- Steven, dziękuję. - Obróciłam się, spoglądając w jego ciemne oczy,a on zmarszczył pytająco czoło. - Dziękuję, że jesteś tutaj. - Uśmiechnął się lekko, po czym pocałował mnie w czoło.
- Nie ma sprawy. - Zrobiło mi się ciepło na sercu. Za każdym jego gestem czułam, że coś jest na rzeczy. Ta przyjaźń zmierzała w kierunku czegoś więcej. Już nawet nie chciałam się przed tym opierać. Serce podpowiadało mi, że mogę na nim polegać. Chyba pierwszy raz w życiu czułam coś takiego. Zawsze trzymałam facetów na dystans, wolałam być wolna, prawdziwie wolna. Ale przecież nie można się cały czas bronić, tym bardziej nie w tym przypadku. Kiedy spotkałam się z Joe sam na sam, potajemnie powiedział mi co czuje Steven. Od tamtego momentu moje podejście do sprawy zmieniło się diametralnie. Nie było już jakichkolwiek wątpliwości co do tego uczucia. Chociażby wystarczyło spojrzeć na zachowania Stevena. Siedział tuż obok, przytulając mnie do siebie. Spoglądałam na niego chwilkę, kiedy zagłębiał się w lekturze. Po chwili chyba zorientował się, że wgapiam w niego swoje ślepia i odłożył książkę na niewielką szafkę, znajdującą się koło łóżka, na której leżały moje szpargały. W zamian chwycił szczotkę i niepewnie zaczął czesać mi włosy. Delikatnie, jakby z obawą, aby nic mi nie zrobić. Poddawałam się temu zabiegowi z uśmiechem na ustach, malując mu palcem kółeczka na udzie. Panowała cisza, jednak porozumiewaliśmy się doskonale, bez używania słów. Przymknęłam lekko oczy, wyobrażając sobie, że jesteśmy nad brzegiem morza. Była to o wiele lepsza wizja, niż ta szpitalna. Leżeliśmy na piasku, grzejąc twarze w cieplutkich promieniach słońca. W powietrzu czuć było orzeźwiającą morską bryzę, a do uszu dolatywały odgłosy śpiewających swą pieśń mew. Nikogo nie było poza nami, nikt nie mógł zakłócić spokoju i tej cudownej, relaksującej ciszy. Zrobiło się tak przyjemnie, do tego stopnia, że prawie usnęłam na siedząco. Oczywiście byłoby zbyt pięknie, gdyby ktoś nam nie przeszkodził. Do uszu dobiegł dźwięk energicznego pukania do drzwi, a ja natychmiastowo oprzytomniałam, wyrywając się z rajskiego ogrodu. Otworzyłam oczy i w tym momencie do sali wszedł doktor Smith.
- Mam dla pani dwie wiadomości. Jedną dobrą, a drugą nieco gorszą. Zacznę od tej dobrej. Jeszcze dzisiaj będzie pani mogła wrócić do domu, a ta gorsza jest taka, że robimy pani badania potwierdzające lub mam nadzieję wykluczające obecność białaczki. Była pani bardzo osłabiona z powodu anemii i musimy sprawdzić, czy to nie jest nic poważniejszego. Niedługo damy pani znać, a do tego czasu proszę o siebie dbać. - Uśmiechnął się do nas i wyszedł. Spojrzałam przestraszona na Stevena. Jego wzrok wyrażał dokładnie to samo. Białaczka? Jaka białaczka?! Nie mogłam mieć tej choroby! Przecież zawsze byłam najzdrowszą osobą w rodzinie, nigdy nie dolegało mi coś poważniejszego jak kaszel czy katar. Mimowolnie zaszkliły mi się oczy.
- Będzie dobrze, nie masz żadnego choróbska. - Brunet przytulił mnie mocno do siebie, czego bardzo w tej chwili potrzebowałam. - Będziesz zdrowa, zobaczysz. Oni tylko tak gadają, bo muszą zrobić te badania na wszelki wypadek.
- A jeżeli jednak... - Po raz pierwszy w życiu patrzyłam na zaistniałą sytuację z tej pesymistycznej strony.
- Nawet tak nie mów. Nie dopuszczę do tego, aby coś ci się stało. - Przytulił mnie jeszcze mocniej, a ja zatopiłam zapłakaną twarz w jego ciemnobrązowych włosach.- Chodź, pakujemy cię, uciekamy do domu i zapominamy. - Uśmiechnął się słabo, ocierając mi łzy spływające po policzkach.
~*~
Wyszedłem z sali, kiedy Angel pakowała się w walizkę. Szybkim krokiem podążyłem w kierunku gabinetu doktora Smitha. Zapukałem i bez zastanowienia wszedłem do środka. Doktorek siedział przy biurku, a koło niego kręciła się recepcjonista. Na mój widok odskoczyła jak oparzona i opuściła pomieszczenie. Pewnie ciągnęła mu druta... Oj, jaka szkoda, że musiałem przeszkodzić.
- Słucham, w czym mogę służyć? - Ruchem ręki nakazał mi usiąść na krześle naprzeciwko niego. Spiesząc się, nie zrobiłem tego, a od razu przeszedłem do rzeczy.
- Chodzi o te wyniki badań. Nie da się tego jakoś przyspieszyć? Mogę zapłacić.
- Najszybciej dowiemy się o tym za trzy dni, no może w najlepszym wypadku za dwa. Dam panu znać, proszę tylko cierpliwie czekać. - Lekko mnie to zdenerwowało, chociaż facet nie był niczemu winien. Wolałem jednak już teraz wiedzieć, czy mogę być spokojny o Angie.
- Dobrze, w takim razie dziękuję. - Wstałem, kiwnąłem do niego i pospiesznie opuściłem gabinet, udając się od razu do blondynki. Czekała na mnie już spakowana przy drzwiach. Chwyciłem walizkę torbę w jedną rękę, a drugą objąłem zmartwioną Angel. Wyszliśmy ze szpitala i wsiedliśmy do samochodu. Odpaliłem silnik, lecz nie ruszyłem. Spojrzałem na dziewczynę, która wpatrywała się tępo w szybę. - Maleńka, będzie dobrze, zobaczysz. - Oprzytomniała i skierowała na mnie swe śliczne oczy, starając się przy tym uśmiechnąć. - Proszę, zamieszkaj u mnie. - Wypaliłem, nie zastanawiając się nad tym dłużej. Co prawda już kiedyś nad tym rozmyślałem, bo chciałem aby się do mnie wprowadziła, jednak dopiero teraz odważyłem się na tą propozycję. Czekanie na odpowiedź zdawało się być wiecznością. Patrzyłem na jej reakcję, ruchy ciała, mimikę. Nie była pewna, zastanawiała się.
- Steven, ja ci będę tylko wadzić. Przecież masz własne problemy, masz dzieci, masz nagrać płytę i potrzebujesz spokoju. - Wyliczała na palcach, a ja starałem się jej przerwać.
- Ale ja nie będę spokojny, kiedy nie będę miał ciebie koło siebie. Proszę, zrób to dla mnie. - Złapałem ją za trzęsącą się dłoń i spojrzałem w oczy. Szybko się zastanowiła i kiwnęła twierdząco głową, a mi spadł kamień z serca. - W takim razie najpierw jedziemy do ciebie po rzeczy, a później do mnie... znaczy się do nas. - Uśmiechnąłem się, a Angie odwdzięczyła mi się tym samym. Powoli ruszyłem z miejsca, włączając się w nadzwyczaj podejrzanie niezakorkowany ruch uliczny. W radiu leciało akurat "Home Tonight", cóż za ironia losu słuchać swoich kawałków w samochodzie. Już miałem przełączyć, kiedy zatrzymała mnie blondynka.
- Zostaw, kocham tą piosenkę. - Uśmiechnęła się nieśmiało. Cudownie było widzieć jej twarz bez wypisanego na niej smutku. Przemieszczaliśmy kolejne przecznice w akompaniamencie solówki Joe. Pół godziny później już byliśmy pod domem Angie. Wysiedliśmy z wozu i ruszyliśmy do mieszkania jak najszybciej się tylko dało. Otworzył nam jakiś młody chłopak z długimi, ciemnymi włosami, którego raczej nie kojarzyłem. Angel przytuliła się do niego mocno, po czym przedstawiła nas sobie. Cały czas miałem go na oku. Co prawda wglądał na przyjaciela Angie, jednak wpatrywał się w nią jak w obrazek, co wyraźnie pokazywało, że musi czuć do niej coś więcej. Poczułem jak zalewa mnie fala zazdrości, bo chociaż to samolubne, chciałem mieć ją tylko dla siebie. Przysłuchiwałem się ich rozmowie, na bieżąco analizując każde zdanie. Blondynka tłumaczyła się z nagłej przeprowadzki do mnie, a na twarzy chłopaka pojawiał się coraz to większy smutek, którego już chyba nie potrafił ukrywać. Z jednej strony cieszyłem się, że mam tą przewagę, a z drugiej trochę szkoda mi było tego Adama. Gdybym to ja był w jego sytuacji... No cóż, życie bywa smutne i trzeba się z tym pogodzić.
- Dobra, to jestem już gotowa. - Angel po pół godzinie spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i mogliśmy wychodzić. - Niedługo zadzwonię. - Przytuliła się do nieszczęśliwego bruneta, po czym stanęła obok mnie. Podałem mu rękę, po czym chwytając torby wyszedłem z mieszkania. Wsiedliśmy do auta, ówcześnie pakując bagaże i ruszyliśmy prosto do naszej willi. Jak to pięknie brzmi. Chciałem, aby już zawsze tak było. Spojrzałem na blondynkę, głaskającą czarnego kota, który cicho mruczał pod wpływem jej dotyku i uśmiechnąłem się do siebie. Szybko poszło, niby taka spontaniczna decyzja, a może zmienić całe życie... Czas pokaże co się stanie.
~*~
Klęczałam na ogromnym, białym dywanie w garderobie Stevena, wkładając do szafek swoje rzeczy. W głowie miałam niezły bajzel. Co ja zrobiłam, przecież to szaleństwo! Tylko tyle udało mi się wywnioskować z tego bałaganu. Przeprowadziłam się do Stevena, do mojego idola, którego z dnia na dzień darzyłam uczuciem. Ale żeby tak od razu mieszkać razem? Chyba naprawdę jestem wariatką, że przystaję na takie propozycje. A może po prostu jestem... No nie wiem. Trzeba życia próbować! Tak, tym się wytłumaczę.
- Pomóc ci w czymś? - Usłyszałam za sobą głos Stevena.
- Nie dziękuję, dam sobie radę. I tak już cały czas mi pomagasz. - Uśmiechnęłam się, obracając się w jego stronę. Miał na rękach Aresa, który zachowywał się nadzwyczaj spokojnie jak na tak wybrednego pod względem towarzystwa kota. - Chyba cię polubił. - Podniosłam się z kolan i pogłaskałam pupila, mrużącego zielone oczy.
- Oglądał ze mną koszykówkę. - Zaśmiał się, spoglądając na Aresa. Chyba lubił zwierzaki. - Ty też możesz się odprężyć. Dokończysz jutro. A teraz pokażę ci wszędzie gdzie co jest. - Złapał mnie za rękę i wyszliśmy z garderoby do naprzeciwległego pokoju, czyli sypialni. - Tutaj śpisz, a ja mogę na dole albo coś...
- Nie ma mowy. - Przerwałam mu momentalnie. - Już raz to chyba przerabialiśmy.
- No dobra. - Zaśmiał się cicho. - To tutaj jest twoja szafka. - Otworzył niewielką szafkę, w której była jakaś książka i kilka gumek. - Ops, wybacz. Rzucałem swoje rzeczy gdzie popadnie. - Tym razem to ja zaśmiałam się widząc jego minę, kiedy wyciągał to wszystko przerzucając do swoich szuflad. - To jedziemy dalej. Tutaj mam jakieś skarpetki i te sprawy, a te szafki są wolne, więc możesz je wypełnić swoimi rzeczami. Dalej w łazience masz całą szafkę wolną na kosmetyki. Tak samo jest w łazience na dole. Dobra, to może zejdźmy na dół. - Mówił z takim przejęciem, a ja prawie a parsknęłabym śmiechem, widząc jego szybkie ruchy. Niczym wiewiórka na mocnej kawie skakał od pomieszczenia do pomieszczenia, starając się wszystko załatwić na jeden raz. - Tutaj są talerze, miski, a tu sztućce, tu makarony i ryż, tak jakieś sosy. Zresztą sama zobaczysz. O i jeszcze salon. Ściana z płytami, które są do pełnej dyspozycji dwadzieścia cztery godziny na dobę i telewizor i radio i inne elektroniczne duperele. A na dworze jest grill. Tak mówię, jakbyś chciała użyć. Ja kiedyś o trzeciej w nocy robiłem, bo mojemu cudnemu dziecku, Mii zachciało się chlebka z grilla. - Wypuścił głośno powietrze z płuc, po czym oboje się roześmialiśmy. Po wszystkim Steven przejechał mi dłonią po policzku i pocałował mnie w usta. - Cieszę się, że jesteś.
~*~
-Matko, gorzej na trzeźwo jak po trawie. - Mruknęłam do siebie, otwierając powieki i szykując się do wyjścia z wody. Podniosłam tyłek z gładkiej powierzchni dna wanny i okryłam się ręcznikiem. Szybko umyłam zęby, rozczesałam włosy i na koniec ubrałam się w piżamę. Jeszcze raz przejrzałam się w lustrze i wyszłam, idąc w kierunku sypialni. Zanim położyłam się do łóżka, jeszcze tylko wyszłam na taras, aby podziwiać panoramę Los Angeles. Piękny widok. Z jednaj strony wzgórza, z drugiej zabudowane miasto, a na zachodnim brzegu ocean. Coś cudownego.
- Tutaj jesteś. - Udało mi się usłyszeć zachrypnięty głos Stevena. Po chwili jego dłonie znajdowały się na moich ramionach.
- Śliczny widok. - Westchnęłam, próbując objąć cały ten obraz wzrokiem. - Ale teraz chce mi się spać. - Ziewnęłam cicho i schowałam się za śnieżnobiałą firaną, powiewającą pod wpływem lekkiego podmuchu wiatru.
- W takim razie idziemy spać. - Brunet obdarzył mnie szczerym uśmiechem, a ja szybko zaszyłam się pod bladoniebieską kołdrą.
- Dobranoc. - Szepnęłam jeszcze cicho na sam koniec.
- Dobranoc. Miłych snów. - Przymknął oczy, a ja zrobiłam to tuż po nim. Jeszcze tylko po omacku odszukałam jego dłoń i mogłam spać.
_________________________________
Dobra, rzygam tęczą i pozdrawiam :)
PS Proszę o komentarze, bo ostatnio było ich bardzo mało. Smutno mi trochę...
Chelle