałem już tego typu sytuacje. Zazwyczaj nie udawało się to ponownie i chyba tego najbardziej się obawiałem. Starałem się zrozumieć w tej sytuacji Angel. Jej życie nagle zmieniło się w pędzącą dwieście na godzinę Corvettę, a dodatkowo usłyszała co usłyszała i pewnie się wystraszyła. Smutne było to, że za błędy z przeszłości musiałem płacić także teraz. Powoli traciłem kontrolę nad Stevenem Tylerem, który uchodził za ćpuna, alkoholika, ostatniego dupka, tyrana, seksoholika, okropnego ojca i męża bijącego swą żonę. Mimo wielu zmian, dalej w oczach innych byłem tą paskudną postacią wyrafinowanego frontmana Aerosmith, nie zasługującego na żadne poważniejsze uczucia.
- Zdrowie skurwielu, zdrowie za wszystkie grzechy popełnione w dotychczasowym życiu! - Krzyknąłem sam do siebie, zaczynając drugą butelkę. Traciłem kontakt z rzeczywistością, jednak tym razem tego potrzebowałem. Tak na chwilkę zapomnieć o wszystkim, o całym świecie.
Słaniając się na nogach wyszedłem z domku, witając się z ciepłymi kroplami, spadającymi z nieba prosto na moją twarz. Brakowało mi tego, robiło się zbyt pięknie.



~*~

- Pani Foxe, twierdziła pani, że rozwód powinien odbyć się z orzeczeniem o winę pana Stevena Tylera. Na jakiej podstawie uzasadni pani swoje stanowisko? - Wpatrywałem się w to sędziego, to w Cyrindę zastanawiając się jak potoczy się cały ten cyrk. Chyba zobojętniałem na to wszystko. Jeszcze półtora miesiąca temu siedziałem z nosem w papierach, a teraz po prostu sobie odpuściłem. Mogła brać moją kasę i zawijać tyłek w troki, bo nie za bardzo mnie to obchodziło. Jedyne na czym mi jeszcze zależało to Mia, z którą zresztą nawiązałem ostatnimi czasy lepszy kontakt. Kiedy Cyrinda była na przymusowym odwyku, to ja zajmowałem się małą.
- Wysoki sądzie, ja zostałam wciągnięta w to wszystko... W dragi, w ten chory świat. - Pociągnęła teatralnie nosem, a ja tylko wywróciłem na to oczami. Może gdzieś głęboko, głęboko w środku było mi jej szkoda, jednak wiedziała w co się pakuje. Nigdy nie byłem grzecznym chłopcem. - Nasze ostatnie dni razem były koszmarem. Widzieliśmy się raz na trzy miesiące, a jeszcze wcześniej, kiedy było więcej czasu, dochodziło do bójek. - Spojrzałem na nią, kiedy zaczęła się cała trząść. W sercu miałem zarówno złość jak i współczucie. Dziwna mieszanka.
- Czyli chce pani powiedzieć, że dochodziło do przemocy fizycznej w rodzinie ze strony pana Tylera?
- Niestety tak, ale nie tylko. - Zawahała się lekko, ale spoglądają na swojego prawnika jakby odzyskała odwagę na kontynuowanie zeznań. -Bo chodzi jeszcze o to, że ja... On mnie wykorzystał.-Otworzyłem szeroko oczy, nie dowierzając w to co przed chwilą usłyszałem. Musiałem zareagować!
- Wysoki sądzie, to są jakieś bzdury! Nigdy nie tknąłem jej, bez wyraźnej zgody! Nie mógłbym tego zrobić! - Zerwałem się z siedzenia, podnosząc głos. Wszyscy obecni na sali zamilkli, jakby nie wiedząc komu wierzyć. Ja byłem pewien swego. Nigdy nie dopuściłbym się gwałtu! A tym bardziej na niej. Przecież ją kochałem. Czekałem na nią, nie dotykając jej,  póki się nie rozwiodła z poprzednim facetem. Teraz tak się odpłacała. Ostrze wbite prosto w plecy już na pierwszej rozprawie, pięknie.


~*~


Ostatnie tygodnie ciągnęły się w nieskończoność, a ja dryfowałam w czasie coraz bardziej zatracając się w malowaniu i muzyce. Nie było nic poza tym. Kiedy słońce powoli wypływało na błękitne wody nieba wyruszałam na plażę, aby pobiegać. Ze słuchawkami na uszach pędziłam przed siebie, przekraczając często trasę dziesięciu kilometrów. Na końcu plaży miałam swój mały kąt, do którego nikt nie przychodził. Tam mogłam robić wszystko. Kładłam się na piasku i wsłuchiwałam się w dźwięki natury, izolując się coraz bardziej od codziennego życia w mieście. Nie miałam czasu na wychodzenie do barów, umawianie się z ludźmi. A może było to spowodowane brakiem chęci. Wolałam siedzieć na dywanie z pędzlem w ręce, zmierzając się samotnie ze swoimi demonami. Nim się obejrzałam, była druga w nocy. Wtedy wychodziłam na balkon oglądając radośnie migoczące na ulicy światła, które już nie były takie same. Mało rzeczy nie uległo zmianie. Chyba tylko moje spotkania z Emily i zamiłowania do uprawiania hobby. Z czasem zaczęłam nabierać dziwnego uczucia, że przemieniam się w innego człowieka. Wewnętrzny niepokój nie dawał mi spokoju. Podobnie zresztą jak świat z zewnątrz. Uliczne szmatławce wzięły sobie mnie na celownik, o czym dowiedziałam się całkiem przez przypadek, wycierając pędzle o poranną gazetę. Nie pojmowałam czego oni u mnie szukali. Przecież od tygodni mnie nie było. Zarówno mentalnie jak i cieleśnie. Żyłam w swoim nowym świecie pełnym zadumy. Ciągle zadawałam sobie pytania, podobnie jak Emily, która przychodząc do mnie nie potrafiła zgadnąć czemu tak się zmieniłam. Podejrzewała o to Stevena, jednak to nie tutaj leżał problem. Raczej chodziło o te pieprzone uczucie, które doprowadzało mnie do wylewania potoku łez. Brakowało mi relacji między nami, niespodzianek, ryzyka. Z drugiej strony nie chciałam wracać do stanu wiecznej niepewności. I tutaj był pies pogrzebany. Nie potrafiłam wybrać, a do tego miałam wątpliwości co do odczuć drugiej osoby. Jakby nie patrzeć, minęło trochę czasu. Wystarczająco dużo na zastanowienie się nad przeszłością. Wieczorami zastanawiałam się co teraz robi Steven. Było mi przykro z każdym wyobrażonym sobie wyjściem.  Właśnie w tych chwilach karciłam samą siebie i uciekałam daleko od problemów.


~*~

Siedziałem w ogrodzie, widząc jak jej ciało kołysze się lekko w rytm muzyki. Radośnie gwizdała, dotykając płatków kwiatów, spoglądając na mnie co chwila. Popijaliśmy zimne piwo, łącząc usta w pocałunku. W salonie leciały bajki Disneya. Biegliśmy do samochodu, aby później razem z muzyką Elvisa przemierzać rozgrzane do czerwoności Los Angeles. O tak, skradzione niebo należało wtedy do nas. Znowu. Wpatrywałem się w nią, kiedy przytulała głowę do szyby. Była moim hymnem narodowym, jedynym skarbem wartym zachodu. Z wdziękiem przekraczała próg baru, po czym z anielskim uśmiechem pytała się co zamawiam. Twarze przewijały się przez klub, a czas zwalniał. Uciekliśmy na plażę. Wszystko było takie wyraziste. Jej śmiech, zapach morza, zimne fale na skórze i ten szept, zapraszający do popełnienia grzechu. Dla takiego partnera w zbrodni mogłem się poświęcić i już nigdy nie wracać do zwykło- niezwykłego świata. Mój sen. Liczyłem, że nie będzie snem, jednak byłoby zbyt pięknie.
- Tatusiu! - Zapłakany głos Mii dochodził z sąsiedniego pokoju. Zerwałem się i zaraz byłem u niej.
- Co się stało kochanie?
- Miałam zły sen. - Przetarła oczka, wpatrując się we mnie wystraszona. Światło księżyca oświetlało jedynie połowę jej zasmuconej twarzyczki.
- Już dobrze, jestem z tobą. - Wtuliła się we mnie, a ja położyłem się obok niej. Przez ostatnie miesiące bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Na początku było ciężko, bo miała do mnie żal. Przecież tyle mnie nie było i nawet teraz często musiałem ją zostawiać, by załatwiać sprawy związane z zespołem. Miałem świadomość, że tego straconego czasu już nikt nam nie odda i mamy dużo do nadrobienia. Tak naprawdę, to nie wiedziałem zbytnio, jak to jest mieć dziecko. Liv wychowywana była przez Bebe i dopiero rok temu dowiedziała się o moim istnieniu, a może bardziej o więzi jaka nas łączyła. A z Mią widywałem się kilkanaście dni w roku, co również było smutne. Więc wszystkie te "tatusiowe" doświadczenia były mi nieznane i musiałem się ich nauczyć.
- Tatuś, a kim jest ta Angel? - Zapytała po chwili ciszy, pociągając jeszcze noskiem, a mnie wbiło w materac. Skąd ona wiedziała o istnieniu tej kobiety?
-Wiesz jak ma na imię?
-Powtarzałeś je przez sen jak szłam siusiu. - I wszystko się wyjaśniło. Nawet nie miałem pojęcia, że tak robiłem.
- To taka moja dobra koleżanka. - Spuściłem wzrok, zastanawiając się nad sensem tych słów. Czy rzeczywiście tak było? Przecież nie dzwoniła, ja też nie, po prostu nie rozmawialiśmy. Chyba racjonalnie było nieco odpocząć, jednak brakowało mi jej. To pieprzone uczucie zabijało mnie od środka. Wiesz, że potrzebujesz przerwy, a jednak jej nie chcesz. To takie irytujące. - Dobrze, to już teraz idź spać.
- Ale ja się chyba trochę boję...
- Pamiętaj skarbie, nad nami czuwają anioły.  Mam dla ciebie wierszyk. Powtarzaj go przed snem, a nie będzie się czego bać.


Cztery anioły są w rogach mego łóżka
Piąty nad głową, a szósty u stóp
Pod głową leży miękka poduszka
Aniołki pilnują mojego snu

Pocałowałem ją w czoło i rzucając ciche dobranoc, wyszedłem z pokoju. Ochota na spanie mi przeszła, a pojawił się apetyt na wyjście na dwór i podziwianie gwiazd. Na tarasie było niezwykle cicho, jedynie od czasu do czasu przez drogę przejeżdżał samochód, wydając z silnika przyjemne mruczenie. Tego potrzebowałem tego wieczoru. Pięknej samotności.


________________________________

Moi Kochani, przybywam ze smutną informacją. Powoli uciekam z świata bloggera, ponieważ goni mnie szkoła. Z bólem serca muszę zawiesić bloga na pewien okres czasu. Możliwe, że w weekendy coś naskrobię i będę starała się dodawać, jednak nic nie obiecuje.
Love,
Chelle

poniedziałek, 10 listopada 2014

X. Rollercoaster czy może jazda konna?

Z samego rana obudziłam się w ramionach Stevena. Kątem oka spojrzałam na zegarek, była za pięć dziewiąta. Pocałowałam bruneta w policzek i pomału wyślizgnęłam się z jego objęć, tak żeby się czasami nie obudził. Zeszłam na dół do kuchni, by zrobić śniadanie. Chciałam chociaż w ten sposób odwdzięczyć się mu za troskę jaką mnie darzył. Z szafek wyciągałam mąkę, mleko, miski, łyżki i inne rzeczy potrzebne do przygotowania naleśników. Kilka minut, a wszystko było już gotowe. Jeszcze tylko musiałam znaleźć jakąś tackę i sos klonowy. Kiedy przeszukałam szafki i dostałam to czego chciałam, mogłam iść na górę. Otworzyłam drzwi i ujrzałam zaspanego Stevena, przecierającego leniwie oczy.
- Dzień dobry. - Przysiadłam obok niego, odstawiając śniadanie na bok.
- O witam. - Zaśmiał się uroczo, mimo że chyba jeszcze nie do końca kontaktował. Pocałowałam go w policzek i weszłam pod cieplutką kołdrę. - Tak to ja mogę codziennie się budzić i witać z nowym dniem. Co my tutaj mamy? 
- Mam nadzieję, że lubisz naleśniki. - Położyłam mu tackę na nogi, po czym podparłam głowę na ręce. Przyjemnie było oglądać zaspanego Steviego, po prostu sama słodycz. 
- Uwielbiam, dziękuję. - Uśmiechnął się i zabrał za jedzenie. - Zjedz ze mną. - Podał mi talerzyk, chyba nie kontrolując drugiej ręki, którą wymachiwał mając na widelcu kawałek naleśnika. Jeszcze moment, a pościel nabrałaby ciekawych plamek po śniadaniu. Jedliśmy powoli, a ja spoglądałam co chwila na zadowolonego bruneta. Widok, bezcenny. Chyba jemu też zbrzydły szpitalne posiłki, które ze mną jadał podczas pobytu w szpitalu.
- Mm zapomniałabym! - Przeżułam resztki pancakesów i mogłam kontynuować. - Muszę dzisiaj lecieć do redakcji, dostarczyć artykuł i zdjęcia. - Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do garderoby, w której na ziemi leżało kilka moich rzeczy. Chwyciłam za kwiecistą sukienkę i czarne botki, do których dobrałam ramoneskę w tym samym kolorze. Biegając w tę i nazad, ubierałam na siebie poszczególne części garderoby, za każdym razem spotykając się z rozbawionym spojrzeniem pana Tylera. O mały włos, a wydłubałabym sobie oko, malując rzęsy. Chyba byłam spóźniona.
- Podwieźć cię? - Zmierzył mnie cwaniackim wzrokiem, opierając się o futrynę drzwi od łazienki.
- Nie, dzięki. Wczoraj już zamówiłam taksówkę. Dobra, to ja już uciekam. Do zobaczenia później. - Cmoknęłam go przelotnie w policzek i zbiegłam na dół kierując się do drzwi wyjściowych.
- Jak wrócisz, to gdzieś cię porwę! - Usłyszałam na do widzenia i z uśmiechem na ustach wyszłam na zewnątrz. Podróż do budynku, w którym miałam okazję pracować minęła szybko i jak za mrugnięciem oka znalazłam się na miejscu. Ze zgromadzonym materiałem udałam się do Cameron, dziewczyny która montowała moje zdjęcia i artykuły. Podejrzanie znowu jej nie zastałam... Za to do gabinetu weszła szefowa, mierząc mnie zimnym wzrokiem, od którego niejedna osoba miałaby dreszcze. 
- Panno Blue, musimy poważnie porozmawiać. - Usiadła w fotelu naprzeciwko mnie i ruchem ręki nakazała mi spocząć na fotelu. Nie wyglądało to za dobrze. Przecież ta kobieta zawsze mnie lubiła, a tu nagle taki ton, taka oschłość. - Chodzi o pani życie prywatne, które niestety zakłóca pracę redakcji. Doszły mnie słuchy, że spotyka się pani z wokalistą Aerosmith. - Rzuciła mi przed nos czasopismo, na którego okładce widniałam ja i Steven, kiedy opuszczaliśmy szpital. Wytrzeszczyłam oczy, nie mogąc w to uwierzyć. Niby spodziewałam się tego, a jednak był to szok. Przecież nikogo nie widziałam opuszczając szpital, żadnego paparazzi, a tu takie rzeczy. - Niestety to już koniec naszej współpracy, proszę zabrać swoje rzeczy i opuścić firmę. - Rzuciła ozięble i wyszła zostawiając mnie samą. Nie wiedziałam jak zareagować. Moja ukochana praca, wymarzone zajęcie! Miałam to teraz tak po prostu rzucić, przez swoje nowe znajomości. Zakuło mnie to w serce, jednak jeszcze bardziej zabolał fakt, kiedy pod zdjęciem zobaczyłam podpis Cameron. Nie wierzyłam własnym oczom. Dziewczyna, taka miła, zawsze uśmiechnięta, życzliwa... Sprzedała mnie do obcych gazet, wszystko pokomplikowała. Czemu jestem taka naiwna i wierzę tylko w dobre intencje ludzi?



~*~


Leżeliśmy na łóżku, starając się opanować śmiech, spowodowany dość dziwną sytuacją z Joe w roli głównej. Przez przypadek pomyliły mu się chyba numery i nie dając mi dojść do głosu, mruczał do słuchawki jak jakiś pieprzony dziwkarz. Dopiero po chwili zorientował się, że nie rozmawia z Billie, a ze mną i odłożył słuchawkę. Razem z Angel wybuchnęliśmy głośnym śmiechem, rzucając się na miękki materac. 
- Steven, o boże. Pieprz mnie! - Krzyknęła, ciesząc się dalej. Co miałem zrobić? Jak jakiś pizduś pytać się, czy jest tego pewna? Chociaż przez chwilkę miałem w głowie taką refleksję, ale i tak od razu przeszedłem do sedna sprawy. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie jej nagła zmiana decyzji. Chociaż w sumie... Ta dziewczyna wszystko robi spontanicznie. Bez jakichkolwiek ceregieli podniosłem jej koszulkę do góry i przejechałem po brzuchu językiem, patrząc jak przy tym wygina ciało z sprężysty łuk. Uśmiechnąłem się do siebie, orientując się jak niewiele potrzeba, aby spowodować takie odruchy. W głowie miałem już plan. Dać jej coś, czego nie miały jej poprzedniczki. Steven Tyler wita panów kordialnie, a panie genitalnie i tego się trzymajmy. Angel była wyjątkowa, więc trzeba było zaserwować jej coś z najwyższej półki, tak aby zaczęła mówić w innych językach. Mogła przygotowywać się na prawdziwą przejażdżkę kolejką górską, bez zapinania pasów bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o te klocki, to wiem jak się dobrze zabawić bez trzymanki.
- Złotko, pokarzę ci rzeczy, których nie znajdziesz nawet w kamasutrze. - Zaśmiałem się cwaniacko. Wracał dziki Steven Tyler, rządny pięknego ciała kobiety, oj tak!  A  Angel była jak objawienie. Całowałem jej usta, kiedy ona zatapiała swe smukłe palce w moich włosach. Bez jakiegokolwiek przerywania tych pieszczot, ściągałem z niej poszczególne części garderoby. Zbyt długo miałem post, zbyt długo. To tak jakby dziecku nagle zabrano słodycze. To nie miało prawa przejść, NIE MIAŁO!
- Nie za gorąco panu w tylu łaszkach? - Zaśmiała się i wyrwała mi się z rąk, po czym usiadła mi na udach. Odpięła koszulę, która poleciała gdzieś w kąt pokoju, tak samo ja i spodnie. Wstałem, a ona wskoczyła mi na biodra. Wszystko działo się szybko, przesuwaliśmy się po ścianie w końcu trafiając do łazienki. O tak, zdecydowanie moje ulubione miejsce po sypialni. Jacuzzi wyglądało nadzwyczaj kusząco, wystarczyło tylko włączyć bąbelki i voila, wszystko jest gotowe. Moja królowa usiadła mi na nogach, a palcami jeździła po plecach, jednocześnie błądząc językiem gdzieś po szyi. Mój kompan był już gotowy do jakiejś większej akcji, kiedy w po pomieszczeniu rozszedł się nieco jakby zdołowany głos dochodzący z... no właśnie skąd?!
- Już wróciłam. - Otworzyłem oczy i zorientowałem się, że wcale nie jestem w tej pieprzonej jacuzzi z dziewczyną mojego życia, a w fotelu z kotem na kolanach! Zastanawiałem się tylko, czy to musiał być tylko sen? 
- O to cudownie, zaraz porywam cię w pewne miejsce, które może ci się spodobać. - Wstałem z fotela i ruszyłem w jej kierunku. Właśnie ściągała buty, kiedy ujrzałem jej minę. - Coś się stało? 
- Nie nic, nic. - Starała się uśmiechnąć.
- Przecież widzę. - Złapałem jej podbródek, tak aby podniosła na mnie wzrok. Było niedobrze, może dowiedziała się o wynikach? 
- Właśnie straciłam pracę. - Pokiwała głową, śmiejąc się cicho, jakby nie dowierzając do końca w to co się wydarzyło. Szkoda mi się jej zrobiło, bo doskonale wiedziałem ile ta robota dla niej znaczyła. Kochała to robić, a tu nagle kazano jej to rzucić. Wszystko zaczęło się komplikować. Przypuszczalna choroba, brak pracy. To niesprawiedliwość! Tak dobra osoba nie powinna doświadczać takich złych rzeczy. 
- Straciłaś pracę, ale dlaczego?
- Koleżanka mnie wkopała, ale nieważne. - Uśmiechnęła się słabo. - Mówiłeś o jakiejś niespodziance.- Podniosła do góry jedną brew, a ja od razu złapałem ją za rękę i wyszliśmy. Za wszelką cenę chciałem pomóc jej zapomnieć o problemach, aby znowu mogła się szczerze cieszyć z każdej chwili życia. 


~*~

Jechaliśmy półtorej godziny, kiedy dotarliśmy do obrzeży miasta. Steven całą drogę starał się mnie rozweselić i nawet mu się to udawało, jednak mimo to, gdzieś w podświadomości bałam się tego co będzie dalej. Po raz pierwszy w życiu nie panowałam nad własną duszą, która powoli zaciemniała się zmartwieniami. Zbyt dużo działo się w moim ostatnim życiu, tyle się zmieniło. Z dnia na dzień poznałam Stevena Tylera, trafiłam do szpitala, zwolniono mnie z pracy. Kiedyś moje dni były prawie takie same, zlewały się z sobą, tworząc uroczą monotonię. Nie było mi z tym źle. Robiłam codziennie to co chciałam, nie martwiąc się o nic. Wszystko było takie... proste? Tak, to dobre słowo. 
- Jesteśmy. - Rzucił radośnie, łapiąc mnie za rękę. Mimowolnie moje kąciki ust podniosły się do góry. Nawet kiedy było mi źle, nie mogłam nie odwzajemnić sympatii bruneta. - Zaraz dowiesz się co i jak. - Wyszliśmy z auta i zorientowałam się, że jesteśmy w stadninie koni. Wszystkie złe zdarzenia nagle uleciały, a zastąpił je zachwyt. Na widok pięknych koni, o mało co, a nie skakałabym jak małe dziecko. Lśniące grzywy, dumne galopowanie, ciche rżenie. 
- Dzień dobry. - Podszedł do nas właściciel stadniny i przywitał się uprzejmie, ściskając nasze dłonie. - Zapraszam za mną, zaraz dobierzemy konie. Jeszcze pytanie, czy mieli państwo wcześniej jakiś kontakt z tymi zwierzętami? 
- Tak, ja jeździłem kilka razy, a Angel jest w tym bardzo dobrze obcykana. - Puścił mi oczko.
- O to świetnie. W takim razie za mną. - Ruszyliśmy za staruszkiem, oglądając w międzyczasie te dostojne zwierzęta. Kiedy na nie spoglądałam, miałam wrażenie takiej wolności. Już trochę mi tego brakowało. Znowu chciałam poczuć wiatr we włosach, a w rękach skórzane lejce. 
Po kilku minutach już byłam na piękności zwanej Claries. Śliczna czarna, dosyć młoda klacz o spokojnym uosobieniu. Pasowała idealnie. Kiedy słońce schodziło po niebie, chyląc się ku zachodowi, my pędziliśmy przed siebie, śmiejąc się jak dzieci. Od razu przypomniało mi się dzieciństwo, kiedy to jazda konna była moją pasją i regularnie oddawałam się tej przyjemności. To była jedna z tych chwil, która chciałabym aby trwała wiecznie. Takie życie byłoby naprawdę cudowne. Budzić się rano, nakarmić konie, później słuchać muzyki, grać, robić zdjęcia, jeździć, a wieczorem upijać się winem i rozmawiać do samego ranka. Oddać się sztuce i naturze. Tylko czy to nie byłoby za proste? Czasami mamy zapotrzebowanie na większą adrenalinę, trochę cierpienia, bólu, smutki, a następnie falę radości i euforii. 
- Nad czym myślisz? - Steven w jednej chwili znalazł się bliżej mnie.
- Tak sobie... - Wzruszyłam ramionami, skupiając wzrok w jednym punkcie. - Nad marzeniami. Czy nie pięknie byłoby zamieszkać sobie tak na takim odludziu, mając przy sobie jedynie muzykę i zwierzęta? 
- No coś w tym jest. - Zamyślił się na chwilę. - Ale zobacz, ile byś tak pociągnęła? To piękne, ale jak wszytko potrafi się znudzić. Wpadłabyś w rutynę. Przynajmniej tak mi się zdaje. Trzeba po równo dzielić uroki życia. Ryzykować, szaleć, aby później spokojnie wracać do normalności. Równowaga jest potrzebna każdemu z nas...


~*~ 
W dziwnej melancholii wróciliśmy do domu, jednak zadowoleni ze spędzonego razem dnia. Każda chwila spędzona razem wnosiła do tego uczucia coś więcej, coraz bardziej poznawaliśmy własne wnętrza. Dostrzegałem pewien sens, w tym co się stało. Może to i dziwne, ale potrzebowałem długiej przerwy, samotności, aby teraz cieszyć się z takiej osoby jak Angel. 
Kiedy poszła się kąpać, ja zaszyłem się w poddaszu. Lubiłem tam chodzić, aby pomyśleć, coś poukładać sobie w głowie, a czasami stworzyć coś twórczego. Intensywnie myślałem, starając się uporządkować ten bałagan w głowie. Nie miałem pojęcia na czym stoję, jednak serce mówiło mi że może być dobrze. Ten rozwód z Cyrindą, zamieszanie z Angie. Cholernie dużo się działo. 
Przysiadłem na podłodze z notesem i długopisem w dłoni, spoglądając w okno. W głowie sam ułożył mi się pewien teks, jednak nie wiedziałem do końca jak go kontynuować. 


"Don't know what I'm gonna do
About this feeling inside
Yes, it's true
Loneliness took me for a ride"


Jeszcze raz zerknąłem na papier tekstem, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Rzuciłem świstek w kąt i oglądałem budzące się do nocnego życia Los Angeles. 
- Steven... - Doszedł do mnie zmartwiony głos Angel. Nie za bardzo wiedziałem o co chodzi, bo przecież dopiero co była taka szczęśliwa. Zbiegłem na dół i jak burza wpadałem do pokojów. Jednak wielka willa, to niezbyt dobry pomysł, kiedy masz kogoś natychmiastowo znaleźć, eh.
- Co się stało? - Wszedłem do salonu i usiadłem obok nie na kanapie. Spojrzała na mnie ze łzami w oczach, podając mi kopertę. Był na niej adres szpitala, w którym leżała. - Czemu płaczesz, przecież jeszcze nawet nie otworzyłaś? - Otarłem spływającą po jej policzku łzę i uśmiechnąłem się lekko, mając nadzieję, że i ona to zrobi, jak to miała w zwyczaju. 
- Boję się. - Wyszeptała, wtulając się we mnie mocniej. 
- Hej, mała... Już dobrze, przecież nic się nie stało jeszcze. Jesteś ze mną. - Pogładziłem dłonią miękkie blond włosy. - Otwieramy? - Pokiwała twierdząco głową, a ja rozciąłem kopertę. Szybko czytaliśmy kolejne to zdania, aby dowiedzieć się najważniejszego. - Jesteś zdrowa! - Krzyknąłem, kończąc wiadomość. Ciężko było mi scharakteryzować radość, jaka ogarnęła moje wnętrze. Jakby z serca spadł taki niewidoczny kamień, o którego istnieniu jednak gdzieś tam wiedziałeś. - Mówiłem ci, mówiłem! - Poderwałem ją do góry, a ona oplotła nogi wokół moich bioder. Cieszyliśmy się jak nienormalni. - Dzisiaj to świętujemy! Dzwonię do Perrego i reszty!


___________________________
Przybywam z nowym i informuję, że uciekam na jakiś czas. Mam konkursy, na których mi zależy, dodatkowe zajęcia i tak dalej i tak dalej. Pozostaje mi jedynie nadzieja, że nie zapomnicie o mnie. 

Wasza Chelle

sobota, 1 listopada 2014

IX. Zabawki są na strychu, a szczury w piwnicy.

Przesiadywałam w szpitalnej sali wtulona w Stevena, czytając z nim jakąś książkę, a raczej starając się to robić. Dzisiaj lekarz miał ostatecznie powiedzieć, czy jestem zdrowa i czy mogę już iść do domu. Tęskno było mi za Aresem, stertą ukochanych winyli, wanną wypełnioną cieplutką wodą i płatkami róż oraz za Emily i Adamem. Co prawda przychodzili do mnie, jednak mieli pracę i nie mogli pozwolić sobie na zrezygnowanie z niej. Na całe szczęście Steven był ze mną cały czas, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Nie wiem, czy wyrobiłabym sama pośród tych wszystkich szarych, ponurych ludzi, patrzących na życie przez czarno-biały obiektyw. Brunet był przy mnie prawie cały czas. Momentami było mi głupio, bo miałam wrażenie, że go zatrzymuję i uniemożliwiam normalne funkcjonowanie, on jednak temu energicznie zaprzeczał. Mimo własnych problemów z rozwodem i tworzeniem nowej płyty, był ciągle ze mną.
- Steven, dziękuję. - Obróciłam się, spoglądając w jego ciemne oczy,a on zmarszczył pytająco czoło. - Dziękuję, że jesteś tutaj. - Uśmiechnął się lekko, po czym pocałował mnie w czoło.
- Nie ma sprawy. - Zrobiło mi się ciepło na sercu. Za każdym jego gestem czułam, że coś jest na rzeczy. Ta przyjaźń zmierzała w kierunku czegoś więcej. Już nawet nie chciałam się przed tym opierać. Serce podpowiadało mi, że mogę na nim polegać. Chyba pierwszy raz w życiu czułam coś takiego. Zawsze trzymałam facetów na dystans, wolałam być wolna, prawdziwie wolna. Ale przecież nie można się cały czas bronić, tym bardziej nie w tym przypadku. Kiedy spotkałam się z Joe sam na sam, potajemnie powiedział mi co czuje Steven. Od tamtego momentu moje podejście do sprawy zmieniło się diametralnie. Nie było już jakichkolwiek wątpliwości co do tego uczucia. Chociażby wystarczyło spojrzeć na zachowania Stevena. Siedział tuż obok, przytulając mnie do siebie. Spoglądałam na niego chwilkę, kiedy zagłębiał się w lekturze. Po chwili chyba zorientował się, że wgapiam w niego swoje ślepia i odłożył książkę na niewielką szafkę, znajdującą się koło łóżka, na której leżały moje szpargały. W zamian chwycił szczotkę i niepewnie zaczął czesać mi włosy. Delikatnie, jakby z obawą, aby nic mi nie zrobić. Poddawałam się temu zabiegowi z uśmiechem na ustach, malując mu palcem kółeczka na udzie. Panowała cisza, jednak porozumiewaliśmy się doskonale, bez używania słów. Przymknęłam lekko oczy, wyobrażając sobie, że jesteśmy nad brzegiem morza. Była to o wiele lepsza wizja, niż ta szpitalna. Leżeliśmy na piasku, grzejąc twarze w cieplutkich promieniach słońca. W powietrzu czuć było orzeźwiającą morską bryzę, a do uszu dolatywały odgłosy śpiewających swą pieśń mew. Nikogo nie było poza nami, nikt nie mógł zakłócić spokoju i tej cudownej, relaksującej ciszy. Zrobiło się tak przyjemnie, do tego stopnia, że prawie usnęłam na siedząco. Oczywiście byłoby zbyt pięknie, gdyby ktoś nam nie przeszkodził. Do uszu dobiegł dźwięk energicznego pukania do drzwi, a ja natychmiastowo oprzytomniałam, wyrywając się z rajskiego ogrodu. Otworzyłam oczy i w tym momencie do sali wszedł doktor Smith.
- Mam dla pani dwie wiadomości. Jedną dobrą, a drugą nieco gorszą. Zacznę od tej dobrej. Jeszcze dzisiaj będzie pani mogła wrócić do domu, a ta gorsza jest taka, że robimy pani badania potwierdzające lub mam nadzieję wykluczające obecność białaczki. Była pani bardzo osłabiona z powodu anemii i musimy sprawdzić, czy to nie jest nic poważniejszego. Niedługo damy pani znać, a do tego czasu proszę o siebie dbać. - Uśmiechnął się do nas i wyszedł. Spojrzałam przestraszona na Stevena. Jego wzrok wyrażał dokładnie to samo. Białaczka? Jaka białaczka?! Nie mogłam mieć tej choroby! Przecież zawsze byłam najzdrowszą osobą w rodzinie, nigdy nie dolegało mi coś poważniejszego jak kaszel czy katar. Mimowolnie zaszkliły mi się oczy.
- Będzie dobrze, nie masz żadnego choróbska. - Brunet przytulił mnie mocno do siebie, czego bardzo w tej chwili potrzebowałam. - Będziesz zdrowa, zobaczysz. Oni tylko tak gadają, bo muszą zrobić te badania na wszelki wypadek.
- A jeżeli jednak... - Po raz pierwszy w życiu patrzyłam na zaistniałą sytuację z tej pesymistycznej strony.
- Nawet tak nie mów. Nie dopuszczę do tego, aby coś ci się stało. - Przytulił mnie jeszcze mocniej, a ja zatopiłam zapłakaną twarz w jego ciemnobrązowych włosach.- Chodź, pakujemy cię, uciekamy do domu i zapominamy. - Uśmiechnął się słabo, ocierając mi łzy spływające po policzkach.



~*~


Wyszedłem z sali, kiedy Angel pakowała się w walizkę. Szybkim krokiem podążyłem w kierunku gabinetu doktora Smitha. Zapukałem i bez zastanowienia wszedłem do środka. Doktorek siedział przy biurku, a koło niego kręciła się recepcjonista. Na mój widok odskoczyła jak oparzona i opuściła pomieszczenie. Pewnie ciągnęła mu druta... Oj,  jaka szkoda, że musiałem przeszkodzić.
- Słucham, w czym mogę służyć? - Ruchem ręki nakazał mi usiąść na krześle naprzeciwko niego. Spiesząc się, nie zrobiłem tego, a od razu przeszedłem do rzeczy.
- Chodzi o te wyniki badań. Nie da się tego jakoś przyspieszyć? Mogę zapłacić.
- Najszybciej dowiemy się o tym za trzy dni, no może w najlepszym wypadku za dwa. Dam panu znać, proszę tylko cierpliwie czekać. - Lekko mnie to zdenerwowało, chociaż facet nie był niczemu winien. Wolałem jednak już teraz wiedzieć, czy mogę być spokojny o Angie.
- Dobrze, w takim razie dziękuję. - Wstałem, kiwnąłem do niego i pospiesznie opuściłem gabinet, udając się od razu do blondynki. Czekała na mnie już spakowana przy drzwiach. Chwyciłem walizkę torbę w jedną rękę, a drugą objąłem zmartwioną Angel. Wyszliśmy ze szpitala i wsiedliśmy do samochodu. Odpaliłem silnik, lecz nie ruszyłem. Spojrzałem na dziewczynę, która wpatrywała się tępo w szybę. - Maleńka, będzie dobrze, zobaczysz. - Oprzytomniała i skierowała na mnie swe śliczne oczy, starając się przy tym uśmiechnąć. - Proszę, zamieszkaj u mnie. - Wypaliłem, nie zastanawiając się nad tym dłużej. Co prawda już kiedyś nad tym rozmyślałem, bo chciałem aby się do mnie wprowadziła, jednak dopiero teraz odważyłem się na tą propozycję. Czekanie na odpowiedź zdawało się być wiecznością. Patrzyłem na jej reakcję, ruchy ciała, mimikę. Nie była pewna, zastanawiała się.
- Steven, ja ci będę tylko wadzić. Przecież masz własne problemy, masz dzieci, masz nagrać płytę i potrzebujesz spokoju. - Wyliczała na palcach, a ja starałem się jej przerwać.
- Ale ja nie będę spokojny, kiedy nie będę miał ciebie koło siebie. Proszę, zrób to dla mnie. - Złapałem ją za trzęsącą się dłoń i spojrzałem w oczy. Szybko się zastanowiła i kiwnęła twierdząco głową, a mi spadł kamień z serca. - W takim razie najpierw jedziemy do ciebie po rzeczy, a później do mnie... znaczy się do nas. - Uśmiechnąłem się, a Angie odwdzięczyła mi się tym samym. Powoli ruszyłem z miejsca, włączając się w nadzwyczaj podejrzanie niezakorkowany ruch uliczny. W radiu leciało akurat "Home Tonight", cóż za ironia losu słuchać swoich kawałków w samochodzie. Już miałem przełączyć, kiedy zatrzymała mnie blondynka.
- Zostaw, kocham tą piosenkę. - Uśmiechnęła się nieśmiało. Cudownie było widzieć jej twarz bez wypisanego na niej smutku. Przemieszczaliśmy kolejne przecznice w akompaniamencie solówki Joe. Pół godziny później już byliśmy pod domem Angie. Wysiedliśmy z wozu i ruszyliśmy do mieszkania jak najszybciej się tylko dało. Otworzył nam jakiś młody chłopak z długimi, ciemnymi włosami, którego raczej nie kojarzyłem. Angel przytuliła się do niego mocno, po czym przedstawiła nas sobie. Cały czas miałem go na oku. Co prawda wglądał na przyjaciela Angie, jednak wpatrywał się w nią jak w obrazek, co wyraźnie pokazywało, że musi czuć do niej coś więcej. Poczułem jak zalewa mnie fala zazdrości, bo chociaż to samolubne, chciałem mieć ją tylko dla siebie. Przysłuchiwałem się ich rozmowie, na bieżąco analizując każde zdanie. Blondynka tłumaczyła się z nagłej przeprowadzki do mnie, a na twarzy chłopaka pojawiał się coraz to większy smutek, którego już chyba nie potrafił ukrywać. Z jednej strony cieszyłem się, że mam tą przewagę, a z drugiej trochę szkoda mi było tego Adama. Gdybym to ja był w jego sytuacji... No cóż, życie bywa smutne i trzeba się z tym pogodzić.
- Dobra, to jestem już gotowa. - Angel po pół godzinie spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i mogliśmy wychodzić. - Niedługo zadzwonię. - Przytuliła się do nieszczęśliwego bruneta, po czym stanęła obok mnie. Podałem mu rękę, po czym chwytając torby wyszedłem z mieszkania. Wsiedliśmy do auta, ówcześnie pakując bagaże i ruszyliśmy prosto do naszej willi. Jak to pięknie brzmi. Chciałem, aby już zawsze tak było. Spojrzałem na blondynkę, głaskającą czarnego kota, który cicho mruczał pod wpływem jej dotyku i uśmiechnąłem się do siebie. Szybko poszło, niby taka spontaniczna decyzja, a może zmienić całe życie... Czas pokaże co się stanie.


~*~

Klęczałam na ogromnym, białym dywanie w garderobie Stevena, wkładając do szafek swoje rzeczy. W głowie miałam niezły bajzel. Co ja zrobiłam, przecież to szaleństwo! Tylko tyle udało mi się wywnioskować z tego bałaganu. Przeprowadziłam się do Stevena, do mojego idola, którego z dnia na dzień darzyłam uczuciem. Ale żeby tak od razu mieszkać razem? Chyba naprawdę jestem wariatką, że przystaję na takie propozycje. A może po prostu jestem... No nie wiem. Trzeba życia próbować! Tak, tym się wytłumaczę.
- Pomóc ci w czymś? - Usłyszałam za sobą głos Stevena.
- Nie dziękuję, dam sobie radę. I tak już cały czas mi pomagasz. - Uśmiechnęłam się, obracając się w jego stronę. Miał na rękach Aresa, który zachowywał się nadzwyczaj spokojnie jak na tak wybrednego pod względem towarzystwa kota. - Chyba cię polubił. - Podniosłam się z kolan i pogłaskałam pupila, mrużącego zielone oczy.
- Oglądał ze mną koszykówkę. - Zaśmiał się, spoglądając na Aresa. Chyba lubił zwierzaki. - Ty też możesz się odprężyć. Dokończysz jutro. A teraz pokażę ci wszędzie gdzie co jest. - Złapał mnie za rękę i wyszliśmy z garderoby do naprzeciwległego pokoju, czyli sypialni. - Tutaj śpisz, a ja mogę na dole albo coś...
- Nie ma mowy. - Przerwałam mu momentalnie. - Już raz to chyba przerabialiśmy.
- No dobra. - Zaśmiał się cicho. - To tutaj jest twoja szafka. - Otworzył niewielką szafkę, w której była jakaś książka i kilka gumek. - Ops, wybacz. Rzucałem swoje rzeczy gdzie popadnie. - Tym razem to ja zaśmiałam się widząc jego minę, kiedy wyciągał to wszystko przerzucając do swoich szuflad. - To jedziemy dalej. Tutaj mam jakieś skarpetki i te sprawy, a te szafki są wolne, więc możesz je wypełnić swoimi rzeczami. Dalej w łazience masz całą szafkę wolną na kosmetyki. Tak samo jest w łazience na dole. Dobra, to może zejdźmy na dół. - Mówił z takim przejęciem, a ja prawie a parsknęłabym śmiechem, widząc jego szybkie ruchy. Niczym wiewiórka na mocnej kawie skakał od pomieszczenia do pomieszczenia, starając się wszystko załatwić na jeden raz. - Tutaj są talerze, miski, a tu sztućce, tu makarony i ryż, tak jakieś sosy. Zresztą sama zobaczysz. O i jeszcze salon. Ściana z płytami, które są do pełnej dyspozycji dwadzieścia cztery godziny na dobę i telewizor i radio i inne elektroniczne duperele. A na dworze jest grill. Tak mówię, jakbyś chciała użyć. Ja kiedyś o trzeciej w nocy robiłem, bo mojemu cudnemu dziecku, Mii zachciało się chlebka z grilla. - Wypuścił głośno powietrze z płuc, po czym oboje się roześmialiśmy. Po wszystkim Steven przejechał mi dłonią po policzku i pocałował mnie w usta.  - Cieszę się, że jesteś.


~*~

Wieczór minął mi strasznie szybko na rozmowie ze Stevenem i spacerze po okolicy. Kiedy byłam już w willi, starałam oswoić się z ogromem tego miejsca. W porównaniu do mojego małego mieszkanka, ten dom był zamkiem! Na całe szczęście nie przytłaczało mnie to, bo wszystko było idealnie rozplanowane i wykończone. Przesiadując w łazience miałam wrażenie, że jestem w innym świecie. Tak prawdopodobnie oddziaływała na mnie ogromna wanna wypełniona letnią wodą z pięknie pachnącym płynem do kąpieli. Potrzebowałam chwilki dla siebie, aby ochłonąć z emocji jakie kumulowały się we mnie całego dnia, aby się zresetować. Nastawiłam krążek Led Zeppelin i udałam się w międzygalaktyczną podróż po wszechświecie. Mentalnie pokonywałam tysiące lat świetlnych na sekundę, nie myśląc o niczym konkretnym. Przed oczami miałam całą paletę barw, tańczącą wesoło i łącząc się, tworząc niesamowite efekty.
-Matko, gorzej na trzeźwo jak po trawie. - Mruknęłam do siebie, otwierając powieki i szykując się do wyjścia z wody. Podniosłam tyłek z gładkiej powierzchni dna wanny i okryłam się ręcznikiem. Szybko umyłam zęby, rozczesałam włosy i na koniec ubrałam się w piżamę. Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze i wyszłam, idąc w kierunku sypialni. Zanim położyłam się do łóżka, jeszcze tylko wyszłam na taras, aby podziwiać panoramę Los Angeles. Piękny widok. Z jednaj strony wzgórza, z drugiej zabudowane miasto, a na zachodnim brzegu ocean. Coś cudownego.
- Tutaj jesteś. - Udało mi się usłyszeć zachrypnięty głos Stevena. Po chwili jego dłonie znajdowały się na moich ramionach.
- Śliczny widok. - Westchnęłam, próbując objąć cały ten obraz wzrokiem. - Ale teraz chce mi się spać. - Ziewnęłam cicho i schowałam się za śnieżnobiałą firaną, powiewającą pod wpływem lekkiego podmuchu wiatru.
- W takim razie idziemy spać. - Brunet obdarzył mnie szczerym uśmiechem, a ja szybko zaszyłam się pod bladoniebieską kołdrą.
- Dobranoc. - Szepnęłam jeszcze cicho na sam koniec.
- Dobranoc. Miłych snów. - Przymknął oczy, a ja zrobiłam to tuż po nim. Jeszcze tylko po omacku odszukałam jego dłoń i mogłam spać.



_________________________________

Dobra, rzygam tęczą i pozdrawiam :)

PS Proszę o komentarze, bo ostatnio było ich bardzo mało. Smutno mi trochę...
Chelle

sobota, 11 października 2014

VIII. Czarna jaskółka, siostra burzy.

Wracając ze spaceru z Aresem spotkałam Joan niosącą całkiem sporą paczkę. Przywitałam się z nią serdecznie i już miałam zniknąć za drzwiami mieszkania, kiedy przypomniała mi się ta kapela, której nie znałam, a bardzo  chciałam poznać.
-Jo, mam pytanko. Mogłabyś pożyczyć mi tą płytę gdzie wokalista śpiewa w jednej piosence o whisky? - Uśmiechnęłam się serdecznie, kiedy dziewczyna spoglądała na mnie z lekkim zdziwieniem.
- Dżem? Jasne, wchodź to ci pokażę parę innych zespołów. Zrobię jakąś herbatkę z prądem albo coś mocniejszego. - Puściła do mnie oczko. Od razu przystałam na propozycję, odstawiając jedynie do mieszkania kota, który już wyrywał mi się z rąk. Weszłam do jej fortecy. Już na samym wejściu przywitały mnie dźwięki jakiejś rockowej, polskiej kapeli. - Siadaj. - Poklepała koło siebie miejsce, gdzie bez zastanowienia posadziłam swój tyłek. Z zainteresowaniem przyglądałam się dużej paczce i płytom, które rozrzucone były po całej ławie. - Dzisiaj dostałam płyty od mamy. - Uśmiechnęła się, jednak w tej minie można było wykryć jeszcze smutek. Nie chciałam wnikać, o co chodzi.
- Udało jej się je wysłać? - Nie ukrywam, że byłam lekko zdziwiona. Prawie każdy wiedział, że do nas nie dochodzi nic ze wschodu.
- Na czarno. - Skrzywiła się lekko. - Wiesz, cholernie zależy mi na tych płytach. Chcę wiedzieć co dzieje się na rynku muzycznym w ojczyźnie, tym samym mając jeszcze więź z krajem, więc mama ryzykuje kombinując jak mi je przesłać. - Dotknęła album grupy "Lady Pank", podnosząc jednocześnie wzrok. - Posłuchasz ze mną? 
-Pewnie. Mnie dwa razy nie musisz pytać, jeśli chodzi o muzykę. - Zaśmiałam się, podnosząc do góry obie ręce. Poczułam wtedy lekkie zawroty w głowie, jednak to zlekceważyłam, tłumacząc się miesiączką. Zamrugałam kilkakrotnie oczami i już było lepiej. Joan właśnie nastawiała jakąś płytę, którego wykonawcy kompletnie nie znałam. Z lekkim zniecierpliwieniem i ekscytacją czekałam na pierwsze dźwięki. Do uszu doleciało mi całkiem co innego, niż się spodziewałam. Nastrojowa piosenka, o nostalgicznym brzmieniu. Nie wiedziałam jaki był przekaz, jednak Jo słuchała tego ze łzami w oczach. Wczułam się w utwór i mną też zaczęły targać emocje, mimo że nie znałam polskiego. Spojrzałam jeszcze na okładkę krążka. "Stan Borys" - tak nazywał się artysta, który właśnie był w trakcie refrenu piosenki pod tytułem "Jaskółka uwięziona". Poczułam jak zamazuje mi się obraz i tracę równowagę, opadając na kanapę. To były ułamki sekundy. Wpadłam w jakiś trans, czy co? Przed oczami miałam mgłę, słyszałam jedynie głos serca i pulsowanie skroni, przez które przebijał się niewyraźny głos Joan. Nie miałam pojęcia co się działo. Powoli traciłam.kontakt z rzeczywistością. "Ja umieram?" - Tylko takie potrafiłam zadać sobie pytanie. Tępo patrzyłam się w Joan, szperającą mi po kieszeniach, a następnie biegnącą do telefonu. Potem już pustka, czerń, nicość.

~*~

Siedziałem sam w domu, przeglądając uważnie papiery rozwodowe, rozmyślając o przyszłości. Powoli wychodziłem na prostą. Byłem wolny od nałogu, jedynie na obserwacji, miałem się rozwieźć, nagrać nową płytę, zacząć nowy rozdział w życiu. W głowie siedziało mi wiele wizji, które jakby wyparowały wraz z głośnym dźwiękiem dzwoniącego telefonu. Podszedłem do stolika i pospiesznie podniosłem słuchawkę. 
- Pan Steven? Nie wiem kim pan jest, ale Angel miała pana telefon zapisany na karteczce w kieszeni i dzwonię, bo ona zemdlała i nie mam pojęcia do kogo się zwrócić. Pogotowie już zawiadomiłam, jedzie do mojego mieszkania, której jest naprzeciwko drzwi Angel. - Mówiła spanikowana, niemal jednym tchem, a mi z każdym słowem robiło się coraz gorzej. 
- Już jadę. - Rzuciłem telefonem i zerwałem się z miejsca. Ciężko było mi pozbierać myśli. Czułem strach, panikowałem. Miałem wrażenie, że tracę jedną z najważniejszych osób w moim obecnym życiu. Mknąłem przez ulice Los Angeles niczym wariat, chcą już być koło Angie. Ciężko było opisać stan w jakim byłem. Do oczu same cisnęły mi się łzy, kiedy zacząłem spekulować, co się dzieje. - Kurwa, zamknij się! - Skarciłem sam siebie, za te wszystkie negatywne myśli. Pewnie to nic poważnego, będzie dobrze. Musiałem pomagać sam sobie podczas tej męczącej drogi. Piętnaście minut trwało jakby w nieskończoność. Nareszcie dotarłem. Zostawiłem auto z kluczykami w cholerę i wbiegłem do mieszkania koleżanki Angel. Byli tam już ratownicy medyczni, którzy klęczeli nad nią, a obok leżały nosze. Chciałem się przez nich przebić, kiedy zobaczyłem jak wygląda blondynka. Zakuło mnie w sercu, chciałem jej pomóc, lecz wiedziałem że nie mogę. Wszystko trwało tak szybko. Zabrali ją na dół i zapakowali do karetki. 
- Mogę z nią jechać? - Zapytałem jednego z ratowników. - A kim pan dla niej jest? - Zmierzył mnie podejrzliwie. 
- Jej facetem. - Rzuciłem bez zastanowienia. Koleś wpuścił mnie do środka, a ja od razu usiadłem obok Angel. Bałem się, cholernie się bałem. Teraz uświadomiłem sobie jak bardzo mi na niej zależy i jak bardzo ją pokochałem. - Będzie dobrze. - Pocałowałem gładką dłoń blondynki, z trudem hamując łzy. Czułem się taki rozdzierany w środku, kuty w serce sztyletem. Najchętniej oddałbym jej wszystko, aby oprzytomniała i uśmiechnęła się do mnie radośnie. 
- Bierzemy ją, szybko! - Do uszu dobiegły mi krzyki ratowników. Byliśmy pod szpitalem. Zabrali Angel, a ja nie za bardzo widziałem co się dzieje. Błądziłem gdzieś w najczarniejszych myślach, bijąc się jednocześnie z samym sobą. Biegałem po korytarzu oddziału, starając się czegokolwiek dowiedzieć. 
- Ja pierdolę, niech mi ktoś coś w końcu powie! - Wydarłem się, skupiając na sobie wszystkie spojrzenia zaskoczonych ludzi. - Gdzie jest Angel Blue i co się z nią dzieje?! 
- Spokojnie, proszę się uspokoić. - Podeszła odo mnie niska pielęgniarka, starając się usadzić mnie na krzesełku. 
- Jak mam być kurwa spokojny, jak nie wiem co się dzieje?! - Załamał mi się głos, a kobieta obdarzyła mnie jedynie współczującym spojrzeniem. Osunąłem się po ścianie, głośno wypuszczając powietrze i przecierając oczy.
- Pan jest partnerem pani Blue? - Podszedł do mnie jeden z ratowników. Energicznie przytaknąłem, czekając na odpowiedź. - Nieoficjalnie mogę powiedzieć, że jest już dobrze. Pani Angel jest teraz bardzo osłabiona, ale wyjdzie z tego. - Odetchnąłem z ulgą, czując jak kamień spada mi z serca. Podziękowałem mężczyźnie i przy okazji zapytałem się, kiedy będę mógł zobaczyć swojego anioła. - O to proszę się pytać doktora Smith'a.

~*~

Zobaczyłam światło, niewyraźne zarysy białego jak śnieg pokoju. Słyszałam szum przerywany co chwila regularnym, rytmicznym pikaniem jakiegoś sprzętu. Coraz szerzej otwierałam powieki, starając się wyostrzyć obraz. W głowie siedziała mi pustka, prawie nic nie potrafiłam sobie przypomnieć. Zero konkretów, jedynie urywki, skrawki, kadry ucięte z tego kiepskiego filmu. Podciągnęłam się do góry na łokciach, przestawiając się na pozycję siedzącą, kiedy ktoś wszedł do sali, strasząc mnie tym samym jak duch. 
- Angie, w końcu wstałaś. - To Steven wkroczył do pomieszczenia.
- Ile spałam? - Przetarłam jedną ręką oczy, a drugą przeczesałam włosy. 
- Dwadzieścia sześć godzin. - Przysiadł tuż koło mnie. Od razu wtuliłam się w jego ramiona, chcąc poczuć to bezpieczeństwo, jakie mnie otaczało w takich właśnie chwilach. Steven pogładził mnie po plecach i pociągnął nosem. W tym momencie do pokoju wszedł lekarz, który postanowił nas rozdzielić.
- Przepraszam, ale muszę pana na chwilę wyprosić. Muszę przeprowadzić kilka badań.
- Wrócę, kiedy tylko będziesz wolna. - Pocałował mnie w policzek i wyszedł tyłem, nie spuszczając ze mnie smutnego wzroku. Czułam się... Tego nie można było opisać. Radość, a jednocześnie smutek i obawa. Nie potrafiłam panować nad swoimi myślami, które błądziły nie wiadomo gdzie.
-Ma pani świetnego partnera. - Lekarz przywołał mnie do świata żywych. - Siedział przy pani cały czas, te dwadzieścia sześć godzin. Strasznie się niepokoił, płakał czekając aż się pani obudzi. Musi panią strasznie kochać. - Wpatrywałam się w mężczyznę w białym fartuchu z kruczoczarnymi włosami jak w obcego. Troszkę zaskoczyły mnie jego słowa. Steven był ze mną cały ten czas? Kilka miesięcy temu wydawało się być surrealistyczne spotkanie go, a co dopiero obecność przy mnie w takiej sytuacji. Rozpłakałam się jak małe dziecko. Nie wiem dlaczego tak się stało. Chciałam jeszcze raz zobaczyć bruneta i wtulić się w jego ramiona. Potrzebowałam go z każdego dnia na dzień co raz bardziej. Uzależniałam się jak od narkotyku i chciałam więcej. Boże, to mnie przerastało. Balansowałam na cienkiej lince przyjaźni tuż nad przepaścią czegoś w rodzaju miłości. Musiałam objąć to myślami, ale nie mogłam. Miałam mętlik, od którego nie potrafiłam się uwolnić. Czarne nie było czarne, a białe - białe. Uroki dzieciństwa i okresu poniekąd wiecznego życia nastolatka uciekały w popłochu. Trzeba było samemu ocenić. Po raz pierwszy w życiu stałam przed poważnym wyborem. Moja pewność, przekonania, poglądy, wolność w podejmowaniu decyzji nagle się ulotniły. Chyba zaczynałam prawdziwie dorastać.

~*~

Kolejne dni mijały mi na przesiadywaniu w szpitalu razem z Angel z nosem w papierach rozwodowych. Coraz bardziej stresowało mnie to życie. Cyrinda nie dawała za wygraną, a stan zdrowia Angie tylko delikatnie się poprawiał. Lekarze mówili, że to nic takiego, a jednak nie pozwalali jej wyjść. Ona mimo to nie traciła swego ślicznego uśmiechu. Wprowadzała prawdziwe słońce do tego szpitala, chodząc po korytarzu, zaczepiając ludzi i opowiadając im przeróżne żarty. Mogłem patrzeć na to godzinami i zastanawiać się, jak tak można? Jesteś w szpitalu przykuty do łóżka, nie masz co robić, boisz się o zdrowie... Przecież tyle czynników jest przeciwnych jej radości. Większość ludzi już dawno by się załamała i pisała same czarne scenariusze.
- Steven, co sądzisz o urwaniu się stąd i pójściu do jakiejś knajpy? - Uśmiechnęła się do mnie, naciągając po samą szyję białą, szpitalną pościel. Już miałem ją zganić za ten pomysł, bo przecież musiała być w szpitalu, była osłabiona, ale przecież raz mogłem jej na to pozwolić.
- Możemy iść. Jestem głodny jak wilk.
- Widzę apetyt dopisuje. - Wyskoczyła z łóżka i poprawiła ten dziwaczny strój szpitalny. Nie znosiłem tych łaszek, źle się kojarzyły, jak całe to miejsce.
- O tak. Mam cholerny apetyt... - Zaśmiałem się w duchu. Miałem apetyt na nią, ale chyba nie wypadało tak z tym wyskakiwać w szpitalu. Tutaj ściany mają uszy, a babcia która jest w sali obok Angel wygląda na podejrzaną. Jak agentka FBI ukryta pod przykrywką schorowanej emerytki.
- To idziemy, tylko się przebiorę. Poczekaj już na zewnątrz jak chcesz. Możesz zostać, ale... - Już się rozkręcała, więc przymknąłem jej usta pocałunkiem. Angel oderwała się ode mnie z uśmiechem na ustach, szeroko otwierając te hipnotyzujące oczęta. Wiedziała jak uwieźć faceta, albo po prostu miała to już wrodzone, taki uwodzicielski charakter i zachowanie. Ta druga opcja wydaje się być bardziej prawdopodobna. Angie wszystko robiła z taką naturalnością, a jej zachowania i wypowiedzi nie były wymuszane. To najbardziej urzekało. - Czyli zostajesz? - Podniosła do góry jedną brew, po czym jakby nie zważając na moją obecność zrzuciła koszulkę. Po chwili obróciła się w moją stronę, przejeżdżając językiem po białych ząbkach. Grała ze mną na ostro, doprowadzając mnie do skraju wytrzymałości. To tak jak facet nie jedzący nic od kilku tygodni, zobaczyłby nagle wielkiego indyka. No błagam! Oczywiste było, że zadziałam. Tylko nie miało to tak wyjść jak zwykle. Nie chciałem, aby poczuła się w jakikolwiek sposób wykorzystana. To Angel miała większe pole manewru. Zbliżyła się jeszcze bardziej, po pewnym czasie wtulając się we mnie. Moje dłonie powędrowały od razu na jej plecy i jeździły po gładkiej skórze. Dreszcze pod opuszkami palców jeszcze chyba nigdy nie przynosiły tak dużej satysfakcji. Przenieśliśmy się pod ścianę, gdzie nie obyło się bez pocałunków i gdzie posunąłem się nieco dalej. Ręce jakby same powędrowały na jej piersi, które były... O matko.
Wszystko leciało tak szybko, chyba za szybko, bo Angie zauważając to zaprzestała pieszczot. - To co, idziemy? - Uśmiechnęła się szeroko, naciągając na siebie top z Deep Purple.
- Ta... Tak. - Wymamrotałem, wracając do siebie. Blondynka doprowadzała mnie powoli to urwiska. Nie miałem pojęcia, ile wytrzymam. 

______________________________

Taaadaaa! Udało mi się Was zaskoczyć? Mam nadzieję. 
Proszę o komentarze, które dodają mi mnóstwo motywacji do dalszego klikania w klawiaturę. 

Love,
Chelle

PS Zapraszam do zakładki "BOHATEROWIE"

niedziela, 5 października 2014

VII. Celibat, kosmici i ulubione czasopismo Joe.

Minął tydzień. Pieprzony tydzień, który przesiedziałem w ośrodku, starając się rzucić wszelkie gówna, jakie pakowałem w siebie przez tyle lat. Kiedy rano wstawałem i spoglądałem w lustro, wydawało mi się, że jestem facetem po sześćdziesiątce z wypisaną na czole rychłą śmiercią. Blada twarz, wory pod oczami, zarost, którego nie miałem siły okiełznać, przekrwione gały, oklapnięte włosy. Patrzenie na siebie było torturą. A do tego wszystkiego dochodziła jedna myśl: "Sam się w to wpakowałeś". Ze mną jednak nie było tak źle, kiedy spojrzeć okiem na Perry'ego. Ten wyglądał jak chodzący zombie, żyjący trup i cholera wie co jeszcze. Oboje przeżywaliśmy piekło, w które kilkanaście lat temu wleźliśmy. Każdego poranka widziałem jak Joe wymiotuje, wije się na łóżku, trzęsą mu się dłonie. Ze mną było prawie to samo, no może trochę lepiej, łagodniej.  Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, że nałóg zaszedł aż tak daleko. Musieliśmy sobie z tym poradzić. Bliźniak dla Billie, a ja... a ja dla dzieci i Angel. Nie chciałem, aby widywała mnie naćpanego. Teraz również nie chciałem się z nią spotykać, ze względu na wygląd i stan w jakim się znajdowałem. Musiałem pocieszać się rozmowami telefonicznymi, które czasami trwały po kilka godzin. Zadziwiające było jak potrafiłem z nią konwersować, nie myśląc tylko o jednym. Byłem normalny... Chociaż nie, normalnie to jestem chujem, byłem inną, lepszą częścią siebie, która na kilka lat gdzieś uciekła i dopiero teraz powoli, malutkimi krokami powracała. Tak mi się przynajmniej zdawało. Ta dziewczyna nieświadomie mnie zmieniała, a ja sam nie wiedziałem czemu tak się dzieje. Kiedy cofnąć się na kilka lat... ba! Na kilka miesięcy wstecz, byłem bezwstydnym dupkiem. Zdradzałem żonę, rujnowałem nasz związek, pieprzyłem każdą napotkaną fankę, którą po zaspokojeniu własnych potrzeb wywalałem z garderoby, nie miałem czasu dla dzieci, niszczyłem wszystko i wszystkich.  Kiedy o tym myślałem, każda minuta zbliżała mnie do jeszcze większego zmieszania własnej osoby z gównem. Zapominałem dopiero wtedy, kiedy rozmawiałem z Angie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenosiłem się do lepszego świata, pełnego ciepłych promieni słońca. Tak działała na mnie śliczna blondynka. Owinęła mnie wokół małego palca. Wystarczyło, aby zaśmiała się do słuchawki, a mi już było lepiej. Nie musiała tak naprawdę nic robić, aby mnie zadowolić. Potrzebowałem jej towarzystwa, no w tym przypadku głosu. Ciągle dziwił mnie jeden fakt, co sprawiało, że do tej pory jej nie wykorzystałem. Przecież za pierwszym spotkaniem w sklepie miałem takie myśli. Aż głupio się przyznawać, co chodziło mi po głowie. Zastanawiałem się jakie ma cycki, jaką nosi bieliznę... Boże. Po drodze do domu oczywiście też oglądałem się za morzem lasek, wiedząc, że każda na jedno skinienie jest moja. Traktowałem ludzi jak materialne zabawki, którymi można się zabawić i kiedy się znudzą, zostawić. Musiałem coś z tym zrobić, zmienić nastawienie. Nabrać jakiegoś szacunku do świata. Teraz tylko pozostawało szukać na to recepty. Czułem, że będzie ciężko, bo charakteru, nawyków nie da się zmienić z dnia na dzień, ale może warto jest spróbować.
- Steven, my umieramy? - Usłyszałem z drugiego końca pokoju.
- Chyba nie, chociaż... Kurwa nie wiem. - Złapałem kosmyk włosów i zacząłem się nim bawić, nie mając innego zajęcia. Ośrodek był jak luksusowe więzienie, w którym mogłeś rzeczywiście umrzeć, ale z nudów. Codziennie tylko posiłki, jakieś idiotyczne rozmowy z masą ludzi, spanie. I tak non-stop.
- Ej, zobacz co znalazłem. - Przywlókł się do mnie na łóżko i na poduszkę rzucił nowiutkiego Playboy'a. Nie znałem modelki, która świeciła na nim cyckami, ale wyglądała całkiem dobrze. Znowu wróciły mi do głowy pewne myśli. - Tak w ogóle, to kiedy ty ostatnio zmacałeś jakąś laskę?
- Joe, ty to jednak zawsze miałeś w sobie ten takt. - Westchnąłem sarkastycznie, przewracając się na plecy. Wgapiając się w śnieżnobiały sufit zastanawiałem się nad odpowiedzią. - Chyba... chyba z trzy tygodnie. - Wytrzeszczyłem oczy, dziwiąc się samego siebie. Tyle wytrzymałem?! Coś jest nie tak.
- No to nieźle ci powiem. Chyba wypadasz z gry kolego. - Zaśmiał się cicho, jednak po chwili skrzywił się i masował skronie opuszkami palców. - To pewnie Angel, co? Nie obraź się, ale jakbym jej nie znał, to już dawno stwierdziłbym, że przeleciałeś ją parę razy. Wiesz, hipiska, to od razu kojarzy się z panną o lekkich obyczajach. - Miałem ochotę walnąć go za to po pysku, jednak nie zrobiłem tego z prostej przyczyny: brak jakichkolwiek sił.
-Zamknij się Perry, po pieprzysz głupoty. - Przejechałem dłonią po twarzy, nie zwracając na bliźniaka już większej uwagi.
- Pieprzyłbym najlepiej jakąś laskę, ale chyba to nie możliwe. - Mruknął. - Kurwa, mamy tu jakiś jebany celibat, czy co do cholery?! Niedługo nas w habity wcisną i do klasztorów powysyłają, abyśmy za organistów robili. Ja chcę do Billie. - Słuchałem tego bełkotu, krzywiąc się po każdym słowie. On będąc czysty chyba gadał gorsze głupoty, niż wtedy, kiedy był na odlocie. Jak nie zgłupiejemy do końca odwyku, to będzie cud...

~*~

Siedziałam w sklepie Emily, starając się napisać jakiś ciekawy artykuł, jednak w głowie miałam pustkę, co było dosyć niekomfortowe w mojej sytuacji. Materiał musiał być dostarczony do piętnastej, a zegar już pokazywał dwunastą. Intensywnie myślałam, jednak ktoś za wszelką cenę starał się mi to utrudniać. Marley co chwila się uśmiechał, brzdąkając na gitarze mieszankę wszystkich utworów, które właśnie wpadały jej do głowy.
-Nie wiem do cholery o czym napisać. - Burknęłam, wpatrując się w czystą jeszcze kartkę, przygryzając długopis.
- To aż dziwne, bo ty zawsze masz w głowie jakieś pomysły, ciekawe tematy. - Spojrzałam na nią, kiedy właśnie pękła struna. Mimowolnie zaczęłam się śmiać, widząc jej wystraszoną minę. Jakby nie wiedziała co się stało, biedna, bezbronna Emily.
- Już wiem, Marley kocham cię! Jesteś mistrzem, moją muzą! - Wycałowałam ją i uciekłam na zaplecze. Za sobą słyszałam tylko znudzone "Tak, jestem cudna, boska i te sprawy. Wiem." Ponownie się zaśmiałam i zamknęłam drzwi. W głowie miałam już zarys felietonu, który miał mieć prosty przekaz, a mianowicie "Korzystaj z życia, póki możesz, bo życie jest cholernie kruche". Tak, to było bardzo w moim stylu, dlatego praca poszła całkiem szybko. Kiedy spojrzałam na zegarek, wskazywał czternastą, więc akurat. Jeszcze tylko przeczytałam tekst i naniosłam kilka niewielkich poprawek. Mogłam ruszać do redakcji. Byłam zadowolona z tego co napisałam, ukryte hasło zamieszczone w felietonie było chyba jednym z moich ulubionych, jakimi starałam się kierować w życiu.
- Już idziesz? - Usłyszałam za sobą zdziwiony głos Emily, o której prawie z tego wszystkiego zapomniałam. - Tak, już uciekam. Jutro zadzwonię. - Cmoknęłam ją w policzek i pospiesznym krokiem opuściłam sklep. Dumnie krocząc po zalanych słonecznym żarem ulicach, kierowałam się w stronę jednego z pobliskich wieżowców, podgwizdując co chwila melodie ukochanych piosenek.  W wyśmienitym humorze dotarłam na odpowiednie piętro budynku, w którym zajmowano się prasą. Wzrokiem szukałam dziewczyny, zajmującej się montowaniem mojej skromnej rubryczki. Niestety nigdzie jej nie znalazłam, więc zmuszona byłam odłożyć kartkę na jej idealnie wysprzątane biurko. Już miałam wychodzić, kiedy w oczy rzucił mi się artykuł o Aerosmith, a bardziej o toksycznych bliźniakach. Wyciągnęłam gazetę z plastikowego pojemnika i wychodząc zaczęłam czytać. Pisano o kryzysie w związku Stevena, uzależnieniu jego i Joe od różnych środków psychoaktywnych oraz o odwyku. Kiedy przeglądałam artykuł, jakoś nie miałam wypieków na twarzy, zwykły szmatławiec, w którym było więcej bajek, niż prawdy. Odłożyłam go na miejsce i postanowiłam wrócić do domu, skąd mogłabym zadzwonić do Stevena. Już kilka minut pod dotarciu do mieszkania dorwałam się do słuchawki i czekałam na głos bruneta. Odebrał za piątym sygnałem i powitał mnie swym zachrypniętym "halo?".
- Cześć Steve. - Powiedziałam cicho, lekko przygryzając przy tym wargi. Odkąd go nie widziałam, zaczęłam zachowywać się jak nastolatka bujająca myślami gdzieś daleko w chmurach. Ciężko było się przed samą sobą przyznać, ale cholernie za nim tęskniłam. Niby znaliśmy się niedługi okres czasu, a ja już nie pamiętałam jak wyglądał mój świat bez Stevena. Był jednym z moich najlepszych przyjaciół tuż obok Marley'a i Adama. Kiedy nie mogłam go zobaczyć przez trzy tygodnie, po prostu czułam się jakaś taka pusta w środku. Czegoś podświadomie mi brakowało i wiedziałam co to było, a raczej kto.
-Hej maleńka. - Odpowiedział mi radosny głos, z czego wywnioskowałam, że pan Tyler ma dla mnie jakieś dobre wieści. - Mam dla ciebie całkiem, tak mi się przynajmniej zdaje, atrakcyjną propozycję. - Nie myliłam się. - Dzisiaj dostałem przepustkę dla jednej osoby i tak sobie pomyślałem, że może chciałabyś mnie odwiedzić w tym pięciogwiazdkowym, ekskluzywnym hotelu. - Ostatnie słowa wypowiedział z wyraźnym sarkazmem.
- Ee, no jasne. W sumie to i tak już siedzę w domu. Tylko się ubiorę i jadę.
-A jesteś rozebrana? - Ekscytacja w jego głosie była powalająca. Cicho parsknęłam śmiechem. - Wybacz, chyba za długo siedzę z Perrym. No nic, wpadaj szybko. - Odłożyłam słuchawkę, ówcześnie rzucając radosne "pa". 

~*~
Minęło sporo czasu, odkąd widziałem się ostatnio z Angel. Miałem wrażenie, jakby minęło kilkanaście miesięcy, dłużących się w nieskończoność. Cholernie cieszyłem się ze spotkania z nią. Sam siebie nie poznawałem, zależało mi na kobiecie, jak jeszcze nigdy. Wydawała się być idealna. Inna, z własnym spojrzeniem na świat, wrażliwa, szalona a zarazem rozsądna. Nie mogłem się doczekać, kiedy przekroczy bramy ośrodka. Czekałem na zewnątrz oparty o ścianę, wypatrując szczupłej sylwetki i długich blond włosów oraz tego charakterystycznego uśmiechu, goszczącego na jej twarzy prawie zawsze. Kiedy tylko pokazała się na horyzoncie, energicznie ruszyłem w jej kierunku, starając się nie biec. Ciężko jest opisać uczucie, jakie gościło wtedy w moim sercu. Po prostu chciałem jednego, mieć ją już w ramionach. Z każdą sekundą moje serce coraz szybciej, a mózg nie potrafił do końca pojąć tego zachowania.
- Steven. - Wypowiedziała moje imię, jakby z lekką ulgą i mocno wtuliła się w moją klatkę piersiową. Mocnej przyciągnąłem ją do siebie, zaciągając się jej zapachem i zatapiając twarz w miękkich blond włosach.
-Tęskniłem. - Wyszeptałem, kiedy w dalszym ciągu trwaliśmy jednej pozycji.
- Ja też. Cały czas zastanawiałam się, jak się trzymasz. - Uśmiechnęła się delikatnie, podnosząc na mnie wzrok.
- Jak widać, jeszcze żyję. Joe zresztą też. Jak chcesz, to możemy do niego zajść.
- Jasne. - Odpowiedziała radośnie, łapiąc mnie za rękę, jakby bezdźwięcznie wypowiadając w ten sposób słowo "prowadź".
Perry'ego zastaliśmy czytającego jakiś artykuł w Playboy'u, którego od razu odstawił, kiedy tylko nas zobaczył. Przywitał się z Angel, a ona go przytuliła, co trochę mnie tknęło. W sumie nie wiem dlaczego. Doskonale widziałem, że blondynka wita się tak ze swoimi znajomymi, a Joe to przecież mój bliźniak i nie ma w głowie żadnych niecnych planów. Może przez tyle lat, które spędziłem z innymi dziewczynami, tak mnie uczuliło. W końcu te ścierwa były zdolne do przelecenia moich kumpli. Oczywiście nie wszystkie takie były, jednak kilka się by znalazło, gdyby cofnąć pamięcią. Jeszcze dziwniejsze było to, że zwracałem na takie rzeczy uwagę, a sam kiedy byłem w związku oglądałem się za innymi panienkami. Chyba powoli zacząłem się na tym łapać.
- Myślę, że Steven chciałby zostać z tobą sam na sam, także tego... Idę bajerować laski spod trójki. - Oderwałem się od swych przemyśleń, kiedy Joe ubierając koszulę, puszczał nam oczko, kierując się jednocześnie do ewakuacji. Byłem mu wdzięczny, że tak to załatwił i sam mogłem cieszyć się obecnością Angie.
- Badania dowodzą, że to właśnie piersi kobiet pociągają naszych czytelników najbardziej. - Blondynka usiadła na łóżko i czytała właśnie fragment ulubionego czasopisma Perry'ego. W komiczny sposób spojrzała na swój biust, podnosząc do góry jedną brew. Nie ukrywam, że bezwstydnie wgapiałem się w to miejsce, wyobrażając sobie różne sytuacje. Trzeba przyznać, że natura nie poskąpiła jej w tej kwestii i dziewczyna miała się czym pochwalić. Musiałem skupić się na czymś innym, bo powoli czułem jak robi mi się gorąco.
- Angie, może jednak wyjdziemy? Jest taka ładna pogoda. - Palnąłem pierwsze lepsze co przyszło mi do głowy. Dziewczyna oderwała się od lektury i spojrzała na mnie radosnym wzrokiem.
- Jasne, możemy wyjść. - Zeszła z łóżka i poprawiła krótki top z logo Aerosmith. Jeszcze nigdy nie widziałem aby ta koszulka na kimś tak dobrze pasowała. Miała do czego pasować.
-Ekhem. No to wychodzimy. - Złapałem ją za rękę, odrywają się od swoich wyobrażeń, których powoli sam zaczynałem się bać. Zamknąłem drzwi, a klucze standardowo zostawiłem na recepcji. Zabrałem Angie do najcichszego zakątka na terenie całej placówki. Usiedliśmy na trawie, kiedy spośród krzaków wybiegła mała dziewczynka, córka pewnej kobiety, która siedziała na odwyku podobnie jak ja i Joe. Zdążyłem poznać tą małą, bo często przychodziła tu z ojcem w odwiedziny. Miała na imię Alisa, ale już pierwszego dnia kazała mówić na siebie Ally. Szczerze polubiłem tą czterolatkę. Była taka słodka i beztroska. Wystarczyło spojrzeć w jej radosne, ciemne jak węgielki oczka, aby skradła ci serducho.
- Dzień dobry. Mogę się tutaj schować? - Kucnęła tuż za nami, przytulając się do moich pleców. 
- Jasne, a przed kim się chowasz? - Angel kucnęła obok niej i przybrała identyczną minę.
- Przed kosmitami. - Otworzyła szerzej powieki i położyła palec na ustach. Przyglądałem się im tak chwilkę, kiedy wciąż trwały w bezruchu. Dopiero po chwili mała odsapnęła głęboko. - A tak w ogóle to Ally jestem. - Podała rękę Angel, która również się przedstawiła. Zaczęły rozmawiać jak długoletnie koleżanki. Zauważyłem jak wspaniałe podejście miała blondynka, jak potrafiła przejść nagle do ich świata. Przez pół godziny zdążyła bawić się z nią lalkami, pleść warkoczyki i opowiadać bajki. Ally widocznie ją polubiła, bo nie krępowała się jak inne dzieci w towarzystwie dopiero co poznanych osób. Kiedy zawołał ją tata, wyraźnie niechętnie wstała i pożegnała się z nami. Angie chyba dopiero w tamtym momencie wróciła do rzeczywistości.
- Słodka jest ta mała. - Skomentowała, bawiąc się zerwanym kwiatkiem. - Przepraszam, że tak nagle się wyłączyłam, ale ta Ally była taka... Kochana. - Uśmiechnęła się lekko, podnosząc na mnie wzrok.
- Nic się nie stało. Sam ostatnio spędziłem z nią całe popołudnie, na zabawie w chowanego. - Zaśmiałem się na przypomnienie sobie chwili, w której znalazłem ją na drzewie i mogłem odsapnąć, że Ally żyje. Szukałem jej wtedy dwie godziny, a ona mnie jedynie dwie minuty. - A swoją drogą, to fajnie wyglądałaś w roli takiej opiekunki.
- Sama nie wiem. Chyba nie potrafiłabym wychować takiego szkraba, chyba nie jestem jeszcze na tyle odpowiedzialna... - Zamyśliła się na chwilkę.
- Myślę, że byłabyś świetną mamą. - Posłałem jej serdeczny uśmiech. Angel idealnie pasowała do dzieci. W pewnym momencie, jak bawiła się z dziewczynką miałem wrażenie, że to nasza córka z którą siedzimy właśnie gdzieś w parku.W porę się ocknąłem i uciekłem z wyimaginowanego świata.
- Skoro tak mówisz. - Zaśmiała się, poprawiając włosy. Wyglądała tak niewinnie, ale zarazem cholernie pociągająco. Nie mogłem się powstrzymać od pewnych gestów. Zbliżyłem się do niej i lekko pocałowałem w usta, kiedy jej głowa leżała na miękkiej trawie. Szybko odwzajemniła pocałunek, jednak na początku wydawało mi się, że miała chwilę zawahania. Nie trzeba było dużo czasu, aby podkręcić atmosferę. Z delikatnych muśnięć powstały gorące pocałunki, które nie mogły być obojętne. Przejechałem jej ręką po odkrytym udzie, kiedy przygryzła wargi. Poczułem na ustach metaliczny smak krwi. Blondynka oblizała resztki czerwonej substancji, niczym wampir i szybko wstała, wprowadzając mnie w stan lekkiej dezorientacji.
- Teraz musisz mnie złapać. - Zaśmiała się uroczo i zaczęła biec. Zanim się zorientowałem o co chodzi, była już daleko przede mną. Rzuciłem się do pościgu, co musiało dość dziwacznie wyglądać. Przez plac pędziła dwójka dorosłych, którzy mentalnie przekształcili się w dzieci, pragnące zabawy. Wariactwo...

____________________________________

Wróciłam z nowym rozdziałem i standardowo z przeprosinami. 
Nie mam nawet sekundy czasu na czytanie czyiś cudeniek. Boże, aż mi przykro. Trzecia klasa gimnazjum wyciska ze mnie wszystko już na samym początku. Mam nadzieję, że w ogóle będę mogła prowadzić bloga. 

Jeszcze raz przepraszam. Kiedy znajdę odrobinkę czasu, to nadrobię zaległości i zostawię po sobie jakiś skromny komentarz. Proszę więc o wyrozumiałość. 

Love,
Chelle

sobota, 20 września 2014

VI. Nakryci na leżeniu pod fioletową mgiełką.

Przed oczami miałam wielkie łóżko usłane kwiatami, na którym leżałam pod delikatną, fioletową mgiełką. Na całą okolicę rozbrzmiewało głośno grane "Sweet Home Alabama", które na tamtą chwilę wydawało się być idealną piosenką. Lekko przechylając głowę to na lewo, to na prawo, wpatrywałam się w kolorowe motyle. Jeden z nich podleciał blisko na swych pięknych skrzydłach i usiadł mi na nosie. Mimowolnie zaczęłam chichotać i w tym momencie otworzyłam oczy. Ujrzałam Stevena pochylonego nade mną, bawiącego się moimi włosami, które właśnie przemierzały jakieś szlaki na policzkach. Kiedy tylko zobaczył, że się obudziłam na jego twarzy pojawił się uroczy uśmiech, którego nie dało się nie odwzajemnić.
-Śniłeś mi się. -Przejechałam palcami po jego nadzwyczaj gładkiej jak na mężczyznę dłoni, jakby badając każdy jej cal, po czym wzrok skierowałam w jego pytające oczy. -Byliśmy gdzieś na plaży, w nocy. Pamiętam tyle, że paliło się ognisko i była jakaś impreza, bo byli jeszcze chłopaki z zespołu. -Uśmiechnęłam się na samo przypomnienie tej chwili. -A potem przetransportowałam się na kwiatowe łóżko.
- Szczerze mówiąc, to też mi się śniłaś. A może to była rzeczywistość... Sam nie wiem. Siedziałem koło ciebie i widziałem jak śpisz. - Przytulił się do mnie bardziej, zbliżając tym samym swą twarz do mojej. Cmoknęłam go tylko radośnie i już miałam wstawać z łóżka, kiedy do pokoju znienacka wpadł pan Joe Perry. Odruchowo zakryłam się kołdrą, chociaż byłam w pełni ubrana.
- Cześć skubań... Ooo, cześć Angel. - Usłyszałam jego zadziorny głos i już nie miałam wyjścia. Nakryto mnie w tajnej pułapce, misterny plan ukrycia się pod warstwą kołdry poszedł się pieprzyć. Wystawiłam blond czuprynę spod materiału, który jeszcze bardziej ją rozczochrał i strzeliłam buraka. - Ja nie wiedziałem, że wy ten tego... - Uśmiechnął się cwaniacko, dokładnie tak jak to zawsze robił. Moją twarz zalała jeszcze większa fala czerwieni, na szczęście nie musiałam się z niczego tłumaczyć, bo wyręczył mnie Steven.
- Po pierwsze, jak tu wlazłeś złamasie?! Masz klucze czy jaka cholera? Chyba założę jakiś dobry system obronny ze specjalnym zabezpieczeniem na pieprzonego Perry'ego. Po drugie, czego chcesz o tej porze? A po trzecie, to nie susz tak zębów erotomanie, bo to nie tak jak myślisz. - Na te słowa toksyczny bliźniak zrobił minę w stylu "jasne, jasne" i mrugnął do mnie oczko. Z powrotem schowałam się pod kołdrę, nie mogąc przestać się śmiać z zaistniałej sytuacji. Zapewne teraz obydwoje spoglądali na falującą kołdrę, pod którą kryłam się ja z lekkim zdziwieniem, jednak nie miałam siły przestać. Po chwili przeszła mi ta głupawka i wynurzyłam się z morza piór. Do uszu dolatywały mi tylko skrawki rozmowy Stevena i Joe. Będąc w swoim świecie, byłam w stanie wyłapać kilka słów takich jak: "odwyk", "klinika", "Billie", "wszystko ustalone", "jest ok" i "dzisiaj konsultacje". W sumie to tyle wystarczyło, aby nawet największy w świecie głupek połapał się o co mniej więcej chodzi. Trochę mnie to zmartwiło. Od zawsze wiedziałam, że pan Tyler lubi sobie coś wciągnąć i nie jest święty, ale w moim otoczeniu był normalny, czysty. Tak mi się przynajmniej wydawało. Chociaż ta ostatnia akcja z Cyrindą... Może wtedy coś wziął. Na pewno coś wziął! Przecież wyglądał strasznie, niemalże jak duch.
Wzdrygnęłam się na samo przypomnienie tego zdarzenia. Może odwyk dobrze im zrobi... Ba! Na pewno wyjdzie im to na dobre!


~*~

Razem z Angel zapakowaliśmy się do samochodu Joe, aby odwieźć ją do domu. Musiałem pozałatwiać kilka spraw, o których na śmierć zapomniałem. Dopiero kiedy podjechaliśmy pod blok blondynki wyrwałem się ze świata odwyków, papierów i klinik. Odprowadziłem ją pod drzwi i musnąłem jej policzek. Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem, jakby się czegoś lekko obawiając.
- Kiedy się zobaczymy? - Zapytała z niepokojem w głosie. 
- Niebawem. - Uśmiechnąłem się lekko, przytulając ją do siebie. Staliśmy tak kilka sekund, po czym dziewczyna cmoknęła mnie w policzek i  zniknęła za drzwiami. Oparłem ciało o zimną ścianę i rozmyślałem, kiedy rzeczywiście mógłbym ją spotkać. Życie pokaże kiedy będzie mi dane się z nią zobaczyć. Szybko zbiegłem ze schodów i oka mgnieniu znalazłem się z powrotem w wozie bliźniaka. Ten uśmiechał się do mnie jak przygłup na co nie za bardzo wiedziałem jak zareagować.
- Co się tak gapisz?! - Wybuchnąłem po chwili. Czasami irytowały mnie jego zachowania, których nie potrafiłem rozszyfrować. Chociaż tak w sumie to pewnie nie byłem lepszy. To ja pełniłem rolę świra w zespole, którego mało kto potrafił zrozumieć.
- Podoba ci się, co? - Kilkakrotnie uniósł do góry jedną brew.
- A nawet jeśli to co? - Wzruszyłem ramionami, odwracając wzrok i wpatrując się w billboardy promujące koncerty Cher, udając niewielkie zainteresowanie rozmową.
- To podbijaj, a jak złapiesz, to nie puszczaj. - Uśmiechnął się lekko. 
- To nie jest takie proste. Ona jest inna, nie należy do tych przeciętych lasek, z którymi do tej pory się spotykałem tylko dla ich tyłeczka i cycek albo dla inspiracji do napisania kolejnej piosenki o naszym nocnym stylu życia.  Angel to taki... unikat. Czasami się obawiam, że nie byłbym w stanie zrozumieć jej toku myślenia, czym mógłbym ją zranić. No sam wiesz.. Widzę, że jest cholernie uczuciowa, a jeden błąd mógłby wszystko zniszczyć. - Otworzyłem się i w końcu wyrzuciłem z siebie myśli, które krążyły mi po głowie od kilkunastu dobrych dni. Oparłem policzka o dłoń i nabierając powietrza w płuca wpatrywałem się w nudną ulicę, pełną rozpędzonych samochodów. Joe westchnął cicho, wyprzedając jedno z nich, po czym ukradkiem starał się spoglądać na moją osobę.
- No to masz problem stary. Chyba się zakochałeś, a to jest nieuleczalne. Przynajmniej w twoim przypadku. Ale wiesz, zawsze możesz próbować. Teraz będziesz miał trochę czasu na przemyślenie tego wszystkiego i potem sam zadecydujesz co dalej. Już przez te kilka dni stałeś się inny, ona cię zmieniła. To widać. Próbuj.  - Cholernie pomogły mi te zdania. Uświadomiłem sobie, jak bardzo kocham tego pojeba. Jest mi jak prawdziwy brat, który potrafi wkurzyć, ale i pocieszyć. Chyba działało to nawet w dwie strony. Oboje się niszczyliśmy, a zarazem sobie pomagaliśmy, aby nie zatonąć gdzieś pod drodze w naszej życiowej łajbie. - Jesteśmy na miejscu. - Rzucił po długiej chwili ciszy, gasząc silnik. Przed oczami mieliśmy duży, biały budynek ogrodzony wielkim płotem w tym samym kolorze. Nie miałem pojęcia, czy będę musiał tutaj siedzieć, czy może wytransportują nas do jakiegoś mniej "niebezpiecznego" miejsca, w którym nie byłoby możliwości dostać kruchej blondi, czy innego gówna. Pełen obaw przekroczyłem mury budynku. Już kiedyś miałem okazję zetknąć się  z tego typu ośrodkami, czego nie zaliczałem do miłych przeżyć. Może dlatego, że zmuszano mnie do przybywania w takich właśnie miejscach. Ja wcale nie chciałem rzucać dragów, było mi po nich dobrze. Teraz nieco moje nastawienie do tego wszystkiego się zmieniło, delikatnie przystopowałem. W końcu zbliżałem się do czterdziestki, miałem dwójkę dzieci, pewne plany wobec pewnej osoby. Nie mogłem pozwalać sobie już na tego typu zabawy. Zbyt długo siedziałem w piwnicy pełnej zdychających jak ja szczurów. Oczywiście nie miałem zamiaru robić z siebie jakiegoś dziadka z laseczką. Po prostu chciałem odpuścić sobie kokę i tyle. Uwolnić się z nałogu i żyć pełnią życia.


~*~

Siedziałam w domu nie mając pojęcia co z sobą zrobić. Mijały mi ostatnie dni urlopu, za dwa dni miałam wrócić do pracy. W sumie to nie miałam na co narzekać. Robiłam zdjęcia, od czasu do czasu podrzucałam do prasy jakieś trzepnięte artykuły i za to żyłam. Nie było z tego nie wiadomo jakich pieniędzy, ale na najważniejsze wydatki starczało. Odpowiadało mi takie coś. Już za dzieciaka moje poglądy na temat pracy były odmienne niż rówieśników. Wszyscy chcieli iść na lekarzy, prawników, architektów, nie lubiąc tych zawodów, po prostu kierując się żądzą pieniędzy. Nigdy tego nie rozumiałam. O wiele bardziej wolałam robić to co kocham, żyjąc jak cygan, niż pływać w złocie i męczyć się na co dzień. Można powiedzieć, że czułam się spełniona. Zdjęcia od zawsze sprawiały mi dużo frajdy. Obserwowałam otoczenie, cały świat, który mogłam uchwycić dzięki obiektywowi. Dajmy na to chociażby te zdjęcia, które zrobiłam na koncercie, a w sumie to bardziej po koncercie. Oglądałam je z uśmiechem na twarzy, przypominając sobie wszystkie słowa Stevena, Joe, Brada, Toma, Joey'a które wypowiadali w czasie ich robienia. Chyba na chwilę odpłynęłam, bo z siedemnastej zrobiła się siedemnasta trzydzieści i pora była wypuścić biednego Aresa na dwór. Nie mógł przecież bidak siedzieć cały dzień w domu. Dostałby kota. Tak, kot dostałby kota. Mi też chyba przydałoby się trochę świeżego powietrza, bo zaczynam głupieć. 
Ubrałam na siebie trochę za duże botki, na ramiona narzuciłam katanę i mogłam wychodzić. Kiedy schodziłam po schodach, do uszu doleciała mi jakaś całkiem ciekawa piosenka. Sąsiadka często zapodawała fajne kawałki, miała dobry gust muzyczny. Tym razem jednak prawie nic nie rozumiałam z tego utworu, bo był w jej ojczystym języku- polskim. Wyłapałam jedynie słowo "whisky".  Spodobała mi się ta piosenka. Prosta pod względem budowy, grana na akustyku. Kiedyś zagadam do Joan, aby podrzuciła mi płytę tego zespołu. Tymczasem musiałam podążać za kotem, który chyba chciał mi uciec. Wzięłam go na ręce i ruszyliśmy do najbliższego parku. Usiadłam pod ukochanym drzewem i pozwoliłam Aresowi pochodzić po okolicy. Sama za to miałam czas, żeby coś sobie naszkicować. Od zawsze lubiłam prace plastyczne, jednak teraz coraz bardziej mnie to kręciło. Przed oczami miałam jakiś pomysł, który szybko przelewałam na papier.
Zaczęłam od rysowania ogromnych kwiatów, z pięknymi, rozłożystymi płatkami, a następnie uzupełniałam luki drobnymi stokrotkami, astrami, niewielkim słonecznikiem, różami. Na kartce powstała niewielka łąką, do której dodałam jeszcze motyle. Czegoś mi jednak brakowało, nie było w tym nic ciekawego. Zastanawiałam się, co mogłabym tam jeszcze wpleść. Po jakimś czasie mnie oświeciło i wpadłam w wir pracy. Musiałam zrealizować swoją wizję. W głowie wyglądało to tak pięknie. Nie wiem ile siedziałam pod tym drzewem, bo straciłam rachubę czasu, ale chyba dużo, bo było już ciemno. Park oświetlały jedynie lekko przydymione światła lamp. Wstałam z chłodnej ziemi i podniosłam rysunek. Byłam z siebie dumna. Na kartce było pełno kwiatów, które miały dla mnie dużą wartość, z wielu powodów. Okalały one portret Stevena. To jego miałam w głowie. Jego radosną twarz, jego delikatny uśmiech i coś co przyszło mi na myśl w ostatniej chwili, wianek. Byłam zadowolona ze swojego tworu. Schowałam go delikatnie do niewielkiej teczki, a następnie do torby i ruszyłam na poszukiwania mojego małego łobuza, który chyba mi zwiał.
-Ares! - Krzyknęłam, rozglądając się dookoła. Po kocie nie było śladu, za to na horyzoncie pojawiła się jakaś ciemna sylwetka. Z daleka nie mogłam poznać osoby, która właśnie szła w moim kierunku.
- Mam tego uciekiniera! - Usłyszałam doskonale znany mi głos i zerwałam się z miejsca. Bez krępacji wtuliłam się w przyjaciela, miażdżąc przy tym biednego zwierzaka.
- Adam, jak ja cię dawno nie widziałam. Chyba z tydzień. To nienormalne! Zawsze spotykamy się kilka razy w ciągu tygodnia, a tu tak jakoś dziwnie...
- No zaniedbałaś mnie, zaniedbałaś. - Parsknął śmiechem, kiedy walnęłam go lekko w ramię. - I jeszcze mnie bije, do czego to doszło. - Pokręcił głową i teraz to ja zaczęłam się śmiać. Brakowało mi tego. Spojrzałam na bruneta, który właśnie poprawiał długaśne włosy, zakładając je za ucho. Ciężko było mi to przyznać, ale chyba się za nim stęskniłam. Wystarczył tydzień, jeden tydzień.
- Adam, chodźmy do mnie. Napijemy się czegoś, nauczysz mnie jednej piosenki, pogadamy. - Wyskoczyłam nagle, bez większego zastanowienia. Jemu nie trzeba było mówić dwa razy, od razu się zgodził. Szliśmy do mojego mieszkania, rozmawiając o jakiś bzdurach i śmiejąc się co chwila. Po raz kolejny zatrzymałam się na chwilkę w czasie i uświadomiłam sobie, jaką jestem szczęściarą. Mam takiego przyjaciela, na którego zawszę mogę liczyć, który zawsze jest przy mnie, umie mnie rozbawić, pocieszyć kiedy jest mi troszkę smutno. Spojrzałam na niego, wyłączając się całkowicie. Mówił coś do mnie, ale jego głos nie dolatywał do moich uszu. Skupiłam się bardziej na jego gestach, mowie ciała, stylu chodzenia, minach. Niby Adam był taki jak wszyscy z Sunset, jeden z wielu,  a jednak czymś się różnił, miał w sobie to coś.
- Angie, ziemia do Angie. - Machał mi dłonią przed twarzą i dopiero wtedy się ocknęłam. Zaczęłam się śmiać, bo biedny brunet stał tak już chwilę patrząc na mnie jak na idiotkę, że mu nie odpowiadam.- Gdzie masz klucze? - Zaśmiał się cicho.
- A tak, tak klucze. Tutaj mam klucze. - Wyciągnęłam je z kieszeni i otworzyłam drzwi. Kot wyskoczył mi z rąk i popędził w stronę wody. Razem z Adamem poszliśmy do pokoju, gdzie wyciągnęłam niezawodną ciocię whisky. Od tego momentu czas zaczął lecieć szybciej, niż zazwyczaj.  Świat kołysał się na każdą stronę niczym łodzie pływające o poranku przy brzegu zachodniego wybrzeża. Tematy do rozmów stawały się coraz ciekawsze. Graliśmy z Adamem kawałki Rolling Stonesów wyjąc przy tym niczym wataha wilków do księżyca. Sąsiadka obok chyba dostawała szału, bo waliła w ścianę jak opętana, na co my w odpowiedzi tylko się śmialiśmy.
-Angie, mój aniele, gdzie są twoi przyjaciele? Uciekli gdzieś do lasu, Kłapołuchemu do szałasu. Tylko ja tu jestem z tobą, ciesząc się twoją osobą. - Brunet bełkotał wymyślaną na poczekaniu piosenkę, przygrywając do tego na gitarze, a ja śmiałam się słuchając tego nowego hitu. Od czasu do czasu dodawałam coś od siebie, skacząc po tapczanie. Po boskim utworze opadłam zmęczona na poduszki i wgapiałam się w sufit. Adam odłożył instrument i przytulił mnie lekko do siebie. Położyłam mu głowę na ramieniu, lekko przymykając oczy. Z kieszeni po omacku wyciągnęłam zapalniczkę.
-Masz fajki? - Otworzyłam jedno oko i ujrzałam przysypiającego bruneta. -Ej panie, masz pan fajki? -Potrząsnęłam nim lekko, ale nie reagował. A wystarczyło tylko lekko pocałować go w policzek. Od razu się ocknął, a ja dostałam to czego chciałam. On również postanowił zapalić. Z dymu tworzył ciekawe obłoczki, jakich ja nigdy nie potrafiłam i nie mogłam się nauczyć.
-Kocham cię mała. - Usłyszałam jego cichy głos i powoli spojrzałam w stronę ciemnej czupryny.
-Też cię kocham. - Uśmiechnęłam się szeroko, a Adam zbliżył się na niebezpieczną odległość. Nawet nie mogłam wyłapać momentu w którym nasze usta złączyły się w jedność. Mogłabym tłumaczyć się alkoholem, ale on niewiele miał z tym wspólnego. Oderwałam się od chłopaka i spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Nie za bardzo mogłam wrócić do siebie.
- Czy ty coś czujesz do Stevena? - Zapytał z lekkim smutkiem w głosie. Miałam żal do siebie, że powiedziałam mu o Tylerze, bo chyba go to zabolało. Tak mi się przynajmniej zdawało...
- Traktuję go jak przyjaciela. - Spojrzałam mu w oczy, które jeszcze bardziej posmutniały.
- Powiedz, że będziesz ze mną, niezależnie od tego co by się wydarzyło. Ja... Ja potrzebuję takiej przyjaciółki. - Pokiwałam tylko głową i wtuliłam się w jego silne ramiona, czując jednocześnie jak głaszcze mi włosy. Tysiące myśli okupowało mój mózg, a serce łomotało jak szalone, jakby mając w zamiarze gdzieś spieprzyć. Nie miałam pojęcia dokąd zmierzają moje uczucia, kiedy wszystko się tak komplikuje. Pierwszy raz w życiu musiałam się nieźle zastanowić nad tym kto zajmuje jakie miejsce w moim otwartym na ludzi sercu. Kiedyś wszystko było takie proste, czarne było czarne, a białe było białe...






~*~

Tak oto i jest rozdział, o którym sama się nie wypowiem. Za to liczę na Wasze opinie! 
Dziękuję serdecznie za ponad  2700 wyświetleń! Cieszę się, że ze mną jesteście. :) 

Chelle

PS1   Przepraszam, że nie poinformowałam o nowym rozdziale, ale nie mam do tego wystarczająco dobrego internetu. To i tak cud, że mogłam napisać rozdział. Pieprzone limity na modemach. 

PSCholernie przepraszam, że nie komentuję Waszej twórczości. Ja wszystko czytam, jednak nie mam możliwości komentować. Mogę to zrobić w telefonie, kiedy załapię jakieś wifi, ale chyba nie ma w tym większego sensu. Nie chcę pisać Wam jakiś gówien pod rozdziałami. Już z nowym miesiącem wszytko skomentuję! 

PS3 Chciałabym podziękować Rose za bardzo ciekawe rozmowy na facebooku oraz mojej kochanej deMars, za to, że po prostu jest i napala się ze mną na toxic twins podczas rozmów! 
 

poniedziałek, 1 września 2014

V. Zimny prysznic pod świecącymi gwiazdami.

Obudziłam się w silnych objęciach Stevena, który jeszcze słodko spał i po chichu wyślizgując się z łóżka, podeszłam do wielkiego, białego okna. Delikatnie je uchyliłam i usłyszałam radosny świergot porannych ptaków. Twarz wystawiłam do słońca, niczym słonecznik, zażywający codziennej kąpieli w jego ciepłych promieniach. Ten moment należał do takich, dla których warto byłoby zatrzymać pędzący niemiłosiernie czas.
- Angie, już nie śpisz? - Do uszu doszedł mi mocno zachrypnięty głos. - Jest dopiero dziewiąta, a to prawie środek nocy. Zobacz, jeszcze księżyc na niebie wisi. - Marudził przecierając oczy i  poprawiając niesfornie stojące włosy. Po chwili wstał, ubrał kapcie z zabawnymi pieskami i pocałował mnie na przywitanie w policzek, po czym ruszył do łazienki. Idąc w jego ślady, również postanowiłam doprowadzić się do porządku. Ubrałam na siebie same spodenki, bez majtek, co nie było zbyt komfortowe, a kwiecistą chustę potraktowałam jako bluzkę.  Owinęłam ją kilka razy wokół biustu oraz szyi i już miałam wakacyjny top, odkrywający brzuch. Jeszcze tylko przeczesałam włosy, umyłam zęby i lekko podmalowałam się kosmetykami, które udało mi się wrzucić do torby. Wyglądając o wiele lepiej niż kilka minut temu, wyszłam na korytarz, gdzie zobaczyłam Stevena szarpiącego się ze sporawym kołtunem w czuprynie. Wyglądało to jak morderstwo dokonane na biednych, bezbronnych włosach.
- Może pomóc? - Podeszłam bliżej, uśmiechając się uprzejmie. Steven oddał mi grzebień. Powoli pozbywałam się kołtuna, który przyprawiał bruneta o niemalże białą gorączkę. Niecała minuta i było po kłopocie. - I już, proszę bardzo.
- Dzięki. A teraz chodźmy do kuchni coś przekąsić. Jestem tak głodny, że zaraz zjem ciebie. - Posłał mi szeroki uśmiech. Zeszliśmy do kuchni, gdzie Steven kazał mi usiąść przy stole, a sam przygotowywał śniadanie. Czułam się nieco głupio, że siedziałam tak bezczynnie na tyłku, wpatrując się jedynie w jego poczynania. Zdążył podać do stołu, kiedy doleciał do nas dźwięk otwieranych drzwi. Brunet zrobił wielkie oczy i podszedł w stronę korytarza. Po domu rozszedł się stukot wysokich obcasów.
- Przyjechałam po resztę rzeczy. - Usłyszałam pewny siebie, szorstki, kobiecy głos. - O proszę, kogo my tutaj mamy. - Skomentowała z przekąsem, pokazując na mnie dłonią. Nie miałam wątpliwości, tą osobą była żona Stevena, Cyrinda. - Jeszcze rozwodu nie mamy, a ty już dziwki do chaty sprowadzasz. - Parsknęła kpiącym śmiechem, obracając się na pięcie i poszła dalej. To co padło z jej ust zabolało. Najpierw się wściekłam, jednak to kilkusekundowe uczucie zmieniło się w chęć płaczu. Nie wiem dlaczego tak zareagowałam. Po prostu chwyciłam szybko torbę, a na nogi wcisnęłam kowbojki.
- Ja już pójdę. - Rzuciłam cicho, spoglądając na czerwonego Stevena.  Usłyszałam jeszcze tylko krótkie "nie uciekaj" i wyszłam, a raczej wybiegłam z jego willi. Chciałam jak najszybciej stamtąd zwiać i udać się w miejsce, w którym mogłabym ochłonąć, przemyśleć kilka spraw...


~*~

- No i zobacz co kurwa zrobiłaś! - Wydarłem się na uśmiechniętą Cyrindę. Była z siebie dumna, wredna żmija. Nie wiem jak mogłem z nią tyle być i nie widzieć prawdziwego oblicza. 
- Powiedziałam tylko prawdę, która najwidoczniej boli. - Wzruszyła ramionami, udając że nic się nie stało. Z każdej sekundy na sekundę podskakiwało mi ciśnienie. Miałem ochotę jej przyjebać w tą roześmianą twarz. W ostatniej chwili się pohamowałem. I ja ją kochałem... O zgrozo. Nie wiem, gdzie były moje oczy w latach kiedy ją poznawałem. Czym się kierowałem? Przecież ona już taka była. Nie da się zmienić charakteru z dnia na dzień. Chociaż kiedyś... Nie wiem co się z nią stało.
- Jaką do chuja pana prawdę? To moja przyjaciółka! - Wykrzyczałem.
- Ciekawe ile razu już ją posunąłeś, tak czysto po przyjacielsku. - Ponownie prychnęła, a mnie zaczęło całego telepać. Z tego wszystkiego oparłem się o ścianę i liczyłem w myślach do setki. Nawet przy niej musiałem się pilnować, aby nie zrobić niczego głupiego. Miałaby wtedy szansę mnie wkopać i odebrać prawa rodzicielskie do Mii, a tego nie chciałem. - Zresztą, w dupie to mam. Rób sobie co chcesz, baw się do woli, kiedy jeszcze jesteśmy małżeństwem.
- Małżeństwem, które jest pół roku w separacji i czeka na rozwód! Bierz te szmaty i spierdalaj, bo nie chcę cię oglądać. - Obróciłem się, nie mogąc na nią dłużej patrzeć i poszedłem do salonu. Wkurzony do granic możliwości padłem na kanapę i włączyłem telewizor. Gapiłem się w kolorowy ekran, klnąc na zaistniałą sytuację.  Znowu coś musiało się spieprzyć, kiedy było już tak dobrze.Wypadałoby teraz pojechać do Angel i ją przeprosić. Widziałem te łzy w oczach, kiedy wychodziła, a wszystko przez tą jędzę... Do czego to doszło, abym żonę nazywał jędzą. Przecież ja i tak ją kocham, chociaż jej nienawidzę. Nie da się tak po prostu wygonić pewnych uczuć z serca. Do każdej dziewczyny, która coś dla mnie znaczyła mam sentyment, jednak z drugiej strony, kiedy tak dłużej o tym pomyślę, to odczuwam pewną niechęć. Przecież napsuły mi tyle krwi przez lata, a ja im.
- Już wszystko mam. Widzimy się w sądzie. - Z torbami w dłoniach wyszła przed dom. Odetchnąłem z ulgą, lecz ciągle czułem, jak moje ciało trzęsie się z nerwów. Musiałem jakoś wyładować emocje, nie tłumiąc ich w sobie, bo to niszczy człowieka od środka.  Postanowiłem zrobić to w stary, dobry sposób, który pomagał mi, kiedy tylko miałem jakieś problemy. Czasami wystarczyła drobna sprzeczka, aby coś wciągnąć. Zaszyłem się w piwnicy, gdzie znalazłem jakieś resztki dragów. Czułem nieopartą potrzebę wciągania tego białego gówna, przez które stoczyłem się na sam dół. Chociaż zważając na swój rockandrollowy styl życia, dawno tego nie robiłem. Po prostu to odstawiłem, zastępując innego rodzaju używkami, typu alkohol i zioło. Po raz kolejny wróciłem do podziemia, chociaż miałem świadomość co niesie za sobą taki jednorazowy strzał. A zresztą, niedługo i tak wyląduję na odwyku, gdzie będzie się mnie trzymać jak zwierzę w klatce z daleka od wszelkich przyjemności życia. Złapałem torebeczkę z magicznym proszkiem, lusterko i banknot. Sam proces przygotowywania dawał mi niezłe ukojenie. Kiedy widziałem jak substancja pod wpływem kawałka papieru układa się w idealną ścieżkę, poczułem jeszcze większą chęć na dragi, co nieco mnie zmartwiło. A mimo to, wciągnąłem całą dawkę. Ciało krzyczało, że robię naprawdę źle. Powoli traciłem kontakt z rzeczywistością. Piwnica przybrała kształty mojego prywatnego piekła. Było ciemno, gorąco. Dusiłem się, leżąc na podłodze. W głowie było tylko jedno "Boże, co ja zrobiłem?!". Paznokciami jeździłem po kafelkach, wijąc się na każdą stronę. Krew w żyłach dosłownie wrzała, mój umysł był już daleko od ciała. Pierwszy raz w życiu, pomijając początki, czułem się tak źle po stosunkowo niewielkiej dawce. Miałem nadzieję, że kiedy wstanę nieco mi ulży. Niestety i to było złudne, bo obijałem się o ściany i sprzęt stojący w potwornym pomieszczeniu. Z bezsilności kilka razy przywaliłem workowi treningowemu i upadłem z powrotem na ziemię. Musiałem chwilę poleżeć, aby poczuć jak mój organizm powoli się uspokaja.


~*~

Wróciłam do mieszkania w nieco lepszym humorze, niż tym w którym opuszczałam dom Stevena. Szczerze mówiąc, to po żadnym smutku nie było już śladu. Kiedy spacerowałam po tłocznych ulicach Los Angeles, myślałam nad tym co się wydarzyło i doszłam do wniosku, że nie warto się przejmować. Kobieta, która nic dla mnie nie znaczy, może mnie obrażać w nieskończoność. Już mnie to nie ruszy, bo przecież jej obelgi będą bezpodstawne i wyssane z palca, a tym nie należy zawracać sobie głowy. Lepiej skupić umysł na innych sprawach, tych przyjemnych. W moim przypadku było przypomnienie sobie piosenki "Romeo and Juliet" Dire Straits. Po przyjściu do domu postanowiłam pograć na gitarze, co bardzo mnie relaksuje. Wsłuchiwałam się w każdy dźwięk wydawany przez moją ukochaną Janis. Gitara ma jakieś magiczne wnętrze, bo działa na mnie jak narkotyk. Nie można się od niej oderwać, kiedy już zaczniesz. To przyjemne uczucie, kiedy pod palcami masz twarde struny. Nagle nic się nie liczy, tylko ty i to maleństwo. Piękne. 
- Angie, cholero! Otwórz mi! - Do uszu dobiegły mi jakieś krzyki. Znajomy głos należał oczywiście do ukochanego Marley'a, który walił w drzwi jak opętany. Odstawiłam gitarę i ruszyłam do korytarza. 
- Emily, ty mała mendo, w końcu do mnie przyszłaś! - Przywitałam ją przytulasem i od razu wyczułam trawkę. Ciekawe czy tak dziewczyna chociaż jeden dzień w swoim życiu spędziła bez palenia zioła... Ale i tak ją kocham, bo jest jedyna w swoim rodzaju. 
- Przypełzłam do ciebie, bo ty do mnie nie przychodzisz i nie mam z kim zapalić. - Zrobiła smutną minkę, po czym obie się rozśmiałyśmy. Ciągnąc ją za chudą rękę, poszłam do salonu. Usiadłyśmy na wysłużonej już kanapie i zabrałyśmy się za robienie skrętów. Kiedy były gotowe, zapaliłyśmy je, ciesząc się chwilą.  - E, ty Angie. Fajne masz pegazy na suficie. - Rzuciła w pewnym momencie, a ja podniosłam wzrok i próbowałam znaleźć te pieprzone kuce. 
- Pierdzielisz coś, bo ja widzę tutaj jakieś migoczące gwiazdki. - Przeciągałam, zaciągając się jeszcze bardziej. - To chyba moja szczęśliwa gwiazda. - Palcem pokazałam na skrawek sufitu, który przypominał niebo. Widząc, że Emily jest w swoim świecie, opuściłam rękę i przymknęłam oczy. Słyszałam jak przyjaciółka śpiewa fragment "One Love". Miała całkiem ładny głos, taki lekko zachrypnięty, a jednak dziewczęcy. Po prostu urzekający. Jednak najbardziej urzekające było to jak przeklinała, bo w połowie zapomniała tekstu. Wybuchnęłam śmiechem widząc jej niezadowoloną, ale i bardzo skupioną minę. - Kocham cię Marley, kocham. - Przytuliłam ją mocno, przymykając oczy. Przyjemnie było tak leżeć z przyjaciółką, czując jak ciało udaje się do innej krainy w celu odpoczynku od zwykłego świata. Nie mam pojęcia ile czasu spędziłam na takim leżeniu, ale było mi przyjemnie. Pewnie zalegałabym tak dłużej, jednak zadzwonił telefon. Niechętnie do niego podeszłam i podniosłam słuchawkę. 
- Angel, ja przepraszam. Proszę przyjedź do mnie, teraz. - Usłyszałam po drugiej stronie głos Stevena. Nie był on jednak taki normalny, a wręcz rozpaczliwy. Taki jak nie jego...
- Steven, spokojnie, nic się nie stało. Zaraz u ciebie będę, jeśli tego chcesz. Już jadę. - Odłożyłam słuchawkę i wróciłam do salonu, w którym dalej drzemała Emily. Nie miałam serca jej budzić. Po prostu napisałam jej krótki liścik i zostawiłam jedne klucze, po czym łapiąc torbę i ubierając buty, wyszłam z domu. Złapałam pierwszą lepszą taksówkę, która zawiozła mnie do willi Stevena. Przez całą drogę martwiłam się o niego, czując że coś jest nie tak. Zadzwoniłam do drzwi i czekałam aż otworzy. 
- Angel, jesteś. - Usłyszałam cichy, zmęczony głos. Podniosłam wzrok i zobaczyłam jego twarz, która była biała jak ściana. Do tego wszystkiego przekrwione oczy, mętne spojrzenie. Aż serce się krajało na taki widok.
- Jestem. - Uśmiechnęłam się blado i weszłam do środka. 
- Przepraszam cię za rano, za Cyrindę, to moja wina. - Mówił szybko, z niemałym przejęciem, aż zrobiło mi się głupio. Steven przepraszał mnie za takie drobnostki, dokonane nie z jego winy.
- Nic się nie stało, naprawdę. Po prostu troszkę mnie to na początku dotknęło, ale już jest w porządku. Uśmiechnij się Steven. - Podniosłam jego podbródek do góry, wymuszając tym samym, aby na mnie spojrzał. Jego kąciki ust lekko uniosły się do góry. - No, tak już lepiej. Zapomnijmy o tym co się wydarzyło. 
- Dziękuję ci. - Przytulił się do mnie, a ja chyba nie za bardzo wiedziałam o co chodzi. Po prostu też go objęłam, ciesząc się tak wspaniałą chwilą. - Pójdziemy gdzieś na spacer? Tylko się ogarnę.Włącz sobie telewizję, radio, co tam chcesz, a ja zaraz wracam. - Oderwał się ode mnie i poleciał na piętro, a ja za jego radą włączyłam małe ustrojstwo, grające muzykę klasyczną, którą zresztą bardzo lubiłam. Zdążyłam posłuchać może ze trzy kompozycje. - Jestem z powrotem. - Usłyszałam za sobą i od razu się obróciłam. Brunet wyglądał o wiele lepiej, odświeżona twarz, zmienione ciuchy, wyperfumowane ciało. 
- To w takim razie idziemy. - Wstałam i bez jakiejkolwiek już krępacji złapałam go za rękę. Wyszliśmy na zewnątrz, kierując się w stronę jakiegoś nieznanego mi wzgórza. Lampy pojawiały się coraz rzadziej, hałas stawał się coraz bardziej przytłumiony. Gwiazdy i księżyc świeciły wysoko na niebie, oświetlając drogę, którą przemierzaliśmy lekko wtuleni w siebie. Pośród ciszy dało się słyszeć melodie tworzoną przez różne zwierzęta, zapadające właśnie w sen. Po raz kolejny rozpływałam się od środka, wpadając w nieopanowaną radość. Uświadomiłam sobie, co teraz robię, gdzie jestem, z kim jestem i od tego wszystkiego miałam ochotę skakać, śmiać się i bóg jeden wie co jeszcze. 
Naszym oczom ukazała się mała polana, na której się rozłożyliśmy. Zastanawiało mnie, skąd gwiazda rocka wiedziała o tak magicznym miejscu, które hipnotyzowało swym urokiem. Przecież on prawie cały czas był w jak nie w studiu, to w trasie, to na konferencjach prasowych, to jakiś programach telewizyjnych. Kiedy znajdował czas na takie rzeczy jak odpoczynek?
- Angie, zostaniesz dzisiaj u mnie, tak jak wczoraj? - Ciszę przerwał łagodny głos. Podniosłam się na łokciach, spoglądając w jego błyszczące oczy. 
- A chcesz, abym została? - Uśmiechnęłam się, a on przytaknął kiwnięciem głosy. Zrobiło mi się ciepło o okolicach klatki piersiowej, a było to dotąd nieznane uczucie. Nigdy wcześniej go nie doświadczyłam przy żadnym facecie. - Steven znajdź mi ustrojstwo, które zatrzyma czas. Tak bardzo chcę, aby ta chwila trwała wiecznie. W ogóle chcę żyć wiecznie. - Rzuciłam, spoglądając na bruneta, który plótł wianek. Nie wiem gdzie się tego nauczył, ale szło mu całkiem nieźle. 
- Ja chcę żyć wiecznie, ale tak jak teraz. Nie martwiąc się o nic, żyjąc tak... jak ty. - Pochylił się nade mną i założył mi wianek na głowę. Podziękowałam mu całusem w policzek, który zapoczątkował coś na co chyba nie byłam przygotowana, a jednak tego chciałam. Steven odchylając mi delikatnie ramiączko, zaczął jeździć palcem po obojczyku, patrząc mi prosto w oczy. Już nawet nie starałam  się kontrolować. Wplotłam mu dłonie we włosy i przyciągnęłam delikatnie do siebie, wpijając się w jego wydatne usta. Zatraciłam się w tym pocałunku, chociaż miałam świadomość, że nie robię dobrze, nakręcając go w takim momencie. Oderwałam się dopiero, kiedy powoli brakowało mi powietrza. Spojrzałam na Stevena, który uśmiechał się szeroko i sama zachichotałam, patrząc się w niebo. Po chwili oboje się śmialiśmy, nie wiedząc tak naprawdę z czego. Byliśmy szurnięci... 

~*~

Dzień, który wydawał się być jednym z tych gorszych, okazał się być naprawdę przyjemny. Po raz kolejny miałem przyjemność leżeć w łóżku z Angel, która z przymkniętymi oczami wtulała się w moją gołą klatę. Pocałowałem ją w czoło i po raz kolejny uświadomiłem sobie, że mam do czynienia z osobą, która nie boi się życia, tylko się do niego śmieje, aby jej nie zjadło. Angie to typowy odmieniec dążący do swojego szczęścia, ale też do szczęścia innych. Ktoś wyjątkowy, kogo nie spotyka się na co dzień idąc ulicą, tym bardziej w tych czasach. Z każdym dniem przekonywałem się, że to ona jest tą właściwą kobietą, dla której mógłbym się poświęcić. Powoli uzależniałem się od zapachu, głosu, ciepła, uśmiechu. Stawała się kimś znacznie ważniejszym niż tylko fanką z muzycznego, czy koleżanką z koncertu. Może to przez to, że jestem strasznie kochliwy i jak ktoś mi się naprawdę spodoba, to potrafię stracić dla tej osoby głowę. Jedno było pewne, coś poważniejszego siedziało w moim serduchu. Miałem nadzieję, że Angel też coś do mnie czuła. Musiała, bo przecież na tej polanie... To nie mogło być takie obojętne, czystko przyjacielskie... Chociaż z nią to nigdy nie wiadomo.
 -Steven, nie mogę spać. -Wyrwała mnie z przemyśleń, podnosząc się do pionu i przecierając leniwie oczy. 
-Nie musimy spać, jesteśmy dorośli. -Uśmiechnąłem się cwaniacko.- Możemy porozmawiać. - Położyła mi głowę na ramieniu, a ja ponownie pocałowałem ją w głowę. To dziwne, bo takie gesty mi wystarczały. Nie chciałem przelecieć jej pierwszej nocy, ani następnej i kolejnej też nie.  Przecież z inną laską już dawno bym to robił, nawet po kilka razy. -O czym chcesz porozmawiać?- Przekręciła się na brzuch, tak aby patrzeć w moją stronę. Ujrzałem jej błyszczące, radosne oczy wpatrzone w moją osobę. 
- Lubisz mnie? - Lekko przygryzła wargi. 
- Nawet bardzo. - Zniżyłem głos, obejmując wzrokiem jej zgrabne ciało. Miałem ochotę ponownie zasmakować jej ust. Zbliżyłem się powoli, mając pewne obawy. Angie jakby chcąc je rozwiać przejechała językiem po moim podniebieniu.  Nie trzeba było długo czekać, abym się w to mocno zaangażował. Nasz pocałunek przypominał coś na kształt dzikiego tańca języków. Jeździłem blondynce dłonią po udzie, czując jak między nami narasta napięcie. 
- Nie, stop. - Przerwała w jednej chwili. - Przepraszam Steven, że tak cię wkręciłam i to jeszcze w takim miejscu, ale ja nie mogę. Nie teraz, po prostu to tak wszystko pędzi do przodku, a ja boję się, że nie nadążę. Przepraszam. Jestem idiotką, kto robi takie rzeczy?! - Wróciła na swoją połowę i lekko podkurczając nogi, spuściła wzrok. Łapiąc oddech sklejałem wszystko do kupy i starałem się postawić w jej sytuacji. Chyba jako kobieta, też miałbym pewne wątpliwości. 
- Nie ma sprawy, nic się nie stało. Nie chcę robić niczego, co by ci się nie spodobało. Potrzebujesz czasu, rozumiem. - Uśmiechnąłem się lekko, kiedy bezdźwięcznie mi podziękowała. Dla niej chyba byłem w stanie jeszcze poczekać. Tak mi się przynajmniej wydawało. - Ej, mała nie smuć się. -Rzuciłem radośnie, kiedy zobaczyłem jej lekko przygnębioną buźkę. - Mam ci tutaj coś zatańczyć, abyś się rozpromieniła? 
- I bez tego by się obyło, ale skoro już to proszę bardzo, ja nie mam nic przeciwko. - Zaśmiała się szyderczo, wkopując mnie tym samym w wykonanie tego, co wcześniej zaproponowałem. Cóż skoro powiedziałem, to należało to zrobić. Taki cyrk chyba będzie warty jej śmiechu. Wzdychając ciężko wstałem z łóżka i będąc w samych bokserkach, skakałem niczym arab biegnący na bosaka po rozgrzanym do czerwoności asfalcie. Sam miałem z tego niezły ubaw, a co dopiero Angel, która walała się po łóżku, chichocząc bez przerwy. Po chwili wróciłem na łóżko do blondynki, która ocierała oczy z łez. Misja została spełniona. 
- Jesteś wspaniały. - Wyszeptała, kiedy już położyłem się obok. Chwilkę później już spała, a ja przyglądałem się jej mimice, ruchom. Trochę jak taki psychopata, mógłbym robić to godzinami. Po prostu widzieć jak jest koło mnie i równomiernie oddycha, uśmiechając się przez sen.  


__________________________

No to co, powtórka z rozrywki. Mam nadzieję, że nie wpadniecie w monotonię z tego powodu. Niedługo wszystko się rozkręci. Będzie więcej zespołu, bohaterów, codziennego, normalnego życia, w którym zazwyczaj brak jest czasu na różnego rodzaju przyjemności.

Chciałabym jeszcze serdecznie podziękować wszystkim osobom, które swoimi wspaniałymi komentarzami zmotywowały nie do dalszego pisania. Jestem Wam bardzo, ale to bardzo wdzięczna. 

I jeszcze na koniec standardowo proszę o komentarze, opinie choćby w dwóch zdaniach, które i tak sprawią, że będę bardzo zmotywowana do dalszej pracy. Takie coś uskrzydla, co bloggerki powinny wiedzieć, a czytelnicy powinni się tego domyślać. ;) 

Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony