sobota, 20 września 2014

VI. Nakryci na leżeniu pod fioletową mgiełką.

Przed oczami miałam wielkie łóżko usłane kwiatami, na którym leżałam pod delikatną, fioletową mgiełką. Na całą okolicę rozbrzmiewało głośno grane "Sweet Home Alabama", które na tamtą chwilę wydawało się być idealną piosenką. Lekko przechylając głowę to na lewo, to na prawo, wpatrywałam się w kolorowe motyle. Jeden z nich podleciał blisko na swych pięknych skrzydłach i usiadł mi na nosie. Mimowolnie zaczęłam chichotać i w tym momencie otworzyłam oczy. Ujrzałam Stevena pochylonego nade mną, bawiącego się moimi włosami, które właśnie przemierzały jakieś szlaki na policzkach. Kiedy tylko zobaczył, że się obudziłam na jego twarzy pojawił się uroczy uśmiech, którego nie dało się nie odwzajemnić.
-Śniłeś mi się. -Przejechałam palcami po jego nadzwyczaj gładkiej jak na mężczyznę dłoni, jakby badając każdy jej cal, po czym wzrok skierowałam w jego pytające oczy. -Byliśmy gdzieś na plaży, w nocy. Pamiętam tyle, że paliło się ognisko i była jakaś impreza, bo byli jeszcze chłopaki z zespołu. -Uśmiechnęłam się na samo przypomnienie tej chwili. -A potem przetransportowałam się na kwiatowe łóżko.
- Szczerze mówiąc, to też mi się śniłaś. A może to była rzeczywistość... Sam nie wiem. Siedziałem koło ciebie i widziałem jak śpisz. - Przytulił się do mnie bardziej, zbliżając tym samym swą twarz do mojej. Cmoknęłam go tylko radośnie i już miałam wstawać z łóżka, kiedy do pokoju znienacka wpadł pan Joe Perry. Odruchowo zakryłam się kołdrą, chociaż byłam w pełni ubrana.
- Cześć skubań... Ooo, cześć Angel. - Usłyszałam jego zadziorny głos i już nie miałam wyjścia. Nakryto mnie w tajnej pułapce, misterny plan ukrycia się pod warstwą kołdry poszedł się pieprzyć. Wystawiłam blond czuprynę spod materiału, który jeszcze bardziej ją rozczochrał i strzeliłam buraka. - Ja nie wiedziałem, że wy ten tego... - Uśmiechnął się cwaniacko, dokładnie tak jak to zawsze robił. Moją twarz zalała jeszcze większa fala czerwieni, na szczęście nie musiałam się z niczego tłumaczyć, bo wyręczył mnie Steven.
- Po pierwsze, jak tu wlazłeś złamasie?! Masz klucze czy jaka cholera? Chyba założę jakiś dobry system obronny ze specjalnym zabezpieczeniem na pieprzonego Perry'ego. Po drugie, czego chcesz o tej porze? A po trzecie, to nie susz tak zębów erotomanie, bo to nie tak jak myślisz. - Na te słowa toksyczny bliźniak zrobił minę w stylu "jasne, jasne" i mrugnął do mnie oczko. Z powrotem schowałam się pod kołdrę, nie mogąc przestać się śmiać z zaistniałej sytuacji. Zapewne teraz obydwoje spoglądali na falującą kołdrę, pod którą kryłam się ja z lekkim zdziwieniem, jednak nie miałam siły przestać. Po chwili przeszła mi ta głupawka i wynurzyłam się z morza piór. Do uszu dolatywały mi tylko skrawki rozmowy Stevena i Joe. Będąc w swoim świecie, byłam w stanie wyłapać kilka słów takich jak: "odwyk", "klinika", "Billie", "wszystko ustalone", "jest ok" i "dzisiaj konsultacje". W sumie to tyle wystarczyło, aby nawet największy w świecie głupek połapał się o co mniej więcej chodzi. Trochę mnie to zmartwiło. Od zawsze wiedziałam, że pan Tyler lubi sobie coś wciągnąć i nie jest święty, ale w moim otoczeniu był normalny, czysty. Tak mi się przynajmniej wydawało. Chociaż ta ostatnia akcja z Cyrindą... Może wtedy coś wziął. Na pewno coś wziął! Przecież wyglądał strasznie, niemalże jak duch.
Wzdrygnęłam się na samo przypomnienie tego zdarzenia. Może odwyk dobrze im zrobi... Ba! Na pewno wyjdzie im to na dobre!


~*~

Razem z Angel zapakowaliśmy się do samochodu Joe, aby odwieźć ją do domu. Musiałem pozałatwiać kilka spraw, o których na śmierć zapomniałem. Dopiero kiedy podjechaliśmy pod blok blondynki wyrwałem się ze świata odwyków, papierów i klinik. Odprowadziłem ją pod drzwi i musnąłem jej policzek. Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem, jakby się czegoś lekko obawiając.
- Kiedy się zobaczymy? - Zapytała z niepokojem w głosie. 
- Niebawem. - Uśmiechnąłem się lekko, przytulając ją do siebie. Staliśmy tak kilka sekund, po czym dziewczyna cmoknęła mnie w policzek i  zniknęła za drzwiami. Oparłem ciało o zimną ścianę i rozmyślałem, kiedy rzeczywiście mógłbym ją spotkać. Życie pokaże kiedy będzie mi dane się z nią zobaczyć. Szybko zbiegłem ze schodów i oka mgnieniu znalazłem się z powrotem w wozie bliźniaka. Ten uśmiechał się do mnie jak przygłup na co nie za bardzo wiedziałem jak zareagować.
- Co się tak gapisz?! - Wybuchnąłem po chwili. Czasami irytowały mnie jego zachowania, których nie potrafiłem rozszyfrować. Chociaż tak w sumie to pewnie nie byłem lepszy. To ja pełniłem rolę świra w zespole, którego mało kto potrafił zrozumieć.
- Podoba ci się, co? - Kilkakrotnie uniósł do góry jedną brew.
- A nawet jeśli to co? - Wzruszyłem ramionami, odwracając wzrok i wpatrując się w billboardy promujące koncerty Cher, udając niewielkie zainteresowanie rozmową.
- To podbijaj, a jak złapiesz, to nie puszczaj. - Uśmiechnął się lekko. 
- To nie jest takie proste. Ona jest inna, nie należy do tych przeciętych lasek, z którymi do tej pory się spotykałem tylko dla ich tyłeczka i cycek albo dla inspiracji do napisania kolejnej piosenki o naszym nocnym stylu życia.  Angel to taki... unikat. Czasami się obawiam, że nie byłbym w stanie zrozumieć jej toku myślenia, czym mógłbym ją zranić. No sam wiesz.. Widzę, że jest cholernie uczuciowa, a jeden błąd mógłby wszystko zniszczyć. - Otworzyłem się i w końcu wyrzuciłem z siebie myśli, które krążyły mi po głowie od kilkunastu dobrych dni. Oparłem policzka o dłoń i nabierając powietrza w płuca wpatrywałem się w nudną ulicę, pełną rozpędzonych samochodów. Joe westchnął cicho, wyprzedając jedno z nich, po czym ukradkiem starał się spoglądać na moją osobę.
- No to masz problem stary. Chyba się zakochałeś, a to jest nieuleczalne. Przynajmniej w twoim przypadku. Ale wiesz, zawsze możesz próbować. Teraz będziesz miał trochę czasu na przemyślenie tego wszystkiego i potem sam zadecydujesz co dalej. Już przez te kilka dni stałeś się inny, ona cię zmieniła. To widać. Próbuj.  - Cholernie pomogły mi te zdania. Uświadomiłem sobie, jak bardzo kocham tego pojeba. Jest mi jak prawdziwy brat, który potrafi wkurzyć, ale i pocieszyć. Chyba działało to nawet w dwie strony. Oboje się niszczyliśmy, a zarazem sobie pomagaliśmy, aby nie zatonąć gdzieś pod drodze w naszej życiowej łajbie. - Jesteśmy na miejscu. - Rzucił po długiej chwili ciszy, gasząc silnik. Przed oczami mieliśmy duży, biały budynek ogrodzony wielkim płotem w tym samym kolorze. Nie miałem pojęcia, czy będę musiał tutaj siedzieć, czy może wytransportują nas do jakiegoś mniej "niebezpiecznego" miejsca, w którym nie byłoby możliwości dostać kruchej blondi, czy innego gówna. Pełen obaw przekroczyłem mury budynku. Już kiedyś miałem okazję zetknąć się  z tego typu ośrodkami, czego nie zaliczałem do miłych przeżyć. Może dlatego, że zmuszano mnie do przybywania w takich właśnie miejscach. Ja wcale nie chciałem rzucać dragów, było mi po nich dobrze. Teraz nieco moje nastawienie do tego wszystkiego się zmieniło, delikatnie przystopowałem. W końcu zbliżałem się do czterdziestki, miałem dwójkę dzieci, pewne plany wobec pewnej osoby. Nie mogłem pozwalać sobie już na tego typu zabawy. Zbyt długo siedziałem w piwnicy pełnej zdychających jak ja szczurów. Oczywiście nie miałem zamiaru robić z siebie jakiegoś dziadka z laseczką. Po prostu chciałem odpuścić sobie kokę i tyle. Uwolnić się z nałogu i żyć pełnią życia.


~*~

Siedziałam w domu nie mając pojęcia co z sobą zrobić. Mijały mi ostatnie dni urlopu, za dwa dni miałam wrócić do pracy. W sumie to nie miałam na co narzekać. Robiłam zdjęcia, od czasu do czasu podrzucałam do prasy jakieś trzepnięte artykuły i za to żyłam. Nie było z tego nie wiadomo jakich pieniędzy, ale na najważniejsze wydatki starczało. Odpowiadało mi takie coś. Już za dzieciaka moje poglądy na temat pracy były odmienne niż rówieśników. Wszyscy chcieli iść na lekarzy, prawników, architektów, nie lubiąc tych zawodów, po prostu kierując się żądzą pieniędzy. Nigdy tego nie rozumiałam. O wiele bardziej wolałam robić to co kocham, żyjąc jak cygan, niż pływać w złocie i męczyć się na co dzień. Można powiedzieć, że czułam się spełniona. Zdjęcia od zawsze sprawiały mi dużo frajdy. Obserwowałam otoczenie, cały świat, który mogłam uchwycić dzięki obiektywowi. Dajmy na to chociażby te zdjęcia, które zrobiłam na koncercie, a w sumie to bardziej po koncercie. Oglądałam je z uśmiechem na twarzy, przypominając sobie wszystkie słowa Stevena, Joe, Brada, Toma, Joey'a które wypowiadali w czasie ich robienia. Chyba na chwilę odpłynęłam, bo z siedemnastej zrobiła się siedemnasta trzydzieści i pora była wypuścić biednego Aresa na dwór. Nie mógł przecież bidak siedzieć cały dzień w domu. Dostałby kota. Tak, kot dostałby kota. Mi też chyba przydałoby się trochę świeżego powietrza, bo zaczynam głupieć. 
Ubrałam na siebie trochę za duże botki, na ramiona narzuciłam katanę i mogłam wychodzić. Kiedy schodziłam po schodach, do uszu doleciała mi jakaś całkiem ciekawa piosenka. Sąsiadka często zapodawała fajne kawałki, miała dobry gust muzyczny. Tym razem jednak prawie nic nie rozumiałam z tego utworu, bo był w jej ojczystym języku- polskim. Wyłapałam jedynie słowo "whisky".  Spodobała mi się ta piosenka. Prosta pod względem budowy, grana na akustyku. Kiedyś zagadam do Joan, aby podrzuciła mi płytę tego zespołu. Tymczasem musiałam podążać za kotem, który chyba chciał mi uciec. Wzięłam go na ręce i ruszyliśmy do najbliższego parku. Usiadłam pod ukochanym drzewem i pozwoliłam Aresowi pochodzić po okolicy. Sama za to miałam czas, żeby coś sobie naszkicować. Od zawsze lubiłam prace plastyczne, jednak teraz coraz bardziej mnie to kręciło. Przed oczami miałam jakiś pomysł, który szybko przelewałam na papier.
Zaczęłam od rysowania ogromnych kwiatów, z pięknymi, rozłożystymi płatkami, a następnie uzupełniałam luki drobnymi stokrotkami, astrami, niewielkim słonecznikiem, różami. Na kartce powstała niewielka łąką, do której dodałam jeszcze motyle. Czegoś mi jednak brakowało, nie było w tym nic ciekawego. Zastanawiałam się, co mogłabym tam jeszcze wpleść. Po jakimś czasie mnie oświeciło i wpadłam w wir pracy. Musiałam zrealizować swoją wizję. W głowie wyglądało to tak pięknie. Nie wiem ile siedziałam pod tym drzewem, bo straciłam rachubę czasu, ale chyba dużo, bo było już ciemno. Park oświetlały jedynie lekko przydymione światła lamp. Wstałam z chłodnej ziemi i podniosłam rysunek. Byłam z siebie dumna. Na kartce było pełno kwiatów, które miały dla mnie dużą wartość, z wielu powodów. Okalały one portret Stevena. To jego miałam w głowie. Jego radosną twarz, jego delikatny uśmiech i coś co przyszło mi na myśl w ostatniej chwili, wianek. Byłam zadowolona ze swojego tworu. Schowałam go delikatnie do niewielkiej teczki, a następnie do torby i ruszyłam na poszukiwania mojego małego łobuza, który chyba mi zwiał.
-Ares! - Krzyknęłam, rozglądając się dookoła. Po kocie nie było śladu, za to na horyzoncie pojawiła się jakaś ciemna sylwetka. Z daleka nie mogłam poznać osoby, która właśnie szła w moim kierunku.
- Mam tego uciekiniera! - Usłyszałam doskonale znany mi głos i zerwałam się z miejsca. Bez krępacji wtuliłam się w przyjaciela, miażdżąc przy tym biednego zwierzaka.
- Adam, jak ja cię dawno nie widziałam. Chyba z tydzień. To nienormalne! Zawsze spotykamy się kilka razy w ciągu tygodnia, a tu tak jakoś dziwnie...
- No zaniedbałaś mnie, zaniedbałaś. - Parsknął śmiechem, kiedy walnęłam go lekko w ramię. - I jeszcze mnie bije, do czego to doszło. - Pokręcił głową i teraz to ja zaczęłam się śmiać. Brakowało mi tego. Spojrzałam na bruneta, który właśnie poprawiał długaśne włosy, zakładając je za ucho. Ciężko było mi to przyznać, ale chyba się za nim stęskniłam. Wystarczył tydzień, jeden tydzień.
- Adam, chodźmy do mnie. Napijemy się czegoś, nauczysz mnie jednej piosenki, pogadamy. - Wyskoczyłam nagle, bez większego zastanowienia. Jemu nie trzeba było mówić dwa razy, od razu się zgodził. Szliśmy do mojego mieszkania, rozmawiając o jakiś bzdurach i śmiejąc się co chwila. Po raz kolejny zatrzymałam się na chwilkę w czasie i uświadomiłam sobie, jaką jestem szczęściarą. Mam takiego przyjaciela, na którego zawszę mogę liczyć, który zawsze jest przy mnie, umie mnie rozbawić, pocieszyć kiedy jest mi troszkę smutno. Spojrzałam na niego, wyłączając się całkowicie. Mówił coś do mnie, ale jego głos nie dolatywał do moich uszu. Skupiłam się bardziej na jego gestach, mowie ciała, stylu chodzenia, minach. Niby Adam był taki jak wszyscy z Sunset, jeden z wielu,  a jednak czymś się różnił, miał w sobie to coś.
- Angie, ziemia do Angie. - Machał mi dłonią przed twarzą i dopiero wtedy się ocknęłam. Zaczęłam się śmiać, bo biedny brunet stał tak już chwilę patrząc na mnie jak na idiotkę, że mu nie odpowiadam.- Gdzie masz klucze? - Zaśmiał się cicho.
- A tak, tak klucze. Tutaj mam klucze. - Wyciągnęłam je z kieszeni i otworzyłam drzwi. Kot wyskoczył mi z rąk i popędził w stronę wody. Razem z Adamem poszliśmy do pokoju, gdzie wyciągnęłam niezawodną ciocię whisky. Od tego momentu czas zaczął lecieć szybciej, niż zazwyczaj.  Świat kołysał się na każdą stronę niczym łodzie pływające o poranku przy brzegu zachodniego wybrzeża. Tematy do rozmów stawały się coraz ciekawsze. Graliśmy z Adamem kawałki Rolling Stonesów wyjąc przy tym niczym wataha wilków do księżyca. Sąsiadka obok chyba dostawała szału, bo waliła w ścianę jak opętana, na co my w odpowiedzi tylko się śmialiśmy.
-Angie, mój aniele, gdzie są twoi przyjaciele? Uciekli gdzieś do lasu, Kłapołuchemu do szałasu. Tylko ja tu jestem z tobą, ciesząc się twoją osobą. - Brunet bełkotał wymyślaną na poczekaniu piosenkę, przygrywając do tego na gitarze, a ja śmiałam się słuchając tego nowego hitu. Od czasu do czasu dodawałam coś od siebie, skacząc po tapczanie. Po boskim utworze opadłam zmęczona na poduszki i wgapiałam się w sufit. Adam odłożył instrument i przytulił mnie lekko do siebie. Położyłam mu głowę na ramieniu, lekko przymykając oczy. Z kieszeni po omacku wyciągnęłam zapalniczkę.
-Masz fajki? - Otworzyłam jedno oko i ujrzałam przysypiającego bruneta. -Ej panie, masz pan fajki? -Potrząsnęłam nim lekko, ale nie reagował. A wystarczyło tylko lekko pocałować go w policzek. Od razu się ocknął, a ja dostałam to czego chciałam. On również postanowił zapalić. Z dymu tworzył ciekawe obłoczki, jakich ja nigdy nie potrafiłam i nie mogłam się nauczyć.
-Kocham cię mała. - Usłyszałam jego cichy głos i powoli spojrzałam w stronę ciemnej czupryny.
-Też cię kocham. - Uśmiechnęłam się szeroko, a Adam zbliżył się na niebezpieczną odległość. Nawet nie mogłam wyłapać momentu w którym nasze usta złączyły się w jedność. Mogłabym tłumaczyć się alkoholem, ale on niewiele miał z tym wspólnego. Oderwałam się od chłopaka i spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Nie za bardzo mogłam wrócić do siebie.
- Czy ty coś czujesz do Stevena? - Zapytał z lekkim smutkiem w głosie. Miałam żal do siebie, że powiedziałam mu o Tylerze, bo chyba go to zabolało. Tak mi się przynajmniej zdawało...
- Traktuję go jak przyjaciela. - Spojrzałam mu w oczy, które jeszcze bardziej posmutniały.
- Powiedz, że będziesz ze mną, niezależnie od tego co by się wydarzyło. Ja... Ja potrzebuję takiej przyjaciółki. - Pokiwałam tylko głową i wtuliłam się w jego silne ramiona, czując jednocześnie jak głaszcze mi włosy. Tysiące myśli okupowało mój mózg, a serce łomotało jak szalone, jakby mając w zamiarze gdzieś spieprzyć. Nie miałam pojęcia dokąd zmierzają moje uczucia, kiedy wszystko się tak komplikuje. Pierwszy raz w życiu musiałam się nieźle zastanowić nad tym kto zajmuje jakie miejsce w moim otwartym na ludzi sercu. Kiedyś wszystko było takie proste, czarne było czarne, a białe było białe...






~*~

Tak oto i jest rozdział, o którym sama się nie wypowiem. Za to liczę na Wasze opinie! 
Dziękuję serdecznie za ponad  2700 wyświetleń! Cieszę się, że ze mną jesteście. :) 

Chelle

PS1   Przepraszam, że nie poinformowałam o nowym rozdziale, ale nie mam do tego wystarczająco dobrego internetu. To i tak cud, że mogłam napisać rozdział. Pieprzone limity na modemach. 

PSCholernie przepraszam, że nie komentuję Waszej twórczości. Ja wszystko czytam, jednak nie mam możliwości komentować. Mogę to zrobić w telefonie, kiedy załapię jakieś wifi, ale chyba nie ma w tym większego sensu. Nie chcę pisać Wam jakiś gówien pod rozdziałami. Już z nowym miesiącem wszytko skomentuję! 

PS3 Chciałabym podziękować Rose za bardzo ciekawe rozmowy na facebooku oraz mojej kochanej deMars, za to, że po prostu jest i napala się ze mną na toxic twins podczas rozmów! 
 

poniedziałek, 1 września 2014

V. Zimny prysznic pod świecącymi gwiazdami.

Obudziłam się w silnych objęciach Stevena, który jeszcze słodko spał i po chichu wyślizgując się z łóżka, podeszłam do wielkiego, białego okna. Delikatnie je uchyliłam i usłyszałam radosny świergot porannych ptaków. Twarz wystawiłam do słońca, niczym słonecznik, zażywający codziennej kąpieli w jego ciepłych promieniach. Ten moment należał do takich, dla których warto byłoby zatrzymać pędzący niemiłosiernie czas.
- Angie, już nie śpisz? - Do uszu doszedł mi mocno zachrypnięty głos. - Jest dopiero dziewiąta, a to prawie środek nocy. Zobacz, jeszcze księżyc na niebie wisi. - Marudził przecierając oczy i  poprawiając niesfornie stojące włosy. Po chwili wstał, ubrał kapcie z zabawnymi pieskami i pocałował mnie na przywitanie w policzek, po czym ruszył do łazienki. Idąc w jego ślady, również postanowiłam doprowadzić się do porządku. Ubrałam na siebie same spodenki, bez majtek, co nie było zbyt komfortowe, a kwiecistą chustę potraktowałam jako bluzkę.  Owinęłam ją kilka razy wokół biustu oraz szyi i już miałam wakacyjny top, odkrywający brzuch. Jeszcze tylko przeczesałam włosy, umyłam zęby i lekko podmalowałam się kosmetykami, które udało mi się wrzucić do torby. Wyglądając o wiele lepiej niż kilka minut temu, wyszłam na korytarz, gdzie zobaczyłam Stevena szarpiącego się ze sporawym kołtunem w czuprynie. Wyglądało to jak morderstwo dokonane na biednych, bezbronnych włosach.
- Może pomóc? - Podeszłam bliżej, uśmiechając się uprzejmie. Steven oddał mi grzebień. Powoli pozbywałam się kołtuna, który przyprawiał bruneta o niemalże białą gorączkę. Niecała minuta i było po kłopocie. - I już, proszę bardzo.
- Dzięki. A teraz chodźmy do kuchni coś przekąsić. Jestem tak głodny, że zaraz zjem ciebie. - Posłał mi szeroki uśmiech. Zeszliśmy do kuchni, gdzie Steven kazał mi usiąść przy stole, a sam przygotowywał śniadanie. Czułam się nieco głupio, że siedziałam tak bezczynnie na tyłku, wpatrując się jedynie w jego poczynania. Zdążył podać do stołu, kiedy doleciał do nas dźwięk otwieranych drzwi. Brunet zrobił wielkie oczy i podszedł w stronę korytarza. Po domu rozszedł się stukot wysokich obcasów.
- Przyjechałam po resztę rzeczy. - Usłyszałam pewny siebie, szorstki, kobiecy głos. - O proszę, kogo my tutaj mamy. - Skomentowała z przekąsem, pokazując na mnie dłonią. Nie miałam wątpliwości, tą osobą była żona Stevena, Cyrinda. - Jeszcze rozwodu nie mamy, a ty już dziwki do chaty sprowadzasz. - Parsknęła kpiącym śmiechem, obracając się na pięcie i poszła dalej. To co padło z jej ust zabolało. Najpierw się wściekłam, jednak to kilkusekundowe uczucie zmieniło się w chęć płaczu. Nie wiem dlaczego tak zareagowałam. Po prostu chwyciłam szybko torbę, a na nogi wcisnęłam kowbojki.
- Ja już pójdę. - Rzuciłam cicho, spoglądając na czerwonego Stevena.  Usłyszałam jeszcze tylko krótkie "nie uciekaj" i wyszłam, a raczej wybiegłam z jego willi. Chciałam jak najszybciej stamtąd zwiać i udać się w miejsce, w którym mogłabym ochłonąć, przemyśleć kilka spraw...


~*~

- No i zobacz co kurwa zrobiłaś! - Wydarłem się na uśmiechniętą Cyrindę. Była z siebie dumna, wredna żmija. Nie wiem jak mogłem z nią tyle być i nie widzieć prawdziwego oblicza. 
- Powiedziałam tylko prawdę, która najwidoczniej boli. - Wzruszyła ramionami, udając że nic się nie stało. Z każdej sekundy na sekundę podskakiwało mi ciśnienie. Miałem ochotę jej przyjebać w tą roześmianą twarz. W ostatniej chwili się pohamowałem. I ja ją kochałem... O zgrozo. Nie wiem, gdzie były moje oczy w latach kiedy ją poznawałem. Czym się kierowałem? Przecież ona już taka była. Nie da się zmienić charakteru z dnia na dzień. Chociaż kiedyś... Nie wiem co się z nią stało.
- Jaką do chuja pana prawdę? To moja przyjaciółka! - Wykrzyczałem.
- Ciekawe ile razu już ją posunąłeś, tak czysto po przyjacielsku. - Ponownie prychnęła, a mnie zaczęło całego telepać. Z tego wszystkiego oparłem się o ścianę i liczyłem w myślach do setki. Nawet przy niej musiałem się pilnować, aby nie zrobić niczego głupiego. Miałaby wtedy szansę mnie wkopać i odebrać prawa rodzicielskie do Mii, a tego nie chciałem. - Zresztą, w dupie to mam. Rób sobie co chcesz, baw się do woli, kiedy jeszcze jesteśmy małżeństwem.
- Małżeństwem, które jest pół roku w separacji i czeka na rozwód! Bierz te szmaty i spierdalaj, bo nie chcę cię oglądać. - Obróciłem się, nie mogąc na nią dłużej patrzeć i poszedłem do salonu. Wkurzony do granic możliwości padłem na kanapę i włączyłem telewizor. Gapiłem się w kolorowy ekran, klnąc na zaistniałą sytuację.  Znowu coś musiało się spieprzyć, kiedy było już tak dobrze.Wypadałoby teraz pojechać do Angel i ją przeprosić. Widziałem te łzy w oczach, kiedy wychodziła, a wszystko przez tą jędzę... Do czego to doszło, abym żonę nazywał jędzą. Przecież ja i tak ją kocham, chociaż jej nienawidzę. Nie da się tak po prostu wygonić pewnych uczuć z serca. Do każdej dziewczyny, która coś dla mnie znaczyła mam sentyment, jednak z drugiej strony, kiedy tak dłużej o tym pomyślę, to odczuwam pewną niechęć. Przecież napsuły mi tyle krwi przez lata, a ja im.
- Już wszystko mam. Widzimy się w sądzie. - Z torbami w dłoniach wyszła przed dom. Odetchnąłem z ulgą, lecz ciągle czułem, jak moje ciało trzęsie się z nerwów. Musiałem jakoś wyładować emocje, nie tłumiąc ich w sobie, bo to niszczy człowieka od środka.  Postanowiłem zrobić to w stary, dobry sposób, który pomagał mi, kiedy tylko miałem jakieś problemy. Czasami wystarczyła drobna sprzeczka, aby coś wciągnąć. Zaszyłem się w piwnicy, gdzie znalazłem jakieś resztki dragów. Czułem nieopartą potrzebę wciągania tego białego gówna, przez które stoczyłem się na sam dół. Chociaż zważając na swój rockandrollowy styl życia, dawno tego nie robiłem. Po prostu to odstawiłem, zastępując innego rodzaju używkami, typu alkohol i zioło. Po raz kolejny wróciłem do podziemia, chociaż miałem świadomość co niesie za sobą taki jednorazowy strzał. A zresztą, niedługo i tak wyląduję na odwyku, gdzie będzie się mnie trzymać jak zwierzę w klatce z daleka od wszelkich przyjemności życia. Złapałem torebeczkę z magicznym proszkiem, lusterko i banknot. Sam proces przygotowywania dawał mi niezłe ukojenie. Kiedy widziałem jak substancja pod wpływem kawałka papieru układa się w idealną ścieżkę, poczułem jeszcze większą chęć na dragi, co nieco mnie zmartwiło. A mimo to, wciągnąłem całą dawkę. Ciało krzyczało, że robię naprawdę źle. Powoli traciłem kontakt z rzeczywistością. Piwnica przybrała kształty mojego prywatnego piekła. Było ciemno, gorąco. Dusiłem się, leżąc na podłodze. W głowie było tylko jedno "Boże, co ja zrobiłem?!". Paznokciami jeździłem po kafelkach, wijąc się na każdą stronę. Krew w żyłach dosłownie wrzała, mój umysł był już daleko od ciała. Pierwszy raz w życiu, pomijając początki, czułem się tak źle po stosunkowo niewielkiej dawce. Miałem nadzieję, że kiedy wstanę nieco mi ulży. Niestety i to było złudne, bo obijałem się o ściany i sprzęt stojący w potwornym pomieszczeniu. Z bezsilności kilka razy przywaliłem workowi treningowemu i upadłem z powrotem na ziemię. Musiałem chwilę poleżeć, aby poczuć jak mój organizm powoli się uspokaja.


~*~

Wróciłam do mieszkania w nieco lepszym humorze, niż tym w którym opuszczałam dom Stevena. Szczerze mówiąc, to po żadnym smutku nie było już śladu. Kiedy spacerowałam po tłocznych ulicach Los Angeles, myślałam nad tym co się wydarzyło i doszłam do wniosku, że nie warto się przejmować. Kobieta, która nic dla mnie nie znaczy, może mnie obrażać w nieskończoność. Już mnie to nie ruszy, bo przecież jej obelgi będą bezpodstawne i wyssane z palca, a tym nie należy zawracać sobie głowy. Lepiej skupić umysł na innych sprawach, tych przyjemnych. W moim przypadku było przypomnienie sobie piosenki "Romeo and Juliet" Dire Straits. Po przyjściu do domu postanowiłam pograć na gitarze, co bardzo mnie relaksuje. Wsłuchiwałam się w każdy dźwięk wydawany przez moją ukochaną Janis. Gitara ma jakieś magiczne wnętrze, bo działa na mnie jak narkotyk. Nie można się od niej oderwać, kiedy już zaczniesz. To przyjemne uczucie, kiedy pod palcami masz twarde struny. Nagle nic się nie liczy, tylko ty i to maleństwo. Piękne. 
- Angie, cholero! Otwórz mi! - Do uszu dobiegły mi jakieś krzyki. Znajomy głos należał oczywiście do ukochanego Marley'a, który walił w drzwi jak opętany. Odstawiłam gitarę i ruszyłam do korytarza. 
- Emily, ty mała mendo, w końcu do mnie przyszłaś! - Przywitałam ją przytulasem i od razu wyczułam trawkę. Ciekawe czy tak dziewczyna chociaż jeden dzień w swoim życiu spędziła bez palenia zioła... Ale i tak ją kocham, bo jest jedyna w swoim rodzaju. 
- Przypełzłam do ciebie, bo ty do mnie nie przychodzisz i nie mam z kim zapalić. - Zrobiła smutną minkę, po czym obie się rozśmiałyśmy. Ciągnąc ją za chudą rękę, poszłam do salonu. Usiadłyśmy na wysłużonej już kanapie i zabrałyśmy się za robienie skrętów. Kiedy były gotowe, zapaliłyśmy je, ciesząc się chwilą.  - E, ty Angie. Fajne masz pegazy na suficie. - Rzuciła w pewnym momencie, a ja podniosłam wzrok i próbowałam znaleźć te pieprzone kuce. 
- Pierdzielisz coś, bo ja widzę tutaj jakieś migoczące gwiazdki. - Przeciągałam, zaciągając się jeszcze bardziej. - To chyba moja szczęśliwa gwiazda. - Palcem pokazałam na skrawek sufitu, który przypominał niebo. Widząc, że Emily jest w swoim świecie, opuściłam rękę i przymknęłam oczy. Słyszałam jak przyjaciółka śpiewa fragment "One Love". Miała całkiem ładny głos, taki lekko zachrypnięty, a jednak dziewczęcy. Po prostu urzekający. Jednak najbardziej urzekające było to jak przeklinała, bo w połowie zapomniała tekstu. Wybuchnęłam śmiechem widząc jej niezadowoloną, ale i bardzo skupioną minę. - Kocham cię Marley, kocham. - Przytuliłam ją mocno, przymykając oczy. Przyjemnie było tak leżeć z przyjaciółką, czując jak ciało udaje się do innej krainy w celu odpoczynku od zwykłego świata. Nie mam pojęcia ile czasu spędziłam na takim leżeniu, ale było mi przyjemnie. Pewnie zalegałabym tak dłużej, jednak zadzwonił telefon. Niechętnie do niego podeszłam i podniosłam słuchawkę. 
- Angel, ja przepraszam. Proszę przyjedź do mnie, teraz. - Usłyszałam po drugiej stronie głos Stevena. Nie był on jednak taki normalny, a wręcz rozpaczliwy. Taki jak nie jego...
- Steven, spokojnie, nic się nie stało. Zaraz u ciebie będę, jeśli tego chcesz. Już jadę. - Odłożyłam słuchawkę i wróciłam do salonu, w którym dalej drzemała Emily. Nie miałam serca jej budzić. Po prostu napisałam jej krótki liścik i zostawiłam jedne klucze, po czym łapiąc torbę i ubierając buty, wyszłam z domu. Złapałam pierwszą lepszą taksówkę, która zawiozła mnie do willi Stevena. Przez całą drogę martwiłam się o niego, czując że coś jest nie tak. Zadzwoniłam do drzwi i czekałam aż otworzy. 
- Angel, jesteś. - Usłyszałam cichy, zmęczony głos. Podniosłam wzrok i zobaczyłam jego twarz, która była biała jak ściana. Do tego wszystkiego przekrwione oczy, mętne spojrzenie. Aż serce się krajało na taki widok.
- Jestem. - Uśmiechnęłam się blado i weszłam do środka. 
- Przepraszam cię za rano, za Cyrindę, to moja wina. - Mówił szybko, z niemałym przejęciem, aż zrobiło mi się głupio. Steven przepraszał mnie za takie drobnostki, dokonane nie z jego winy.
- Nic się nie stało, naprawdę. Po prostu troszkę mnie to na początku dotknęło, ale już jest w porządku. Uśmiechnij się Steven. - Podniosłam jego podbródek do góry, wymuszając tym samym, aby na mnie spojrzał. Jego kąciki ust lekko uniosły się do góry. - No, tak już lepiej. Zapomnijmy o tym co się wydarzyło. 
- Dziękuję ci. - Przytulił się do mnie, a ja chyba nie za bardzo wiedziałam o co chodzi. Po prostu też go objęłam, ciesząc się tak wspaniałą chwilą. - Pójdziemy gdzieś na spacer? Tylko się ogarnę.Włącz sobie telewizję, radio, co tam chcesz, a ja zaraz wracam. - Oderwał się ode mnie i poleciał na piętro, a ja za jego radą włączyłam małe ustrojstwo, grające muzykę klasyczną, którą zresztą bardzo lubiłam. Zdążyłam posłuchać może ze trzy kompozycje. - Jestem z powrotem. - Usłyszałam za sobą i od razu się obróciłam. Brunet wyglądał o wiele lepiej, odświeżona twarz, zmienione ciuchy, wyperfumowane ciało. 
- To w takim razie idziemy. - Wstałam i bez jakiejkolwiek już krępacji złapałam go za rękę. Wyszliśmy na zewnątrz, kierując się w stronę jakiegoś nieznanego mi wzgórza. Lampy pojawiały się coraz rzadziej, hałas stawał się coraz bardziej przytłumiony. Gwiazdy i księżyc świeciły wysoko na niebie, oświetlając drogę, którą przemierzaliśmy lekko wtuleni w siebie. Pośród ciszy dało się słyszeć melodie tworzoną przez różne zwierzęta, zapadające właśnie w sen. Po raz kolejny rozpływałam się od środka, wpadając w nieopanowaną radość. Uświadomiłam sobie, co teraz robię, gdzie jestem, z kim jestem i od tego wszystkiego miałam ochotę skakać, śmiać się i bóg jeden wie co jeszcze. 
Naszym oczom ukazała się mała polana, na której się rozłożyliśmy. Zastanawiało mnie, skąd gwiazda rocka wiedziała o tak magicznym miejscu, które hipnotyzowało swym urokiem. Przecież on prawie cały czas był w jak nie w studiu, to w trasie, to na konferencjach prasowych, to jakiś programach telewizyjnych. Kiedy znajdował czas na takie rzeczy jak odpoczynek?
- Angie, zostaniesz dzisiaj u mnie, tak jak wczoraj? - Ciszę przerwał łagodny głos. Podniosłam się na łokciach, spoglądając w jego błyszczące oczy. 
- A chcesz, abym została? - Uśmiechnęłam się, a on przytaknął kiwnięciem głosy. Zrobiło mi się ciepło o okolicach klatki piersiowej, a było to dotąd nieznane uczucie. Nigdy wcześniej go nie doświadczyłam przy żadnym facecie. - Steven znajdź mi ustrojstwo, które zatrzyma czas. Tak bardzo chcę, aby ta chwila trwała wiecznie. W ogóle chcę żyć wiecznie. - Rzuciłam, spoglądając na bruneta, który plótł wianek. Nie wiem gdzie się tego nauczył, ale szło mu całkiem nieźle. 
- Ja chcę żyć wiecznie, ale tak jak teraz. Nie martwiąc się o nic, żyjąc tak... jak ty. - Pochylił się nade mną i założył mi wianek na głowę. Podziękowałam mu całusem w policzek, który zapoczątkował coś na co chyba nie byłam przygotowana, a jednak tego chciałam. Steven odchylając mi delikatnie ramiączko, zaczął jeździć palcem po obojczyku, patrząc mi prosto w oczy. Już nawet nie starałam  się kontrolować. Wplotłam mu dłonie we włosy i przyciągnęłam delikatnie do siebie, wpijając się w jego wydatne usta. Zatraciłam się w tym pocałunku, chociaż miałam świadomość, że nie robię dobrze, nakręcając go w takim momencie. Oderwałam się dopiero, kiedy powoli brakowało mi powietrza. Spojrzałam na Stevena, który uśmiechał się szeroko i sama zachichotałam, patrząc się w niebo. Po chwili oboje się śmialiśmy, nie wiedząc tak naprawdę z czego. Byliśmy szurnięci... 

~*~

Dzień, który wydawał się być jednym z tych gorszych, okazał się być naprawdę przyjemny. Po raz kolejny miałem przyjemność leżeć w łóżku z Angel, która z przymkniętymi oczami wtulała się w moją gołą klatę. Pocałowałem ją w czoło i po raz kolejny uświadomiłem sobie, że mam do czynienia z osobą, która nie boi się życia, tylko się do niego śmieje, aby jej nie zjadło. Angie to typowy odmieniec dążący do swojego szczęścia, ale też do szczęścia innych. Ktoś wyjątkowy, kogo nie spotyka się na co dzień idąc ulicą, tym bardziej w tych czasach. Z każdym dniem przekonywałem się, że to ona jest tą właściwą kobietą, dla której mógłbym się poświęcić. Powoli uzależniałem się od zapachu, głosu, ciepła, uśmiechu. Stawała się kimś znacznie ważniejszym niż tylko fanką z muzycznego, czy koleżanką z koncertu. Może to przez to, że jestem strasznie kochliwy i jak ktoś mi się naprawdę spodoba, to potrafię stracić dla tej osoby głowę. Jedno było pewne, coś poważniejszego siedziało w moim serduchu. Miałem nadzieję, że Angel też coś do mnie czuła. Musiała, bo przecież na tej polanie... To nie mogło być takie obojętne, czystko przyjacielskie... Chociaż z nią to nigdy nie wiadomo.
 -Steven, nie mogę spać. -Wyrwała mnie z przemyśleń, podnosząc się do pionu i przecierając leniwie oczy. 
-Nie musimy spać, jesteśmy dorośli. -Uśmiechnąłem się cwaniacko.- Możemy porozmawiać. - Położyła mi głowę na ramieniu, a ja ponownie pocałowałem ją w głowę. To dziwne, bo takie gesty mi wystarczały. Nie chciałem przelecieć jej pierwszej nocy, ani następnej i kolejnej też nie.  Przecież z inną laską już dawno bym to robił, nawet po kilka razy. -O czym chcesz porozmawiać?- Przekręciła się na brzuch, tak aby patrzeć w moją stronę. Ujrzałem jej błyszczące, radosne oczy wpatrzone w moją osobę. 
- Lubisz mnie? - Lekko przygryzła wargi. 
- Nawet bardzo. - Zniżyłem głos, obejmując wzrokiem jej zgrabne ciało. Miałem ochotę ponownie zasmakować jej ust. Zbliżyłem się powoli, mając pewne obawy. Angie jakby chcąc je rozwiać przejechała językiem po moim podniebieniu.  Nie trzeba było długo czekać, abym się w to mocno zaangażował. Nasz pocałunek przypominał coś na kształt dzikiego tańca języków. Jeździłem blondynce dłonią po udzie, czując jak między nami narasta napięcie. 
- Nie, stop. - Przerwała w jednej chwili. - Przepraszam Steven, że tak cię wkręciłam i to jeszcze w takim miejscu, ale ja nie mogę. Nie teraz, po prostu to tak wszystko pędzi do przodku, a ja boję się, że nie nadążę. Przepraszam. Jestem idiotką, kto robi takie rzeczy?! - Wróciła na swoją połowę i lekko podkurczając nogi, spuściła wzrok. Łapiąc oddech sklejałem wszystko do kupy i starałem się postawić w jej sytuacji. Chyba jako kobieta, też miałbym pewne wątpliwości. 
- Nie ma sprawy, nic się nie stało. Nie chcę robić niczego, co by ci się nie spodobało. Potrzebujesz czasu, rozumiem. - Uśmiechnąłem się lekko, kiedy bezdźwięcznie mi podziękowała. Dla niej chyba byłem w stanie jeszcze poczekać. Tak mi się przynajmniej wydawało. - Ej, mała nie smuć się. -Rzuciłem radośnie, kiedy zobaczyłem jej lekko przygnębioną buźkę. - Mam ci tutaj coś zatańczyć, abyś się rozpromieniła? 
- I bez tego by się obyło, ale skoro już to proszę bardzo, ja nie mam nic przeciwko. - Zaśmiała się szyderczo, wkopując mnie tym samym w wykonanie tego, co wcześniej zaproponowałem. Cóż skoro powiedziałem, to należało to zrobić. Taki cyrk chyba będzie warty jej śmiechu. Wzdychając ciężko wstałem z łóżka i będąc w samych bokserkach, skakałem niczym arab biegnący na bosaka po rozgrzanym do czerwoności asfalcie. Sam miałem z tego niezły ubaw, a co dopiero Angel, która walała się po łóżku, chichocząc bez przerwy. Po chwili wróciłem na łóżko do blondynki, która ocierała oczy z łez. Misja została spełniona. 
- Jesteś wspaniały. - Wyszeptała, kiedy już położyłem się obok. Chwilkę później już spała, a ja przyglądałem się jej mimice, ruchom. Trochę jak taki psychopata, mógłbym robić to godzinami. Po prostu widzieć jak jest koło mnie i równomiernie oddycha, uśmiechając się przez sen.  


__________________________

No to co, powtórka z rozrywki. Mam nadzieję, że nie wpadniecie w monotonię z tego powodu. Niedługo wszystko się rozkręci. Będzie więcej zespołu, bohaterów, codziennego, normalnego życia, w którym zazwyczaj brak jest czasu na różnego rodzaju przyjemności.

Chciałabym jeszcze serdecznie podziękować wszystkim osobom, które swoimi wspaniałymi komentarzami zmotywowały nie do dalszego pisania. Jestem Wam bardzo, ale to bardzo wdzięczna. 

I jeszcze na koniec standardowo proszę o komentarze, opinie choćby w dwóch zdaniach, które i tak sprawią, że będę bardzo zmotywowana do dalszej pracy. Takie coś uskrzydla, co bloggerki powinny wiedzieć, a czytelnicy powinni się tego domyślać. ;) 

Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony