piątek, 20 lutego 2015

XII. Na kolanach po zbawienie.

Uciekłam z dala od tego na czym tak naprawdę mi zależało. Najgorsze było to, że z jednej strony zgadzałam się z tą decyzją, a z drugiej nienawidziłam siebie za taki czyn. Co noc odczuwałam to coraz mocniej. Pieprzona tęsknota. W takich chwilach lepiej by było nie mieć przeklętego organu zwanego sercem. Po prostu kłaść się i zasypiać. Nie siedzieć na łóżku, tępo wpatrując się w światło ulicznych lamp i rozmyślając nad błędami.
- Kurwa! - Krzyknęłam głośno, nie zwracając nawet uwagi na panującą już od trzech godzin ciszę nocną. Musiałam odreagować, jednak nie potrafiłam. Już nic nie przynosiło błogiego ukojenia
To zbyt głęboko we mnie siedziało. Może w oczach innych nie było to niczym ważnym. Zwykłe rozstanie. Hej dziewczę, to nie koniec świata.  Ja przeżywałam to jednak nieco inaczej. Tamto uczucie zbyt wiele dla mnie znaczyło. Kiedyś powtarzałam sobie, by nie wdrążać się zbyt głęboko w znajomości z mężczyznami, bo się sparzę. I wtedy wszystko było proste. Komplikacje nastąpiły kiedy złamałam tą zasadę. Co śmieszne, on mnie nie zawiódł. Po prostu się wystraszyłam, jak pieprzony tchórz. Chyba nie dorosłam jeszcze do poważniejszych relacji, a ludzie dobrze mówili, że jestem wiecznym dzieckiem. Mentalnie zatrzymałam się w epoce, kiedy jeździłam konno wokół domu, podziwiając błękitne niebo i olśniewające słońce. Może tutaj był problem. Nie potrafiłam przejść transformacji. Tak czy inaczej było mi źle samej z sobą. Po raz pierwszy wpadłam w nałóg i byłam go w pełni świadoma. Spalałam niezliczone paczki fajek,piłam przy każdej najbliższej okazji. By tylko odlecieć, pokazując przy tym tylko swoją słabość.
Tego wieczora dodatkowo włączyłam sobie radio. Nadpiłam drinka, czując przy tym jak niebezpiecznie zjeżdżam po równi pochyłej na sam dół i wyczekiwałam nerwowo piosenki. Kiedy urządzenie wydobyło z siebie, o zgrozo, pierwsze dźwięki "Home Tonight" wbiło mnie w poduszkę i wybuchłam nieopanowanym płaczem. Nawet nie wiedziałam co robię. Ubrałam się w pierwsze lepsze ubrania i wyszłam z domu. Musiałam się przejść... W pewno miejsce.


~*~


-Mia, musisz iść w końcu spać! Jest druga w nocy! - Rzuciłem w nią poduszką, kiedy chichotała głośno, niosąc radość na cały dom. Ona była moim małym aniołem, który ratował mnie od podejmowania idiotycznych decyzji. Dosłownie spadła mi z nieba.
- Tato, ale jutro mam dopiero na dziesiątą do szkoły. - Zatrzepotała rzęsami, uśmiechając się uroczo. Nie potrafiłem jej odmówić.
- Ostatni raz ci pozwalam. - Przewróciłem oczami wychodząc na chwilę z salonu. Poszedłem do garderoby by przebrać spodnie z tych niewygodnych na tak zwane domowe, czyli dresy. Ściągałem z siebie jeansy, kiedy z kieszeni wypadło mi zdjęcie Angel. Momentalnie zrobiło mi się smutno. Nosiłem je zawsze z sobą, by była przy mnie. Jednak świadomość jej nieobecności przytaczała mnie. Potrzebowałem tej lekkiej nieśmiałości, nutki obojętności, szaleństwa i radości. Przyzwyczaiłem się do tego. Ledwo co stanąłem stopą na nieznanym lądzie, a już się rozpadł. To bolało. Ta dziewczyna była paskudnie cudowna, nienawidziłem siebie za kochanie jej. Była moją famme fatale, szczęśliwą gwiazdą, złodziejką serc, aniołem, przekleństwem, hymnem narodowym. Boże, byłem zakochany. Tak bardzo jak nigdy, a przecież jestem cholernie uczuciowy.
- Tatooo! Perry dzwoni! - Z dołu dobiegł głos małej. Zabawnie brzmiało w jej ustach mówienie do mojego bliźniaka po nazwisku, jednak tym razem się nie zaśmiałem. Nie potrafiłem. Po prostu schowałem fotografię do kieszeni i zszedłem na dół, by odebrać telefon.
- Ta?
- Jutro mamy koncert, bądź dwie godziny przed przygotowaniami, mamy sprawę. Dowiesz się więcej jutro, pa. - Joe odłożył słuchawkę tak szybko, że nawet nie miałem możliwości wcisnąć zwykłego "cześć". Też odłożyłem aparat na miejsce i usiadłem na krześle. Zastanawiało mnie o co chodzi. Miał poważny ton głosu. Może chciał pogadać o nowej płycie? Cholera wie. W końcu mieliśmy już sporo materiału i lada dzień szykowaliśmy się do wejścia do studia. Jak na razie na koncertach w dalszym ciągu wałkowaliśmy stary materiał, jednak w głowie mieliśmy całkiem sporo kompozycji. Udało mi się napisać kilka piosenek, kiedy byłem sam.

~*~

Wróciłam ze spaceru, po którym można powiedzieć, że się "zrelaksowałam" i przy okazji idąc przez klatkę schodową postanowiłam sprawdzić skrzynkę pocztową, która nie była używana od paru dobrych tygodni. Pełno ulotek, kilka gazet i list. To ostatnie postanowiłam zostawić sobie i przeczytać tuż po wejściu do mieszkania. Intrygowała mnie koperta, nie zawierająca danych osobowych adresata. Rodzina czy też znajomi zawsze pisali takie rzeczy. Szybko ściągnęłam buty, zapaliłam lampkę nocną i zabrałam się za czytanie.

"Droga Angel,
Nie wiesz kim jestem, chociaż może się domyślisz, a jak nie, to zapewne kiedyś Ci powiem. Teraz jednak niech zostanie to taką mała tajemnicą. Zastanawiasz się pewnie, w jakim celu piszę ten list. Bez zbędnego owijania w bawełnę, przejdę do rzeczy.
Nie mam pojęcia, co sobie wyobrażałaś, kiedy spotykałaś się ze Stevenem. Liczyłaś na zwykłą przyjaźń czy może miłość rodem z bajki o rycerzach na białych koniach, ratujących swoje królewny? Nie wiem. Jestem jednak pewna innej rzeczy. On Cię pokochał, a Ty zwiałaś tuż po pierwszej sytuacji, która stała się dość niewygodna. To jest życie. A życie to nie bajka, tym bardziej w strefie rockandrolla. Tutaj los co chwila podrzuca pod nogi przeszkody. Raz będzie dobrze, drugi raz źle i to jest normalne. Pora więc dorosnąć, poznać trochę tego świata, a nie ograniczać się i zamykać w swoim.
Przemyśl to i rozważ drugą szanse dla Tylera. On szaleje, chociaż stara się to ukrywać. Zobacz załącznik i sama oceń, co jest słuszne, co należy zrobić. Nie powtarzaj moich dawnych błędów i nie oceniaj sytuacji oraz ludzi zbyt pochopnie.
Trzymaj się,
                                                                                                  Twoja Doradczyni."

Wpatrywałam się w kartkę, na której widniały drukowane zdania. Cholera, to bolało. Zresztą jak każda prawda. "Doradczyni” miała trochę racji, byłam tchórzem, który zamknął się w sobie. Ten list był kopniakiem idealnie wycelowanym w moją głowę, którego wypadało przyjąć z dumą. Zasłużyłam sobie na to, chociaż ciężko było się przyznać. Popełniłam dużo błędów, to wszystko było takie nieostrożne. Musiałam to jeszcze raz przemyśleć, dokładnie przeanalizować. Zanim jednak się za to zabrałam, chciałam obejrzeć ten załącznik. Z niemałą ciekawością rozwinęłam kopię jakiegoś najwidoczniej jeszcze nieskończonego tekstu. Brak tytułu. Zaczęłam czytać.

"Jestem sam,
I nie wiem, czy zdołam zmierzyć się z nocą,
Cały we łzach
I wiedz, że płaczę dla Ciebie

Potrzebuję Twojej miłości,
Zburzmy dzielące nas mury,
Nie utrudniaj tego,
Pozbędę się swojej dumy,
Wystarczy, już wystarczy,
Cierpiałem i widziałem światło.

Kochanie, jesteś moim aniołem,
Przybądź i ocal mnie tej nocy,
Jesteś moim aniołem,
Przyjdź i napraw to wszytko."


~*~


Nastał poranek, obudziłem się w obecności jedynie głupiej ciszy, która powoli doprowadzała mnie do szału. Dzisiaj mijały cztery miesiące odkąd jej nie widziałem. To mnie dobijało. Kobieta wpada do twojego życia, uwodzi, po czym ucieka. Niesprawiedliwe.
Ja myślałem... Właśnie, zbyt dużo myślałem. Moje wyobrażenia były jak widać niemożliwe do zrealizowania. Miałem nadzieję, że z taką osobą jak ona w końcu mi się uda. Tyler jesteś przegrany. Pif paf strzeliła ci w serce. A mogło być kurwa pięknie.
-Tato, ja muszę już jechać do szkoły. - Mia weszła do mojej sypialni. - Czemu ty... Tatuś, ty płaczesz? - Przysiadła obok mnie na łóżku, mając na plecach niewielki tornister. Złapała mnie za rękę i spojrzała prosto w oczy z lekką obawą.
-Nie kochanie. To tylko wiesz... Mam ostatnio podrażnione oko i lecą mi łzy. - Uśmiechnąłem się, a przynajmniej próbowałem. Nic się nie martw i uciekaj na dół. Eddie podwiezie cię do szkoły, a ja tymczasem pojadę do Perry'ego. - Puściłem jej oczko. Mała cmoknęła mnie w usta i pobiegła na dwór. Wstałem z łóżka i skarciłem siebie za takie zachowanie. Nie będę płakał za kobietami. Co jest do cholery?!


~*~


Po przeczytaniu tego utworu miałam ochotę ponownie otworzyć puszkę pandory i zesłać na ten świat wszystkie możliwe paskudztwa. Nienawidziłam siebie, nienawidziłam Tylera. Przeklinałam dzień naszego spotkania. Nie mogłam znieść faktu, że jednak go kocham. I to tak cholernie mocno. I że jestem taka słaba. Byłam. Że tak łatwo się poddałam i uciekłam, zostawiając go samego. List nie dokopał mi tak jak ten utwór. Litości, ja jedną nogą byłam na drugiej stronie, kiedy go czytałam. I nie mogłam sprecyzować, czy było to niebo, czy moje własne piekło, które należało mi się po tym co zrobiłam. Dobitnie odczułam, że to ja jestem winna. W jednej chwili zmieniło się wszystko. Uleciała cząstka mnie, a pojawiła się nowa, odmieniona. Na lepsze? Nie wiem. Przeklinałam siebie. Za wszystko. To całe zło. Niezdecydowanie. Byłam wiedźmą, o Boże, i to jaką! Doprowadziłam tego faceta na skraj szosy. Poznałam, dogłębniej poznałam, a później porzuciłam jak zabawkę. A przecież taka nie jestem. Chociaż w sumie... Najwyraźniej jestem, co mnie przeraziło. W jednej chwili miałam ochotę pozbyć się tej strachliwej, niezdecydowanej części siebie i pognać do Stevena, by błagać go o wybaczenie. Nie, nie chciałam już więcej żyć tak jak teraz. Może to żałosne, że odkryłam to dopiero po przeczytaniu piosenki, ale zapragnęłam być cała jego. Nawet jeśli miałabym podzielić los jego poprzedniczek. Po prostu chciałam spędzić z nim życie, chociaż jego część. Już w nocy gotowa byłam biec do niego i wszystko naprawiać. Przestać myśleć o sobie, przestać użalać się nad własnym losem. Wyjść ze skorupki jedynaczki, na której skupiana była cała uwaga rodziców. Podjąć się wreszcie jakiegoś trudu życia i walczyć. Z dawnym podejściem zawojowałabym jedynie domy starców, jako stara panna z kotami, mająca na swoim koncie porzucenie kilku wspaniałych facetów, z którymi mogłam wieść cudne życie. Nie chciałam uciekać. Nigdy więcej.
Nie spałam całą noc, myślałam. Myślałam o tym, co mogłabym mu powiedzieć. Jak to wszystko wynagrodzić. Czekałam na nadejście poranka, a następnie południa. Kiedy zegar wybił godzinę dwunastą zapakowałam się do taksówki, która przywiozła mnie pod dom Stevena. Nagle uleciało ze mnie trochę tej niezłamanej dotąd pewności, z tego względu że dalej nie miałam pomysłu na to co mam mu powiedzieć. W mojej głowie wirowało tyle myśli, jednak nie umiałam z tego skleić jednego, dobrego zdania. Niech Bóg mi dopomaga, bym nie okazała się totalną sierotą. Zadzwoniłam do drzwi. Czekałam na ujrzenie jego twarzy, jak na wyrok. Jakbym szła na ścięcie. Było mi głupio. Z perspektywy tych wszystkich wydarzeń w końcu zachowałam się jak gówniara. Będę to sobie wypominać do końca życia.
Usłyszałam dźwięk przekręcanego zamka i tuż po chwili ujrzała jego. Stał przede mną jedynie w samych bokserkach, jakby dopiero co wyszedł z łóżka. Zmiękły mi kolana, kiedy zobaczyłam te smutne, a jednocześnie zaskoczone oczy. Nie wiedziałam, kompletnie nie wiedziałam jak się do niego zwrócić. Serce wiedziało, usta nie koniecznie. Po prostu zaszkliły mi się oczy, zapragnęłam wtulić się w jego ramiona.
-Steven. - Westchnęłam tylko cicho, mając nadzieję, że mnie zrozumie. - Przepraszam. - Tyle zdołałam z siebie wydusić, przy tym natłoku myśli. Nie liczyłam na zrozumienie. Sama siebie nie rozumiałam. W dalszym ciągu.
-Przyszłaś do mnie. - Uśmiechnął się blado, odwzajemniłam mu tym samym.
-Jestem... Nie. - Koniec z mówieniem ciągle o sobie. Nie miałam zamiaru wyżalać mu się, jaką jestem idiotką. Nie tym razem. - Ty jesteś niesamowity, zasługujesz na kogoś lepszego.- Uśmiechnęłam się nieco szerzej, chociaż czułam jak powoli wysiadają mi nerwy. Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie. Do tego stopnia, że musiałam schować je za siebie. Steven zmarszczył brwi, po czym zbliżył się do mnie.
-Ale ja nie chcę nikogo lepszego. - Schylił się, by wyszeptać mi to na ucho. Jego słowa przeszły po całym moim ciele, wstrząsając nim lekko. - Proszę, nie rób tego więcej. - Objął mnie i to był koniec. Nie potrafiłam nie uronić łez. Same wydostawały się spod moich powiek.
-Ja chyba już nie potrafię normalnie żyć, bo... bo nie. Wybaczysz mi? - Spojrzałam w jego czekoladowe oczy, które teraz błyszczały niczym gwiazdy na ciemnym niebie.
- Już dawno to zrobiłem, chyba nawet pierwszego dnia. - Uśmiechnął się i pocałował mnie w usta, wycierając jednocześnie policzki, które zmoczyłam łzami. - No już, nie płacz więcej. - Zaśmiał się. Boże, było mi tak paskudnie dobrze. Z jednej strony w dalszym ciągu byłam zła, szumiała mi w głowie ta piosenka, zniewalając mój umysł, a z drugiej było mi tak lekko. Skończyło się to, co sama zapoczątkowałam. Nareszcie nadszedł czas na zmiany. Wewnętrzne zmiany.


___________________________

Cóż, jestem z nowym rozdziałem. Dziwnie było wrócić tutaj po takiej przerwie. Prawie trzy miesiące. Nie popisałam się. I coś czuję, że do egzaminów nie dam rady napisać zbyt wielu rozdziałów. Mam jednak nadzieję, że ktoś jeszcze mnie pamięta i to opowiadanie. 
Love,
Chelle

poniedziałek, 1 grudnia 2014

XI. Ubytek na duszy?

Kiedy jedliśmy z Angel śniadanie, panował podejrzany spokój. Cisza przed burzą, a może po prostu ból głowy spowodowany kacem. Cóż, ciężko ocenić.  Wczoraj trochę się zabalowało między innymi u Perrych, Hamiltonów, a na koniec w barach przy Sunset Blvd. Połowy z tego nie pamiętałem, ale byłem pewny że jeszcze dziś dowiem się co robiłem poprzedniej nocy poprzez cudowne, przydatne w takich sytuacjach czasopisma plotkarskie.
- Steven, nie chcę marudzić, ale gdzie masz aspirynę? - Podniosła głowę z blatu i przyglądała się mi z przymrużonymi oczami.
- Już ci daję. - Zaśmiałem się i wyciągnąłem z szafki pudełko z tabletkami, kiedy po mieszkaniu rozszedł się rozsadzający czaszkę dźwięk dzwonka. Natychmiast odskoczyłem od skołowanej Angie i pobiegłem do drzwi. Natychmiastowo je otworzyłem i kogo ujrzałem? Cyrindę. Nie miałem pojęcia, czego tu jeszcze szuka, ale kiedy tak się w nią wpatrywałem miałem ochotę usiąść i się pochlastać. Wyglądała paskudnie. Spuchnięte, przekrwione od dragów oczy, ręce z widocznymi nakłuciami od igieł, pełno siniaków, posklejane włosy, wątpliwej świeżości ubrania. Przykro było na to patrzeć, serce się krajało. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu, byliśmy w tym razem. Taki przykład dawaliśmy naszemu dziecku, które teraz, o zgrozo, musiało się z nią użerać.
- Steven, ja w sprawie Mii. - Wybełkotała i przechodząc koło mnie, weszła do domu. Oglądałem jej zachowanie i powoli żal zamieniał się w irytację. - Chodzi o to, że ona zostanie ze mną. - Uśmiechnęła się szeroko i o mały włos upadłaby na podłogę.
- W takim stanie, na pewno nie będziesz jej miała. Dopilnuję tego osobiście. - Powiedziałem szorstko, nie mogąc wyobrazić sobie dalszych losów naszego dziecka przy takiej matce. Już i tak zbyt dużo wycierpiała ta mała, by dalej użerać się z koszmarem narkotykowego domu. Byłem temu winny i czułem, że muszę w końcu to naprawić.
- A co zabierzesz mi ją?! - Wykrzyczała zbulwersowana. - Już wszystko mi zabrałeś! Teraz chcesz i ją?!
- Popatrz na siebie, jak ty wyglądasz! - Mi również powoli wysiadały nerwy.
- A kto doprowadził mnie do tego punktu?! Kto pierwszy zdychał przy dragach?! Doskonale wiemy. A może przypomnieć ci, jak mnie okładałeś po twarzy, za jeden woreczek koki? - Tego było zbyt wiele. Już nie potrafiłem się opanować, bo wypominała mi to, o czym chciałem zapomnieć, zmienić. Zaciskając zęby pchnąłem ją lekko do tyłu. Nawet tego nie kontrolowałem.
- No i o tym mówię! Nic się nie zmieniłeś! Dalej jesteś chujem, któremu nie oddam dziecka. - Wysyczała, a po jej policzkach popłynęły łzy. Nie miałem siły dalej z nią walczyć.
- Wynoś się stąd. - Oparłem się o ścianę, przecierając oczy
- Wycałuj tą swoją nową lalę i życz jej powodzenia w życiu. Nie wytrzyma nawet roku. - Powiedziała żałośnie, po czym opuściła dom, trzaskając drzwiami. Ja natomiast wróciłem do kuchni, w której już nie było Angel. Wziąłem łyk kawy i udałem się na górę.  Blondynkę zastałem w garderobie, gdzie pospiesznie wyrzucała z szuflad wszystkie swoje rzeczy. Przyglądałem się temu na początku nie reagując. Moje serce kuło, jakby ktoś wbijał w nie ostry sztylet.
- Czemu się pakujesz?
- Bo wszystko dzieje się za szybko. Zobacz, ja nie nadążam. Nie mam pojęcia na czym stoję. Wszystko się komplikuje. Ty masz własne problemy, ja też. Mimo, że cię uwielbiam to nie mogę zostać. - Z każdym słowem załamywał się jej głos. - Nie lepiej będzie odpocząć, przemyśleć to wszystko, poukładać sobie życie?
- I nawet ty chcesz mnie teraz zostawić? - Spojrzała na mnie oczami, w których przelewały się fale smutku.
- Jak będzie odpowiednia pora, to wiesz gdzie mnie szukać. - Uśmiechnęła się słabo, pociągając nosem. Nie mogłem patrzeć, jak tracę kolejną ważną osobę w moim życiu. Po prostu wyszedłem z domu i ruszyłem na przejażdżkę. Sto pięćdziesiąt na zegarze, to było to czego najbardziej teraz pragnąłem. Czerwony Pontiac, prezent od ojca, gnał przed siebie wywożąc mnie poza miasto. Jechałem do miejsca, w którym zawsze mogłem przemyśleć kilka spraw. Domek w lesie, kilkadziesiąt kilometrów od LA.  Lądując tam, od razu wyciągnąłem z szafki niezawodnego Danielsa, który jako jedyny był mi w stanie teraz pomóc. Usiadłem na drewnianej podłodze i przyssałem usta do gwinta butelki,  z której pociągnąłem kilka sporych łyków. Przyjemne ciepło zalało mój przełyk, a już po chwili nogi stały się nieco rozluźnione. Siedząc tak przy oknie powoli opróżniałem trunek. Niebo, które do tej pory kąpało się w promieniach słonecznych, nagle pokryły ciemne chmury i spadł deszcz. Pogoda idealnie wpasowała się w mój nastrój. Wszystkie anioły płakały razem ze mną. Zastanawiałem się jedynie, czemu to ja mam takiego pecha? Czy to we mnie leży problem? Znowu zostałem sam. Co prawda nie na zawsze, przecież powiedziała że może kiedyś nam się uda i mam się odezwać, jednak znałem już tego typu sytuacje. Zazwyczaj nie udawało się to ponownie i chyba tego najbardziej się obawiałem. Starałem się zrozumieć w tej sytuacji Angel. Jej życie nagle zmieniło się w pędzącą dwieście na godzinę Corvettę, a dodatkowo usłyszała co usłyszała i pewnie się wystraszyła. Smutne było to, że za błędy z przeszłości musiałem płacić także teraz. Powoli traciłem kontrolę nad Stevenem Tylerem, który uchodził za ćpuna, alkoholika, ostatniego dupka, tyrana, seksoholika, okropnego ojca i męża bijącego swą żonę. Mimo wielu zmian, dalej w oczach innych byłem tą paskudną postacią wyrafinowanego frontmana Aerosmith, nie zasługującego na żadne poważniejsze uczucia.
- Zdrowie skurwielu, zdrowie za wszystkie grzechy popełnione w dotychczasowym życiu! - Krzyknąłem sam do siebie, zaczynając drugą butelkę. Traciłem kontakt z rzeczywistością, jednak tym razem tego potrzebowałem. Tak na chwilkę zapomnieć o wszystkim, o całym świecie.
Słaniając się na nogach wyszedłem z domku, witając się z ciepłymi kroplami, spadającymi z nieba prosto na moją twarz. Brakowało mi tego, robiło się zbyt pięknie.



~*~

- Pani Foxe, twierdziła pani, że rozwód powinien odbyć się z orzeczeniem o winę pana Stevena Tylera. Na jakiej podstawie uzasadni pani swoje stanowisko? - Wpatrywałem się w to sędziego, to w Cyrindę zastanawiając się jak potoczy się cały ten cyrk. Chyba zobojętniałem na to wszystko. Jeszcze półtora miesiąca temu siedziałem z nosem w papierach, a teraz po prostu sobie odpuściłem. Mogła brać moją kasę i zawijać tyłek w troki, bo nie za bardzo mnie to obchodziło. Jedyne na czym mi jeszcze zależało to Mia, z którą zresztą nawiązałem ostatnimi czasy lepszy kontakt. Kiedy Cyrinda była na przymusowym odwyku, to ja zajmowałem się małą.
- Wysoki sądzie, ja zostałam wciągnięta w to wszystko... W dragi, w ten chory świat. - Pociągnęła teatralnie nosem, a ja tylko wywróciłem na to oczami. Może gdzieś głęboko, głęboko w środku było mi jej szkoda, jednak wiedziała w co się pakuje. Nigdy nie byłem grzecznym chłopcem. - Nasze ostatnie dni razem były koszmarem. Widzieliśmy się raz na trzy miesiące, a jeszcze wcześniej, kiedy było więcej czasu, dochodziło do bójek. - Spojrzałem na nią, kiedy zaczęła się cała trząść. W sercu miałem zarówno złość jak i współczucie. Dziwna mieszanka.
- Czyli chce pani powiedzieć, że dochodziło do przemocy fizycznej w rodzinie ze strony pana Tylera?
- Niestety tak, ale nie tylko. - Zawahała się lekko, ale spoglądają na swojego prawnika jakby odzyskała odwagę na kontynuowanie zeznań. -Bo chodzi jeszcze o to, że ja... On mnie wykorzystał.-Otworzyłem szeroko oczy, nie dowierzając w to co przed chwilą usłyszałem. Musiałem zareagować!
- Wysoki sądzie, to są jakieś bzdury! Nigdy nie tknąłem jej, bez wyraźnej zgody! Nie mógłbym tego zrobić! - Zerwałem się z siedzenia, podnosząc głos. Wszyscy obecni na sali zamilkli, jakby nie wiedząc komu wierzyć. Ja byłem pewien swego. Nigdy nie dopuściłbym się gwałtu! A tym bardziej na niej. Przecież ją kochałem. Czekałem na nią, nie dotykając jej,  póki się nie rozwiodła z poprzednim facetem. Teraz tak się odpłacała. Ostrze wbite prosto w plecy już na pierwszej rozprawie, pięknie.


~*~


Ostatnie tygodnie ciągnęły się w nieskończoność, a ja dryfowałam w czasie coraz bardziej zatracając się w malowaniu i muzyce. Nie było nic poza tym. Kiedy słońce powoli wypływało na błękitne wody nieba wyruszałam na plażę, aby pobiegać. Ze słuchawkami na uszach pędziłam przed siebie, przekraczając często trasę dziesięciu kilometrów. Na końcu plaży miałam swój mały kąt, do którego nikt nie przychodził. Tam mogłam robić wszystko. Kładłam się na piasku i wsłuchiwałam się w dźwięki natury, izolując się coraz bardziej od codziennego życia w mieście. Nie miałam czasu na wychodzenie do barów, umawianie się z ludźmi. A może było to spowodowane brakiem chęci. Wolałam siedzieć na dywanie z pędzlem w ręce, zmierzając się samotnie ze swoimi demonami. Nim się obejrzałam, była druga w nocy. Wtedy wychodziłam na balkon oglądając radośnie migoczące na ulicy światła, które już nie były takie same. Mało rzeczy nie uległo zmianie. Chyba tylko moje spotkania z Emily i zamiłowania do uprawiania hobby. Z czasem zaczęłam nabierać dziwnego uczucia, że przemieniam się w innego człowieka. Wewnętrzny niepokój nie dawał mi spokoju. Podobnie zresztą jak świat z zewnątrz. Uliczne szmatławce wzięły sobie mnie na celownik, o czym dowiedziałam się całkiem przez przypadek, wycierając pędzle o poranną gazetę. Nie pojmowałam czego oni u mnie szukali. Przecież od tygodni mnie nie było. Zarówno mentalnie jak i cieleśnie. Żyłam w swoim nowym świecie pełnym zadumy. Ciągle zadawałam sobie pytania, podobnie jak Emily, która przychodząc do mnie nie potrafiła zgadnąć czemu tak się zmieniłam. Podejrzewała o to Stevena, jednak to nie tutaj leżał problem. Raczej chodziło o te pieprzone uczucie, które doprowadzało mnie do wylewania potoku łez. Brakowało mi relacji między nami, niespodzianek, ryzyka. Z drugiej strony nie chciałam wracać do stanu wiecznej niepewności. I tutaj był pies pogrzebany. Nie potrafiłam wybrać, a do tego miałam wątpliwości co do odczuć drugiej osoby. Jakby nie patrzeć, minęło trochę czasu. Wystarczająco dużo na zastanowienie się nad przeszłością. Wieczorami zastanawiałam się co teraz robi Steven. Było mi przykro z każdym wyobrażonym sobie wyjściem.  Właśnie w tych chwilach karciłam samą siebie i uciekałam daleko od problemów.


~*~

Siedziałem w ogrodzie, widząc jak jej ciało kołysze się lekko w rytm muzyki. Radośnie gwizdała, dotykając płatków kwiatów, spoglądając na mnie co chwila. Popijaliśmy zimne piwo, łącząc usta w pocałunku. W salonie leciały bajki Disneya. Biegliśmy do samochodu, aby później razem z muzyką Elvisa przemierzać rozgrzane do czerwoności Los Angeles. O tak, skradzione niebo należało wtedy do nas. Znowu. Wpatrywałem się w nią, kiedy przytulała głowę do szyby. Była moim hymnem narodowym, jedynym skarbem wartym zachodu. Z wdziękiem przekraczała próg baru, po czym z anielskim uśmiechem pytała się co zamawiam. Twarze przewijały się przez klub, a czas zwalniał. Uciekliśmy na plażę. Wszystko było takie wyraziste. Jej śmiech, zapach morza, zimne fale na skórze i ten szept, zapraszający do popełnienia grzechu. Dla takiego partnera w zbrodni mogłem się poświęcić i już nigdy nie wracać do zwykło- niezwykłego świata. Mój sen. Liczyłem, że nie będzie snem, jednak byłoby zbyt pięknie.
- Tatusiu! - Zapłakany głos Mii dochodził z sąsiedniego pokoju. Zerwałem się i zaraz byłem u niej.
- Co się stało kochanie?
- Miałam zły sen. - Przetarła oczka, wpatrując się we mnie wystraszona. Światło księżyca oświetlało jedynie połowę jej zasmuconej twarzyczki.
- Już dobrze, jestem z tobą. - Wtuliła się we mnie, a ja położyłem się obok niej. Przez ostatnie miesiące bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Na początku było ciężko, bo miała do mnie żal. Przecież tyle mnie nie było i nawet teraz często musiałem ją zostawiać, by załatwiać sprawy związane z zespołem. Miałem świadomość, że tego straconego czasu już nikt nam nie odda i mamy dużo do nadrobienia. Tak naprawdę, to nie wiedziałem zbytnio, jak to jest mieć dziecko. Liv wychowywana była przez Bebe i dopiero rok temu dowiedziała się o moim istnieniu, a może bardziej o więzi jaka nas łączyła. A z Mią widywałem się kilkanaście dni w roku, co również było smutne. Więc wszystkie te "tatusiowe" doświadczenia były mi nieznane i musiałem się ich nauczyć.
- Tatuś, a kim jest ta Angel? - Zapytała po chwili ciszy, pociągając jeszcze noskiem, a mnie wbiło w materac. Skąd ona wiedziała o istnieniu tej kobiety?
-Wiesz jak ma na imię?
-Powtarzałeś je przez sen jak szłam siusiu. - I wszystko się wyjaśniło. Nawet nie miałem pojęcia, że tak robiłem.
- To taka moja dobra koleżanka. - Spuściłem wzrok, zastanawiając się nad sensem tych słów. Czy rzeczywiście tak było? Przecież nie dzwoniła, ja też nie, po prostu nie rozmawialiśmy. Chyba racjonalnie było nieco odpocząć, jednak brakowało mi jej. To pieprzone uczucie zabijało mnie od środka. Wiesz, że potrzebujesz przerwy, a jednak jej nie chcesz. To takie irytujące. - Dobrze, to już teraz idź spać.
- Ale ja się chyba trochę boję...
- Pamiętaj skarbie, nad nami czuwają anioły.  Mam dla ciebie wierszyk. Powtarzaj go przed snem, a nie będzie się czego bać.


Cztery anioły są w rogach mego łóżka
Piąty nad głową, a szósty u stóp
Pod głową leży miękka poduszka
Aniołki pilnują mojego snu

Pocałowałem ją w czoło i rzucając ciche dobranoc, wyszedłem z pokoju. Ochota na spanie mi przeszła, a pojawił się apetyt na wyjście na dwór i podziwianie gwiazd. Na tarasie było niezwykle cicho, jedynie od czasu do czasu przez drogę przejeżdżał samochód, wydając z silnika przyjemne mruczenie. Tego potrzebowałem tego wieczoru. Pięknej samotności.


________________________________

Moi Kochani, przybywam ze smutną informacją. Powoli uciekam z świata bloggera, ponieważ goni mnie szkoła. Z bólem serca muszę zawiesić bloga na pewien okres czasu. Możliwe, że w weekendy coś naskrobię i będę starała się dodawać, jednak nic nie obiecuje.
Love,
Chelle

poniedziałek, 10 listopada 2014

X. Rollercoaster czy może jazda konna?

Z samego rana obudziłam się w ramionach Stevena. Kątem oka spojrzałam na zegarek, była za pięć dziewiąta. Pocałowałam bruneta w policzek i pomału wyślizgnęłam się z jego objęć, tak żeby się czasami nie obudził. Zeszłam na dół do kuchni, by zrobić śniadanie. Chciałam chociaż w ten sposób odwdzięczyć się mu za troskę jaką mnie darzył. Z szafek wyciągałam mąkę, mleko, miski, łyżki i inne rzeczy potrzebne do przygotowania naleśników. Kilka minut, a wszystko było już gotowe. Jeszcze tylko musiałam znaleźć jakąś tackę i sos klonowy. Kiedy przeszukałam szafki i dostałam to czego chciałam, mogłam iść na górę. Otworzyłam drzwi i ujrzałam zaspanego Stevena, przecierającego leniwie oczy.
- Dzień dobry. - Przysiadłam obok niego, odstawiając śniadanie na bok.
- O witam. - Zaśmiał się uroczo, mimo że chyba jeszcze nie do końca kontaktował. Pocałowałam go w policzek i weszłam pod cieplutką kołdrę. - Tak to ja mogę codziennie się budzić i witać z nowym dniem. Co my tutaj mamy? 
- Mam nadzieję, że lubisz naleśniki. - Położyłam mu tackę na nogi, po czym podparłam głowę na ręce. Przyjemnie było oglądać zaspanego Steviego, po prostu sama słodycz. 
- Uwielbiam, dziękuję. - Uśmiechnął się i zabrał za jedzenie. - Zjedz ze mną. - Podał mi talerzyk, chyba nie kontrolując drugiej ręki, którą wymachiwał mając na widelcu kawałek naleśnika. Jeszcze moment, a pościel nabrałaby ciekawych plamek po śniadaniu. Jedliśmy powoli, a ja spoglądałam co chwila na zadowolonego bruneta. Widok, bezcenny. Chyba jemu też zbrzydły szpitalne posiłki, które ze mną jadał podczas pobytu w szpitalu.
- Mm zapomniałabym! - Przeżułam resztki pancakesów i mogłam kontynuować. - Muszę dzisiaj lecieć do redakcji, dostarczyć artykuł i zdjęcia. - Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do garderoby, w której na ziemi leżało kilka moich rzeczy. Chwyciłam za kwiecistą sukienkę i czarne botki, do których dobrałam ramoneskę w tym samym kolorze. Biegając w tę i nazad, ubierałam na siebie poszczególne części garderoby, za każdym razem spotykając się z rozbawionym spojrzeniem pana Tylera. O mały włos, a wydłubałabym sobie oko, malując rzęsy. Chyba byłam spóźniona.
- Podwieźć cię? - Zmierzył mnie cwaniackim wzrokiem, opierając się o futrynę drzwi od łazienki.
- Nie, dzięki. Wczoraj już zamówiłam taksówkę. Dobra, to ja już uciekam. Do zobaczenia później. - Cmoknęłam go przelotnie w policzek i zbiegłam na dół kierując się do drzwi wyjściowych.
- Jak wrócisz, to gdzieś cię porwę! - Usłyszałam na do widzenia i z uśmiechem na ustach wyszłam na zewnątrz. Podróż do budynku, w którym miałam okazję pracować minęła szybko i jak za mrugnięciem oka znalazłam się na miejscu. Ze zgromadzonym materiałem udałam się do Cameron, dziewczyny która montowała moje zdjęcia i artykuły. Podejrzanie znowu jej nie zastałam... Za to do gabinetu weszła szefowa, mierząc mnie zimnym wzrokiem, od którego niejedna osoba miałaby dreszcze. 
- Panno Blue, musimy poważnie porozmawiać. - Usiadła w fotelu naprzeciwko mnie i ruchem ręki nakazała mi spocząć na fotelu. Nie wyglądało to za dobrze. Przecież ta kobieta zawsze mnie lubiła, a tu nagle taki ton, taka oschłość. - Chodzi o pani życie prywatne, które niestety zakłóca pracę redakcji. Doszły mnie słuchy, że spotyka się pani z wokalistą Aerosmith. - Rzuciła mi przed nos czasopismo, na którego okładce widniałam ja i Steven, kiedy opuszczaliśmy szpital. Wytrzeszczyłam oczy, nie mogąc w to uwierzyć. Niby spodziewałam się tego, a jednak był to szok. Przecież nikogo nie widziałam opuszczając szpital, żadnego paparazzi, a tu takie rzeczy. - Niestety to już koniec naszej współpracy, proszę zabrać swoje rzeczy i opuścić firmę. - Rzuciła ozięble i wyszła zostawiając mnie samą. Nie wiedziałam jak zareagować. Moja ukochana praca, wymarzone zajęcie! Miałam to teraz tak po prostu rzucić, przez swoje nowe znajomości. Zakuło mnie to w serce, jednak jeszcze bardziej zabolał fakt, kiedy pod zdjęciem zobaczyłam podpis Cameron. Nie wierzyłam własnym oczom. Dziewczyna, taka miła, zawsze uśmiechnięta, życzliwa... Sprzedała mnie do obcych gazet, wszystko pokomplikowała. Czemu jestem taka naiwna i wierzę tylko w dobre intencje ludzi?



~*~


Leżeliśmy na łóżku, starając się opanować śmiech, spowodowany dość dziwną sytuacją z Joe w roli głównej. Przez przypadek pomyliły mu się chyba numery i nie dając mi dojść do głosu, mruczał do słuchawki jak jakiś pieprzony dziwkarz. Dopiero po chwili zorientował się, że nie rozmawia z Billie, a ze mną i odłożył słuchawkę. Razem z Angel wybuchnęliśmy głośnym śmiechem, rzucając się na miękki materac. 
- Steven, o boże. Pieprz mnie! - Krzyknęła, ciesząc się dalej. Co miałem zrobić? Jak jakiś pizduś pytać się, czy jest tego pewna? Chociaż przez chwilkę miałem w głowie taką refleksję, ale i tak od razu przeszedłem do sedna sprawy. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie jej nagła zmiana decyzji. Chociaż w sumie... Ta dziewczyna wszystko robi spontanicznie. Bez jakichkolwiek ceregieli podniosłem jej koszulkę do góry i przejechałem po brzuchu językiem, patrząc jak przy tym wygina ciało z sprężysty łuk. Uśmiechnąłem się do siebie, orientując się jak niewiele potrzeba, aby spowodować takie odruchy. W głowie miałem już plan. Dać jej coś, czego nie miały jej poprzedniczki. Steven Tyler wita panów kordialnie, a panie genitalnie i tego się trzymajmy. Angel była wyjątkowa, więc trzeba było zaserwować jej coś z najwyższej półki, tak aby zaczęła mówić w innych językach. Mogła przygotowywać się na prawdziwą przejażdżkę kolejką górską, bez zapinania pasów bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o te klocki, to wiem jak się dobrze zabawić bez trzymanki.
- Złotko, pokarzę ci rzeczy, których nie znajdziesz nawet w kamasutrze. - Zaśmiałem się cwaniacko. Wracał dziki Steven Tyler, rządny pięknego ciała kobiety, oj tak!  A  Angel była jak objawienie. Całowałem jej usta, kiedy ona zatapiała swe smukłe palce w moich włosach. Bez jakiegokolwiek przerywania tych pieszczot, ściągałem z niej poszczególne części garderoby. Zbyt długo miałem post, zbyt długo. To tak jakby dziecku nagle zabrano słodycze. To nie miało prawa przejść, NIE MIAŁO!
- Nie za gorąco panu w tylu łaszkach? - Zaśmiała się i wyrwała mi się z rąk, po czym usiadła mi na udach. Odpięła koszulę, która poleciała gdzieś w kąt pokoju, tak samo ja i spodnie. Wstałem, a ona wskoczyła mi na biodra. Wszystko działo się szybko, przesuwaliśmy się po ścianie w końcu trafiając do łazienki. O tak, zdecydowanie moje ulubione miejsce po sypialni. Jacuzzi wyglądało nadzwyczaj kusząco, wystarczyło tylko włączyć bąbelki i voila, wszystko jest gotowe. Moja królowa usiadła mi na nogach, a palcami jeździła po plecach, jednocześnie błądząc językiem gdzieś po szyi. Mój kompan był już gotowy do jakiejś większej akcji, kiedy w po pomieszczeniu rozszedł się nieco jakby zdołowany głos dochodzący z... no właśnie skąd?!
- Już wróciłam. - Otworzyłem oczy i zorientowałem się, że wcale nie jestem w tej pieprzonej jacuzzi z dziewczyną mojego życia, a w fotelu z kotem na kolanach! Zastanawiałem się tylko, czy to musiał być tylko sen? 
- O to cudownie, zaraz porywam cię w pewne miejsce, które może ci się spodobać. - Wstałem z fotela i ruszyłem w jej kierunku. Właśnie ściągała buty, kiedy ujrzałem jej minę. - Coś się stało? 
- Nie nic, nic. - Starała się uśmiechnąć.
- Przecież widzę. - Złapałem jej podbródek, tak aby podniosła na mnie wzrok. Było niedobrze, może dowiedziała się o wynikach? 
- Właśnie straciłam pracę. - Pokiwała głową, śmiejąc się cicho, jakby nie dowierzając do końca w to co się wydarzyło. Szkoda mi się jej zrobiło, bo doskonale wiedziałem ile ta robota dla niej znaczyła. Kochała to robić, a tu nagle kazano jej to rzucić. Wszystko zaczęło się komplikować. Przypuszczalna choroba, brak pracy. To niesprawiedliwość! Tak dobra osoba nie powinna doświadczać takich złych rzeczy. 
- Straciłaś pracę, ale dlaczego?
- Koleżanka mnie wkopała, ale nieważne. - Uśmiechnęła się słabo. - Mówiłeś o jakiejś niespodziance.- Podniosła do góry jedną brew, a ja od razu złapałem ją za rękę i wyszliśmy. Za wszelką cenę chciałem pomóc jej zapomnieć o problemach, aby znowu mogła się szczerze cieszyć z każdej chwili życia. 


~*~

Jechaliśmy półtorej godziny, kiedy dotarliśmy do obrzeży miasta. Steven całą drogę starał się mnie rozweselić i nawet mu się to udawało, jednak mimo to, gdzieś w podświadomości bałam się tego co będzie dalej. Po raz pierwszy w życiu nie panowałam nad własną duszą, która powoli zaciemniała się zmartwieniami. Zbyt dużo działo się w moim ostatnim życiu, tyle się zmieniło. Z dnia na dzień poznałam Stevena Tylera, trafiłam do szpitala, zwolniono mnie z pracy. Kiedyś moje dni były prawie takie same, zlewały się z sobą, tworząc uroczą monotonię. Nie było mi z tym źle. Robiłam codziennie to co chciałam, nie martwiąc się o nic. Wszystko było takie... proste? Tak, to dobre słowo. 
- Jesteśmy. - Rzucił radośnie, łapiąc mnie za rękę. Mimowolnie moje kąciki ust podniosły się do góry. Nawet kiedy było mi źle, nie mogłam nie odwzajemnić sympatii bruneta. - Zaraz dowiesz się co i jak. - Wyszliśmy z auta i zorientowałam się, że jesteśmy w stadninie koni. Wszystkie złe zdarzenia nagle uleciały, a zastąpił je zachwyt. Na widok pięknych koni, o mało co, a nie skakałabym jak małe dziecko. Lśniące grzywy, dumne galopowanie, ciche rżenie. 
- Dzień dobry. - Podszedł do nas właściciel stadniny i przywitał się uprzejmie, ściskając nasze dłonie. - Zapraszam za mną, zaraz dobierzemy konie. Jeszcze pytanie, czy mieli państwo wcześniej jakiś kontakt z tymi zwierzętami? 
- Tak, ja jeździłem kilka razy, a Angel jest w tym bardzo dobrze obcykana. - Puścił mi oczko.
- O to świetnie. W takim razie za mną. - Ruszyliśmy za staruszkiem, oglądając w międzyczasie te dostojne zwierzęta. Kiedy na nie spoglądałam, miałam wrażenie takiej wolności. Już trochę mi tego brakowało. Znowu chciałam poczuć wiatr we włosach, a w rękach skórzane lejce. 
Po kilku minutach już byłam na piękności zwanej Claries. Śliczna czarna, dosyć młoda klacz o spokojnym uosobieniu. Pasowała idealnie. Kiedy słońce schodziło po niebie, chyląc się ku zachodowi, my pędziliśmy przed siebie, śmiejąc się jak dzieci. Od razu przypomniało mi się dzieciństwo, kiedy to jazda konna była moją pasją i regularnie oddawałam się tej przyjemności. To była jedna z tych chwil, która chciałabym aby trwała wiecznie. Takie życie byłoby naprawdę cudowne. Budzić się rano, nakarmić konie, później słuchać muzyki, grać, robić zdjęcia, jeździć, a wieczorem upijać się winem i rozmawiać do samego ranka. Oddać się sztuce i naturze. Tylko czy to nie byłoby za proste? Czasami mamy zapotrzebowanie na większą adrenalinę, trochę cierpienia, bólu, smutki, a następnie falę radości i euforii. 
- Nad czym myślisz? - Steven w jednej chwili znalazł się bliżej mnie.
- Tak sobie... - Wzruszyłam ramionami, skupiając wzrok w jednym punkcie. - Nad marzeniami. Czy nie pięknie byłoby zamieszkać sobie tak na takim odludziu, mając przy sobie jedynie muzykę i zwierzęta? 
- No coś w tym jest. - Zamyślił się na chwilę. - Ale zobacz, ile byś tak pociągnęła? To piękne, ale jak wszytko potrafi się znudzić. Wpadłabyś w rutynę. Przynajmniej tak mi się zdaje. Trzeba po równo dzielić uroki życia. Ryzykować, szaleć, aby później spokojnie wracać do normalności. Równowaga jest potrzebna każdemu z nas...


~*~ 
W dziwnej melancholii wróciliśmy do domu, jednak zadowoleni ze spędzonego razem dnia. Każda chwila spędzona razem wnosiła do tego uczucia coś więcej, coraz bardziej poznawaliśmy własne wnętrza. Dostrzegałem pewien sens, w tym co się stało. Może to i dziwne, ale potrzebowałem długiej przerwy, samotności, aby teraz cieszyć się z takiej osoby jak Angel. 
Kiedy poszła się kąpać, ja zaszyłem się w poddaszu. Lubiłem tam chodzić, aby pomyśleć, coś poukładać sobie w głowie, a czasami stworzyć coś twórczego. Intensywnie myślałem, starając się uporządkować ten bałagan w głowie. Nie miałem pojęcia na czym stoję, jednak serce mówiło mi że może być dobrze. Ten rozwód z Cyrindą, zamieszanie z Angie. Cholernie dużo się działo. 
Przysiadłem na podłodze z notesem i długopisem w dłoni, spoglądając w okno. W głowie sam ułożył mi się pewien teks, jednak nie wiedziałem do końca jak go kontynuować. 


"Don't know what I'm gonna do
About this feeling inside
Yes, it's true
Loneliness took me for a ride"


Jeszcze raz zerknąłem na papier tekstem, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Rzuciłem świstek w kąt i oglądałem budzące się do nocnego życia Los Angeles. 
- Steven... - Doszedł do mnie zmartwiony głos Angel. Nie za bardzo wiedziałem o co chodzi, bo przecież dopiero co była taka szczęśliwa. Zbiegłem na dół i jak burza wpadałem do pokojów. Jednak wielka willa, to niezbyt dobry pomysł, kiedy masz kogoś natychmiastowo znaleźć, eh.
- Co się stało? - Wszedłem do salonu i usiadłem obok nie na kanapie. Spojrzała na mnie ze łzami w oczach, podając mi kopertę. Był na niej adres szpitala, w którym leżała. - Czemu płaczesz, przecież jeszcze nawet nie otworzyłaś? - Otarłem spływającą po jej policzku łzę i uśmiechnąłem się lekko, mając nadzieję, że i ona to zrobi, jak to miała w zwyczaju. 
- Boję się. - Wyszeptała, wtulając się we mnie mocniej. 
- Hej, mała... Już dobrze, przecież nic się nie stało jeszcze. Jesteś ze mną. - Pogładziłem dłonią miękkie blond włosy. - Otwieramy? - Pokiwała twierdząco głową, a ja rozciąłem kopertę. Szybko czytaliśmy kolejne to zdania, aby dowiedzieć się najważniejszego. - Jesteś zdrowa! - Krzyknąłem, kończąc wiadomość. Ciężko było mi scharakteryzować radość, jaka ogarnęła moje wnętrze. Jakby z serca spadł taki niewidoczny kamień, o którego istnieniu jednak gdzieś tam wiedziałeś. - Mówiłem ci, mówiłem! - Poderwałem ją do góry, a ona oplotła nogi wokół moich bioder. Cieszyliśmy się jak nienormalni. - Dzisiaj to świętujemy! Dzwonię do Perrego i reszty!


___________________________
Przybywam z nowym i informuję, że uciekam na jakiś czas. Mam konkursy, na których mi zależy, dodatkowe zajęcia i tak dalej i tak dalej. Pozostaje mi jedynie nadzieja, że nie zapomnicie o mnie. 

Wasza Chelle
Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony