poniedziałek, 10 listopada 2014

X. Rollercoaster czy może jazda konna?

Z samego rana obudziłam się w ramionach Stevena. Kątem oka spojrzałam na zegarek, była za pięć dziewiąta. Pocałowałam bruneta w policzek i pomału wyślizgnęłam się z jego objęć, tak żeby się czasami nie obudził. Zeszłam na dół do kuchni, by zrobić śniadanie. Chciałam chociaż w ten sposób odwdzięczyć się mu za troskę jaką mnie darzył. Z szafek wyciągałam mąkę, mleko, miski, łyżki i inne rzeczy potrzebne do przygotowania naleśników. Kilka minut, a wszystko było już gotowe. Jeszcze tylko musiałam znaleźć jakąś tackę i sos klonowy. Kiedy przeszukałam szafki i dostałam to czego chciałam, mogłam iść na górę. Otworzyłam drzwi i ujrzałam zaspanego Stevena, przecierającego leniwie oczy.
- Dzień dobry. - Przysiadłam obok niego, odstawiając śniadanie na bok.
- O witam. - Zaśmiał się uroczo, mimo że chyba jeszcze nie do końca kontaktował. Pocałowałam go w policzek i weszłam pod cieplutką kołdrę. - Tak to ja mogę codziennie się budzić i witać z nowym dniem. Co my tutaj mamy? 
- Mam nadzieję, że lubisz naleśniki. - Położyłam mu tackę na nogi, po czym podparłam głowę na ręce. Przyjemnie było oglądać zaspanego Steviego, po prostu sama słodycz. 
- Uwielbiam, dziękuję. - Uśmiechnął się i zabrał za jedzenie. - Zjedz ze mną. - Podał mi talerzyk, chyba nie kontrolując drugiej ręki, którą wymachiwał mając na widelcu kawałek naleśnika. Jeszcze moment, a pościel nabrałaby ciekawych plamek po śniadaniu. Jedliśmy powoli, a ja spoglądałam co chwila na zadowolonego bruneta. Widok, bezcenny. Chyba jemu też zbrzydły szpitalne posiłki, które ze mną jadał podczas pobytu w szpitalu.
- Mm zapomniałabym! - Przeżułam resztki pancakesów i mogłam kontynuować. - Muszę dzisiaj lecieć do redakcji, dostarczyć artykuł i zdjęcia. - Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do garderoby, w której na ziemi leżało kilka moich rzeczy. Chwyciłam za kwiecistą sukienkę i czarne botki, do których dobrałam ramoneskę w tym samym kolorze. Biegając w tę i nazad, ubierałam na siebie poszczególne części garderoby, za każdym razem spotykając się z rozbawionym spojrzeniem pana Tylera. O mały włos, a wydłubałabym sobie oko, malując rzęsy. Chyba byłam spóźniona.
- Podwieźć cię? - Zmierzył mnie cwaniackim wzrokiem, opierając się o futrynę drzwi od łazienki.
- Nie, dzięki. Wczoraj już zamówiłam taksówkę. Dobra, to ja już uciekam. Do zobaczenia później. - Cmoknęłam go przelotnie w policzek i zbiegłam na dół kierując się do drzwi wyjściowych.
- Jak wrócisz, to gdzieś cię porwę! - Usłyszałam na do widzenia i z uśmiechem na ustach wyszłam na zewnątrz. Podróż do budynku, w którym miałam okazję pracować minęła szybko i jak za mrugnięciem oka znalazłam się na miejscu. Ze zgromadzonym materiałem udałam się do Cameron, dziewczyny która montowała moje zdjęcia i artykuły. Podejrzanie znowu jej nie zastałam... Za to do gabinetu weszła szefowa, mierząc mnie zimnym wzrokiem, od którego niejedna osoba miałaby dreszcze. 
- Panno Blue, musimy poważnie porozmawiać. - Usiadła w fotelu naprzeciwko mnie i ruchem ręki nakazała mi spocząć na fotelu. Nie wyglądało to za dobrze. Przecież ta kobieta zawsze mnie lubiła, a tu nagle taki ton, taka oschłość. - Chodzi o pani życie prywatne, które niestety zakłóca pracę redakcji. Doszły mnie słuchy, że spotyka się pani z wokalistą Aerosmith. - Rzuciła mi przed nos czasopismo, na którego okładce widniałam ja i Steven, kiedy opuszczaliśmy szpital. Wytrzeszczyłam oczy, nie mogąc w to uwierzyć. Niby spodziewałam się tego, a jednak był to szok. Przecież nikogo nie widziałam opuszczając szpital, żadnego paparazzi, a tu takie rzeczy. - Niestety to już koniec naszej współpracy, proszę zabrać swoje rzeczy i opuścić firmę. - Rzuciła ozięble i wyszła zostawiając mnie samą. Nie wiedziałam jak zareagować. Moja ukochana praca, wymarzone zajęcie! Miałam to teraz tak po prostu rzucić, przez swoje nowe znajomości. Zakuło mnie to w serce, jednak jeszcze bardziej zabolał fakt, kiedy pod zdjęciem zobaczyłam podpis Cameron. Nie wierzyłam własnym oczom. Dziewczyna, taka miła, zawsze uśmiechnięta, życzliwa... Sprzedała mnie do obcych gazet, wszystko pokomplikowała. Czemu jestem taka naiwna i wierzę tylko w dobre intencje ludzi?



~*~


Leżeliśmy na łóżku, starając się opanować śmiech, spowodowany dość dziwną sytuacją z Joe w roli głównej. Przez przypadek pomyliły mu się chyba numery i nie dając mi dojść do głosu, mruczał do słuchawki jak jakiś pieprzony dziwkarz. Dopiero po chwili zorientował się, że nie rozmawia z Billie, a ze mną i odłożył słuchawkę. Razem z Angel wybuchnęliśmy głośnym śmiechem, rzucając się na miękki materac. 
- Steven, o boże. Pieprz mnie! - Krzyknęła, ciesząc się dalej. Co miałem zrobić? Jak jakiś pizduś pytać się, czy jest tego pewna? Chociaż przez chwilkę miałem w głowie taką refleksję, ale i tak od razu przeszedłem do sedna sprawy. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie jej nagła zmiana decyzji. Chociaż w sumie... Ta dziewczyna wszystko robi spontanicznie. Bez jakichkolwiek ceregieli podniosłem jej koszulkę do góry i przejechałem po brzuchu językiem, patrząc jak przy tym wygina ciało z sprężysty łuk. Uśmiechnąłem się do siebie, orientując się jak niewiele potrzeba, aby spowodować takie odruchy. W głowie miałem już plan. Dać jej coś, czego nie miały jej poprzedniczki. Steven Tyler wita panów kordialnie, a panie genitalnie i tego się trzymajmy. Angel była wyjątkowa, więc trzeba było zaserwować jej coś z najwyższej półki, tak aby zaczęła mówić w innych językach. Mogła przygotowywać się na prawdziwą przejażdżkę kolejką górską, bez zapinania pasów bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o te klocki, to wiem jak się dobrze zabawić bez trzymanki.
- Złotko, pokarzę ci rzeczy, których nie znajdziesz nawet w kamasutrze. - Zaśmiałem się cwaniacko. Wracał dziki Steven Tyler, rządny pięknego ciała kobiety, oj tak!  A  Angel była jak objawienie. Całowałem jej usta, kiedy ona zatapiała swe smukłe palce w moich włosach. Bez jakiegokolwiek przerywania tych pieszczot, ściągałem z niej poszczególne części garderoby. Zbyt długo miałem post, zbyt długo. To tak jakby dziecku nagle zabrano słodycze. To nie miało prawa przejść, NIE MIAŁO!
- Nie za gorąco panu w tylu łaszkach? - Zaśmiała się i wyrwała mi się z rąk, po czym usiadła mi na udach. Odpięła koszulę, która poleciała gdzieś w kąt pokoju, tak samo ja i spodnie. Wstałem, a ona wskoczyła mi na biodra. Wszystko działo się szybko, przesuwaliśmy się po ścianie w końcu trafiając do łazienki. O tak, zdecydowanie moje ulubione miejsce po sypialni. Jacuzzi wyglądało nadzwyczaj kusząco, wystarczyło tylko włączyć bąbelki i voila, wszystko jest gotowe. Moja królowa usiadła mi na nogach, a palcami jeździła po plecach, jednocześnie błądząc językiem gdzieś po szyi. Mój kompan był już gotowy do jakiejś większej akcji, kiedy w po pomieszczeniu rozszedł się nieco jakby zdołowany głos dochodzący z... no właśnie skąd?!
- Już wróciłam. - Otworzyłem oczy i zorientowałem się, że wcale nie jestem w tej pieprzonej jacuzzi z dziewczyną mojego życia, a w fotelu z kotem na kolanach! Zastanawiałem się tylko, czy to musiał być tylko sen? 
- O to cudownie, zaraz porywam cię w pewne miejsce, które może ci się spodobać. - Wstałem z fotela i ruszyłem w jej kierunku. Właśnie ściągała buty, kiedy ujrzałem jej minę. - Coś się stało? 
- Nie nic, nic. - Starała się uśmiechnąć.
- Przecież widzę. - Złapałem jej podbródek, tak aby podniosła na mnie wzrok. Było niedobrze, może dowiedziała się o wynikach? 
- Właśnie straciłam pracę. - Pokiwała głową, śmiejąc się cicho, jakby nie dowierzając do końca w to co się wydarzyło. Szkoda mi się jej zrobiło, bo doskonale wiedziałem ile ta robota dla niej znaczyła. Kochała to robić, a tu nagle kazano jej to rzucić. Wszystko zaczęło się komplikować. Przypuszczalna choroba, brak pracy. To niesprawiedliwość! Tak dobra osoba nie powinna doświadczać takich złych rzeczy. 
- Straciłaś pracę, ale dlaczego?
- Koleżanka mnie wkopała, ale nieważne. - Uśmiechnęła się słabo. - Mówiłeś o jakiejś niespodziance.- Podniosła do góry jedną brew, a ja od razu złapałem ją za rękę i wyszliśmy. Za wszelką cenę chciałem pomóc jej zapomnieć o problemach, aby znowu mogła się szczerze cieszyć z każdej chwili życia. 


~*~

Jechaliśmy półtorej godziny, kiedy dotarliśmy do obrzeży miasta. Steven całą drogę starał się mnie rozweselić i nawet mu się to udawało, jednak mimo to, gdzieś w podświadomości bałam się tego co będzie dalej. Po raz pierwszy w życiu nie panowałam nad własną duszą, która powoli zaciemniała się zmartwieniami. Zbyt dużo działo się w moim ostatnim życiu, tyle się zmieniło. Z dnia na dzień poznałam Stevena Tylera, trafiłam do szpitala, zwolniono mnie z pracy. Kiedyś moje dni były prawie takie same, zlewały się z sobą, tworząc uroczą monotonię. Nie było mi z tym źle. Robiłam codziennie to co chciałam, nie martwiąc się o nic. Wszystko było takie... proste? Tak, to dobre słowo. 
- Jesteśmy. - Rzucił radośnie, łapiąc mnie za rękę. Mimowolnie moje kąciki ust podniosły się do góry. Nawet kiedy było mi źle, nie mogłam nie odwzajemnić sympatii bruneta. - Zaraz dowiesz się co i jak. - Wyszliśmy z auta i zorientowałam się, że jesteśmy w stadninie koni. Wszystkie złe zdarzenia nagle uleciały, a zastąpił je zachwyt. Na widok pięknych koni, o mało co, a nie skakałabym jak małe dziecko. Lśniące grzywy, dumne galopowanie, ciche rżenie. 
- Dzień dobry. - Podszedł do nas właściciel stadniny i przywitał się uprzejmie, ściskając nasze dłonie. - Zapraszam za mną, zaraz dobierzemy konie. Jeszcze pytanie, czy mieli państwo wcześniej jakiś kontakt z tymi zwierzętami? 
- Tak, ja jeździłem kilka razy, a Angel jest w tym bardzo dobrze obcykana. - Puścił mi oczko.
- O to świetnie. W takim razie za mną. - Ruszyliśmy za staruszkiem, oglądając w międzyczasie te dostojne zwierzęta. Kiedy na nie spoglądałam, miałam wrażenie takiej wolności. Już trochę mi tego brakowało. Znowu chciałam poczuć wiatr we włosach, a w rękach skórzane lejce. 
Po kilku minutach już byłam na piękności zwanej Claries. Śliczna czarna, dosyć młoda klacz o spokojnym uosobieniu. Pasowała idealnie. Kiedy słońce schodziło po niebie, chyląc się ku zachodowi, my pędziliśmy przed siebie, śmiejąc się jak dzieci. Od razu przypomniało mi się dzieciństwo, kiedy to jazda konna była moją pasją i regularnie oddawałam się tej przyjemności. To była jedna z tych chwil, która chciałabym aby trwała wiecznie. Takie życie byłoby naprawdę cudowne. Budzić się rano, nakarmić konie, później słuchać muzyki, grać, robić zdjęcia, jeździć, a wieczorem upijać się winem i rozmawiać do samego ranka. Oddać się sztuce i naturze. Tylko czy to nie byłoby za proste? Czasami mamy zapotrzebowanie na większą adrenalinę, trochę cierpienia, bólu, smutki, a następnie falę radości i euforii. 
- Nad czym myślisz? - Steven w jednej chwili znalazł się bliżej mnie.
- Tak sobie... - Wzruszyłam ramionami, skupiając wzrok w jednym punkcie. - Nad marzeniami. Czy nie pięknie byłoby zamieszkać sobie tak na takim odludziu, mając przy sobie jedynie muzykę i zwierzęta? 
- No coś w tym jest. - Zamyślił się na chwilę. - Ale zobacz, ile byś tak pociągnęła? To piękne, ale jak wszytko potrafi się znudzić. Wpadłabyś w rutynę. Przynajmniej tak mi się zdaje. Trzeba po równo dzielić uroki życia. Ryzykować, szaleć, aby później spokojnie wracać do normalności. Równowaga jest potrzebna każdemu z nas...


~*~ 
W dziwnej melancholii wróciliśmy do domu, jednak zadowoleni ze spędzonego razem dnia. Każda chwila spędzona razem wnosiła do tego uczucia coś więcej, coraz bardziej poznawaliśmy własne wnętrza. Dostrzegałem pewien sens, w tym co się stało. Może to i dziwne, ale potrzebowałem długiej przerwy, samotności, aby teraz cieszyć się z takiej osoby jak Angel. 
Kiedy poszła się kąpać, ja zaszyłem się w poddaszu. Lubiłem tam chodzić, aby pomyśleć, coś poukładać sobie w głowie, a czasami stworzyć coś twórczego. Intensywnie myślałem, starając się uporządkować ten bałagan w głowie. Nie miałem pojęcia na czym stoję, jednak serce mówiło mi że może być dobrze. Ten rozwód z Cyrindą, zamieszanie z Angie. Cholernie dużo się działo. 
Przysiadłem na podłodze z notesem i długopisem w dłoni, spoglądając w okno. W głowie sam ułożył mi się pewien teks, jednak nie wiedziałem do końca jak go kontynuować. 


"Don't know what I'm gonna do
About this feeling inside
Yes, it's true
Loneliness took me for a ride"


Jeszcze raz zerknąłem na papier tekstem, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Rzuciłem świstek w kąt i oglądałem budzące się do nocnego życia Los Angeles. 
- Steven... - Doszedł do mnie zmartwiony głos Angel. Nie za bardzo wiedziałem o co chodzi, bo przecież dopiero co była taka szczęśliwa. Zbiegłem na dół i jak burza wpadałem do pokojów. Jednak wielka willa, to niezbyt dobry pomysł, kiedy masz kogoś natychmiastowo znaleźć, eh.
- Co się stało? - Wszedłem do salonu i usiadłem obok nie na kanapie. Spojrzała na mnie ze łzami w oczach, podając mi kopertę. Był na niej adres szpitala, w którym leżała. - Czemu płaczesz, przecież jeszcze nawet nie otworzyłaś? - Otarłem spływającą po jej policzku łzę i uśmiechnąłem się lekko, mając nadzieję, że i ona to zrobi, jak to miała w zwyczaju. 
- Boję się. - Wyszeptała, wtulając się we mnie mocniej. 
- Hej, mała... Już dobrze, przecież nic się nie stało jeszcze. Jesteś ze mną. - Pogładziłem dłonią miękkie blond włosy. - Otwieramy? - Pokiwała twierdząco głową, a ja rozciąłem kopertę. Szybko czytaliśmy kolejne to zdania, aby dowiedzieć się najważniejszego. - Jesteś zdrowa! - Krzyknąłem, kończąc wiadomość. Ciężko było mi scharakteryzować radość, jaka ogarnęła moje wnętrze. Jakby z serca spadł taki niewidoczny kamień, o którego istnieniu jednak gdzieś tam wiedziałeś. - Mówiłem ci, mówiłem! - Poderwałem ją do góry, a ona oplotła nogi wokół moich bioder. Cieszyliśmy się jak nienormalni. - Dzisiaj to świętujemy! Dzwonię do Perrego i reszty!


___________________________
Przybywam z nowym i informuję, że uciekam na jakiś czas. Mam konkursy, na których mi zależy, dodatkowe zajęcia i tak dalej i tak dalej. Pozostaje mi jedynie nadzieja, że nie zapomnicie o mnie. 

Wasza Chelle

sobota, 1 listopada 2014

IX. Zabawki są na strychu, a szczury w piwnicy.

Przesiadywałam w szpitalnej sali wtulona w Stevena, czytając z nim jakąś książkę, a raczej starając się to robić. Dzisiaj lekarz miał ostatecznie powiedzieć, czy jestem zdrowa i czy mogę już iść do domu. Tęskno było mi za Aresem, stertą ukochanych winyli, wanną wypełnioną cieplutką wodą i płatkami róż oraz za Emily i Adamem. Co prawda przychodzili do mnie, jednak mieli pracę i nie mogli pozwolić sobie na zrezygnowanie z niej. Na całe szczęście Steven był ze mną cały czas, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Nie wiem, czy wyrobiłabym sama pośród tych wszystkich szarych, ponurych ludzi, patrzących na życie przez czarno-biały obiektyw. Brunet był przy mnie prawie cały czas. Momentami było mi głupio, bo miałam wrażenie, że go zatrzymuję i uniemożliwiam normalne funkcjonowanie, on jednak temu energicznie zaprzeczał. Mimo własnych problemów z rozwodem i tworzeniem nowej płyty, był ciągle ze mną.
- Steven, dziękuję. - Obróciłam się, spoglądając w jego ciemne oczy,a on zmarszczył pytająco czoło. - Dziękuję, że jesteś tutaj. - Uśmiechnął się lekko, po czym pocałował mnie w czoło.
- Nie ma sprawy. - Zrobiło mi się ciepło na sercu. Za każdym jego gestem czułam, że coś jest na rzeczy. Ta przyjaźń zmierzała w kierunku czegoś więcej. Już nawet nie chciałam się przed tym opierać. Serce podpowiadało mi, że mogę na nim polegać. Chyba pierwszy raz w życiu czułam coś takiego. Zawsze trzymałam facetów na dystans, wolałam być wolna, prawdziwie wolna. Ale przecież nie można się cały czas bronić, tym bardziej nie w tym przypadku. Kiedy spotkałam się z Joe sam na sam, potajemnie powiedział mi co czuje Steven. Od tamtego momentu moje podejście do sprawy zmieniło się diametralnie. Nie było już jakichkolwiek wątpliwości co do tego uczucia. Chociażby wystarczyło spojrzeć na zachowania Stevena. Siedział tuż obok, przytulając mnie do siebie. Spoglądałam na niego chwilkę, kiedy zagłębiał się w lekturze. Po chwili chyba zorientował się, że wgapiam w niego swoje ślepia i odłożył książkę na niewielką szafkę, znajdującą się koło łóżka, na której leżały moje szpargały. W zamian chwycił szczotkę i niepewnie zaczął czesać mi włosy. Delikatnie, jakby z obawą, aby nic mi nie zrobić. Poddawałam się temu zabiegowi z uśmiechem na ustach, malując mu palcem kółeczka na udzie. Panowała cisza, jednak porozumiewaliśmy się doskonale, bez używania słów. Przymknęłam lekko oczy, wyobrażając sobie, że jesteśmy nad brzegiem morza. Była to o wiele lepsza wizja, niż ta szpitalna. Leżeliśmy na piasku, grzejąc twarze w cieplutkich promieniach słońca. W powietrzu czuć było orzeźwiającą morską bryzę, a do uszu dolatywały odgłosy śpiewających swą pieśń mew. Nikogo nie było poza nami, nikt nie mógł zakłócić spokoju i tej cudownej, relaksującej ciszy. Zrobiło się tak przyjemnie, do tego stopnia, że prawie usnęłam na siedząco. Oczywiście byłoby zbyt pięknie, gdyby ktoś nam nie przeszkodził. Do uszu dobiegł dźwięk energicznego pukania do drzwi, a ja natychmiastowo oprzytomniałam, wyrywając się z rajskiego ogrodu. Otworzyłam oczy i w tym momencie do sali wszedł doktor Smith.
- Mam dla pani dwie wiadomości. Jedną dobrą, a drugą nieco gorszą. Zacznę od tej dobrej. Jeszcze dzisiaj będzie pani mogła wrócić do domu, a ta gorsza jest taka, że robimy pani badania potwierdzające lub mam nadzieję wykluczające obecność białaczki. Była pani bardzo osłabiona z powodu anemii i musimy sprawdzić, czy to nie jest nic poważniejszego. Niedługo damy pani znać, a do tego czasu proszę o siebie dbać. - Uśmiechnął się do nas i wyszedł. Spojrzałam przestraszona na Stevena. Jego wzrok wyrażał dokładnie to samo. Białaczka? Jaka białaczka?! Nie mogłam mieć tej choroby! Przecież zawsze byłam najzdrowszą osobą w rodzinie, nigdy nie dolegało mi coś poważniejszego jak kaszel czy katar. Mimowolnie zaszkliły mi się oczy.
- Będzie dobrze, nie masz żadnego choróbska. - Brunet przytulił mnie mocno do siebie, czego bardzo w tej chwili potrzebowałam. - Będziesz zdrowa, zobaczysz. Oni tylko tak gadają, bo muszą zrobić te badania na wszelki wypadek.
- A jeżeli jednak... - Po raz pierwszy w życiu patrzyłam na zaistniałą sytuację z tej pesymistycznej strony.
- Nawet tak nie mów. Nie dopuszczę do tego, aby coś ci się stało. - Przytulił mnie jeszcze mocniej, a ja zatopiłam zapłakaną twarz w jego ciemnobrązowych włosach.- Chodź, pakujemy cię, uciekamy do domu i zapominamy. - Uśmiechnął się słabo, ocierając mi łzy spływające po policzkach.



~*~


Wyszedłem z sali, kiedy Angel pakowała się w walizkę. Szybkim krokiem podążyłem w kierunku gabinetu doktora Smitha. Zapukałem i bez zastanowienia wszedłem do środka. Doktorek siedział przy biurku, a koło niego kręciła się recepcjonista. Na mój widok odskoczyła jak oparzona i opuściła pomieszczenie. Pewnie ciągnęła mu druta... Oj,  jaka szkoda, że musiałem przeszkodzić.
- Słucham, w czym mogę służyć? - Ruchem ręki nakazał mi usiąść na krześle naprzeciwko niego. Spiesząc się, nie zrobiłem tego, a od razu przeszedłem do rzeczy.
- Chodzi o te wyniki badań. Nie da się tego jakoś przyspieszyć? Mogę zapłacić.
- Najszybciej dowiemy się o tym za trzy dni, no może w najlepszym wypadku za dwa. Dam panu znać, proszę tylko cierpliwie czekać. - Lekko mnie to zdenerwowało, chociaż facet nie był niczemu winien. Wolałem jednak już teraz wiedzieć, czy mogę być spokojny o Angie.
- Dobrze, w takim razie dziękuję. - Wstałem, kiwnąłem do niego i pospiesznie opuściłem gabinet, udając się od razu do blondynki. Czekała na mnie już spakowana przy drzwiach. Chwyciłem walizkę torbę w jedną rękę, a drugą objąłem zmartwioną Angel. Wyszliśmy ze szpitala i wsiedliśmy do samochodu. Odpaliłem silnik, lecz nie ruszyłem. Spojrzałem na dziewczynę, która wpatrywała się tępo w szybę. - Maleńka, będzie dobrze, zobaczysz. - Oprzytomniała i skierowała na mnie swe śliczne oczy, starając się przy tym uśmiechnąć. - Proszę, zamieszkaj u mnie. - Wypaliłem, nie zastanawiając się nad tym dłużej. Co prawda już kiedyś nad tym rozmyślałem, bo chciałem aby się do mnie wprowadziła, jednak dopiero teraz odważyłem się na tą propozycję. Czekanie na odpowiedź zdawało się być wiecznością. Patrzyłem na jej reakcję, ruchy ciała, mimikę. Nie była pewna, zastanawiała się.
- Steven, ja ci będę tylko wadzić. Przecież masz własne problemy, masz dzieci, masz nagrać płytę i potrzebujesz spokoju. - Wyliczała na palcach, a ja starałem się jej przerwać.
- Ale ja nie będę spokojny, kiedy nie będę miał ciebie koło siebie. Proszę, zrób to dla mnie. - Złapałem ją za trzęsącą się dłoń i spojrzałem w oczy. Szybko się zastanowiła i kiwnęła twierdząco głową, a mi spadł kamień z serca. - W takim razie najpierw jedziemy do ciebie po rzeczy, a później do mnie... znaczy się do nas. - Uśmiechnąłem się, a Angie odwdzięczyła mi się tym samym. Powoli ruszyłem z miejsca, włączając się w nadzwyczaj podejrzanie niezakorkowany ruch uliczny. W radiu leciało akurat "Home Tonight", cóż za ironia losu słuchać swoich kawałków w samochodzie. Już miałem przełączyć, kiedy zatrzymała mnie blondynka.
- Zostaw, kocham tą piosenkę. - Uśmiechnęła się nieśmiało. Cudownie było widzieć jej twarz bez wypisanego na niej smutku. Przemieszczaliśmy kolejne przecznice w akompaniamencie solówki Joe. Pół godziny później już byliśmy pod domem Angie. Wysiedliśmy z wozu i ruszyliśmy do mieszkania jak najszybciej się tylko dało. Otworzył nam jakiś młody chłopak z długimi, ciemnymi włosami, którego raczej nie kojarzyłem. Angel przytuliła się do niego mocno, po czym przedstawiła nas sobie. Cały czas miałem go na oku. Co prawda wglądał na przyjaciela Angie, jednak wpatrywał się w nią jak w obrazek, co wyraźnie pokazywało, że musi czuć do niej coś więcej. Poczułem jak zalewa mnie fala zazdrości, bo chociaż to samolubne, chciałem mieć ją tylko dla siebie. Przysłuchiwałem się ich rozmowie, na bieżąco analizując każde zdanie. Blondynka tłumaczyła się z nagłej przeprowadzki do mnie, a na twarzy chłopaka pojawiał się coraz to większy smutek, którego już chyba nie potrafił ukrywać. Z jednej strony cieszyłem się, że mam tą przewagę, a z drugiej trochę szkoda mi było tego Adama. Gdybym to ja był w jego sytuacji... No cóż, życie bywa smutne i trzeba się z tym pogodzić.
- Dobra, to jestem już gotowa. - Angel po pół godzinie spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i mogliśmy wychodzić. - Niedługo zadzwonię. - Przytuliła się do nieszczęśliwego bruneta, po czym stanęła obok mnie. Podałem mu rękę, po czym chwytając torby wyszedłem z mieszkania. Wsiedliśmy do auta, ówcześnie pakując bagaże i ruszyliśmy prosto do naszej willi. Jak to pięknie brzmi. Chciałem, aby już zawsze tak było. Spojrzałem na blondynkę, głaskającą czarnego kota, który cicho mruczał pod wpływem jej dotyku i uśmiechnąłem się do siebie. Szybko poszło, niby taka spontaniczna decyzja, a może zmienić całe życie... Czas pokaże co się stanie.


~*~

Klęczałam na ogromnym, białym dywanie w garderobie Stevena, wkładając do szafek swoje rzeczy. W głowie miałam niezły bajzel. Co ja zrobiłam, przecież to szaleństwo! Tylko tyle udało mi się wywnioskować z tego bałaganu. Przeprowadziłam się do Stevena, do mojego idola, którego z dnia na dzień darzyłam uczuciem. Ale żeby tak od razu mieszkać razem? Chyba naprawdę jestem wariatką, że przystaję na takie propozycje. A może po prostu jestem... No nie wiem. Trzeba życia próbować! Tak, tym się wytłumaczę.
- Pomóc ci w czymś? - Usłyszałam za sobą głos Stevena.
- Nie dziękuję, dam sobie radę. I tak już cały czas mi pomagasz. - Uśmiechnęłam się, obracając się w jego stronę. Miał na rękach Aresa, który zachowywał się nadzwyczaj spokojnie jak na tak wybrednego pod względem towarzystwa kota. - Chyba cię polubił. - Podniosłam się z kolan i pogłaskałam pupila, mrużącego zielone oczy.
- Oglądał ze mną koszykówkę. - Zaśmiał się, spoglądając na Aresa. Chyba lubił zwierzaki. - Ty też możesz się odprężyć. Dokończysz jutro. A teraz pokażę ci wszędzie gdzie co jest. - Złapał mnie za rękę i wyszliśmy z garderoby do naprzeciwległego pokoju, czyli sypialni. - Tutaj śpisz, a ja mogę na dole albo coś...
- Nie ma mowy. - Przerwałam mu momentalnie. - Już raz to chyba przerabialiśmy.
- No dobra. - Zaśmiał się cicho. - To tutaj jest twoja szafka. - Otworzył niewielką szafkę, w której była jakaś książka i kilka gumek. - Ops, wybacz. Rzucałem swoje rzeczy gdzie popadnie. - Tym razem to ja zaśmiałam się widząc jego minę, kiedy wyciągał to wszystko przerzucając do swoich szuflad. - To jedziemy dalej. Tutaj mam jakieś skarpetki i te sprawy, a te szafki są wolne, więc możesz je wypełnić swoimi rzeczami. Dalej w łazience masz całą szafkę wolną na kosmetyki. Tak samo jest w łazience na dole. Dobra, to może zejdźmy na dół. - Mówił z takim przejęciem, a ja prawie a parsknęłabym śmiechem, widząc jego szybkie ruchy. Niczym wiewiórka na mocnej kawie skakał od pomieszczenia do pomieszczenia, starając się wszystko załatwić na jeden raz. - Tutaj są talerze, miski, a tu sztućce, tu makarony i ryż, tak jakieś sosy. Zresztą sama zobaczysz. O i jeszcze salon. Ściana z płytami, które są do pełnej dyspozycji dwadzieścia cztery godziny na dobę i telewizor i radio i inne elektroniczne duperele. A na dworze jest grill. Tak mówię, jakbyś chciała użyć. Ja kiedyś o trzeciej w nocy robiłem, bo mojemu cudnemu dziecku, Mii zachciało się chlebka z grilla. - Wypuścił głośno powietrze z płuc, po czym oboje się roześmialiśmy. Po wszystkim Steven przejechał mi dłonią po policzku i pocałował mnie w usta.  - Cieszę się, że jesteś.


~*~

Wieczór minął mi strasznie szybko na rozmowie ze Stevenem i spacerze po okolicy. Kiedy byłam już w willi, starałam oswoić się z ogromem tego miejsca. W porównaniu do mojego małego mieszkanka, ten dom był zamkiem! Na całe szczęście nie przytłaczało mnie to, bo wszystko było idealnie rozplanowane i wykończone. Przesiadując w łazience miałam wrażenie, że jestem w innym świecie. Tak prawdopodobnie oddziaływała na mnie ogromna wanna wypełniona letnią wodą z pięknie pachnącym płynem do kąpieli. Potrzebowałam chwilki dla siebie, aby ochłonąć z emocji jakie kumulowały się we mnie całego dnia, aby się zresetować. Nastawiłam krążek Led Zeppelin i udałam się w międzygalaktyczną podróż po wszechświecie. Mentalnie pokonywałam tysiące lat świetlnych na sekundę, nie myśląc o niczym konkretnym. Przed oczami miałam całą paletę barw, tańczącą wesoło i łącząc się, tworząc niesamowite efekty.
-Matko, gorzej na trzeźwo jak po trawie. - Mruknęłam do siebie, otwierając powieki i szykując się do wyjścia z wody. Podniosłam tyłek z gładkiej powierzchni dna wanny i okryłam się ręcznikiem. Szybko umyłam zęby, rozczesałam włosy i na koniec ubrałam się w piżamę. Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze i wyszłam, idąc w kierunku sypialni. Zanim położyłam się do łóżka, jeszcze tylko wyszłam na taras, aby podziwiać panoramę Los Angeles. Piękny widok. Z jednaj strony wzgórza, z drugiej zabudowane miasto, a na zachodnim brzegu ocean. Coś cudownego.
- Tutaj jesteś. - Udało mi się usłyszeć zachrypnięty głos Stevena. Po chwili jego dłonie znajdowały się na moich ramionach.
- Śliczny widok. - Westchnęłam, próbując objąć cały ten obraz wzrokiem. - Ale teraz chce mi się spać. - Ziewnęłam cicho i schowałam się za śnieżnobiałą firaną, powiewającą pod wpływem lekkiego podmuchu wiatru.
- W takim razie idziemy spać. - Brunet obdarzył mnie szczerym uśmiechem, a ja szybko zaszyłam się pod bladoniebieską kołdrą.
- Dobranoc. - Szepnęłam jeszcze cicho na sam koniec.
- Dobranoc. Miłych snów. - Przymknął oczy, a ja zrobiłam to tuż po nim. Jeszcze tylko po omacku odszukałam jego dłoń i mogłam spać.



_________________________________

Dobra, rzygam tęczą i pozdrawiam :)

PS Proszę o komentarze, bo ostatnio było ich bardzo mało. Smutno mi trochę...
Chelle

Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony