Obudził mnie denerwujący dźwięk telefonu stacjonarnego, wiszącego na korytarzu tuż obok sypialni. Kto normalny dzwonił o tak wczesnej porze? Zegar pokazywał dopiero 6:00 nad ranem.
Przetarłem oczy i poprawiłem bokserki, po czym szybko ruszyłem w stronę wkurwiającego urządzenia, aby jak najszybciej przestało wydawać piszczące odgłosy.
- Co jest kurwa? - Mruknąłem niezadowolony, układając przed ogromnym lustrem sterczące na wszystkie strony świata włosy.
- Cholera jasna, Steven ratuj! Coś się dzieje z Billie, a ja nie wiem co robić! - Bełkotał z przerażeniem Joe. Najprawdopodobniej był naćpany i nie potrafił myśleć racjonalnie. W pierwszej chwili chciałem rzucić coś w stylu "Co mnie to do kurwy nędzy obchodzi?", ze względu na nienawiść jaką darzyłem blondynę, jednak w porę ugryzłem się w język. Nie chciałem pogarszać stanu znajomości z Perrym. I tak w tej kwestii stąpałem po bardzo cienkiej lince, która w każdej chwili mogła pęknąć, powodując upadek Aerosmith. Grupa nie byłaby już tak genialna bez jednego z toxic twins.
- Co się stało? - Zapytałem z udawanym przejęciem, wywracając oczami.
- No nie wiem! Pieprzyliśmy się, poszła do łazienki, a potem już z niej nie wyszła. Leży na podłodze i się nie rusza! - Krzyczał z przerażeniem w głosie. Trochę rozbawiła mnie pierwsza część historii. Już w głowie układałem sobie kilka ciętych ripost, jakimi mógłbym teraz zgasić toksycznego bliźniaka, jednak tak nie wypadało. Nie teraz. Facet przeżywał chwile grozy. Trzeba było mu jakoś pomóc.
- Zadzwoń na pogotowie, sprawdź czy oddycha i czekaj. Zaraz do ciebie przyjadę. - Uciąłem cicho wzdychając. Sam się sobie dziwiłem, że zdecydowałem się na taki ruch. Już dawno nie robiłem niczego dla przyjaciela, a co dopiero dla jego wkurwiającej żonki. Nie cierpiałem kiedy kobiety odbierały mi gitarzystę z zespołu. Wtedy wszystko powoli się pieprzyło. Może dlatego nie potrafiłem zaakceptować wybranki przyjaciela, zarówno obecnej jak i poprzedniej. Dodatkowo Billie była cwana i zbyt pewna siebie, co jeszcze bardziej mnie denerwowało. Teraz jednak musiałem zapomnieć o wszystkich sporach, negatywnym nastawieniu, zimnych jak lód relacjach i pomóc kobiecie oraz jej spanikowanemu facetowi. Ubrałem się szybko w pierwsze lepsze ubrania i udałem do willi Joe. Schodami wleciałem na górę, gdzie znajdowała się ich sypialnia oraz łazienka. Wszędzie panował syf. Rozbite szkło, podarte firany, rozcięte fotele. Wyglądało to tak, jakby parka miała niezłą kłótnię, jednak nic nie chciałem mówić. Wolałem przemilczeć tą sprawę. Kiedy dotarłem na piętro, usłyszałem jak pod dom podjechała karetką. Odetchnąłem z ulgą, bo gdybym to ja miałbym ją reanimować, to zapewne zrobiłbym jej jeszcze większą krzywdę. Wszedłem do pomieszczenia, gdzie na podłodze leżała blondynka z rozwaloną głową, a koło niej siedział i płakał naćpany Perry. Na kafelkach leżało kilka strzykawek, które od razu podniosłem i schowałem do spodni. Po co mieli mieć jeszcze więcej problemów?
- Cześć Joe. Jak z nią? - Kucnąłem obok pary. Szkoda mi się nawet zrobiło, kiedy widziałem taki przykry obrazek. Gitarzysta bał się o żonę do tego stopnia, że ronił łzy niczym bóbr, szepcząc jej na ucho, "będzie dobrze". Mimo wszelkich zdrad, nadał ją kochał, a ona jego.
- Sam nie wiem. Ja nawet nie wiem jak ten jebany puls sprawdzić! - W końcu na mnie spojrzał. Od razu zauważyłem jego ćpuńskie oczy. Już wtedy mogłem śmiało powiedzieć, że Joe przesadził. Ledwo co sam się trzymał na nogach, a jeszcze starał się podtrzymywać ciało kobiety. Dalej płakał. Aż dziwne, bo prawie nigdy tego nie robił. Był twardy jak kamień, a tu takie zaskoczenie.
Do łazienki wbiegła grupa ratowników. Mnie i Joe automatycznie wypchnięto, aby było więcej miejsca do ewentualnej reanimacji. Wszystko działo się tak szybko. Mężczyźni w kombinezonach krzyczeli jeden przez drugiego i latali w kółko po schodach, przynosząc coraz to wymyślniejszy sprzęt. Kilka chwil, a Billie położono na noszach i wsadzono do karetki. Tylko Perry mógł jechać z nimi. Postanowiłem pędzić za karetką. Tylko tak mogłem teraz wspierać bliźniaka.
~*~
Minął
dzień od wypadku. Wszystko na szczęście dobrze się skończyło, nie
licząc kilku szwów na głowie dziewczyny. Okazało się, że Billie zasłabła
na skutek zobaczenia w łazience tak dużej dawki heroiny jaką
zaaplikował sobie tego dnia Joe. Szczerze mówiąc, to nie chciało mi się w to wierzyć. Pokłócili się, byłem tego pewny. Oczywiście za oficjalny powód blondynka
podała jakieś powikłania związane z grypą żołądkową, na którą ostatnio
chorowała, za co byłem jej niezmiernie wdzięczny. Dobrze, że nie wpakowała zespołu w nowe
kłopoty.
- I jak z nią? - Wskazałem palcem na śpiącą za szybką kobietę.
-
Już lepiej. Będzie tu jeszcze tydzień, tak na wszelki wypadek. Nieźle
jej się dostało od tego zlewu. - Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, ale
i przerażeniem. - Wiesz, chciałbym z nią tutaj być. Moglibyśmy
przesunąć koncert chociaż o jeden dzień?
-
Jak chcesz. - Wzruszyłem ramionami niby obojętnie, chociaż w środku się
gotowałem. Po raz kolejny żona Perry'ego zakłóciła pracę zespołu. Tym razem
nie chciałem jednak rozpoczynać z nim wojny. Nie miałem na to siły.
-
Dzięki. Wiesz, ona też jest ci wdzięczna. - Kiwnął na ukochaną. -
Mówiła mi to, kiedy powiedziałem jej co się stało. - Z każdym słowem Joe czułem się coraz lepiej. Fajnie było usłyszeć
podziękowania ze strony wroga. Zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu.
-
Nie ma za co. - Rzuciłem tylko i żegnając się z kumplem postanowiłem
opuścić budynek. Miałem ochotę jak najszybciej znaleźć się w ukochanym
miejscu, do którego chodziłem tylko ja. Niewielki park na
obrzeżach miasta, porośnięty dzikimi kwiatami. Tam mogłem się zrelaksować,
odpocząć, pomyśleć o czymś pożytecznym. Zazwyczaj wpadałem tam, kiedy
miałem dość miasta, ciągłych imprez, hałasu i chaosu związanego z wydaniem
płyty. Tam często powstawały piosenki na nowe albumy. Tym razem udałem
się do malowniczego parku, aby przemyśleć nową płytę, nad którą zaczęliśmy pracę.
Jechałem
do mojego małego raju słuchając największej miłości, Janis Joplin. Kochałem
wydzierać się razem z tą utalentowaną kobietą, wyobrażając sobie, że
występujemy na jednej scenie. Moje marzenie nie było jednak możliwe,
więc trzeba było to sobie jakoś rekompensować w samochodzie, przy
słuchaniu jej genialnych płyt.
Oh Lord, won’t you buy me a Mercedes Benz?
(O Panie, nie kupiłbyś mi Mercedesa?)
My friends all drive Porsches, I must make amends.
(Wszyscy moi przyjeciele jeżdżą porsche, muszę sobie jakoś to wynagrodzić.)
Worked hard all my lifetime, no help from my friends,
(Ciężko zapracowana przez całe życie, bez pomocy ze strony przyjaciół)
So Lord, won’t you buy me a Mercedes Benz?
( Więc Panie, nie kupiłbyś mi Mercedesa?)
Kończyliśmy
pierwszą zwrotkę, kiedy centralnie przed maską przejechał mi jakiś
młody chłopak. W jednej chwili stanęło mi serce. Byłem bliski śmierci!
-
Jak jeździsz debilu?! Prawo jazdy to ci Stevie Wonder* dawał, czy jak
kurwa?! - Wydarłem się przez okno, nie mogąc kontrolować emocji. O mały
włos, a miałbym niezłą kraksę z której nie wiadomo jakbym wyszedł. Można
by rzec, że życie po raz kolejny przeleciało mi przed oczami.
Dalej
już jechałem bez żadnych przeszkód, tyle że ze wzmożoną ostrożnością. Dotarłem na
miejsce. Nareszcie mogłem posiedzieć pod ukochanym drzewem wsłuchując się w
śpiew ptaków. Lubiłem takie klimaty, bo gdzieś tam w głębi duszy, pod
zasłoną totalnego dupka, chowała się nutka romantyzmu. Dzięki tej cesze
powstało kilka utworów. Zawsze kiedy je pisałem, myślałem o jakiejś kobiecie.
- Właśnie kobiecie... Angel! - Przypomniałem sobie o blondynce, którą miałem spotkać po koncercie.
Nie mogłem odpuścić i postanowiłem pojechać do jej przyjaciółki ze sklepu,
prosząc o numer dziewczyny. Chciałem zabrać ją na jakiegoś drinka lub do
restauracji. Czas najwyższy się za siebie wziąć.
~*~
Leżałam na kanapie z woreczkiem lodu na głowie, lecząc kaca po
urodzinowych "poprawinach". Jednym okiem spoglądałam na leżącego na oknie
kota, który również nie wyglądał za dobrze, a drugie miałam zamknięte ze
względu na światło, które mnie raziło.
-
Ares, też masz kaca? - Wychrypiałam, starając się uśmiechnąć. Kot tylko
mruknął coś cicho i powrócił do poprzedniej pozycji. Stękając
wstałam z miejsca i poszłam po aparat. Obiecałam sobie, że pójdę na
sesję właśnie dzisiaj. Nie mogłam tak po prostu odpuścić ze względu na
wczorajszą nieodpowiedzialność. Nieco chwiejnymi krokami przemieszczałam
się po mieszkaniu, starając się znaleźć odpowiednie ubrania do wyjścia.
Stare trampki, jakaś letnia sukienka i oczywiście okulary
przeciwsłoneczne. W taką pogodę nie wyobrażałam sobie, aby ich nie
zabrać. Kiedy wszystko miałam, wyszłam na zewnątrz. Za cel obrałam sobie
jeden z nielicznych w mieście stawów. Było tam jakoś magicznie, jak nie w
tym mieście. Motyle, kwiaty, szumiące liście. Wszędzie pełno ciekawych
obiektów do fotografowania. Jednym z nich, który przyciągnął moją uwagę
był śmieszny kamień w kształcie genitaliów męskich. Takich cudów to
jeszcze nie widziałam. Nie mogłam
nie pstryknąć fotki. Pochyliłam się lekko, parskając śmiechem i
nacisnęłam na mały, błyszczący w słońcu przycisk.
-
Kurwa kobieto radzę ci, zwijaj się stąd. Nie wiem ile pociągnę patrząc
się na twój tyłek. - Momentalnie się obróciłam i zobaczyłam jakiegoś
spitego kolesia.
- Panie kochany, to się pan obróć i będzie po problemie. - Uśmiechnęłam się serdecznie, po czym odchodząc kilka metrów dalej usiadłam na polanie. Zaciągnęłam się zapachem bajecznie wyglądających kwiatów i przymykając oczy wsłuchałam się w odgłosy natury. Uwielbiałam tak sobie siedzieć, zgrywając się z przyrodą, która jest taka piękna i... magiczna.
- Panie kochany, to się pan obróć i będzie po problemie. - Uśmiechnęłam się serdecznie, po czym odchodząc kilka metrów dalej usiadłam na polanie. Zaciągnęłam się zapachem bajecznie wyglądających kwiatów i przymykając oczy wsłuchałam się w odgłosy natury. Uwielbiałam tak sobie siedzieć, zgrywając się z przyrodą, która jest taka piękna i... magiczna.
~*~
*Stevie Wonder - niewidomy muzyk popowy. (Broń Boże nic do niego nie mam. To było tylko takie powiedzonko.)
________________________________________________
Cóż, dzisiaj chyba nie mam nic ważnego do powiedzenia, poza jękami błagającymi o komentarze, które są cholernie motywujące.
Hej. Hej.
OdpowiedzUsuńNie wiem jakim cudem zebrałam się i przeczytałam ten rozdział, bo tak szczerze jeszcze śpię, ale zrobiłam to więc bić mi brawa. No dobra, wiem, nie wiele Cię to obchodzi. Myślisz sobie, że bym mogła zacząć pisać coś o rozdziale, a nie rozwodzić się nad swoim stanem psychicznym, fizycznym i jeszcze nie wiadomo jakim.
Rozdział... coś się dzieje. Jakaś szybka akcja. Może właśnie dlatego się obudziłam. Steven twierdzi, że Bille rozpierdala zespół? Hm, przypomniały mi się słowa jakiegoś muzyka (szkoda, że nie pamiętam kto to powiedział) że albo ma się zespół, albo rodzinę, bo te dwie sprawy ciężko pociągnąć razem i potem zawsze któraś ze stron zaczyna cierpieć. Ale ja sobie tak myślę, że może Stevenowi chodzi też o coś innego. Po prostu jest zazdrosny. No wiesz, jakby mu chodziło o to, że związek Perry'ego rozpierdala zespół, bo żonka to, żonka tamto i tak dalej, to sam by nie myślał o tym, aby w końcu jakoś się ustatkować. A jednak o tym myśli. Więc albo jest zazdrosny, albo jest po prostu hipokrytą, co też może się zdarzyć. W ogóle jakoś w tym rozdziale wydał mi się taki wredny... ja rozumiem, że on nie lubi Bille, że w sumie chyba by chciał, aby ona zniknęła, ale jednak trochę empatii? A to wszystko jakby go tak naprawdę nie obchodziło. Przyjaciel mu rozpacza nad prawie martwą żoną, która miała bliskie spotkanie ze zlewem, a ten sobie stoi i ... no właśnie co? Miałam taką wizję przed oczami, jakby Steven chciał na to wszystko machnąć ręką i powiedzieć, że tak naprawdę to pierdoli, bo ma to w dupie. No nie ładnie.. takie trochę "whatever" serio...
Angel, no.. Angel zaczyna nam się robić bardziej wyrazista. Chociaż w tym fragmencie mogłam sobie ją wyobrazić i widziałam ją jako... mała hippiskę, nie wiem, czy to dobrze, czy może źle. Ale poczułam z nią spójność. Kocham takie klimaty jak właśnie były opisane w tym jej fragmencie i kocham robić to samo co ona. Szkoda tylko, że nie mam do takich poczynań odpowiedniego aparatu... ale mogę się pocieszyć, że jakby Angel żyła w świecie komórek z aparatami, to może by nie inwestowała w aparat...
A, skały w kształcie męskiego przyrodzenia. Ja takie widziałam. Polecam jechać do Skalnego Miasta w Czechach. Tam jest takich pełno...
Wiem, dziwny ten komentarz.
Pozdrawiam.
Droga Rose, nawet nie wiesz jak się ucieszyłam z Twojego komentarza!
UsuńCieszę się, że ujrzałaś to drugie oblicze Stevena. Nie można go idealizować, jak większość to robi. Właśnie chodziło mi o to, aby pokazać go w takiej innej, mało sympatycznej wersji. Chyba mi się udało :D
A jeśli chodzi o Angel, to miło mi słyszeć że powoli nabiera wyrazistości. :)
Dziękuję serdecznie za komentarz i gorąco pozdrawiam!
Hmmm... Ciekawe jakieś pół godziny temu wchodziłam do ciebie na bloga, aby sprawdzić, czy jest coś nowego...
OdpowiedzUsuńA potem wchodzę na fb i tu taka niespodzianka... ;-)
Teraz o rozdziale...:
Podoba mi się straaaaaaaaaasznie. Te miejsce Stevena... Supcio.
Super nazwa dla kotka... "Ares".
Ares to bóg wojny... Jest jakieś powiązanie?
Liczę, że Billie nie zrobi nic z zespołem...
Podoba mi się powiązanie do Steviego Wondera...
Dobra tak jak już mówiłam nie umiem wyrażać swojego zdania, więc nie będę tu nic wymyślać... Duuuuuuuuuuuużo weny i do następnego... ;-)
Dziękuję bardzo za komentarz! :) Cholernie się cieszę, że wyraziłaś swoją opinię :D
UsuńEj, ale co z tym Aresem? Jest jakieś powiązanie? Bo mnie to męczy... Jak mi nie odpowiesz, to nie będę mogła w nocy spać... Plosę... *robi słodkie oczka*
UsuńJak na razie to chyba nie ma żadnego powiązania. Po prostu kiedyś miałam kota Aresa i stwierdziłam, że fajnie gdyby nasza bohaterka miała zwierzaka o takim właśnie imieniu :)
UsuńDziękuję za odpowiedź... Teraz mogę spać spokojnie. ;-)
UsuńCiekway sposób utożsamienia się z postacią. :D
No kurcze no...kocham kocham. Nareszcie jakieś opowiadanie o Stevenie <3 pisz szybko nn z Bogiem xD wiesz co ile będziesz mniej więcej dodawała ? :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci kochany Anonimku :D
UsuńRozdziały będą się pojawiać... ojć, ciężko mi to teraz określić. Będę starała się chociaż raz na tydzień coś naskrobać. Pewnie będzie to piątek, bądź sobota :)
Kurde, Chelle, nawet nie wiesz jaka jestem wkurzona. Przeczytałam wszystko właściwie od razu jak dodałaś, ale jak chciałam napisać komentarz, to okazało się, że zjebała mi się klawiatura! Musiałam wyciągnąć starą bez jednego klawisza :_: Ale wyrwałam inny, którego nie używam i wczepiłam go w dziurę XD
OdpowiedzUsuńW każdym razie miałam taką cholerną nadzieję, że napisze pierwszy komentarz,a tu taki chuj. Eh, .-. Ale może skończę pierdolić.
Rozdział jest... no wiesz jaki. ZAJEBISTY! Kurde, cała ta akcja ze Stevenem, Joe i Billie, była tak świetnie opisana. Po raz nie wiem który utwierdzam się w przekonaniu, że piszesz bosko. Jesteś po prostu geniuszem, no. I moją boginią, o tak! :3
Żal mi Tylera (mojego, żeby nie było!), jest taki samotny... Na razie, hyhy. Te jego myśli to jednak wracając do Angel. I dobrze, bardzo dobrze. Idealnie, można by rzec, hm ♥
A Angie, jaka ona jest fajna xD Ten tekst do schlanego gościa XD Fajna z niej dziewczyna, i... chyba będzie pasowała do Stevena. Tak. Yay, będą piękni *o*
Kocham Cię, Chelle <3
Życzę weny!
Hugs, Rocky.
Biedna Rocky ;___; Tyle przygód związanych z komentowaniem mojego dupnego rozdziału. Ale plus dla Ciebie za radzenie sobie z sytuacją i pomysłowość :)
UsuńDziękuję serdecznie za tyle miłych słów. Przez Ciebie zawsze się rumienię i śmieję do siebie jak idiotka. Dla takich ludzi jak Ty, warto pisać! Dziękuję Ci moja bogini! ♥
I jestem!
OdpowiedzUsuńA teraz, gdy autograf Snake'a doszedł i mam ochotę skakać z radości i zagrać ku Twojej czci "Stairway to Heaven" walnę Ci jakże długi komentarz ( o ile mi taki wyjdzie).
A więc.
Kto normalny dzwoni do kogoś o 6 rano? Ach tak...mój durny kolega. (Mamy dzisiaj sprawdzian?).
Hahaha, Steven śpi w bokserkach! Jego widok musiał być przeeee...tyyyyyyle wygrać :D A gdzie jego miś? Tyler musi spać z misiem! :c xD
No, dobra, jak to Joe dzwoni, to jemu wolno o 6. Bo komu innemu to nie.
No więc pan Tyler wyrusza na misję ratunkową pt" Ratuj Billie" do swojego toksycznego bliźniaka. No w końcu bliźniacy czują tak samo ból, prawda? Więc skoro Joe'ego boli, to Stevena też.
No, tak, oczywiście, Joe musiał być naćpany (Będziesz miał karę na gitarę, Joe! Nie wolno Ci ćpać!), bo przecież od razu by zadzwonił na pogotowie, a nie do Stevka, chyba że wiedział, że jak jego boli, to Stevena też.
Hahahaha, no tak pieprzyli się. Cały Perry. xD Hahahahahahahahaahahahahahahahhahahaha, Jezu, ale mnie to rozbawiło. :D
Czekaj, bo Dave właśnie grzmoci solówkę na Gibsonie...
Ach...boski Dave...
Okej, już.
Hahahah, Steven jaki ratownik. Rób to, rób tamto. xDD
Wszędzie był syf? Serio, Tyler?! Naprawdę? Przecież to dom Joe'go, czego się spodziewałeś? No czego? xD Dobra i tam w moim pokoju jest gorzej. xD
Naćpany Perry płacze. Och, jaki to musiał być żałosny (w sensie smutny) widok. Aż się płakać chce. :c
I dobrze, że Steven od razu schował te strzykawki. Bo pewnie ratownicy by się doczepili. Ale z drugiej strony Joe nie powinien tyle ćpać. :c
Cpuńskie oczy, ale ładne. :D Ledwo trzymał się na nogach, ale się nie poddawal. <3
No oczywiście, ratownicy muszą wypchać. Ale jak ma to służyć ratowaniu życia, to można im wybaczyć, ze wypychają gwiazdę rocka. xD
Dobrze, że Billie nie podała prawdziwego powodu. Inaczej Joe i całe Aerosmith mieli by kłopoty...Mi też się nie chce wierzyć, że zasłabła. Bo niby skąd ten syf?
Ja też bym się gotowała, jak Steven, kiedy "po raz kolejny żonka Perry'ego zakłóciła pracę zespołu." No, ale idealnie być nie może. Takie życie.
No, fajnie jest usłyszeć podziękowania ze strony wroga. To miłe. Wiem, bo miałam taką sytuację, mój klasowy wróg, usiadł przede mną na niemcu, bo mu babka kazała, zasłaniając mnie przed nią, tak że mogłam ściągac. Zanim kartkówka się zaczęła obrócił się i spytal: "Zasłoniłem Cię, co?". Ja mówię, że tak. No i tak ściągałam żywcem z podręcznika i mu pomogłam i oboje dostaliśmy czwórki i po tym mi podziękował. Haha :D
To musiał być świetny widok. Jedzie Steven Tyler samochodem i slucha Janis Joplin oraz śpiewa. :D
Też tak mam, że wyobrażam sobie, że gram z jakimś gitarzystą. :D Wtedy jest tak słodko zajebiście. <3
Hahaha, to ze Stevie Wonderem było świetne. Też do niego nic nie mam. ;)
Ale żeby wjechać prawie w Stevena? Tak nie może byc! xD
Oooo, właśnie Steven, jedź do Angie i zaproś ją na drinka. :D Poznaj z resztą. Ochh...to jesy wygrane życie...
Kac po urodzinach, skąd ja to znam? Nie żebym piła, ale na 18 siostry korzystało się z różnych możliwości. :D
Ares...Ares...to dobre imię dla kota. Kojarzy mi się z greckim bogiem wojny, Aresem, co pasuje też do kota, bo one są wojownicze, potrafią złapać i zjeść gołębia, zjeżyć się itd.
Trampki, the best.
Hahahahah, kamienie mają różne kształty. Ostatnio widziałam kamień w kształcie kostki gitarowej. Najlepsza kostka do grania Rolling Stonesów. :D
Ehhh, spici kolesie. Oni to najchętniej by wszystko poruchali. Ale dobrze, że ją ostrzegł. Tak, przyroda jest piękna. :D
Zajebisty rozdział kochana. Taki długi, treściwy i piękny. Zajebisty!
U mnie dzisiaj też się coś pojawi! :D
PS. A teraz idę poskakać z radości. <3333333333333333
Kocham
Estranged
No i chyba mi się z dlugością udalo. Ha! :********
UsuńO DŻIZAS JAKI DŁUGAŚNY KOMENTARZ :D DZIĘKUJĘ ESTRANGED! ;***
UsuńNapisałaś mi tyle wspaniałych rzeczy, że niedługo serio zacznę w nie wierzyć :D I urośnie mi ego jak panu Axlowi, a tego chyba nie chcę xD Jednak dziękuję, cholernie dziękuję! Jesteś wspaniała! ♥
No nic, przeszła mi wena na długie komentarze, a to wszystko przez cholerny wypad do cioci i wujka, za którymi za bardzo nie przepadam. Zresztą są za młodzi, żeby mówić do nich "wujku i ciociu", ale chuj, nie ważne. Ha, miałaś taką małą historyjkę z mojego życia, skrót dzisiejszego dnia w godzinach 16 - 20. Matko, cztery godziny u nich siedziałam...
OdpowiedzUsuńWątpię, żeby mój komentarz wyglądał jak ten Estranged, ale przynajmniej coś Ci napiszę. Zacznę od tego, że bardzo lubię Billie. No, bo skoro jest już tyle czasu z Perry'm i jeszcze się nie rozwiedli, to znaczy, że ta kobieta ma ogromną cierpliwość i, że kocha Joe. Lub jego pieniądze, ale jednak ta cierpliwość jest, no, bo z takim Perry'm bez ponadprzeciętnej cierpliwości się nie da. Dziwki, narkotyki, alkohol...
Zastanawia mnie czy ona na serio zemdlała, czy Joe ją pobił? Mógłby to zrobić? Jest do tego zdolny? Nie mam pojęcia, ale wątpię, żeby był to on, więc raczej naprawdę zemdlała. Ale i tak jest to wina Perry'ego, w końcu to przez to, że ćpa. No, ale przynajmniej widać, że ją kocha. To się liczy, co nie? Może teraz się w garść weźmie. A może nie...?
I teraz najważniejsze: Kiedy Steven i Angel będą razem? Tak wiem, ciągle o tym gadam, ale muszę! To moje powołanie! A z drugiej strony, to Tyler jest przecież mój i żadna kobieta nie ma prawa go dotykać, patrzeć, rozmawiać o nim i... nie wiem co jeszcze, ale nie może! Po prostu nie może. Steven jest zajęty!
I just called to say I love you... Ja tam lubię Stevie'go Wondera. Jeden z najlepszych wykonawców muzyki pop. Szczerze? To ta muzyka umarła razem ze śmiercią Michaela Jacksona. Teraz to już jedyni prawdziwi muzycy jacy zostali (oczywiście wykonujący ten gatunek) to Ci z lat 80 i 90, którzy jeszcze żyją.
Mówiłam, że nie mam do tego kurde weny... Tak jakoś wyszło, wybacz mi :c
Rozdział cudny.
Weny!
O Mamuniu, jednak taki krótki nie jest! :O
UsuńAle i tak nie jest ogromnie długi, a taki powinien być...
Komentarz jest wspaniały! Dziękuję ♥
UsuńNapisałaś, że lubisz Billie. Ja w sumie nic do niej nie mam. Jeśli kocha Joe, a Joe ją to jest zajebiście :) Życzę im wszystkiego najlepszego :D
Steven i Angel niedługo się spotkają :D All we need is just a little patinece :D Tak to ujmę :)
Droga Chelle, wybacz, że Ci to robię :c
OdpowiedzUsuńSPAM ;_;
Chciałbym Cię zaprosić na prolog mojego nowego opowiadania. Bardzo zależy mi na Twoim zdaniu na ten temat, bo sama już nie wiem czy jestem dobra w pisaniu, czy nie. Jest to opowiadanie o niewidomej dziewczynie początkującym Guns N' Roses, a bardziej o Izzy'm i Aerosmith. Serdecznie zapraszam:
http://just-a-little-patience.blogspot.com/2014/08/prolog.html
O niewidomej dziewczynie... Muszę przeczytać! :D
UsuńZapraszam na nową porcję szajsu!
OdpowiedzUsuńhttp://gunsnrosesdreams.blogspot.com/2014/08/people-have-dreams-rozdzia-18.html
Hej!!!
OdpowiedzUsuńJak dla mnie super. Nie moge sie diczekac kiedy wreszcie Angel spotka sie z Tyleren. Mysle ze to moze byc slodkie <3 No i Joe z jego żoną coraz bardziej zaczynają działać mi na nerwy. Dobra kocham Joe . :p to chodzi tylko o jego Belle. Dobra niby troche w tym wszystkim uratowała im dupy, ale ja czuję ze niedlugo stanie sie cos takiego, ze Joe bedzie smutny . Na przyklad wyzna mu prawde. Chyba , że wymyśli, że przez ten "wypadek " poronila, a pan Perry bedzie nacpany i w to uwierzy. Bo inaczej mysle że on nie jest taki tępy.
Jejku no nie mogę jak będzie Tyler i Angel to będzie genialnie.
Nie umiem pisac komentarzy , wiec ogolem SORRY :p
Zycze mnostwa weny i pozdrawiam
Wiki
P.S. sorki, za to ze bez polskich znakow, ale sciagnelam sb nowa klawiature na telefon i jej za bardzo nie ogarniam xd
Umiesz pisać komentarze :) I to bardzo fajne komentarze, za które Ci bardzo dziękuję ♥
UsuńEj, ja to ze Steviem Wonderem kojarzę! W jakimś filmie akcji padł podobny tekst ;D Heh, spoko XDD
OdpowiedzUsuńPoważna sprawa z tą żoną Perry'ego. A Steven musi okazać troszkę więcej współczucia, właśnie dla dobra zespołu i podtrzymania relacji z przyjacielem. Cholera, w sumie nie do końca wiadomo co się tam stało...
Nie mogę się doczekać, aż Angel i Tyler się spotkają i... nanana XDD Będzie cudnie <333
Weny kochana ;***
Buziaki ;***
Dziękuję kochana za komentarz :D Stevie Wonder rządzi! Lubię tego gościa :)
UsuńA Tyler i Angel? Już w następnym rozdziale mogę Ci obiecać jakąś fajną akcję, może :3
Hej, wpadłam tylko powiedzieć Ci, że nominowałam Cię do LBA i VBA, więcej u mnie na blogu. :)
OdpowiedzUsuńhttp://welcome-to-my-fucking-paradise.blogspot.com/2014/08/versatile-blogger-award-i-liebster.html
Przepraszam, za opuszczenie się z komentowaniem. Zwyczajnie nie miałam czasu.
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie ma swój klimat. Nie wiem, czy to różowe tło, czy charakter bohaterów sprawia, że jest takie... smutno-pogodne? Pogodne w sensie wesołe. To znaczy takie przyjemne, lekkie... Nie wiem jak to opisać, ale coś w nim jest takiego... zajebistego! Przyjemnie się to czyta. Fabuła jest ciekawa i nie mogę się doczekać tego koncertu Aerosmith :) No więc czekam na ciąg dalszy. c;
Nie mam pomysłu na bardziej składny komentarz, wybacz ;_;
Destroyer, jak miło że wpadłaś. :)
UsuńDziękuję Ci za komentarz, który cholernie dużo dla mnie znaczy! ;*
Ha, miła Chelle - uwielbiam to! Właśnie wróciłam z dwutygodniowego męczącego "wypoczynku" i w drodze powrotnej nadrobiłam dwa pierwsze rozdziały, które to bardzo poprawiły mi nastrój i zamaskowaly ból całego ciała po przebywaniu w ciasnym samolocie. Jeszcze dzis machę Ci drobny (yhym...) komentarz, haha - także czekaj na mnie!
OdpowiedzUsuńdeMars! Ja uwielbiam Ciebie. Już z samego rana poprawiłaś mi humor. Teraz chodzę jak jakiś popapraniec i do wszystkich się szczerzę! :D Dziękuję!
UsuńWidać że bardzo dopracowane jest to co piszesz :)
OdpowiedzUsuńStaram się, aby to jakoś wyglądało, jednak czasami mi nie wychodzi. No cóż, tłumaczę się tylko tym, że jestem człowiekiem, a w dodatku niedoświadczonym. Jednak miło mi jest słyszeć, że opowiadanie jest dopracowane. To daje dużego kopa, dziękuję! :)
UsuńOj, Boże, Boże - Chelle! Posłuchaj mnie teraz uważnie: nie było mnie w Polsce przez dwa tygodnie i prze te dwa bite tygodnie nieobecności ja sobie zdychałam na koszmarnym słońcu i myślałam, ile rozdziałów będę musiała nadrabiać, u Ciebie wypadły mi dwa, które przerobiłam w drodze powrotnej do domu, jak już Ci wspomniałam.
OdpowiedzUsuńI wiesz, co Ci powiem na temat tego wszystkiego? Poezja! Zabawna poezja, no cóż innego ja mogę powiedzieć, haha! Jestem zakochana, to opowiadanie poprawia mi nastrój, pozwala mi zapomnieć o pewnych rzeczach i porywa mnie w szaleńczy świat, ono jest naprawdę takie...optymistyczne, że mogłabym czytać i czytać, aż byłam w szoku, że tak szybko to przerobiłam, chciałabym, by ten rozdział był przynajmniej o połowę dłuższy.
Ale, ale Ty nie wiesz, jak bardzo zdychałam wewnętrznie (tym razem nie od słońca), kiedy czytałam o tragedii Joego, a szczególnie o tym, w jakich okolicznościach do tego wszystkiego...doszło (bum!). To przerażenie w głosie, ten strach o ukochaną, oj romantyku... Na szczęście mamy takiego złotego Stevena, który gotów był w mgnieniu oka stawić się w domu przyjaciela i opanować sytuację, o ludzie. W ogóle - Billie jest bardzo kontrowersyjną postacią w opowiadaniach, chciałam zauważyć, haha. Co jest zresztą zrozumiane w miarę, żeby nie było.
Właśnie, skoro o ukochanych i wybrankach mowa - co z Angel? Steven sobie przypomniał i jak dalej zaprezentuje się jego plan działania? Czy ona przeżyje spokojnie kolejne takie spotkanie? Chryste Panie, drink czy restauracja z wokalistą Aerosmith? Pewnie, czemu nie, ale chyba, kurwa, nie w tym życiu...za przeproszeniem.
Aaale może teraz ona by to łatwiej przyjęła, skoro kaca leczy? Chociaż pojechała już się rehabilitować na łonie natury, więc ciężko wyczuć, a w tej sprawie jedynym co mnie pozostało, to życzyć Stevenowi powodzenia ze szczęściem, a Angie - dziewczyno, nie daj się omotać, ale z drugiej strony to jest pieprzony Tyler! Nie wiem, cóż ja bym poczęła, haha.
Dobra, tu skończę. Rozdział jest piękny, zresztą jak wszystko (urzeka mnie Twój nagłówek, nie wiem, czy już wspominałam). Nie pozostaje mi nic innego jak czekanie na trzecie cudo, Kochana - weny! ❤️
deMars! Wielbię Twoje komentarze! Cieszę się z nich jak głupia! Seryjnie. :)
UsuńZawsze poprawiasz mi humor, pisząc takie, a nie inne opinie. To cholernie motywujące! Dziękuję! ❤️