Nadszedł dzień, w którym miałam zobaczyć ukochaną grupę, grającą na żywo w niewielkim, przytulnym barze. Chyba lepiej nie można było sobie tego wyobrazić. Od samego rana wsłuchiwałam się w ich stare płyty. Utwierdzałam się w tym, jak bardzo wielbię Aerosmith. A wszystko to dzięki tacie. Wiele zawdzięczałam temu człowiekowi. Co prawda nigdy się mną zbytnio nie interesował, był wolnym duchem, jednak to on odkrył przede mną świat otwarty na piękno wychodzące ze sztuki oraz przyrody. To dzięki niemu jestem taka jaka jestem. Mama również wiele wprowadziła do mojego życia, jednak nie w tak dużym stopniu jak tata. Może dlatego, że kiedy się urodziłam zniknęła cząstka jej samej. Nieco ustatkowała z życiem hippiski i zajęła się mną. Czasami czułam się winna. Jakbym ukradła jej wolność. Zawsze zapewniała mnie, że tak nie było... Ja swoje jednak wiedziałam.
"All your love I miss lovin'
All your kiss I miss kissin' "
All your kiss I miss kissin' "
Steven właśnie rozpoczynał śpiewać "All Your Love". Wybierając ciuchy, śpiewałam razem z nim. Zakopałam się w szafie, nie wiedząc co ubrać. Zazwyczaj się nad tym nie zastanawiałam. Brałam to co pierwsze wisiało na wieszaku. Tym razem postanowiłam jednak pomyśleć nad ubiorem. Miałam już w głowie swoje ukochane dżinsowe spodenki z podwyższonym stanem, coś a'la lata 60-te i do tego postrzępiony top z logo zespołu. Oczywiście na rękach nieodłączne bransoletki, a na nogach kowbojki. Stwierdziłam, że tak ubrana czułabym się komfortowo, a to na koncercie jest raczej najważniejsze. Czuć się jak w niebie. Moje niebo miało nadejść za godzinę, więc musiałam się spiąć. Szybko poleciałam do łazienki i tam pomalowałam oczy. Nieco mocniej niż zazwyczaj. We włosy wplotłam dwa długie, kolorowe pióra. Jeszcze tylko popsikałam się perfumą i łapiąc torbę, wybiegłam z domu. Nie chciałam się spóźnić. Na szczęście nie musiałam na nic czekać. Zamówiona taksówka czekała na mnie pod domem, a kiedy ruszyliśmy nie było korków, tak więc na miejscu pojawiłam się w tempie wręcz błyskawicznym. Zapłaciłam kierowcy i wyszłam z pojazdu. Na chodniku czekało już mnóstwo narodu. Steven wytłumaczył mi, jak minąć te kolejki. Według jego instrukcji kierowałam się na tyły budynku, gdzie znajdowały się drzwi, a przy nich ogromny ochroniarz. Nie za bardzo wiedziałam co do niego powiedzieć. Tej kwestii ze Stevenem nie omówiłam. Chyba nie miałam wyboru i musiałam powiedzieć tą pierwszą wersję, ustaloną w sklepie Marley'a.
- Dobry wieczór, panie... - Spojrzałam na jego plakietkę, na której widniało jego imię. - Panie James. Ja jestem od Stevena. Nie wiem, może coś panu o mnie mówił?
-Może mówił, może nie. Nie mam pewności czy jest pani odpowiednią osobą. Wejście tylko na tajne hasło. - Uśmiechnął się do mnie cwaniacko, a ja nie miałam pojęcia czy specjalnie chciał to ode mnie usłyszeć, czy po prostu miał taki nakaz.
- Steven ma dużego. To jest to hasło? - Uśmiechnęłam się głupkowato, mając nadzieję, że trafiłam.
- Proszę tutaj. - Otworzył mi drzwi, a ja z bananem na twarzy ruszyłam przed siebie. A jednak, to było to! Oj Tyler, Tyler...
Z korytarza dobiegały głosy wielu osób. Ludzie od sprzętu wrzeszczeli coś między sobą, a w garderobie Toma słychać było odgłosy... miłości, że tak to ładnie ujmę. Steven i Joe siedzieli gdzieś w kącie korytarza rozmawiając między sobą, śmiejąc się co chwila. Ten pierwszy, kiedy tylko mnie zobaczył zerwał się i przywitał całusem w policzek.
- To jest Angel, jak mniemam. - Dołączył się do nas Joe.
- Zgadza się, miło mi. - Podałam mu rękę, a on uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie sposób.
-Słyszałem, że jakieś staniki mają dzisiaj latać, coś takiego. - Podniósł do góry brwi, a ja wybuchnęłam śmiechem. Przypomniało mi się o czym mówił Tyler w sklepie Emily.
- Oj mój Joe, kochany Joe... Czy ty złamasie serio myślisz, że ten stanik będzie dla ciebie?! - Steven zmierzył go wzrokiem, który dosłownie potrafiłby zabić.
- Stanik? Wszystkie staniki należą do mnie! - Zza rogu wyszedł zziajany Tom. Z nim również się przywitałam. Wyglądał na bardzo sympatycznego kolesia. Zresztą z opowieści Stevena, taki właśnie był. To on zawsze łagodził konflikty, zamieniając je w żart. Miał coś w sobie, co działało uzdrawiająco na zespół. Gdyby nie ten człowiek Aerosmith na samym początku byłoby już pozamiatane.
- Staniki stanikami, wychodzimy! - Krzyknął Brad, który najprawdopodobniej cały czas siedział za stojakami z gitarami, przysłuchując się rozmowie. - Cześć Angel! - Krzyknął, machając do mnie ręką. Zdążyłam odmachać i tyle ich widziałam. Wyszli na scenę, a ja żeby mieć lepsze widowisko opuściłam backstage i udałam się przed same barierki. Steven wydzierał się do publiczności, aby podsycić atmosferę, trzęsąc wychudzonym tyłkiem na każdą stronę świata.Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego ubiór, jak zawsze ekscentryczny. Opięty na ciele kombinezon, taki jak ubierał jeszcze na początkach kariery, masa naszyjników, bransoletek i pierścionków. Przyjemnie było go takiego widzieć. Jakbym była na koncercie co najwyżej z 76'.
Rozpoczęli show od energicznego Toys In The Attic. Chyba lepiej nie można było sobie tego wymarzyć. Cała publika oszalała i skacząc pod niewielkim podestem, śpiewała tekst piosenki. Ja mimo niewielkich umiejętności wokalnych również to robiłam. Jak małe dziecko cieszyłam się z każdej sekundy spędzonej w tym niewielkim klubiku. Tańczyłam z tłumem, nie patrząc nawet na swoje fobie. Przecież zawsze bałam się takiego ścisku przy tak ogromniej liczbie osób. A tu proszę, nawet o tym nie myślałam, bo za bardzo pochłaniała mnie muzyka. Aerosmith grało już "Back In The Saddle". Steven charakterystycznie wykrzykiwał słowa, pochylając się w stronę publiczności. I mi udało się przybić mu piątkę. Zaśmiałam się, kiedy puścił oczko, a dziewczyny obok niemal umarły z zachwytu. Z drugiej strony sceny dobiegały jeszcze głośniejsze piski, kiedy to Joe pozwolił fanom dotknąć na zakończenie utworu jego gitary. Magia.
- Dawno nie graliśmy w takich klubach. - Zachrypnięty głos Stevena przeszył cały klub. - To ma klimat, tu jest ten blues. - Mówił między przerwami w piciu wody, bądź czegoś innego o takim samym kolorze. - I ta publiczność, dajmy czadu! Yeah! - Krzyknął do ludzi wpatrujących się w niego jak w boga. Nie trzeba było dużo mówić, aby w klubie wybuchnęła wrzawa krzyków, oklasków, pisków. Powoli czułam jak zdzieram sobie gardło, jednak nie tym się martwiłam. Cholernie mocno wciągnął mnie kolejny utwór. Ostro zagrane "Rats In The Cellar" było czymś w rodzaju miodu na uszy. Kolorowe światła zmieniane w rytm wybijany przez Joey'a wręcz czarowały. Mogło się od tego nawet zakręcić w głowie. Tysiące barw zmieniane dosłownie co sekundę. Nie potrzeba było zielska, aby czuć się przyćpanym. W tak pięknym stanie bawiłam się jeszcze przez godzinę, po czym trzeba było przystopować. Na malutką scenę wciśnięto fortepian za którym usiadł spocony od ciągłych skoków Steven. Wiadomo było co się szykuje. Już na samym wstępie wyciągnęłam zapalniczkę, inni ludzie zrobili to samo.
- Chciałbym dedykować tą piosenkę wszystkim osobom, które potrafią śnić i uśmiechać się do życia.- Jego ton głosu był teraz łagodny. Wzrokiem błądził po tłumie, a kiedy mnie znalazł na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Zaczął grać. Na sali było cicho, wszyscy wsłuchiwali się w dźwięki fortepianu jak zahipnotyzowani, lekko kołysząc się na boki. Steven zaintonował "Home Tonight", które płynnie przeszło w uczuciowe "Dream On". Chyba każdy trzymał w górze zapalniczkę i śpiewał razem z wokalistą. Nie uchroniłam policzków przed łzami, które mimowolnie kapały mi na koszulkę. Rozkleiłam się, mimo że nie chciałam. Po prostu ten utwór miał dla mnie ogromną wartość sentymentalną, a zespół wykonywał go jeszcze z takim zaangażowaniem. Piosenka powoli miała się ku końcowi, światła były powoli przygaszane. Na scenie zapanowała ciemność i cisza, która jednak nie miała prawa długo trwać. Ludzie chcieli bisów, ja również. Aerosmith nie pozwoliło nam czekać. Joey ponownie wskoczył za perkusję, Brad i Joe chwycili wiosła, a Tom bas. Rozbrzmiał mój hymn "Mama Kin". Poczułam jak serce przyspiesza tempa, a krew wrze w żyłach. Skakałam jak nienormalna wrzeszcząc całą piosenkę. Miałam ochotę ich wszystkich wyściskać za takie zakończenie. Zgodnie z obietnicą, kiedy schodzili zabrałam się za ściąganie stanika. Na szczęście nie trwało to długo i czarny, koronkowy biustonosz poleciał prosto na scenę. Steven złapał go, uśmiechając się od ucha do ucha. Tuż po mojej bieliźnie na podeście znalazło się morze takich cacek. Tom i Joey zbierali je jakby kradli właśnie kilka milionów. Po chwili dołączyła się do nich reszta zespołu. Wyglądało to trochę, jakby robili sobie zawody. Jednak po jakimś czasie dali sobie spokój z morzem staników i zeszli do kulis. Ruszyłam za nimi. James pilnujący teraz tej części klubu bez problemu mnie wpuścił i mogłam zobaczyć się z muzykami.
- I jest stanik! - Krzyknął Steven, wychodząc zza rogu.
- O i to całkiem fajny. - Skomentował Tom, oglądając go z każdej strony. - I całkiem spory... Angel musi mieć dobre cycki. - Przymierzył go do swojej gołej klaty, po czym dostał z łokcia w żebra od niezadowolonego bruneta. Myślałam, że padnę oglądając zaistniałą sytuację. A żeby tego było mało, Joey mknął korytarzem ze związanym biustonoszami Bradem. Za nimi wlókł się Joe, który strzelał w niego z ramiączek.
- Gdybym wiedziała jaką radość wam to przynosi, kupiłabym pół sklepu z bielizną. - Rzuciłam opierając się o ścianę. Nagle wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Było to dość... dziwne? Ale nie krępowało mnie do tego stopnia, abym miała stamtąd zaraz spieprzyć. Podeszłam do nich i pogratulowałam show. Chwilę porozmawialiśmy o pierdołach, aby dojść do jednego wniosku, a mianowicie że trzeba opić tak wspaniały koncert. Razem ruszyliśmy do ich wspólnej jak się okazało garderoby, gdzie zaczęła się zabawa. Przyjemnie siedziało się w takim towarzystwie. Każdy z chłopaków ze mną rozmawiał, chociaż momentami miałam wrażenie, że chętniej konwersują z moimi cyckami.
Piliśmy kolejne drinki, a rozmowa stawała się coraz luźniejsza.
- Zagrałbym w coś. - Rzucił Tom. - Może mamy jakieś karty?
- Rozbierany poker! - Wyskoczył Brad, który przed chwilą spał za kanapą, a nagle się przebudził.
- Nie będziemy damy rozbierać ty łosiu! - Hamilton rzucił mi serdeczne spojrzenie, a ja tylko się zaśmiałam. W sumie pomysł gry w karty nie był taki głupi. Cóż raz się żyje. Może będę tego żałować, ale równie dobrze może będę to miło wspominać. Trzeba próbować życia, kiedy jeszcze można. Masz okazję? Łap ją bez zastanowienia.
- Możemy grać, bo jestem dobra w te klocki i to wy będziecie tyłkami świecić. - Posłałam im cwaniackie spojrzenie, rzucając tym samym rękawicę. Szykowała się niezła bitwa, patrząc po minach chłopaków. Każdy był zadowolony, tylko Steven jakiś taki zamyślony. Nie za bardzo wiedziałam czemu. Na szczęście już po chwili mu przeszło i wykazywał się dużym entuzjazmem. Typowy Tyler. Joey podczas rozmowy zdradził mi, że brunet ma czasami takie zmiany nastrojów. Po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić.
- W takim razie gramy, tylko skombinuję karty. - Joe wyszedł na moment i już po chwili wrócił z całą talią w dłoniach. - Tylko wiecie, tutaj nikt w nic nie gra, jasne? - Wszyscy mu przytaknęli i zaczęliśmy grać. Pierwszy na odstrzał poszedł biedny Brad, a raczej jego buty. Chwilę później bez spodni siedział już Tom.
- Nie wiem czy rozsądnie było ściągać koszulkę przed taką grą. - Spojrzałam na niego znad kart.
- A ty nie masz stanika moja droga. - Uśmiechnął się chytrze, nie spuszczając oczu z gry.
- Młodym być, wolnym być, głupim być. - Zanucił Steven, podsumowując naszą wymianę zdań.
- To chyba będzie moje nowe motto. - Rzuciłam, bardziej zgłębiając się w te słowa. Przemawiały do mnie, chociaż były banalną składanką kilku wyrazów. Mogłam w nich dostrzec coś prawdziwego. Kiedyś to sobie gdzieś zapiszę.
- Ha! Angie zrzuca koszulkę! - Rzeczywiście musiałam coś zrzucić, bo nieźle się zagapiłam. Co prawa nie był to top, ale kowbojki. Perry posłał mi rozczarowane spojrzenie, a ja w odpowiedzi pokazałam mu tylko język. Zabrałam się za grę i całkiem dobrze mi szło. Popijając drinka oglądałam jak wszyscy po kolei pozbywając się koszulek, spodni i biżuterii. Zabawnie było widzieć piątkę idoli w samych bokserkach, kiedy ja miałam na sobie jeszcze połowę ubrań.
- Coś cienko wam idzie. - Zaśmiałam się patrząc na ich skupione miny. - Może chwila przerwy? - Każdy mi przytaknął i wróciliśmy z podłogi na miękkie kanapy. Joe siadając obok mnie, zaproponował zielsko. Bez jakiegokolwiek zawahania, zgodziłam się na zapalenie jointa. Po takich miękkich narkotykach, zawsze czułam się lepiej. Taka wyluzowana, wolna. Tym razem też chciałam się tak poczuć. Perry zapalił razem ze mną. Zaciągałam się powoli, obserwując pomieszczenie. Dopiero wtedy ujrzałam stertę winyli leżącą na znajdującej się naprzeciwko nas półce. Podeszłam bliżej i zaświeciły mi się oczy. Tyle cacek dookoła. Krążki Deep Purple, Led Zeppelin, The Beatles, Dire Straits i wielu, wielu innych cudownych zespołów. Obróciłam się za siebie i spotkałam wzrok Stevena. Gestami zapytałam się, czy mogę coś włączyć, a on bez wahania się zgodził. Wybrałam nieopisane, czarne opakowanie. Zawsze lubiłam niespodzianki. Wyciągnęłam winyl i podłożyłam go pod igłę. Adapter wydał pierwsze dźwięki "Black Night" Deep Purple. Wróciłam na miejsce i przymykając oczy rozkoszowałam się głosem Iana, kiedy coś włochatego opadło mi na ramię. Otworzyłam jedną powiekę i ujrzałam blond czuprynę, należącą do Toma. Głowę miał na moim barku, a nogi na udach niekontaktującego już Brada. Chyba wszyscy mieli na dzisiaj dość. Dostali złotym strzałem cioci whisky i odfrunęli. Nie dziwiłam im się, w końcu przygotowania do koncertu, show, a potem spotkanie z taką paplającą non stop fanką jak ja nie należało do prostych, relaksacyjnych rzeczy. Mieli prawo być wyczerpani.
Uśmiechałam się widząc jak każdy z nich po kolei mruży oczy. Steven walczył do końca i się nie poddawał. Wstał z kanapy i ubrał spodnie, koszulkę oraz masę bajerów, które nosił na szyi, nadgarstkach, dłoniach, po czym złapał mnie za rękę i delikatnie chwiejnym krokiem wyprowadził na zewnątrz.
- Zaraz załatwię tym pijakom powrót do domu - Mruknął, patrząc w stronę drzwi z lekkim uśmiechem. Wtedy uświadomiłam sobie, jak cholernie kocha swoich członków zespołu. Wydawało mi się, że traktuje ich jak braci. W sumie to tak nawet się zachowywali. Jak jedna, wielka rodzina.- Angel?
-Tak? - Zatrzepotałam rzęsami, wracając do świata żywych. Trochę się zamyśliłam.
- Nie chciałabyś może jechać dzisiaj do mnie? - Spojrzał swoimi ciemnymi oczyma w taki sposób, że żadna laska nie byłaby w stanie odmówić.
- Steven, wiesz że jestem wolną osobą, ale nie jestem groupie, ani pieprzoną panią do towarzystwa. - Wytłumaczyłam mu z uśmiechem na ustach, na spokojnie, delikatnie, bez nerwów.
- Ale ja wcale nie myślałem o... Nie o to mi chodziło. - Tłumaczył się w taki sposób, że mogłabym mu uwierzyć. - Po prostu nie chcę być sam. - Spuścił wzrok, a mnie coś tknęło. Od razu widziałam jak posmutniał i to raczej nie był trik do pozbawienia mnie majtek.
- A masz przynajmniej ładny ogród w tej swojej posesji? - Uśmiechnęłam się szeroko, opierając ciało o ścianę. Reakcja Tylera była cudowna, prawie jak u siedmioletniego chłopca, który dowiedział się, że jednak dostanie samochodzik. Złapał mnie za rękę i poprowadził do zamówionej wcześniej taksówki. W aucie panowała przyjemna cisza, która pozwoliła mi ochłonąć po koncercie i afterparty.
- Jesteśmy, należy się 25 dolarów. - Otworzyłam oczy, słysząc głos taksówkarza. Pierwsze co udało mi się zobaczyć, to ogromy, biały dom zbudowany w dość nowoczesnym stylu. Dookoła wysokiego płotu rosły zielone sosny, zakrywające prawie wszystko co znajdywało się na podwórku. Wiadomo, dla gwiazdy prywatność jest na wagę złota.
Kiedy brunet zapłacił, wyszliśmy z wozu i udaliśmy się do willi. O dziwo nie weszliśmy głównymi drzwiami, tylko kierowaliśmy się na tyły domu. Mogłam podziwiać piękny ogród, który był naprawdę zadbany. Idealnie równo posadzone kwiaty, wyłożone kamyczkami ścieżki bez ani jednego chwasta, perfekcyjnie przycięta trawa. Chyba pan Tyler lubił porządek i harmonię, jeśli chodzi o miejsca do wypoczynku. Najlepiej jednak prezentował się sztuczny strumień idący przez pół ogrodu, kończący się niewielkim stawikiem, w którym pływały japońskie karpie koi. Cisza i spokój, jedynie słyszalny był relaksujący plusk wody. Mogłabym nawet mieszkać w takim ogrodzie.
- Pięknie tutaj masz. - Uśmiechnęłam się, obejmując wszystko wzrokiem.
- Pokażę ci resztę domu. - Otworzył drzwi tarasowe i weszliśmy do środka. W salonie również panował porządek. Wszystko urządzone z pomysłem, ładnie się prezentowało. Najbardziej urzekła mnie jednak ścianka z winylami. Było ich chyba z tysiąc. Od wyboru do koloru. - Włącz coś sobie, bo widzę jak świecą ci się oczy. - Zaśmiał się cicho i poszedł do kuchni. - Jesteś głodna, może coś przekąsimy? - Dobiegło z oddali.
- Nie, dziękuję. - Odpowiedziałam, dalej mając nos w albumach Stevena. Musiałam przyznać, że jego gust muzyczny był nienaganny. Było tam wszystko zaczynając od Mozarta czy Chopina, aż po AC/DC i Alice Coopera.
- A może chcesz się wykąpać, co?
- Tego nie odmówię. - W końcu wybrałam płytę Queen "A Night At The Opera". Steven powiedział, że spokojnie mogę sobie zabrać ją do łazienki. Tak też zrobiłam. Tam brunet pokazał mi co i jak i mogłam się kąpać. Do wyboru była wanna lub prysznic. Oczywiście wybrałam to pierwsze, bo tego wieczoru brzmiało jakoś tak bardziej kusząco. Nalałam wody, dodałam trochę płynu różanego i weszłam do środka. Ciepła woda jakby zmyła ze mnie wszystkie emocje. Duchem uleciałam gdzieś na inną planetę i na tej nieobecności spędziłam pół godziny, po czym stwierdziłam że chyba pora wracać. Chwyciłam przeznaczony dla mnie ręcznik i dokładnie się nim wytarłam. Przypomniało mi się, że nie mam nic na zmianę. Żadnych ubrań, w których mogłabym spać. Zaczęłam rozglądać się po łazience, kiedy ujrzałam krótki spodenki i koszulkę z malutkimi logo Aerosmith. Nawet o tym Steven pamiętał. Uśmiechnęłam się do siebie i ubrałam piżamę. Będąc już gotową, wyszłam z zaparowanego pomieszczenia i na korytarzu spotkałam pana idealnego Tylera., który właśnie śmigał w fikuśnych kapciach, myjąc zęby.
- Gdzie chcesz spać? - Uśmiechnął się, o mało co nie wypluwając całej pasty na podłogę.
- Gdzieś gdzie nie będę przeszkadzać. - Podrapałam się po głowie. Dopiero teraz dostrzegłam, że to nie był najlepszy pomysł. Chyba naprawdę jestem postrzelona, aby spać u idola, zaledwie po trzech spotkaniach. Eh, trudno. Raz się żyje... Coś za często to sobie ostatnio powtarzam.
- Możesz spać nawet w mojej sypialni, mi na pewno nie będziesz przeszkadzać.
- Nie chcę robić kłopotu. - Przetarłam oczy, które powoli zamykały mi się ze zmęczenia. Ledwo co stałam na nogach i kręciło mi się w głowie, ale to pewnie za prawą alkoholu, który jeszcze gdzieś pływał sobie w żyłach.
- Nie będziesz, chodź. - Powlokłam się za Steviem na piętro, prawdopodobnie do jego sypialni. Była całkiem pokaźnych rozmiarów, urządzona w niebiesko- srebrnych barwach z ogromnym łóżkiem nad którym wisiał jedwabny baldachim. - Tutaj śpisz. - Oznajmił zdecydowanie.
- A ty gdzie śpisz?
- W salonie.
- Nie ma mowy, śpisz ze mną! Jakkolwiek to brzmi. - Rzuciłam pewnie, siadając na miękkiej pościeli. Oczy Stevena były pełne obawy. - Tak, jestem tego pewna. - Uśmiechnęłam się i położyłam głowę na poduszce. Brunet położył się po drugiej stronie łóżka i zgasił światło. Mimo ciemności, widziałam jego ciemne oczy, w których odbijało się światło księżyca.
- Wierzysz w przyjaźnie damsko- męskie? - Zapytał po chwili ciszy.
- No pewnie. To bardzo fajna spraaawa... - Wypowiadając ostatnie słowo ziewnęłam. - Matko, przepraszam. Zasypiam jak niemowlak.
- W takim razie dobranoc, kwiecistych snów. - Wyszeptał ciszej i zamknął oczy.
- Tobie również. - Odpowiedziałam i już po chwili odleciałam.
Z korytarza dobiegały głosy wielu osób. Ludzie od sprzętu wrzeszczeli coś między sobą, a w garderobie Toma słychać było odgłosy... miłości, że tak to ładnie ujmę. Steven i Joe siedzieli gdzieś w kącie korytarza rozmawiając między sobą, śmiejąc się co chwila. Ten pierwszy, kiedy tylko mnie zobaczył zerwał się i przywitał całusem w policzek.
- To jest Angel, jak mniemam. - Dołączył się do nas Joe.
- Zgadza się, miło mi. - Podałam mu rękę, a on uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie sposób.
-Słyszałem, że jakieś staniki mają dzisiaj latać, coś takiego. - Podniósł do góry brwi, a ja wybuchnęłam śmiechem. Przypomniało mi się o czym mówił Tyler w sklepie Emily.
- Oj mój Joe, kochany Joe... Czy ty złamasie serio myślisz, że ten stanik będzie dla ciebie?! - Steven zmierzył go wzrokiem, który dosłownie potrafiłby zabić.
- Stanik? Wszystkie staniki należą do mnie! - Zza rogu wyszedł zziajany Tom. Z nim również się przywitałam. Wyglądał na bardzo sympatycznego kolesia. Zresztą z opowieści Stevena, taki właśnie był. To on zawsze łagodził konflikty, zamieniając je w żart. Miał coś w sobie, co działało uzdrawiająco na zespół. Gdyby nie ten człowiek Aerosmith na samym początku byłoby już pozamiatane.
- Staniki stanikami, wychodzimy! - Krzyknął Brad, który najprawdopodobniej cały czas siedział za stojakami z gitarami, przysłuchując się rozmowie. - Cześć Angel! - Krzyknął, machając do mnie ręką. Zdążyłam odmachać i tyle ich widziałam. Wyszli na scenę, a ja żeby mieć lepsze widowisko opuściłam backstage i udałam się przed same barierki. Steven wydzierał się do publiczności, aby podsycić atmosferę, trzęsąc wychudzonym tyłkiem na każdą stronę świata.Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego ubiór, jak zawsze ekscentryczny. Opięty na ciele kombinezon, taki jak ubierał jeszcze na początkach kariery, masa naszyjników, bransoletek i pierścionków. Przyjemnie było go takiego widzieć. Jakbym była na koncercie co najwyżej z 76'.
Rozpoczęli show od energicznego Toys In The Attic. Chyba lepiej nie można było sobie tego wymarzyć. Cała publika oszalała i skacząc pod niewielkim podestem, śpiewała tekst piosenki. Ja mimo niewielkich umiejętności wokalnych również to robiłam. Jak małe dziecko cieszyłam się z każdej sekundy spędzonej w tym niewielkim klubiku. Tańczyłam z tłumem, nie patrząc nawet na swoje fobie. Przecież zawsze bałam się takiego ścisku przy tak ogromniej liczbie osób. A tu proszę, nawet o tym nie myślałam, bo za bardzo pochłaniała mnie muzyka. Aerosmith grało już "Back In The Saddle". Steven charakterystycznie wykrzykiwał słowa, pochylając się w stronę publiczności. I mi udało się przybić mu piątkę. Zaśmiałam się, kiedy puścił oczko, a dziewczyny obok niemal umarły z zachwytu. Z drugiej strony sceny dobiegały jeszcze głośniejsze piski, kiedy to Joe pozwolił fanom dotknąć na zakończenie utworu jego gitary. Magia.
- Dawno nie graliśmy w takich klubach. - Zachrypnięty głos Stevena przeszył cały klub. - To ma klimat, tu jest ten blues. - Mówił między przerwami w piciu wody, bądź czegoś innego o takim samym kolorze. - I ta publiczność, dajmy czadu! Yeah! - Krzyknął do ludzi wpatrujących się w niego jak w boga. Nie trzeba było dużo mówić, aby w klubie wybuchnęła wrzawa krzyków, oklasków, pisków. Powoli czułam jak zdzieram sobie gardło, jednak nie tym się martwiłam. Cholernie mocno wciągnął mnie kolejny utwór. Ostro zagrane "Rats In The Cellar" było czymś w rodzaju miodu na uszy. Kolorowe światła zmieniane w rytm wybijany przez Joey'a wręcz czarowały. Mogło się od tego nawet zakręcić w głowie. Tysiące barw zmieniane dosłownie co sekundę. Nie potrzeba było zielska, aby czuć się przyćpanym. W tak pięknym stanie bawiłam się jeszcze przez godzinę, po czym trzeba było przystopować. Na malutką scenę wciśnięto fortepian za którym usiadł spocony od ciągłych skoków Steven. Wiadomo było co się szykuje. Już na samym wstępie wyciągnęłam zapalniczkę, inni ludzie zrobili to samo.
- Chciałbym dedykować tą piosenkę wszystkim osobom, które potrafią śnić i uśmiechać się do życia.- Jego ton głosu był teraz łagodny. Wzrokiem błądził po tłumie, a kiedy mnie znalazł na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Zaczął grać. Na sali było cicho, wszyscy wsłuchiwali się w dźwięki fortepianu jak zahipnotyzowani, lekko kołysząc się na boki. Steven zaintonował "Home Tonight", które płynnie przeszło w uczuciowe "Dream On". Chyba każdy trzymał w górze zapalniczkę i śpiewał razem z wokalistą. Nie uchroniłam policzków przed łzami, które mimowolnie kapały mi na koszulkę. Rozkleiłam się, mimo że nie chciałam. Po prostu ten utwór miał dla mnie ogromną wartość sentymentalną, a zespół wykonywał go jeszcze z takim zaangażowaniem. Piosenka powoli miała się ku końcowi, światła były powoli przygaszane. Na scenie zapanowała ciemność i cisza, która jednak nie miała prawa długo trwać. Ludzie chcieli bisów, ja również. Aerosmith nie pozwoliło nam czekać. Joey ponownie wskoczył za perkusję, Brad i Joe chwycili wiosła, a Tom bas. Rozbrzmiał mój hymn "Mama Kin". Poczułam jak serce przyspiesza tempa, a krew wrze w żyłach. Skakałam jak nienormalna wrzeszcząc całą piosenkę. Miałam ochotę ich wszystkich wyściskać za takie zakończenie. Zgodnie z obietnicą, kiedy schodzili zabrałam się za ściąganie stanika. Na szczęście nie trwało to długo i czarny, koronkowy biustonosz poleciał prosto na scenę. Steven złapał go, uśmiechając się od ucha do ucha. Tuż po mojej bieliźnie na podeście znalazło się morze takich cacek. Tom i Joey zbierali je jakby kradli właśnie kilka milionów. Po chwili dołączyła się do nich reszta zespołu. Wyglądało to trochę, jakby robili sobie zawody. Jednak po jakimś czasie dali sobie spokój z morzem staników i zeszli do kulis. Ruszyłam za nimi. James pilnujący teraz tej części klubu bez problemu mnie wpuścił i mogłam zobaczyć się z muzykami.
- I jest stanik! - Krzyknął Steven, wychodząc zza rogu.
- O i to całkiem fajny. - Skomentował Tom, oglądając go z każdej strony. - I całkiem spory... Angel musi mieć dobre cycki. - Przymierzył go do swojej gołej klaty, po czym dostał z łokcia w żebra od niezadowolonego bruneta. Myślałam, że padnę oglądając zaistniałą sytuację. A żeby tego było mało, Joey mknął korytarzem ze związanym biustonoszami Bradem. Za nimi wlókł się Joe, który strzelał w niego z ramiączek.
- Gdybym wiedziała jaką radość wam to przynosi, kupiłabym pół sklepu z bielizną. - Rzuciłam opierając się o ścianę. Nagle wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Było to dość... dziwne? Ale nie krępowało mnie do tego stopnia, abym miała stamtąd zaraz spieprzyć. Podeszłam do nich i pogratulowałam show. Chwilę porozmawialiśmy o pierdołach, aby dojść do jednego wniosku, a mianowicie że trzeba opić tak wspaniały koncert. Razem ruszyliśmy do ich wspólnej jak się okazało garderoby, gdzie zaczęła się zabawa. Przyjemnie siedziało się w takim towarzystwie. Każdy z chłopaków ze mną rozmawiał, chociaż momentami miałam wrażenie, że chętniej konwersują z moimi cyckami.
Piliśmy kolejne drinki, a rozmowa stawała się coraz luźniejsza.
- Zagrałbym w coś. - Rzucił Tom. - Może mamy jakieś karty?
- Rozbierany poker! - Wyskoczył Brad, który przed chwilą spał za kanapą, a nagle się przebudził.
- Nie będziemy damy rozbierać ty łosiu! - Hamilton rzucił mi serdeczne spojrzenie, a ja tylko się zaśmiałam. W sumie pomysł gry w karty nie był taki głupi. Cóż raz się żyje. Może będę tego żałować, ale równie dobrze może będę to miło wspominać. Trzeba próbować życia, kiedy jeszcze można. Masz okazję? Łap ją bez zastanowienia.
- Możemy grać, bo jestem dobra w te klocki i to wy będziecie tyłkami świecić. - Posłałam im cwaniackie spojrzenie, rzucając tym samym rękawicę. Szykowała się niezła bitwa, patrząc po minach chłopaków. Każdy był zadowolony, tylko Steven jakiś taki zamyślony. Nie za bardzo wiedziałam czemu. Na szczęście już po chwili mu przeszło i wykazywał się dużym entuzjazmem. Typowy Tyler. Joey podczas rozmowy zdradził mi, że brunet ma czasami takie zmiany nastrojów. Po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić.
- W takim razie gramy, tylko skombinuję karty. - Joe wyszedł na moment i już po chwili wrócił z całą talią w dłoniach. - Tylko wiecie, tutaj nikt w nic nie gra, jasne? - Wszyscy mu przytaknęli i zaczęliśmy grać. Pierwszy na odstrzał poszedł biedny Brad, a raczej jego buty. Chwilę później bez spodni siedział już Tom.
- Nie wiem czy rozsądnie było ściągać koszulkę przed taką grą. - Spojrzałam na niego znad kart.
- A ty nie masz stanika moja droga. - Uśmiechnął się chytrze, nie spuszczając oczu z gry.
- Młodym być, wolnym być, głupim być. - Zanucił Steven, podsumowując naszą wymianę zdań.
- To chyba będzie moje nowe motto. - Rzuciłam, bardziej zgłębiając się w te słowa. Przemawiały do mnie, chociaż były banalną składanką kilku wyrazów. Mogłam w nich dostrzec coś prawdziwego. Kiedyś to sobie gdzieś zapiszę.
- Ha! Angie zrzuca koszulkę! - Rzeczywiście musiałam coś zrzucić, bo nieźle się zagapiłam. Co prawa nie był to top, ale kowbojki. Perry posłał mi rozczarowane spojrzenie, a ja w odpowiedzi pokazałam mu tylko język. Zabrałam się za grę i całkiem dobrze mi szło. Popijając drinka oglądałam jak wszyscy po kolei pozbywając się koszulek, spodni i biżuterii. Zabawnie było widzieć piątkę idoli w samych bokserkach, kiedy ja miałam na sobie jeszcze połowę ubrań.
- Coś cienko wam idzie. - Zaśmiałam się patrząc na ich skupione miny. - Może chwila przerwy? - Każdy mi przytaknął i wróciliśmy z podłogi na miękkie kanapy. Joe siadając obok mnie, zaproponował zielsko. Bez jakiegokolwiek zawahania, zgodziłam się na zapalenie jointa. Po takich miękkich narkotykach, zawsze czułam się lepiej. Taka wyluzowana, wolna. Tym razem też chciałam się tak poczuć. Perry zapalił razem ze mną. Zaciągałam się powoli, obserwując pomieszczenie. Dopiero wtedy ujrzałam stertę winyli leżącą na znajdującej się naprzeciwko nas półce. Podeszłam bliżej i zaświeciły mi się oczy. Tyle cacek dookoła. Krążki Deep Purple, Led Zeppelin, The Beatles, Dire Straits i wielu, wielu innych cudownych zespołów. Obróciłam się za siebie i spotkałam wzrok Stevena. Gestami zapytałam się, czy mogę coś włączyć, a on bez wahania się zgodził. Wybrałam nieopisane, czarne opakowanie. Zawsze lubiłam niespodzianki. Wyciągnęłam winyl i podłożyłam go pod igłę. Adapter wydał pierwsze dźwięki "Black Night" Deep Purple. Wróciłam na miejsce i przymykając oczy rozkoszowałam się głosem Iana, kiedy coś włochatego opadło mi na ramię. Otworzyłam jedną powiekę i ujrzałam blond czuprynę, należącą do Toma. Głowę miał na moim barku, a nogi na udach niekontaktującego już Brada. Chyba wszyscy mieli na dzisiaj dość. Dostali złotym strzałem cioci whisky i odfrunęli. Nie dziwiłam im się, w końcu przygotowania do koncertu, show, a potem spotkanie z taką paplającą non stop fanką jak ja nie należało do prostych, relaksacyjnych rzeczy. Mieli prawo być wyczerpani.
Uśmiechałam się widząc jak każdy z nich po kolei mruży oczy. Steven walczył do końca i się nie poddawał. Wstał z kanapy i ubrał spodnie, koszulkę oraz masę bajerów, które nosił na szyi, nadgarstkach, dłoniach, po czym złapał mnie za rękę i delikatnie chwiejnym krokiem wyprowadził na zewnątrz.
- Zaraz załatwię tym pijakom powrót do domu - Mruknął, patrząc w stronę drzwi z lekkim uśmiechem. Wtedy uświadomiłam sobie, jak cholernie kocha swoich członków zespołu. Wydawało mi się, że traktuje ich jak braci. W sumie to tak nawet się zachowywali. Jak jedna, wielka rodzina.- Angel?
-Tak? - Zatrzepotałam rzęsami, wracając do świata żywych. Trochę się zamyśliłam.
- Nie chciałabyś może jechać dzisiaj do mnie? - Spojrzał swoimi ciemnymi oczyma w taki sposób, że żadna laska nie byłaby w stanie odmówić.
- Steven, wiesz że jestem wolną osobą, ale nie jestem groupie, ani pieprzoną panią do towarzystwa. - Wytłumaczyłam mu z uśmiechem na ustach, na spokojnie, delikatnie, bez nerwów.
- Ale ja wcale nie myślałem o... Nie o to mi chodziło. - Tłumaczył się w taki sposób, że mogłabym mu uwierzyć. - Po prostu nie chcę być sam. - Spuścił wzrok, a mnie coś tknęło. Od razu widziałam jak posmutniał i to raczej nie był trik do pozbawienia mnie majtek.
- A masz przynajmniej ładny ogród w tej swojej posesji? - Uśmiechnęłam się szeroko, opierając ciało o ścianę. Reakcja Tylera była cudowna, prawie jak u siedmioletniego chłopca, który dowiedział się, że jednak dostanie samochodzik. Złapał mnie za rękę i poprowadził do zamówionej wcześniej taksówki. W aucie panowała przyjemna cisza, która pozwoliła mi ochłonąć po koncercie i afterparty.
- Jesteśmy, należy się 25 dolarów. - Otworzyłam oczy, słysząc głos taksówkarza. Pierwsze co udało mi się zobaczyć, to ogromy, biały dom zbudowany w dość nowoczesnym stylu. Dookoła wysokiego płotu rosły zielone sosny, zakrywające prawie wszystko co znajdywało się na podwórku. Wiadomo, dla gwiazdy prywatność jest na wagę złota.
Kiedy brunet zapłacił, wyszliśmy z wozu i udaliśmy się do willi. O dziwo nie weszliśmy głównymi drzwiami, tylko kierowaliśmy się na tyły domu. Mogłam podziwiać piękny ogród, który był naprawdę zadbany. Idealnie równo posadzone kwiaty, wyłożone kamyczkami ścieżki bez ani jednego chwasta, perfekcyjnie przycięta trawa. Chyba pan Tyler lubił porządek i harmonię, jeśli chodzi o miejsca do wypoczynku. Najlepiej jednak prezentował się sztuczny strumień idący przez pół ogrodu, kończący się niewielkim stawikiem, w którym pływały japońskie karpie koi. Cisza i spokój, jedynie słyszalny był relaksujący plusk wody. Mogłabym nawet mieszkać w takim ogrodzie.
- Pięknie tutaj masz. - Uśmiechnęłam się, obejmując wszystko wzrokiem.
- Pokażę ci resztę domu. - Otworzył drzwi tarasowe i weszliśmy do środka. W salonie również panował porządek. Wszystko urządzone z pomysłem, ładnie się prezentowało. Najbardziej urzekła mnie jednak ścianka z winylami. Było ich chyba z tysiąc. Od wyboru do koloru. - Włącz coś sobie, bo widzę jak świecą ci się oczy. - Zaśmiał się cicho i poszedł do kuchni. - Jesteś głodna, może coś przekąsimy? - Dobiegło z oddali.
- Nie, dziękuję. - Odpowiedziałam, dalej mając nos w albumach Stevena. Musiałam przyznać, że jego gust muzyczny był nienaganny. Było tam wszystko zaczynając od Mozarta czy Chopina, aż po AC/DC i Alice Coopera.
- A może chcesz się wykąpać, co?
- Tego nie odmówię. - W końcu wybrałam płytę Queen "A Night At The Opera". Steven powiedział, że spokojnie mogę sobie zabrać ją do łazienki. Tak też zrobiłam. Tam brunet pokazał mi co i jak i mogłam się kąpać. Do wyboru była wanna lub prysznic. Oczywiście wybrałam to pierwsze, bo tego wieczoru brzmiało jakoś tak bardziej kusząco. Nalałam wody, dodałam trochę płynu różanego i weszłam do środka. Ciepła woda jakby zmyła ze mnie wszystkie emocje. Duchem uleciałam gdzieś na inną planetę i na tej nieobecności spędziłam pół godziny, po czym stwierdziłam że chyba pora wracać. Chwyciłam przeznaczony dla mnie ręcznik i dokładnie się nim wytarłam. Przypomniało mi się, że nie mam nic na zmianę. Żadnych ubrań, w których mogłabym spać. Zaczęłam rozglądać się po łazience, kiedy ujrzałam krótki spodenki i koszulkę z malutkimi logo Aerosmith. Nawet o tym Steven pamiętał. Uśmiechnęłam się do siebie i ubrałam piżamę. Będąc już gotową, wyszłam z zaparowanego pomieszczenia i na korytarzu spotkałam pana idealnego Tylera., który właśnie śmigał w fikuśnych kapciach, myjąc zęby.
- Gdzie chcesz spać? - Uśmiechnął się, o mało co nie wypluwając całej pasty na podłogę.
- Gdzieś gdzie nie będę przeszkadzać. - Podrapałam się po głowie. Dopiero teraz dostrzegłam, że to nie był najlepszy pomysł. Chyba naprawdę jestem postrzelona, aby spać u idola, zaledwie po trzech spotkaniach. Eh, trudno. Raz się żyje... Coś za często to sobie ostatnio powtarzam.
- Możesz spać nawet w mojej sypialni, mi na pewno nie będziesz przeszkadzać.
- Nie chcę robić kłopotu. - Przetarłam oczy, które powoli zamykały mi się ze zmęczenia. Ledwo co stałam na nogach i kręciło mi się w głowie, ale to pewnie za prawą alkoholu, który jeszcze gdzieś pływał sobie w żyłach.
- Nie będziesz, chodź. - Powlokłam się za Steviem na piętro, prawdopodobnie do jego sypialni. Była całkiem pokaźnych rozmiarów, urządzona w niebiesko- srebrnych barwach z ogromnym łóżkiem nad którym wisiał jedwabny baldachim. - Tutaj śpisz. - Oznajmił zdecydowanie.
- A ty gdzie śpisz?
- W salonie.
- Nie ma mowy, śpisz ze mną! Jakkolwiek to brzmi. - Rzuciłam pewnie, siadając na miękkiej pościeli. Oczy Stevena były pełne obawy. - Tak, jestem tego pewna. - Uśmiechnęłam się i położyłam głowę na poduszce. Brunet położył się po drugiej stronie łóżka i zgasił światło. Mimo ciemności, widziałam jego ciemne oczy, w których odbijało się światło księżyca.
- Wierzysz w przyjaźnie damsko- męskie? - Zapytał po chwili ciszy.
- No pewnie. To bardzo fajna spraaawa... - Wypowiadając ostatnie słowo ziewnęłam. - Matko, przepraszam. Zasypiam jak niemowlak.
- W takim razie dobranoc, kwiecistych snów. - Wyszeptał ciszej i zamknął oczy.
- Tobie również. - Odpowiedziałam i już po chwili odleciałam.
~*~
Zegar wskazywał czwartą nad ranem, kiedy ja dalej wpatrywałem się w jej śpiącą twarz. W tym momencie jej imię wydawało się być adekwatne do wyglądu. Miękkie blond włosy spadające na drobne ramiona, długie rzęsy, ponętne usta. Miałem ją przy sobie. Widziałem jak spokojnie oddycha, uśmiechając się lekko. Robiła to nawet przez sen. W środku mnie było gdzieś takie dziwne wrażenie, że to właśnie ta dziewczyna powinna tu zasypiać co wieczór. Może to zbyt pochopne słowa, bo znałem ją dopiero od niedawna, ale tak podpowiadał mi jakiś wewnętrzny głos, kiedy tylko na nią spoglądałem.
- Steven? - Mruknęła cicho, mając wciąż zamknięte oczy. Chyba mówiła przez sen. Po chwili zbliżyła się do mnie i wtuliła w klatkę piersiową. Szczerze mówiąc, to po raz pierwszy nie wiedziałem co zrobić. Objąć ją, czy tak zostawić? Obiecałem, że nic nie zrobię bez jej zgody i chciałem dotrzymać słowa. Tylko lekko przykryłem nas kołdrą i wtulając się w nią delikatnie, przymknąłem oczy. Brakowało mi tego uczucia. Jeszcze raz spojrzałem na Angel, po czym zasnąłem.
_______________________________________________
Mam pewną informację, która może kogoś zainteresuje. Mianowicie chcę rzucić pisanie na większą skalę i pisać dla siebie. Widzę, jak powoli znika zainteresowanie moimi blogami, tym co piszę.
Na razie cały czas myślę, aby później nie żałować decyzji. Tak czy inaczej, to chyba tyle ode mnie.
Pozdrawiam.
Piękne... Cudowne... Zajebiste... Kochane... Uczuciowe... Rockowe...
OdpowiedzUsuńI jeszcze milion, milion innych określeń.
Kocham to opowiadanie.
Cudowny opis domu pana boskiego Tylera....Kurde ja też bym tak chciała. Noc spędzona z idolem. <3
Afterparty... Mmm... Takie spotkanie z zespołem. Zazdroszczę... Ale cóż... Marzenie ściętej głowy... Kocham...
A ten cudowny koncert, bis... Aż brakuje słów... "Dream on"...
Dream on, dream on-jestem uzależniona... Ciągle słucham tej piosenki... Te dźwięki pianina. Gitara, chór i cudny głos boskiego Stevena... Magic... Jak to koleżanka wczoraj określiła przypomina się dzieciństwo... Moja głowa porusza się w rytm i nie mogę się skupić...
Dobra, wracam na ziemię...
Ha i te granie w karty... Jak u mnie na podwórku... Wspomnienia...
Chcę wiedzieć co będzie dalej. Zajebiście piszesz i błagam nie rób mi tego i nie rzucaj pisania. Ja uzależniłam się od twojego opowiadania.
Tak więc życzę ci dużo weny, więcej wyświetleń i pozdrawiam serdecznie.
P.S. Czekam na następny.... ;*
Ha i ziścił się sen o latającym staniku... I Steven taki opiekuńczy... Uwielbiam takie sielanki. Już chcę przeczytać kolejny... Dobra nie zanudzam i po raz kolejny dużo weny... ;-)
Miło mi słyszeć, że to opowiadanie wywołuje u Ciebie takie, a nie inne emocje. To cholernie motywuje do dalszego pisania. Ciepło mi się na serduszku zrobiło, kiedy wspomniałaś czasy dzieciństwa. Wspaniałe.
UsuńDziękuję serdecznie za tyle słów. :)
Pozdrawiam gorąco!
NIE! NIE ZGADZAM SIĘ!!! SŁYSZYSZ?!!
OdpowiedzUsuńJak nie będziesz tu pisać, to Cię znajdę,a wtedy zacznij się bać...
Po prostu nie możesz nam tego zrobić :C
No Chelle, nie rób se jaj XD
Boże, jak ja kocham ten rozdział, aasdnajhhnfnkda <333
Steven i Angel, oni są cudowni *.*
Przyjaźń damsko-męska, heh... ja sama nie wiem, czy jeszcze w taką wierzę, czy nie. Ale nie wierzę, że on się będzie chciał z nią przyjaźnić, takiego kitu mi w życiu nie wciśniesz... on podświadomie już zaczyna się w niej zakochiwać :')) <3
I koncert taki piękny :D Morze staników, hahah XDD Oni to mają ciekawie ;DD
Ale by były jaja, jakby ograli Angel, a ona bez stanika, ahahah XDDDDD
W ogóle Ci chłopcy tacy fajniusi :D
Oj Bradziu, byś chciał pokera XD No i w sumie dostał,ale kit XDDDD
Wybacz mi ten krótki komentarz, chciałam, żebyś wiedziała, że ten rozdział bardzo mi się podoba ;))
I pamiętaj, ja też umiem grozić ;p
Buziaki ;***
Komentarz krótki, czy długi, to nieważne. :) Jeden i drugi ma dla mnie ogromną wartość, także dziękuję, że pozostawiłaś po sobie opinię. Jestem Ci wdzięczna, bo zawsze jesteś ze mną i zawsze mogę liczyć na Twoje komentarze.
UsuńChelle, zacznę od końca. NIE MOŻESZ KOŃCZYĆ, ROZUMIESZ? Mówisz, że zainteresowanie spada? Też ostatnio myślałam o zawieszeniu, bądź skończeniu pisania, ale przecież są wakacje. Prawie nikogo nie ma, wyjeżdżają. Zobaczysz, zaraz zacznie się rok szkolny i wszyscy powracają, więc błagam Cię - nie kończ pisać!
OdpowiedzUsuńA teraz pora na rozdział... Przyjaźń damsko-męska. U mnie to nie wypaliło, choć raczej miało nie wypalić. Sama już nie wiem. XD Ale uważam, że między Stevenem a Angel też nie powinno się udać. Przecież oni muszą być razem! Steven się zakochał albo zakocha, jestem tego pewna. Musi.
Koncert, ach, moje marzenie. Cały czas zastanawiam się czy oni jeszcze przyjadą do Polski. Muszą przyjechać, bo ja nie przeżyję tego, że ominęłam taki koncert! Tylko, że zaczęłam gadać nie o tym koncercie, co trzeba... :D Ten "Twój" był magiczny - tyle mogę powiedzieć. Chłopacy tak bardzo się cieszyli z tych staników. XD
Oni muszą być razem. Angel Tyler, przecież tak ładnie to brzmi. :D Muszą! Chelle, nie rzucaj pisania! Wiedz, że piszesz zajebiście. NIE RZUCAJ!
Tyle ode mnie. Mało, wiem :c
Przepraszam.
Weny!
Moja kochana Faith, dziękuję Ci, że napisałaś tyle miłych słów. Przede wszystkim za te motywujące słowa, dotyczące mojej przyszłości w świecie bloggera. Kiedy to czytałam, czułam jak moje kąciki ust mimowolnie się unoszą, chociaż mam dupny humor. Zdziałałaś cuda, także jeszcze raz wielkie dzięki! :)
UsuńChelle, zanim przejdę do komentowania samego rozdziału, chciałabym powiedzieć coś, co dotyczyć będzie Twojego dopisku na końcu. Ja sama nie wiem, czy Ciebie to zainteresuje, ale śmiem twierdzić, że może jest w jakiś sposób ważne.
OdpowiedzUsuńZaczęłam pisać opowiadania publicznie w lecie 2012, pierwsze było takim ''dobrym startem'', było czytane - nieczytane. Ale pozwoliło mi się pokazać, potem zaczęłam pisać drugie, Civil War, i ono przyniosło mi tu największą ,,chwałę'', że tak to pozwolę sobie nazwać. Sądzę, że...że śmiało mogę powiedzieć, iż było to naprawdę popularne opowiadanie. Ale kiedy zaczęłam pisać nowe po raz trzeci - coś pękło. Pisałam lepiej, ale chyba nikogo to nie interesowało już. Coraz mniej komentarzy, nic. Przestałam, rzuciłam bloga w cholerę na dokładnie rok, tak szczerze. Długo się zastanawiałam, czy w ogóle jest sens go trzymać, może powinnam usunąć. Nie usunęłam i cieszę się, że tak zrobiłam. Ja musiałam pisać, uznałam, że pierdolę, czy ktoś to będzie czytać, czy nie - kocham to robić i będę. Znam wartość tego, co tworzę i nie pozwolę się zagiąć. Wróciłam w marcu tego roku i chcę być, chociaż wciąż mam zawirowania z tym zainteresowaniem. Piszę Ci to po to, bo ja nie chcę, byś przestawała. Czytam Cię od niedawna, ale czaruje mnie Twój styl i optymizm, który tu wlewasz, piękno, wszystko. Chelle, nie usuwaj tego, nie zostawiaj, proszę Cię. Nie ma co się przejmować takim zainteresowaniem, jego brakiem - czymkolwiek podobnym. Piszesz bardzo dobrze, piszesz świetnie, jesteś w mojej trójce najlepszych, haha. Pisz dla nas, naprawdę. Sama widzisz, że teraz już dostajesz komentarze, które mają na celu Cię zmotywować do nie opuszczania blogosfery. Bądź tu z nami, hm? Mówię poważnie, widać po tym, co i jak piszesz, że to...Cię kręci, nazwę to tak. Dziel się tym, bo masz naprawdę czym. I uwierz mi, że jest to obiektywna opinia. Ja sama potrafię dobrze pisać, to nie jest narcyzm. To jest świadomość samej siebie i opinii innych, którzy się znają. Ja chcę, byś tu była, Kochana.
Ale dobra, koniec takiego pieprzenia (bo ktoś się jeszcze wzruszy - JA) i przechodzę do sedna sprawy - koncert! Aerosmith! W klubie, kameralnie...aj, magia, dobrze powiedziane. W ogóle ja po raz 4273947 chcę powiedzieć...Angel jest pieprzoną szczęściarą, haha! No litości, beztrosko wchodzi ''tajnym'' wejściem do na backstage i jak gdyby nigdy nic wita się z Tylerem (ten całus w policzek...) i z Perry'm, który nic nie sugerując wspomina coś o jakichś...stanikach... Właśnie, co do Joe'go - ,,(...) uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie sposób.'' - rozpływam się przy tym. Widzę to, widzę tę twarz i ten uśmiech. I najzwyczajniej w świecie zdycham, daję słowo! Chociaż zdychałam (pozytywnie) w jeszcze jednym momencie, a mianowicie w tym, kiedy nasza droga Angie słyszy piękne odgłosy MIŁOŚCI z garderoby wspaniałej cichej wody, znanej szerzej jako Tom Hamilton! No pięknie, pięknie...
(Kończę tutaj, bo mój komentarz okazał się być za długi...)
UsuńSam koncert znów mi o czymś przypomniał, przypomniał mi o czerwcu i się o mało nie poryczałam, znów. Końcówka...ach, no nieważne, może nie będziemy się tutaj rozklejać, hm? W ogóle sama Angel musiała czuć się jak królowa wśród tych wszystkich innych panienek, który zazdrościły jej tego zawadiackiego tylerowskiego oczka, tak sobie myślę. No i naturalnie jeszcze staniki, Boże, tak. Moja ulubiona scena i porównanie chłopaków, którzy je zbierali do zbierania pieniędzy. Dla nich to chyba bardzo zbliżona wartość, haha. Ale co potem, och, no oczywiście, że nasza blondynka, która wróciła po show na backstage cieszyła się jeszcze większym zainteresowaniem chłopaków. Ona albo jej biust, jak to sama słusznie zauważyła, ale z drugiej strony, czy ktokolwiek może się takim mężczyznom tego dziwić? Nie sądzę.
Poker. Pieprzyć konsekwencje, raz się żyje i raz się jest młodym (chociaż to od nas zależy, kiedy uznamy, że z nią koniec!) i tyle w temacie, brawa dla Angie, która umie się bawić.
Kurwa, jeszcze jedne brawa dla niej. Za to, co powiedziała Stevenowi, kiedy ten jej zaproponował noc u siebie. Pięknie, tak jest, o to chodziło. Nie wiedzieć czemu, ale sama poczułam się taka dziwnie silna. Jego tłumaczenia musiały być naprawdę urocze, ale z drugiej strony wiemy, że on nie chciał tego, czego pewnie by chciał, gdyby nie miał do czynienia z taką Angel. Sądzę, że jej słowa też dały mu jeszcze więcej do myślenia, więcej, niż sam sobie wcześniej wywnioskował co do niej.
Samo to, co potem miało miejsce w domu Stevena jest najlepsze w tym wszystkim. On o niej tak myśli. On ją tak traktuje. Litości, on jest w niej zakochany! Jeszcze...jeszcze to, kiedy powiedziała mu, że ma spać z nią, jakkolwiek to nie brzmi. Jak się do niego przytuliła, a on, biedny, nie wiedział, co ma zrobić w takiej sytuacji, kochane. Urocze! On jest taki wspaniały, czekam aż połączysz jego romantyzm z prawdziwą i dziką naturą!
Podsumowując? Ten rozdział póki co urzekł mnie najbardziej, długość też idealna i nie powiem już nic więcej za wyjątkiem tego, że...
Że życzę Ci masy weny i jeszcze większego polotu do pisania, wszystko, co Ci tu napisałam jest szczerą prawdą i pamiętaj o tym, droga Chelle! ♥♥♥
Nie wiem co odpowiedzieć na taki komentarz... Zwykłe podziękowania, to chyba zbyt mało. To co mi tutaj napisałaś jest piękne. Dodałaś mi jakiejś takiej wewnętrznej siły do pisania, tworzenia tej historii. Dzięki Tobie tak naprawdę odzyskałam wiarę w siebie w świecie bloggera i w to co na nim publikuję. Masz rację, kocham pisać i nie mogę tak z dnia na dzień przestać. Dobrze, że ktoś w końcu wbił mi to do głowy. Dziękuję! ♥
UsuńOj deMars, przez Ciebie czuję, jak palę się żywym ogniem z jakiegoś takiego podniecenia komentarzem. Zawsze tak mam, kiedy czytam Twoje opinie. Cholernie mi na nich zależy, bo wiem, że jesteś naprawdę wspaniałą bloggerką. To widać nawet po stylu pisania komentarzy. Są takie pełne, zawierają wszystko to, co chciałaby usłyszeć autorka. Dokładnie analizujesz rozdział, piszesz swoje spostrzeżenia. Czego chcieć więcej? :)
Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo poprawiłaś mi humor. Mam ochotę Cię wyściskać!
Po stokroć dziękuję, kłaniam się po pas i pozdrawiam! ♥♥♥
Chelle, przepraszam Cię za to zaniedbanie Twojego bloga, przepraszam, przepraszam, przepraszam, nie mam niczego na swoje usprawiedliwienie, ale obiecuję, że się poprawię i od tej pory będę zostawiać komentarze pod każdym nowym rozdziałem. Jak już jestem przy nowych wpisach to BŁAGAM Cię, abyś nie usuwała bloga, ani nic z tych rzeczy. Ja również miałam kilka takich chwil zwątpienia, że chciałam zostawić całą blogsferę w cholerę... Wytrzymałam tydzień, później zaczęło mi brakować tego wszystkiego, napisałam nowy rozdział, przeczytałam świetne komentarze i wena oraz wiara we wszystko powróciła. Tobie również tego życzę, bo gdybyś odeszła to podejrzewam, że strasznie odczułabym Twoje odejście. Przez te kilka miesięcy strasznie zżyłam z wszystkimi blogerkami, mimo że prawie się nie znamy, blogspot to mój drugi dom, haha.
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy to ten rozdział mnie w pewnym sensie (chwilowo) dobił, zdołował. Już i tak od kilku dni chodzę przymulona, bo wizja pójścia do liceum mnie przeraża i ciągle zastanawiam się jak to będzie. Nie wierzę, że te wakacje tak szybko minęły. Anyway, jak czytałam o tym koncercie, o afterparty, o spaniu ze Stevenem w jednym łóżku to... się popłakałam, bo po raz setny w swoim życiu uświadomiłam sobie to jak bardzo chciałabym wskoczyć na miejsce bohaterek wszystkich opowiadań, które czytam. Jak pomyślę o tym, że nigdy nie przeżyję tego co Angie to... ech.
Dobrze, koniec przynudzania. Jak zwykle zachwycił mnie Twój styl pisania. Wszystko jest takie bajeczne, zachwycające, lekkie, że nawet jakbyś się rozpisała na dwadzieścia stron w wordzie to i tak czułabym niedosyt. Potrafisz czarować, Chelle.
Uwielbiam te wszystkie postacie, które wykreowałaś. Tą Angel, która jest taka beztroska, pogodna, żywa, zwariowana, odważna. W końcu trzeba mieć trochę odwagi, żeby grać z pięcioma, rozwydrzonymi, wiecznie napalonymi rockmenami w rozbieranego pokera. xD
Ta ostatnia scena to było mistrzostwo. Taka urocza, piękna, no coś wspaniałego, moja droga. To się nazywa talent. ♥
Nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę tej lekkości pisania, ach, cud, miód, malina. ♥
Czekam na kolejny rozdział z wielkim zniecierpliwieniem. Trzymam kciuki, abyś nadal miała chęci do pisania i abyśmy dalej mogły zachwycać się tym co nam tutaj prezentujesz.
Pozdrawiam. :))
Maddie, kochana! ♥ Jesteś! Nawet nie wiesz jak się z tego faktu cieszę. Jakoś tak po prostu się do Ciebie przywiązałam. To dziwne, bo nawet się nie znamy, ale czuję pomiędzy nami taką bloggerską więź. :)
UsuńChcę Ci z całego serca podziękować za ten komentarz. Dałaś mi siłę do pisania, która dosłownie teraz ze mnie kipi. Mam chęć napisania opowiadania w jedną noc.
Oddaję pokłony, całuję rączki i gorąco pozdrawiam! ♥
No to jestem, bo wcześniej byłam na imieninach. :c
OdpowiedzUsuńA więc, zacznę od końca.
Kingo, kochana!
Ty nie możesz przestać pisać! Nie załamuj się, że znika zainteresowanie!Pisz, my tu zawsze będziemy!
Dobrze wiesz, że to Twój blog (i parę innych) zainspirował mnie do stworzenia swojej własnej historii. Bez Ciebie ( i bez Rocky, bez Reverie) nigdy by nie powstał blog, pod pierwotną nazwą "My Rock Story", dzisiejsze "Give me a whisper...and give me a sing"! To zasługa Twoja i dziewczyn, że zaczęłam pisać i piszę! Gdybyś ty nie pisała, ja bym nie pisała! Więc nie odchodź, proszę!
Nie rób nam tego! Bo przyjedziemy całą grupą do Kostrzyna!
Mam zacząć wymieniać argumenty?
Albo napiszę rozprawkę.
Dobra:
1. Czy wyobrażałaś sobie, co się stanie jak z bloggera znikną takie pisarki jak ty? No to sobie wyobraź. Świat bloggera potrzebuje znakomitych pisarek i ty taką jesteś!
2. Jak pisałam wyżej to m.in Twój blog, Twoja twórczość zainspirowała mnie do pisania. Ty mnie do niego zachęciłaś. Gdyby nie było Ciebie...nie było i by mnie. I gdy będą nowi bloggerzy, to co będą czytać, jeśli nie trafią na np. Rocky, Reverie, Rose? Ciebie. A jak nie będzie Cię tu, to co?
3. I właśnie, gdy pojawią się nowi czytelnicy (a tacy się pojawią) i będą chcieli pisać, to muszą mieć dobrego pisarza, żeby sami nauczyli się dobrze pisać. Więc musisz zostać!
4. A ja i wszyscy tutaj chcemy żebyś została! Tak dobra pisarka nie może zniknąć! Możesz pisać dla nas i dla siebie!
Także proszę, żebyś została.
5. A gdybyś nie miała bloga, to ja bym Cię nie znała (i nie pisała). A gdybym ja Cię nie znała i nie czytała, nigdy bym się nie dowiedziała, że byłaś na Woodstocku na Skid Row i Scotti Cię przytulił oraz że masz ich autografy. A gdybym się nie dowiedziała, że byłaś na Woodstocku na Skid Row i Scotti Cię przytulił oraz że masz ich autografy, to nigdy nie poprosiłabym Cię tutaj, na tym blogu o cenny dla mnie autograf Snake'a. A gdybym tu nie wchodziła i nie poprosiła Cię tutaj, na tym blogu o cenny dla mnie autograf Snake'a, to nigdy bym nie miała cennego dla mnie autografu Snake'a.
6. A blogów o Aerosmith jest mało. Nie znikaj. :c
TAK WIĘC
ZOSTAŃ, PROSZĘ!
LIMIT:
OdpowiedzUsuńA teraz przejdę do rozdziału:
Tak, zobaczenie ukochanej grupy jest pewnie wspaniałym przeżyciem, którego nigdy nie przeżyłam.
I przypomniałaś mi wydarzenie.
Sprzed prawie trzech miesięcy.
Aerosmith w Atlas Arenie w Łodzi, oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów ode mnie.
I nadal tego nie przeboleję, tym bardziej, że była tam moja najlepsza przyjaciółka, która zadzwoniła do mnie na "Cryin: i "Dream On". Poryczałam się. :')
"Steven ma dużego"- hahahahahahahahahahahahaahahahahahahahahhaahhahahahahahahahahahahahahaahhaah jebut.h hahahahahahhahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahhahahahaahahhahahaah
Tom i miłość w garderobie?
Love in elevator
Livin' it up when I'm goin' down
Love in an elevator
Lovin' it up 'til I hit the ground
xD
Sen o latających stanikach może się ziści, Joe! xD
Perry i złamas? xDDD HAHAHAHAAHAHHAHAHAHAAHHAAHAHAHAH
Wszystkie staniki należą do Toma? Z jakiej racji? XD
Tak, Joe pozwolił dotknąć gitary. Tak samo, jak na Impact Festiwal :|
Dotknąć gitary Perry'ego, dotknąć Perry'ego...znać Joe'go to jak...wygrać życie.
Tak, Dream On to najpiękniejszy utwór. :')
Jak publiczność woła o bis, to nie wolno odmawiać. xD I dobrze.
"- O i to całkiem fajny. - Skomentował Tom, oglądając go z każdej strony. - I całkiem spory... Angel musi mieć dobre cycki. - Przymierzył go do swojej gołej klaty, po czym dostał z łokcia w żebra od niezadowolonego bruneta. Myślałam, że padnę oglądając zaistniałą sytuację. A żeby tego było mało, Joey mknął korytarzem ze związanym biustonoszami Bradem. Za nimi wlókł się Joe, który strzelał w niego z ramiączek.
- Gdybym wiedziała jaką radość wam to przynosi, kupiłabym pół sklepu z bielizną. "- HAHAHAHAAHHAAHAHAHAHAHAHAHAHAAHHAAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAH, HAMILTON TY...HAHAHHAAHAHAHAHAHAHAHAHHAAHHAHAHAHAHAHHA
Rozbierany poker? Śnicie, drodzy panowie.
A jednak.
Hahahah, chciałbyś Joe. Nie ma koszulki, kowbojki są. xD
Tyyyyyyyyyyyyyyle winyli.
Spanie u Aerosmith? Ja się piszę, Chelle daj mi wejść! xD
I spanie z Tylerkiem w jednym łóżku? MMMMMMMMMMMMMMMMMMM xD Wolę Joe, ale Stevenkiem nie pogardzę. xD
No co ja mam powiedzieć? Zakończenia nigdy nie umiem. Zajebiste, Chelle i ANI MI SIĘ WAŻ SKONCZYĆ PISANIA BO PRZYJADĘ I STAĆ NAD TOBĄ BĘDĘ Z SIEKIERĄ.
Taka mała groźba na zachętę. xD
Nie no. Na zachętę mam to, moją ukochaną wersję Dream On:
https://www.youtube.com/watch?v=qzTZ76vhnKk
oraz to:
http://38.media.tumblr.com/tumblr_m5wcfihRVM1r0dz1mo1_500.gif
Seba mówi.
i jeszcze to:
http://img2-2.timeinc.net/ew/i/2012/05/11/joe-perry_320.jpg
O mateczko! Estranged, nawet nie wiesz jak się cieszę z Twojego komentarza. Tyle argumentów, pięknych argumentów do tego, abym została. :')
UsuńCholera, nie wiem jak Ci dziękować. :**
Czy chcesz dostać ode mnie patelnią?
OdpowiedzUsuńNo dobra, ja sama nie raz rzucałam pisanie na dużą skalę, ale wiedziałam, że jak robiłam to za każdym razem, to nie pisałam wcale. No.. nie rób tego tylko dlatego, że nie ma komentarzy. Ja też nie mam u siebie na blogu... jak patrzę na to co się dzieje pod ostatnim rozdziale u mnie na blogu to naprawdę odechciewa mi się pisać. Mnie nie czyta prawie nikt... a Ty.. no nie możesz tego zostawić. Bo będę zła!
Rosie, w sumie to możesz mi od czasu do czasu przywalić patelnią, to będzie coś w stylu zimnego prysznica. :) Dziękuję Ci za te słowa, które tutaj wystukałaś na klawiaturce.
UsuńPS Ja do Ciebie wpadnę już dzisiaj i obiecuję skomentować! :)
No dobra, wczoraj Cię opierdoliłam, a dziś przyszłam, aby poczytać, ale chcę się jeszcze odnieść do Twojej decyzji, którą zastanawiasz się podjąć. Chociaż pewnie masz już dość czytania tych wszystkich komentarzy, bo każdy jest taki sam "Nie odchodź" i ja wczoraj tak samo napisałam. Ale teraz będę szczera.
OdpowiedzUsuńNie wiem dokładnie ile masz lat, ale na pewno jesteś młodsza ode mnie. Wiesz? Ja Ci tylko napiszę, że głupotą jest odchodzić z tego powodu, że nie ma komentarzy, czy też, że zainteresowaniem blogiem jest kiepskie. Ja sama wiem, że to wkurza, że czasami przez to wszystko się odechciewa, ale tak naprawdę nie chodzi nam w tym wszystkim o czytelników, prawda? Nie chodzi o to, aby zdobywać jak najwięcej komentarzy, nie ścigamy się na to wszystko. Czasami może być tylko jeden komentarz, ale jednak jest. Chelle, pamiętaj, że zawsze jest ktoś, dla kogo będziesz pisała. Nie ważne, czy to będzie jedna osoba, czy może dwudziestka. Wiadomo, że każdy wolałby mieć większą ilość.. ale powiem Ci, że to co tu się dzieje właśnie nas czegoś uczy. Pokora w tworzeniu jest bardzo ważna. Trzeba być pokornym, bo potem sodówka trochę uderza do głowy. Nie mówię, że Tobie uderzyła.. ale wiesz.. ja piszę tu, na blogach już od jakiś 5 lat. Czytałam nie jedno opowiadanie, poznałam nie jedną autorkę. Widziałam też nie jedno. I zauważyłam pewną rzecz, która w sumie mnie boli, wkurza i irytuje. Były tu naprawdę fajne dziewczyny, które miały talent. Tworzyły coś godnego uwagi i robiły się popularne. Maska komentarzy, same słodzenia.. i wiesz co się działo po pewnym czasie? Traciły pokorę, były za pewne siebie i miałam wrażenie, że mają się za wielkie gwiazdy. Nie przyjmowały krytyki, a spadały na psy, bo tak naprawdę przestały od siebie wymagać.. a kiedy zainteresowanie ich blogiem spadło, to odchodziły, bo uważały, że są takie cudowne, że nie warto pisać, jak nikt nie chce czytać. Nie! Chelle, dobrze wiesz, że to nie o to chodzi, prawda? Sama przypomnij sobie moment, w którym zaczęłaś pisać. Pamiętasz tą chwilę? Zrobiłaś to dla siebie, prawda? Bo chciałaś to zrobić? I tak naprawdę nie obchodziła Cię opinia innych. Byłaś dumna z siebie, że to po prostu zrobiłaś. A pokazałaś Nam to na blogu ze swojej własnej woli, bo chciałaś się podzielić. Może zastanawiałaś się nad tym, czy ktoś przeczyta. Chelle, pamiętaj, że piszesz dla siebie. Nie dla nas. My jesteśmy tylko głupim dodatkiem, który czasami zwróci na coś uwagę, czasami doda otuchy, a czasami kopnie w tyłek. Ale tak naprawdę w tym wszystkim jesteś ważna Ty. I wiem, że teraz myślisz sobie, że gdzie tu jest logika, bo dla siebie możesz pisać do szuflady. Ale posłuchaj starej (bo już siwej Rose) przestaniesz pisać.. ciężko jest pisać do szuflady. Naprawdę ciężko. Aż Ci się w końcu odechce.. Blog jednak jakoś motywuje do pisania, mówi nam, że mamy zebrać dupę w korki i coś napisać.. dlatego ja uważam, że nie powinnaś odchodzić z bloga. Po prostu dla dobra swojego talentu, ale też dla jego dobra nie zwracać uwagi na to jaką masz publikę. Pamiętaj, że lepiej mieć mało, ale wartościowych czytelników niż dużo, którzy napiszą w komentarzu tylko jedno zdanie. Nie wiem, czy Ci kiedyś to pisałam, ale masz talent. Jest w Tobie ta iskierka. To coś, tylko, że trzeba nad tym pracować. Nie chciałabym, aby taka Chelle się zmarnowała, bo mało ludzi ją czyta. A niech sobie mało czyta. Taki jest świat. Jak wydaje się książkę, to też.. raz przeczyta wiele, a raz mało. Ale ważne, aby dzielić się ze światem nawet z tą małą ilością.. Chelle, przemyśl sobie te słowa.
Dobra, a może teraz napiszę coś na temat rozdziału. Chociaż tak się trochę rozbiłam tymi moimi wcześniejszymi wypocinami, że w sumie nie wiem co chciałam napisać. Hm, przepraszam, ale komentarz do rozdziału będzie krótki :(
UsuńPowiem, że podoba mi się zachowani Stevena. Fakt, że nie chce zaciągnąć Angel do łóżka. A może chce, ale jakoś tak tego po sobie nie poznaje. W sumie.. tak sobie pomyślałam, że fajnie by było jakby właśnie była między nimi taka przyjaźń. Czysta przyjaźń.. bo w sumie miłość, związki i tak dalej, to takie oczywiste. Podobają mi się ich relacje jakie są teraz. Są takie czyste i niewinne... takie.. piękne.
Ps: Napisałaś u mnie, że trafiam do nastolatków.. a ja zastanawiam się jakim cudem, jak już dawno zapomniałam jak to jest być nastolatką..
Rosie, jesteś wspaniała. Napisałaś tyle mądrych słów, które dały mi nieźle do myślenia. Masz rację, masz stu procentową rację. Podobnie jak deMars uświadomiłaś mi co jest najważniejsze i dodałaś mi ogromnej siły, motywacji. Cieszę się, jestem wręcz dumna, że miałam okazję usłyszeć takie słowa od tak wspaniałych bloggerek. Dziękuję z całego serca! Nawet nie wiesz jak bardzo na mnie wpłynęłaś. Jesteś wspaniała Rose. :*
UsuńPS Jakim cudem? Oto podaję odpowiedź. Jesteś bardzo dobrą bloggerką, która ma talent do pisania i może pisać o czym chce. Tyle w temacie :)
Cieszę się, że moje słowa dały Ci do myślenia. Sama przechodziłam tu przez nie jedno. Miałam takie same wątpliwości jak Ty. Przecież nawet usunęłam bloga na jakiś czas, skończyłam go.. mówiłam, ze Zagubiony Książę będzie ostatnim opowiadaniem, ale wróciłam. Bo sama zdałam sobie sprawę z tego, że muszę być pokorna, muszę na klatę przyjmować fakt, że czasami.. nie jestem aż taka znana. Chociaż.. mam wrażenie, że jestem tu bardzo znana, bo chyba już każdy wie, kim jest Rose.. ale nie ważne. Ważne jest to, że ja tu zostawiam po sobie jakiś ślad. W życiu jest najważniejsza pokora. I każdy to powie. Myślę, że nawet Steven Tyler by to powiedział. Aerosmith przecież było tworzone dla nich samych, a nie dla ludzi, którzy skaczą pod sceną. Co mówili Gunsi? Że grają dla siebie, a reszta jest nie ważna.. wczoraj powiedział to samo Panasewicz o Lady Pank i polskich zespołach lat 80. To jest racja.
UsuńCzasami mam wrażenie, że my wybrałyśmy sobie dość ciężki kawałek chleba jeśli chodzi o tworzenie. Izoluje nas to trochę od ludzi, bo zamykamy się we swoim własnym świecie. Żyjemy ze swoimi bohaterami.. i tak naprawdę mamy małą możliwość jeśli chodzi o dzielenie się. Jak ktoś gra na gitarze, to może wyjść na ulicę, zagrać sobie i jeszcze na tym zarobić. Jak ktoś chce być aktorem, to się zapisze do jakiegoś kółka teatralnego. Jak ktoś maluje, to zacznie mazać po murach. A my? No właśnie.. poeci i pisarze w sumie mają przekichane. Dlatego mamy blogi. Naprawdę się cieszę, że młodzi ludzie chcą się dzielić swoim talentem. Pracować nad sobą, że Ty jesteś w tym gronie. Ja uważam, że zaczęłam pisać za późno, za późno zaczęłam uczyć się warsztatu na blogu... Ale dobra, bo w sumie się powtarzam. Może to głupie, ale jeśli byś chciała kiedyś pogadać, poradzić się na jakiś temat (twórczy czy też nie) to możesz do mnie napisać. Mój numer GG 49863093
Cholernie mądre słowa, o których chyba zapomniałam. Dziękuję Ci za ich przypomnienie oraz za kontakt. Na pewno się do Ciebie odezwę jak nie na gg to na fb, bo chyba nawet nie wiesz, ale mam Cię w znajomych :)
UsuńTak? A kim jesteś? Ujawnij mi się w wiadomościach :D Bo ja nie ogarniam kogo mam w znajomych, a kogo nie, haha.
UsuńNapiszę jeszcze dzisiaj :) Tylko niestety nie będę mogła zbyt długo pokonwersować na wifi, a internetu nie mam wystarczająco dobrego, aby działał mi facebook. Pieprzone limity na modemach... :(
UsuńNawet nie myśl o tym, żeby przestać pisać!
OdpowiedzUsuńNie ma mowy!'
Nie zgadzam się!
Nie wyrażam zgody!
Ja mam ledwo trzech czytelników i się nie poddaję
a wiesz czemu?
bo kocham to co robię i nie pozwolę by słabe statystyki mnie od tego odtrącały
Pomyśl jaką masz przyjemność i satysfakcję z pisania?
Jaka mi dajesz przyjemność :D
Uwierz mi, że duuuużo osób czyta tego bloga
tylko po prostu nie chce im się komentować :)
Takie ciapy :P
A każdy kto dodaje komentarz, to popatrz
zwykle jest długi i cudowny
Na to powinnaś się patrzeć
na te wszystkie wspaniałe komentarze, które dodają otuchy
Liczę na ciebie
i mam nadzieję, że porządnie przemyślisz ten temat ;)
A teraz rozdział...
Kobieto!!!!!
Z każdym kolejnym rozdziałem piszesz coraz lepiej!! :D
I ten opis koncertu!!!!
Na to czekałam!
Lepiej niż się spodziewałam!
No, po prostu idealnie :D
Rozwaliłaś mnie akcją ze stanikami
i rozbieranym pokerem hahah XD
Dziewczynie dać sie ograć :P
Ojjj Steven taki słodki ^^
No bo, najpierw zaprasza ją do siebie ( "- Ale ja wcale nie myślałem o... Nie o to mi chodziło. - Tłumaczył się w taki sposób, że mogłabym mu uwierzyć. - Po prostu nie chcę być sam. - Spuścił wzrok, a mnie coś tknęło." )
To było takie słodkie :3
No i pod koniec jeszcze ( "- Steven? - Mruknęła cicho, mając wciąż zamknięte oczy. Chyba mówiła przez sen. Po chwili zbliżyła się do mnie i wtuliła w klatkę piersiową. Szczerze mówiąc, to po raz pierwszy nie wiedziałem co zrobić. Objąć ją, czy tak zostawić? Obiecałem, że nic nie zrobię bez jej zgody i chciałem dotrzymać słowa. Tylko lekko przykryłem nas kołdrą i wtulając się w nią delikatnie, przymknąłem oczy. Brakowało mi tego uczucia. Jeszcze raz spojrzałem na Angel, po czym zasnąłem. " )
Cudowny rozdział!
Czekam na kolejny ze zniecierpliwieniem! :D
Weeeny życzę i Pozdrawiam ♥
Na to wszystko co mi tutaj napisałaś uśmiecham się niczym Steven Tyler w American Idol. Widziałam takiego jednego gifa, ya know. Po prostu dostałam takiego kopa, powera i cholera wie co jeszcze, że nie opuszczę bloga. Dziękuję za wszystko bardzo, bardzo mocno! :**
UsuńBuziaki ♥
Ym Chelle słuchaj. W sumie jestem twoją nową czytelniczką, ale już mnie ukradłaś. Zakochałam się w twoim stylu pisania! <3
OdpowiedzUsuńBłagam cię z całego serca wejze się laska nie wyglupiaj i pisz dalej, no ja cię błagam! :*
Całe opowiadanie jest poprostu..zaje-kurwa-biste!! Uzależniłam się! :3
Rozdział wspaniały! To morze staników , albo poker XD
Koncert i Dream On :') Tak bardzo wzruszona Ja :3
A ta końcówka mnie uwiodła :')
Steven i Angel tak bardzo do siebie pasują. <3
Chelle jeszcze raz cię błagam nie kończ, bo będzie ze mną.koniec <3
Także nie opuszczaj mnie dziewczyno!
Pozdrawiam i taaaaaaak duuuuuużo weny życzę :* <3
PS Wybacz za słaby komentarz (pomińmy fakt że nie umiem ich pisać :)) piszę z telefonu. :*
Dziękuję Ci Julka! :) Niesamowicie dodałaś mi siły! Naprawdę. Jak widzisz nowych czytelników, to aż się serducho raduje! :D
UsuńHah no to proszę, ale pozbyłaś się już tego pomysłu, prawda? :D
UsuńZacznijmy od tego, że... NIE ZGADZAM SIĘ! Świetnie piszesz i ją z wielką chęcią czytam twoje opowiadania. Kiedy dowiaduje się o nowym cieszę się jak głupia. Ostatnio nie skomentowałam bo nie miałam jak a ty w między czasie dodałaś następny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńNo i powiem ci że też często myślę czy przestać pisać. Może dlatego że czytam tak zajebiste blog jak ten gdzie dziewczyny piszą milion razy lepiej niż ja, ale wiesz co mnie motywuje? Że zawsze się ktoś znajdzie komu moje wypociny się podobają i to mnie przeważnie uskrzydla. Pisz dla tych kilku osób którym na prawdę się podoba, a zwłaszcza że to lubisz robić, bo czytając to widać ;)
A wyrażając do opowiadania ;)
Stevenek mój kochany jest taki kochany awwwwwwwww <3
Latające staniki. ...
Joe....
Tom....
Brad....
Staniki. ..
Joey. ...
Czarny stanik. ...
Steven go łapie.. .
Angel....
To przeznaczenie!
Świetnie opisałaś koncert. Strasznie mi się to podobało. Poczułam się jakbym tam była... albo lepiej! Przypomniał mi się koncert z Łodzi <3
Dziękuję ci za to.
Kolekcja winyli ^^ lubię to!
I ten Joe. Najukochańszy mój. Jest CUDOWNY.
Tom ruchajacy się na zapleczu- bezcenne.
Hasło: " Steven ma dużego" ... można było się spodziewać ,ale i tak smialam się jak głupia.
Rozbierany poker rządzi! Xd chciałabym to zobaczyć: p
Dobra, no nic. Kończę ten bardzo dziwny komentarz. :D mam nadzieję że go zrozumiesz, bo w sumie ją sama go nie ogarniam, ale co tam xd
Pozdrawiam, życzę Weny i chce następny rozdział!
Wiki<3
Zacznę od tego, że nawet nie wież jak się cieszę, że udało mi się przypomnieć koncert z Łodzi, który zresztą był niesamowity. Tym samym bardzo Ci dziękuję, że tak ciepło przyjęłaś opis koncertu i ogólnie cały rozdział. Szczerze mówiąc, to byłam sceptycznie do tego wszystkiego nastawiona.
UsuńO nie nie. Żadnego usuwania. Chyba nie chcesz, żebyśmy Cię tu wszyscy zadusili? To by bolało moja droga. A tego nie chcemy :(
OdpowiedzUsuńAh co tu napisać. Tak na prawdę to brak mi słów, bo jestem pod ogromnym wrażeniem twojego języka i stylu. Masz wielki talent, na prawdę- wow.
Twoje opisy są cudowne i takie rozbudowane. Po prostu ja wczułam się w postać Angel i żyję nią i tym opowiadaniem. Czytając to, staję się na chwilę nią i przeżywam to wszystko. Magia i to zasługa twojego pisania. No i zasypiać w ramionach Tylera- szczęściara.
Czekam na następny rozdział!
http://gunsnroses-just-a-little-patience.blogspot.com/
Usuńnowy, 8 rozdział- zapraszam :)
Dziękuję serdecznie za komentarz! :) Cieszę się, że tutaj wpadłaś i napisałaś tyle miłych słów :)
UsuńZłota moja Chelle, pomyślałam sobie: a dlaczego nie? Jeśli miałabyś czas i chęci, to i ja chciałabym Cię zaprosić do zobaczenia mojego nowego dziecka - http://fire-burnin-slow.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńTaki mój śmieć dla Ciebie tym razem, haha!
Zapraszam na nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńZapraszam tutaj :) O Aerosmith, Metallice, KISS, Motley Crue.
OdpowiedzUsuńhttp://all-bad-things-can-continue-forever.blogspot.com/
Mam wielką ochotę zacząć komentować od Twojego dopisku na końcu, ale powstrzymam się. Ostatkami silnej woli, ale powstrzymam. Wdech, wydech, Rocky...
OdpowiedzUsuńW tym momencie padam przed Tobą na kolana i błagam o wybaczenie. Naprawdę nie miałam jak tego przeczytać, moja kochana siostrzyczko! (XD ♥)
Za każdym razem jak zmieniałam miejsce sprawdzałam czy jest WiFi, ale gówno. Nic, moja droga, nic. I choć z wielkim bólem, musiałam dotrwać do dziś. I oto jestem. Popierdolona Rocky, która jak zwykle ma ochotę całować Cię po stopach, gdyż Chelle- jesteś moją mistrzynią! I ja też nie piszę tego dla osłody, kochana. Jesteś moim mistrzem i nic tego nie zmieni. Kocham Cię ♥
Co do rozdziałów! Wielbię Cię, za to spotkanie Angel i Stevena. Było boski, wymarzone! Takie no... hipisowskie! Niebo, światła, łąka... Kurde i jeszcze Corvettka w tle! No to już szczyt cudowności, uh *o* To było naprawdę bardzo piękne. A postać Angel coraz bardziej mi się podoba. Jest spontaniczna i w sumie całkiem śmiała. Pasuje mi do Tylera (chociaż w sumie on jest mój XD). On jej potrzebuje i sam to przed sobą przyznaje, so... ŚLUB, DZIECI, DOMEK, KOT i ŻYWOPŁOT! No dobra, może nie tak od razu, ok... Chociaż w sumie...
Ale napisałaś, że niedługo nie będzie z niego taki romantyk. Wyczuwam jakieś konflikty na drodze do szczęścia tej dwójki, ale... na razie jest idealnie <3
Miło, że wprowadziłaś wątek z Perry'm! I z jego uzależnieniem. No nie mogło być aż tak kolorowo, nie? Ale Steven aka Dobra Rada uratował (chyba) związek Joe. Jak szlachetnie :'). Nie no jestem ciekawa jak to będzie z tym odwykiem. Nie wiem, czy Perry się tak po prosu zgodzi, bo niby na początku tak, ale potem, jak przemyśli... No sama nie wiem. Ale ciekawi mnie to jak cholera, kochana Chelle!
Jejuśku, konceeeert! *ooo* Żygam tęczą, różami, cukierkami i żelkami na raz. CUDO! Czuję się szczęśliwa (i Ty pewnie też), bo sama miałam możliwość podziwiania Stevena za pianinkiem, przy dźwiękach Dream On... Jezu, dzięki Tobie wspomnienia odżyły. Dream until your dreams come true...
Dobra, Rocky ponosi, jak zwykle, hihi.
Stanik! XD No musiał być, i był. Czarny i koronkowy, seksowni, oj, grrr. Tylerek się pewnie podniecił, haha! W ogóle ta fala staników mnie rozjebała. Brad cały w damskiej bieliźnie, z chęcią bym to zobaczyła. I rozbierany poker, hm. xD Dobrze, że Angel jest takim dobrym graczem, bo nie wiem czy chłopcy by powstrzymali żądze na wodzy!
I UWAGA: GWÓŹDŹ PROGRAMU!
JEZU JARAM SIĘ JAK KOŚCIOŁY W NORWEGII, ANGEL I STEVEN RAZEM W ŁÓŻKU! O MÓJ SŁODKI MORRISONIE, HENDRIKSIE I RIEDLU! PŁACZĘ TĘCZĄ *O*
*wdech, wydech...*
Jejku, kocham Angel za to, że się z nim położyła do łóżka. Naprawdę. I Stevena, za to, że się na nią patrzył. To było niesamowite, ah. Aż się czuło w powietrzu jak oni do siebie pasują! ( nie wiem jakim cudem xD)
Oni będą razem, wszyscy to wiemy, no, ale... Kurde ♥
Chelle, no i pozostaje mi przejść do finalnej kwestii. Też miałam ten problem, że myślałam nad przestaniem publikowania. Wtedy pełno się nagle osób pojawiło, co mi pisało, że nie, że nie mogę. Ale tak naprawdę dwie z nich dały i porządnego kopa. Nie będę tu podawać kto to był, ale powiem Ci, co mi powiedziały. Jedna z nich, powiedziała, że nie lubi ludzi, którzy się nad sobą użalają. I to była prawda, bo kurde... Ja nie mówię, że się użalasz nas sobą, o nie! Ale wiesz- masz fanów. Wszyscy chyba znają cudną Chelle. Spadek zainteresowania- cóż, pewnie dlatego, że wakacje, czy coś. Tak bywa, ale to trzeba przeboleć! Chelle, ja zawsze tu będę.
Druga z tych osób powiedziała mi: Pisz dla siebie! I to również była świetna rada. Ten kto skomentuje, to skomentuje, a ten co nie, ten nie. Po prostu! Piszemy, bo lubimy. I zawsze jednak ktoś się znajdzie, nie? :) Chelle, no mówię Ci, kocham Cię, i nie opuszczę tego bloga choćby nie wiem co. Zostań dla nas, dla wiernych czytelników. Cenimy Cię. Bardzo, ale to bardzo. I już :)
Pozostaje mi życzyć Ci weny i mieć nadzieję, że jakoś Cię duchowo podparłam w tym lekkim blogowym załamaniu. Naprawdę nie potrafiłabym się pogodzić z Twoim ewentualnym odejściem. Siostro ♥
Hugs, Rocky.
Matko kochana Janis! Przez cały ten komentarz cieszyłam się jak głupi do sera, później o mały włos się nie poryczałam, a na koniec jak jakaś pieprzona beliberka, czy inne sekty, zaczęłam piszczeć! A to wszystko przez Ciebie, albo dzięki Tobie kochana siostro! :*
UsuńNie wiem jak Ci dziękować. Nie wiem, po prostu nie mam pojęcia. Chyba powinnam Cię po stopach, rękach i czym tam chcesz jeszcze całować. Za takie komentarze powinni dawać nagrody! Seryjnie! :)
Poprawiłaś mi humor to mało. Sprawiłaś że tryskam szczęściem jak jakieś dziecko słońca, mimo tego, że byłam przed chwilą przybita rozpoczęciem roku szkolnego. Wniosek: masz magiczne umiejętności, które potrafią zdziałać cuda! :D
Kochana, dziękuję, dziękuję, kłaniam się po czubki palców u nóg i po stokroć dziękuję! ♥
Zapraszam na bloga, notkę, która nie jest rozdziałem, ale poczytać można.
OdpowiedzUsuńNie, no coś Ty! Nie możesz przestać, robisz to za dobrze!
OdpowiedzUsuńDopiero teraz wpadłam na tego bloga i nie żałuję! Czytając cały czas się uśmiechałam, a momentami śmiałam jak głupia. To opowiadanie od teraz dołącza do grona moich pupilków XD
Angel jest CUDNA! Strasznie ją polubilłam i mam wrażenie, że bardzo pasuje do Stevena.
No a Joe musi się w końcu z tego wygrzebać. Mam nadzieję, że wreszcie choć trochę da spokój z tym całym 'toxic'.
Steven... Steven boski Tyler jest jak zawsze idealny XD. Szalony i romantyczny.
No i nie muszę chyba mówić, że doskonale opisałaś koncert i atmosferę, jaka na nim panowała, ale to napewno wiesz...
I O BOŻE NIE WIEM CO MOGĘ JESZCZE NAPISAĆ, JESTEM W SZOKU, KOCHAM CIĘ! <3
Dalej pisz tak genialnie!
Jutro doczytam resztę, bo teraz jestem straassznie śpiąca.
Życzę duuużoooo weny. :))))
Ajajajaj dziękuję bardzo! :**
Usuń