piątek, 20 lutego 2015

XII. Na kolanach po zbawienie.

Uciekłam z dala od tego na czym tak naprawdę mi zależało. Najgorsze było to, że z jednej strony zgadzałam się z tą decyzją, a z drugiej nienawidziłam siebie za taki czyn. Co noc odczuwałam to coraz mocniej. Pieprzona tęsknota. W takich chwilach lepiej by było nie mieć przeklętego organu zwanego sercem. Po prostu kłaść się i zasypiać. Nie siedzieć na łóżku, tępo wpatrując się w światło ulicznych lamp i rozmyślając nad błędami.
- Kurwa! - Krzyknęłam głośno, nie zwracając nawet uwagi na panującą już od trzech godzin ciszę nocną. Musiałam odreagować, jednak nie potrafiłam. Już nic nie przynosiło błogiego ukojenia
To zbyt głęboko we mnie siedziało. Może w oczach innych nie było to niczym ważnym. Zwykłe rozstanie. Hej dziewczę, to nie koniec świata.  Ja przeżywałam to jednak nieco inaczej. Tamto uczucie zbyt wiele dla mnie znaczyło. Kiedyś powtarzałam sobie, by nie wdrążać się zbyt głęboko w znajomości z mężczyznami, bo się sparzę. I wtedy wszystko było proste. Komplikacje nastąpiły kiedy złamałam tą zasadę. Co śmieszne, on mnie nie zawiódł. Po prostu się wystraszyłam, jak pieprzony tchórz. Chyba nie dorosłam jeszcze do poważniejszych relacji, a ludzie dobrze mówili, że jestem wiecznym dzieckiem. Mentalnie zatrzymałam się w epoce, kiedy jeździłam konno wokół domu, podziwiając błękitne niebo i olśniewające słońce. Może tutaj był problem. Nie potrafiłam przejść transformacji. Tak czy inaczej było mi źle samej z sobą. Po raz pierwszy wpadłam w nałóg i byłam go w pełni świadoma. Spalałam niezliczone paczki fajek,piłam przy każdej najbliższej okazji. By tylko odlecieć, pokazując przy tym tylko swoją słabość.
Tego wieczora dodatkowo włączyłam sobie radio. Nadpiłam drinka, czując przy tym jak niebezpiecznie zjeżdżam po równi pochyłej na sam dół i wyczekiwałam nerwowo piosenki. Kiedy urządzenie wydobyło z siebie, o zgrozo, pierwsze dźwięki "Home Tonight" wbiło mnie w poduszkę i wybuchłam nieopanowanym płaczem. Nawet nie wiedziałam co robię. Ubrałam się w pierwsze lepsze ubrania i wyszłam z domu. Musiałam się przejść... W pewno miejsce.


~*~


-Mia, musisz iść w końcu spać! Jest druga w nocy! - Rzuciłem w nią poduszką, kiedy chichotała głośno, niosąc radość na cały dom. Ona była moim małym aniołem, który ratował mnie od podejmowania idiotycznych decyzji. Dosłownie spadła mi z nieba.
- Tato, ale jutro mam dopiero na dziesiątą do szkoły. - Zatrzepotała rzęsami, uśmiechając się uroczo. Nie potrafiłem jej odmówić.
- Ostatni raz ci pozwalam. - Przewróciłem oczami wychodząc na chwilę z salonu. Poszedłem do garderoby by przebrać spodnie z tych niewygodnych na tak zwane domowe, czyli dresy. Ściągałem z siebie jeansy, kiedy z kieszeni wypadło mi zdjęcie Angel. Momentalnie zrobiło mi się smutno. Nosiłem je zawsze z sobą, by była przy mnie. Jednak świadomość jej nieobecności przytaczała mnie. Potrzebowałem tej lekkiej nieśmiałości, nutki obojętności, szaleństwa i radości. Przyzwyczaiłem się do tego. Ledwo co stanąłem stopą na nieznanym lądzie, a już się rozpadł. To bolało. Ta dziewczyna była paskudnie cudowna, nienawidziłem siebie za kochanie jej. Była moją famme fatale, szczęśliwą gwiazdą, złodziejką serc, aniołem, przekleństwem, hymnem narodowym. Boże, byłem zakochany. Tak bardzo jak nigdy, a przecież jestem cholernie uczuciowy.
- Tatooo! Perry dzwoni! - Z dołu dobiegł głos małej. Zabawnie brzmiało w jej ustach mówienie do mojego bliźniaka po nazwisku, jednak tym razem się nie zaśmiałem. Nie potrafiłem. Po prostu schowałem fotografię do kieszeni i zszedłem na dół, by odebrać telefon.
- Ta?
- Jutro mamy koncert, bądź dwie godziny przed przygotowaniami, mamy sprawę. Dowiesz się więcej jutro, pa. - Joe odłożył słuchawkę tak szybko, że nawet nie miałem możliwości wcisnąć zwykłego "cześć". Też odłożyłem aparat na miejsce i usiadłem na krześle. Zastanawiało mnie o co chodzi. Miał poważny ton głosu. Może chciał pogadać o nowej płycie? Cholera wie. W końcu mieliśmy już sporo materiału i lada dzień szykowaliśmy się do wejścia do studia. Jak na razie na koncertach w dalszym ciągu wałkowaliśmy stary materiał, jednak w głowie mieliśmy całkiem sporo kompozycji. Udało mi się napisać kilka piosenek, kiedy byłem sam.

~*~

Wróciłam ze spaceru, po którym można powiedzieć, że się "zrelaksowałam" i przy okazji idąc przez klatkę schodową postanowiłam sprawdzić skrzynkę pocztową, która nie była używana od paru dobrych tygodni. Pełno ulotek, kilka gazet i list. To ostatnie postanowiłam zostawić sobie i przeczytać tuż po wejściu do mieszkania. Intrygowała mnie koperta, nie zawierająca danych osobowych adresata. Rodzina czy też znajomi zawsze pisali takie rzeczy. Szybko ściągnęłam buty, zapaliłam lampkę nocną i zabrałam się za czytanie.

"Droga Angel,
Nie wiesz kim jestem, chociaż może się domyślisz, a jak nie, to zapewne kiedyś Ci powiem. Teraz jednak niech zostanie to taką mała tajemnicą. Zastanawiasz się pewnie, w jakim celu piszę ten list. Bez zbędnego owijania w bawełnę, przejdę do rzeczy.
Nie mam pojęcia, co sobie wyobrażałaś, kiedy spotykałaś się ze Stevenem. Liczyłaś na zwykłą przyjaźń czy może miłość rodem z bajki o rycerzach na białych koniach, ratujących swoje królewny? Nie wiem. Jestem jednak pewna innej rzeczy. On Cię pokochał, a Ty zwiałaś tuż po pierwszej sytuacji, która stała się dość niewygodna. To jest życie. A życie to nie bajka, tym bardziej w strefie rockandrolla. Tutaj los co chwila podrzuca pod nogi przeszkody. Raz będzie dobrze, drugi raz źle i to jest normalne. Pora więc dorosnąć, poznać trochę tego świata, a nie ograniczać się i zamykać w swoim.
Przemyśl to i rozważ drugą szanse dla Tylera. On szaleje, chociaż stara się to ukrywać. Zobacz załącznik i sama oceń, co jest słuszne, co należy zrobić. Nie powtarzaj moich dawnych błędów i nie oceniaj sytuacji oraz ludzi zbyt pochopnie.
Trzymaj się,
                                                                                                  Twoja Doradczyni."

Wpatrywałam się w kartkę, na której widniały drukowane zdania. Cholera, to bolało. Zresztą jak każda prawda. "Doradczyni” miała trochę racji, byłam tchórzem, który zamknął się w sobie. Ten list był kopniakiem idealnie wycelowanym w moją głowę, którego wypadało przyjąć z dumą. Zasłużyłam sobie na to, chociaż ciężko było się przyznać. Popełniłam dużo błędów, to wszystko było takie nieostrożne. Musiałam to jeszcze raz przemyśleć, dokładnie przeanalizować. Zanim jednak się za to zabrałam, chciałam obejrzeć ten załącznik. Z niemałą ciekawością rozwinęłam kopię jakiegoś najwidoczniej jeszcze nieskończonego tekstu. Brak tytułu. Zaczęłam czytać.

"Jestem sam,
I nie wiem, czy zdołam zmierzyć się z nocą,
Cały we łzach
I wiedz, że płaczę dla Ciebie

Potrzebuję Twojej miłości,
Zburzmy dzielące nas mury,
Nie utrudniaj tego,
Pozbędę się swojej dumy,
Wystarczy, już wystarczy,
Cierpiałem i widziałem światło.

Kochanie, jesteś moim aniołem,
Przybądź i ocal mnie tej nocy,
Jesteś moim aniołem,
Przyjdź i napraw to wszytko."


~*~


Nastał poranek, obudziłem się w obecności jedynie głupiej ciszy, która powoli doprowadzała mnie do szału. Dzisiaj mijały cztery miesiące odkąd jej nie widziałem. To mnie dobijało. Kobieta wpada do twojego życia, uwodzi, po czym ucieka. Niesprawiedliwe.
Ja myślałem... Właśnie, zbyt dużo myślałem. Moje wyobrażenia były jak widać niemożliwe do zrealizowania. Miałem nadzieję, że z taką osobą jak ona w końcu mi się uda. Tyler jesteś przegrany. Pif paf strzeliła ci w serce. A mogło być kurwa pięknie.
-Tato, ja muszę już jechać do szkoły. - Mia weszła do mojej sypialni. - Czemu ty... Tatuś, ty płaczesz? - Przysiadła obok mnie na łóżku, mając na plecach niewielki tornister. Złapała mnie za rękę i spojrzała prosto w oczy z lekką obawą.
-Nie kochanie. To tylko wiesz... Mam ostatnio podrażnione oko i lecą mi łzy. - Uśmiechnąłem się, a przynajmniej próbowałem. Nic się nie martw i uciekaj na dół. Eddie podwiezie cię do szkoły, a ja tymczasem pojadę do Perry'ego. - Puściłem jej oczko. Mała cmoknęła mnie w usta i pobiegła na dwór. Wstałem z łóżka i skarciłem siebie za takie zachowanie. Nie będę płakał za kobietami. Co jest do cholery?!


~*~


Po przeczytaniu tego utworu miałam ochotę ponownie otworzyć puszkę pandory i zesłać na ten świat wszystkie możliwe paskudztwa. Nienawidziłam siebie, nienawidziłam Tylera. Przeklinałam dzień naszego spotkania. Nie mogłam znieść faktu, że jednak go kocham. I to tak cholernie mocno. I że jestem taka słaba. Byłam. Że tak łatwo się poddałam i uciekłam, zostawiając go samego. List nie dokopał mi tak jak ten utwór. Litości, ja jedną nogą byłam na drugiej stronie, kiedy go czytałam. I nie mogłam sprecyzować, czy było to niebo, czy moje własne piekło, które należało mi się po tym co zrobiłam. Dobitnie odczułam, że to ja jestem winna. W jednej chwili zmieniło się wszystko. Uleciała cząstka mnie, a pojawiła się nowa, odmieniona. Na lepsze? Nie wiem. Przeklinałam siebie. Za wszystko. To całe zło. Niezdecydowanie. Byłam wiedźmą, o Boże, i to jaką! Doprowadziłam tego faceta na skraj szosy. Poznałam, dogłębniej poznałam, a później porzuciłam jak zabawkę. A przecież taka nie jestem. Chociaż w sumie... Najwyraźniej jestem, co mnie przeraziło. W jednej chwili miałam ochotę pozbyć się tej strachliwej, niezdecydowanej części siebie i pognać do Stevena, by błagać go o wybaczenie. Nie, nie chciałam już więcej żyć tak jak teraz. Może to żałosne, że odkryłam to dopiero po przeczytaniu piosenki, ale zapragnęłam być cała jego. Nawet jeśli miałabym podzielić los jego poprzedniczek. Po prostu chciałam spędzić z nim życie, chociaż jego część. Już w nocy gotowa byłam biec do niego i wszystko naprawiać. Przestać myśleć o sobie, przestać użalać się nad własnym losem. Wyjść ze skorupki jedynaczki, na której skupiana była cała uwaga rodziców. Podjąć się wreszcie jakiegoś trudu życia i walczyć. Z dawnym podejściem zawojowałabym jedynie domy starców, jako stara panna z kotami, mająca na swoim koncie porzucenie kilku wspaniałych facetów, z którymi mogłam wieść cudne życie. Nie chciałam uciekać. Nigdy więcej.
Nie spałam całą noc, myślałam. Myślałam o tym, co mogłabym mu powiedzieć. Jak to wszystko wynagrodzić. Czekałam na nadejście poranka, a następnie południa. Kiedy zegar wybił godzinę dwunastą zapakowałam się do taksówki, która przywiozła mnie pod dom Stevena. Nagle uleciało ze mnie trochę tej niezłamanej dotąd pewności, z tego względu że dalej nie miałam pomysłu na to co mam mu powiedzieć. W mojej głowie wirowało tyle myśli, jednak nie umiałam z tego skleić jednego, dobrego zdania. Niech Bóg mi dopomaga, bym nie okazała się totalną sierotą. Zadzwoniłam do drzwi. Czekałam na ujrzenie jego twarzy, jak na wyrok. Jakbym szła na ścięcie. Było mi głupio. Z perspektywy tych wszystkich wydarzeń w końcu zachowałam się jak gówniara. Będę to sobie wypominać do końca życia.
Usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka i tuż po chwili ujrzała jego. Stał przede mną jedynie w samych bokserkach, jakby dopiero co wyszedł z łóżka. Zmiękły mi kolana, kiedy zobaczyłam te smutne, a jednocześnie zaskoczone oczy. Nie wiedziałam, kompletnie nie wiedziałam jak się do niego zwrócić. Serce wiedziało, usta nie koniecznie. Po prostu zaszkliły mi się oczy, zapragnęłam wtulić się w jego ramiona.
-Steven. - Westchnęłam tylko cicho, mając nadzieję, że mnie zrozumie. - Przepraszam. - Tyle zdołałam z siebie wydusić, przy tym natłoku myśli. Nie liczyłam na zrozumienie. Sama siebie nie rozumiałam. W dalszym ciągu.
-Przyszłaś do mnie. - Uśmiechnął się blado, odwzajemniłam mu tym samym.
-Jestem... Nie. - Koniec z mówieniem ciągle o sobie. Nie miałam zamiaru wyżalać mu się, jaką jestem idiotką. Nie tym razem. - Ty jesteś niesamowity, zasługujesz na kogoś lepszego.- Uśmiechnęłam się nieco szerzej, chociaż czułam jak powoli wysiadają mi nerwy. Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie. Do tego stopnia, że musiałam schować je za siebie. Steven zmarszczył brwi, po czym zbliżył się do mnie.
-Ale ja nie chcę nikogo lepszego. - Schylił się, by wyszeptać mi to na ucho. Jego słowa przeszły po całym moim ciele, wstrząsając nim lekko. - Proszę, nie rób tego więcej. - Objął mnie i to był koniec. Nie potrafiłam nie uronić łez. Same wydostawały się spod moich powiek.
-Ja chyba już nie potrafię normalnie żyć, bo... bo nie. Wybaczysz mi? - Spojrzałam w jego czekoladowe oczy, które teraz błyszczały niczym gwiazdy na ciemnym niebie.
- Już dawno to zrobiłem, chyba nawet pierwszego dnia. - Uśmiechnął się i pocałował mnie w usta, wycierając jednocześnie policzki, które zmoczyłam łzami. - No już, nie płacz więcej. - Zaśmiał się. Boże, było mi tak paskudnie dobrze. Z jednej strony w dalszym ciągu byłam zła, szumiała mi w głowie ta piosenka, zniewalając mój umysł, a z drugiej było mi tak lekko. Skończyło się to, co sama zapoczątkowałam. Nareszcie nadszedł czas na zmiany. Wewnętrzne zmiany.


___________________________

Cóż, jestem z nowym rozdziałem. Dziwnie było wrócić tutaj po takiej przerwie. Prawie trzy miesiące. Nie popisałam się. I coś czuję, że do egzaminów nie dam rady napisać zbyt wielu rozdziałów. Mam jednak nadzieję, że ktoś jeszcze mnie pamięta i to opowiadanie. 
Love,
Chelle

Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony