Nadszedł dzień, w którym miałam zobaczyć ukochaną grupę, grającą na żywo w niewielkim, przytulnym barze. Chyba lepiej nie można było sobie tego wyobrazić. Od samego rana wsłuchiwałam się w ich stare płyty. Utwierdzałam się w tym, jak bardzo wielbię Aerosmith. A wszystko to dzięki tacie. Wiele zawdzięczałam temu człowiekowi. Co prawda nigdy się mną zbytnio nie interesował, był wolnym duchem, jednak to on odkrył przede mną świat otwarty na piękno wychodzące ze sztuki oraz przyrody. To dzięki niemu jestem taka jaka jestem. Mama również wiele wprowadziła do mojego życia, jednak nie w tak dużym stopniu jak tata. Może dlatego, że kiedy się urodziłam zniknęła cząstka jej samej. Nieco ustatkowała z życiem hippiski i zajęła się mną. Czasami czułam się winna. Jakbym ukradła jej wolność. Zawsze zapewniała mnie, że tak nie było... Ja swoje jednak wiedziałam.
"All your love I miss lovin'
All your kiss I miss kissin' "
All your kiss I miss kissin' "
Steven właśnie rozpoczynał śpiewać "All Your Love". Wybierając ciuchy, śpiewałam razem z nim. Zakopałam się w szafie, nie wiedząc co ubrać. Zazwyczaj się nad tym nie zastanawiałam. Brałam to co pierwsze wisiało na wieszaku. Tym razem postanowiłam jednak pomyśleć nad ubiorem. Miałam już w głowie swoje ukochane dżinsowe spodenki z podwyższonym stanem, coś a'la lata 60-te i do tego postrzępiony top z logo zespołu. Oczywiście na rękach nieodłączne bransoletki, a na nogach kowbojki. Stwierdziłam, że tak ubrana czułabym się komfortowo, a to na koncercie jest raczej najważniejsze. Czuć się jak w niebie. Moje niebo miało nadejść za godzinę, więc musiałam się spiąć. Szybko poleciałam do łazienki i tam pomalowałam oczy. Nieco mocniej niż zazwyczaj. We włosy wplotłam dwa długie, kolorowe pióra. Jeszcze tylko popsikałam się perfumą i łapiąc torbę, wybiegłam z domu. Nie chciałam się spóźnić. Na szczęście nie musiałam na nic czekać. Zamówiona taksówka czekała na mnie pod domem, a kiedy ruszyliśmy nie było korków, tak więc na miejscu pojawiłam się w tempie wręcz błyskawicznym. Zapłaciłam kierowcy i wyszłam z pojazdu. Na chodniku czekało już mnóstwo narodu. Steven wytłumaczył mi, jak minąć te kolejki. Według jego instrukcji kierowałam się na tyły budynku, gdzie znajdowały się drzwi, a przy nich ogromny ochroniarz. Nie za bardzo wiedziałam co do niego powiedzieć. Tej kwestii ze Stevenem nie omówiłam. Chyba nie miałam wyboru i musiałam powiedzieć tą pierwszą wersję, ustaloną w sklepie Marley'a.
- Dobry wieczór, panie... - Spojrzałam na jego plakietkę, na której widniało jego imię. - Panie James. Ja jestem od Stevena. Nie wiem, może coś panu o mnie mówił?
-Może mówił, może nie. Nie mam pewności czy jest pani odpowiednią osobą. Wejście tylko na tajne hasło. - Uśmiechnął się do mnie cwaniacko, a ja nie miałam pojęcia czy specjalnie chciał to ode mnie usłyszeć, czy po prostu miał taki nakaz.
- Steven ma dużego. To jest to hasło? - Uśmiechnęłam się głupkowato, mając nadzieję, że trafiłam.
- Proszę tutaj. - Otworzył mi drzwi, a ja z bananem na twarzy ruszyłam przed siebie. A jednak, to było to! Oj Tyler, Tyler...
Z korytarza dobiegały głosy wielu osób. Ludzie od sprzętu wrzeszczeli coś między sobą, a w garderobie Toma słychać było odgłosy... miłości, że tak to ładnie ujmę. Steven i Joe siedzieli gdzieś w kącie korytarza rozmawiając między sobą, śmiejąc się co chwila. Ten pierwszy, kiedy tylko mnie zobaczył zerwał się i przywitał całusem w policzek.
- To jest Angel, jak mniemam. - Dołączył się do nas Joe.
- Zgadza się, miło mi. - Podałam mu rękę, a on uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie sposób.
-Słyszałem, że jakieś staniki mają dzisiaj latać, coś takiego. - Podniósł do góry brwi, a ja wybuchnęłam śmiechem. Przypomniało mi się o czym mówił Tyler w sklepie Emily.
- Oj mój Joe, kochany Joe... Czy ty złamasie serio myślisz, że ten stanik będzie dla ciebie?! - Steven zmierzył go wzrokiem, który dosłownie potrafiłby zabić.
- Stanik? Wszystkie staniki należą do mnie! - Zza rogu wyszedł zziajany Tom. Z nim również się przywitałam. Wyglądał na bardzo sympatycznego kolesia. Zresztą z opowieści Stevena, taki właśnie był. To on zawsze łagodził konflikty, zamieniając je w żart. Miał coś w sobie, co działało uzdrawiająco na zespół. Gdyby nie ten człowiek Aerosmith na samym początku byłoby już pozamiatane.
- Staniki stanikami, wychodzimy! - Krzyknął Brad, który najprawdopodobniej cały czas siedział za stojakami z gitarami, przysłuchując się rozmowie. - Cześć Angel! - Krzyknął, machając do mnie ręką. Zdążyłam odmachać i tyle ich widziałam. Wyszli na scenę, a ja żeby mieć lepsze widowisko opuściłam backstage i udałam się przed same barierki. Steven wydzierał się do publiczności, aby podsycić atmosferę, trzęsąc wychudzonym tyłkiem na każdą stronę świata.Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego ubiór, jak zawsze ekscentryczny. Opięty na ciele kombinezon, taki jak ubierał jeszcze na początkach kariery, masa naszyjników, bransoletek i pierścionków. Przyjemnie było go takiego widzieć. Jakbym była na koncercie co najwyżej z 76'.
Rozpoczęli show od energicznego Toys In The Attic. Chyba lepiej nie można było sobie tego wymarzyć. Cała publika oszalała i skacząc pod niewielkim podestem, śpiewała tekst piosenki. Ja mimo niewielkich umiejętności wokalnych również to robiłam. Jak małe dziecko cieszyłam się z każdej sekundy spędzonej w tym niewielkim klubiku. Tańczyłam z tłumem, nie patrząc nawet na swoje fobie. Przecież zawsze bałam się takiego ścisku przy tak ogromniej liczbie osób. A tu proszę, nawet o tym nie myślałam, bo za bardzo pochłaniała mnie muzyka. Aerosmith grało już "Back In The Saddle". Steven charakterystycznie wykrzykiwał słowa, pochylając się w stronę publiczności. I mi udało się przybić mu piątkę. Zaśmiałam się, kiedy puścił oczko, a dziewczyny obok niemal umarły z zachwytu. Z drugiej strony sceny dobiegały jeszcze głośniejsze piski, kiedy to Joe pozwolił fanom dotknąć na zakończenie utworu jego gitary. Magia.
- Dawno nie graliśmy w takich klubach. - Zachrypnięty głos Stevena przeszył cały klub. - To ma klimat, tu jest ten blues. - Mówił między przerwami w piciu wody, bądź czegoś innego o takim samym kolorze. - I ta publiczność, dajmy czadu! Yeah! - Krzyknął do ludzi wpatrujących się w niego jak w boga. Nie trzeba było dużo mówić, aby w klubie wybuchnęła wrzawa krzyków, oklasków, pisków. Powoli czułam jak zdzieram sobie gardło, jednak nie tym się martwiłam. Cholernie mocno wciągnął mnie kolejny utwór. Ostro zagrane "Rats In The Cellar" było czymś w rodzaju miodu na uszy. Kolorowe światła zmieniane w rytm wybijany przez Joey'a wręcz czarowały. Mogło się od tego nawet zakręcić w głowie. Tysiące barw zmieniane dosłownie co sekundę. Nie potrzeba było zielska, aby czuć się przyćpanym. W tak pięknym stanie bawiłam się jeszcze przez godzinę, po czym trzeba było przystopować. Na malutką scenę wciśnięto fortepian za którym usiadł spocony od ciągłych skoków Steven. Wiadomo było co się szykuje. Już na samym wstępie wyciągnęłam zapalniczkę, inni ludzie zrobili to samo.
- Chciałbym dedykować tą piosenkę wszystkim osobom, które potrafią śnić i uśmiechać się do życia.- Jego ton głosu był teraz łagodny. Wzrokiem błądził po tłumie, a kiedy mnie znalazł na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Zaczął grać. Na sali było cicho, wszyscy wsłuchiwali się w dźwięki fortepianu jak zahipnotyzowani, lekko kołysząc się na boki. Steven zaintonował "Home Tonight", które płynnie przeszło w uczuciowe "Dream On". Chyba każdy trzymał w górze zapalniczkę i śpiewał razem z wokalistą. Nie uchroniłam policzków przed łzami, które mimowolnie kapały mi na koszulkę. Rozkleiłam się, mimo że nie chciałam. Po prostu ten utwór miał dla mnie ogromną wartość sentymentalną, a zespół wykonywał go jeszcze z takim zaangażowaniem. Piosenka powoli miała się ku końcowi, światła były powoli przygaszane. Na scenie zapanowała ciemność i cisza, która jednak nie miała prawa długo trwać. Ludzie chcieli bisów, ja również. Aerosmith nie pozwoliło nam czekać. Joey ponownie wskoczył za perkusję, Brad i Joe chwycili wiosła, a Tom bas. Rozbrzmiał mój hymn "Mama Kin". Poczułam jak serce przyspiesza tempa, a krew wrze w żyłach. Skakałam jak nienormalna wrzeszcząc całą piosenkę. Miałam ochotę ich wszystkich wyściskać za takie zakończenie. Zgodnie z obietnicą, kiedy schodzili zabrałam się za ściąganie stanika. Na szczęście nie trwało to długo i czarny, koronkowy biustonosz poleciał prosto na scenę. Steven złapał go, uśmiechając się od ucha do ucha. Tuż po mojej bieliźnie na podeście znalazło się morze takich cacek. Tom i Joey zbierali je jakby kradli właśnie kilka milionów. Po chwili dołączyła się do nich reszta zespołu. Wyglądało to trochę, jakby robili sobie zawody. Jednak po jakimś czasie dali sobie spokój z morzem staników i zeszli do kulis. Ruszyłam za nimi. James pilnujący teraz tej części klubu bez problemu mnie wpuścił i mogłam zobaczyć się z muzykami.
- I jest stanik! - Krzyknął Steven, wychodząc zza rogu.
- O i to całkiem fajny. - Skomentował Tom, oglądając go z każdej strony. - I całkiem spory... Angel musi mieć dobre cycki. - Przymierzył go do swojej gołej klaty, po czym dostał z łokcia w żebra od niezadowolonego bruneta. Myślałam, że padnę oglądając zaistniałą sytuację. A żeby tego było mało, Joey mknął korytarzem ze związanym biustonoszami Bradem. Za nimi wlókł się Joe, który strzelał w niego z ramiączek.
- Gdybym wiedziała jaką radość wam to przynosi, kupiłabym pół sklepu z bielizną. - Rzuciłam opierając się o ścianę. Nagle wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Było to dość... dziwne? Ale nie krępowało mnie do tego stopnia, abym miała stamtąd zaraz spieprzyć. Podeszłam do nich i pogratulowałam show. Chwilę porozmawialiśmy o pierdołach, aby dojść do jednego wniosku, a mianowicie że trzeba opić tak wspaniały koncert. Razem ruszyliśmy do ich wspólnej jak się okazało garderoby, gdzie zaczęła się zabawa. Przyjemnie siedziało się w takim towarzystwie. Każdy z chłopaków ze mną rozmawiał, chociaż momentami miałam wrażenie, że chętniej konwersują z moimi cyckami.
Piliśmy kolejne drinki, a rozmowa stawała się coraz luźniejsza.
- Zagrałbym w coś. - Rzucił Tom. - Może mamy jakieś karty?
- Rozbierany poker! - Wyskoczył Brad, który przed chwilą spał za kanapą, a nagle się przebudził.
- Nie będziemy damy rozbierać ty łosiu! - Hamilton rzucił mi serdeczne spojrzenie, a ja tylko się zaśmiałam. W sumie pomysł gry w karty nie był taki głupi. Cóż raz się żyje. Może będę tego żałować, ale równie dobrze może będę to miło wspominać. Trzeba próbować życia, kiedy jeszcze można. Masz okazję? Łap ją bez zastanowienia.
- Możemy grać, bo jestem dobra w te klocki i to wy będziecie tyłkami świecić. - Posłałam im cwaniackie spojrzenie, rzucając tym samym rękawicę. Szykowała się niezła bitwa, patrząc po minach chłopaków. Każdy był zadowolony, tylko Steven jakiś taki zamyślony. Nie za bardzo wiedziałam czemu. Na szczęście już po chwili mu przeszło i wykazywał się dużym entuzjazmem. Typowy Tyler. Joey podczas rozmowy zdradził mi, że brunet ma czasami takie zmiany nastrojów. Po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić.
- W takim razie gramy, tylko skombinuję karty. - Joe wyszedł na moment i już po chwili wrócił z całą talią w dłoniach. - Tylko wiecie, tutaj nikt w nic nie gra, jasne? - Wszyscy mu przytaknęli i zaczęliśmy grać. Pierwszy na odstrzał poszedł biedny Brad, a raczej jego buty. Chwilę później bez spodni siedział już Tom.
- Nie wiem czy rozsądnie było ściągać koszulkę przed taką grą. - Spojrzałam na niego znad kart.
- A ty nie masz stanika moja droga. - Uśmiechnął się chytrze, nie spuszczając oczu z gry.
- Młodym być, wolnym być, głupim być. - Zanucił Steven, podsumowując naszą wymianę zdań.
- To chyba będzie moje nowe motto. - Rzuciłam, bardziej zgłębiając się w te słowa. Przemawiały do mnie, chociaż były banalną składanką kilku wyrazów. Mogłam w nich dostrzec coś prawdziwego. Kiedyś to sobie gdzieś zapiszę.
- Ha! Angie zrzuca koszulkę! - Rzeczywiście musiałam coś zrzucić, bo nieźle się zagapiłam. Co prawa nie był to top, ale kowbojki. Perry posłał mi rozczarowane spojrzenie, a ja w odpowiedzi pokazałam mu tylko język. Zabrałam się za grę i całkiem dobrze mi szło. Popijając drinka oglądałam jak wszyscy po kolei pozbywając się koszulek, spodni i biżuterii. Zabawnie było widzieć piątkę idoli w samych bokserkach, kiedy ja miałam na sobie jeszcze połowę ubrań.
- Coś cienko wam idzie. - Zaśmiałam się patrząc na ich skupione miny. - Może chwila przerwy? - Każdy mi przytaknął i wróciliśmy z podłogi na miękkie kanapy. Joe siadając obok mnie, zaproponował zielsko. Bez jakiegokolwiek zawahania, zgodziłam się na zapalenie jointa. Po takich miękkich narkotykach, zawsze czułam się lepiej. Taka wyluzowana, wolna. Tym razem też chciałam się tak poczuć. Perry zapalił razem ze mną. Zaciągałam się powoli, obserwując pomieszczenie. Dopiero wtedy ujrzałam stertę winyli leżącą na znajdującej się naprzeciwko nas półce. Podeszłam bliżej i zaświeciły mi się oczy. Tyle cacek dookoła. Krążki Deep Purple, Led Zeppelin, The Beatles, Dire Straits i wielu, wielu innych cudownych zespołów. Obróciłam się za siebie i spotkałam wzrok Stevena. Gestami zapytałam się, czy mogę coś włączyć, a on bez wahania się zgodził. Wybrałam nieopisane, czarne opakowanie. Zawsze lubiłam niespodzianki. Wyciągnęłam winyl i podłożyłam go pod igłę. Adapter wydał pierwsze dźwięki "Black Night" Deep Purple. Wróciłam na miejsce i przymykając oczy rozkoszowałam się głosem Iana, kiedy coś włochatego opadło mi na ramię. Otworzyłam jedną powiekę i ujrzałam blond czuprynę, należącą do Toma. Głowę miał na moim barku, a nogi na udach niekontaktującego już Brada. Chyba wszyscy mieli na dzisiaj dość. Dostali złotym strzałem cioci whisky i odfrunęli. Nie dziwiłam im się, w końcu przygotowania do koncertu, show, a potem spotkanie z taką paplającą non stop fanką jak ja nie należało do prostych, relaksacyjnych rzeczy. Mieli prawo być wyczerpani.
Uśmiechałam się widząc jak każdy z nich po kolei mruży oczy. Steven walczył do końca i się nie poddawał. Wstał z kanapy i ubrał spodnie, koszulkę oraz masę bajerów, które nosił na szyi, nadgarstkach, dłoniach, po czym złapał mnie za rękę i delikatnie chwiejnym krokiem wyprowadził na zewnątrz.
- Zaraz załatwię tym pijakom powrót do domu - Mruknął, patrząc w stronę drzwi z lekkim uśmiechem. Wtedy uświadomiłam sobie, jak cholernie kocha swoich członków zespołu. Wydawało mi się, że traktuje ich jak braci. W sumie to tak nawet się zachowywali. Jak jedna, wielka rodzina.- Angel?
-Tak? - Zatrzepotałam rzęsami, wracając do świata żywych. Trochę się zamyśliłam.
- Nie chciałabyś może jechać dzisiaj do mnie? - Spojrzał swoimi ciemnymi oczyma w taki sposób, że żadna laska nie byłaby w stanie odmówić.
- Steven, wiesz że jestem wolną osobą, ale nie jestem groupie, ani pieprzoną panią do towarzystwa. - Wytłumaczyłam mu z uśmiechem na ustach, na spokojnie, delikatnie, bez nerwów.
- Ale ja wcale nie myślałem o... Nie o to mi chodziło. - Tłumaczył się w taki sposób, że mogłabym mu uwierzyć. - Po prostu nie chcę być sam. - Spuścił wzrok, a mnie coś tknęło. Od razu widziałam jak posmutniał i to raczej nie był trik do pozbawienia mnie majtek.
- A masz przynajmniej ładny ogród w tej swojej posesji? - Uśmiechnęłam się szeroko, opierając ciało o ścianę. Reakcja Tylera była cudowna, prawie jak u siedmioletniego chłopca, który dowiedział się, że jednak dostanie samochodzik. Złapał mnie za rękę i poprowadził do zamówionej wcześniej taksówki. W aucie panowała przyjemna cisza, która pozwoliła mi ochłonąć po koncercie i afterparty.
- Jesteśmy, należy się 25 dolarów. - Otworzyłam oczy, słysząc głos taksówkarza. Pierwsze co udało mi się zobaczyć, to ogromy, biały dom zbudowany w dość nowoczesnym stylu. Dookoła wysokiego płotu rosły zielone sosny, zakrywające prawie wszystko co znajdywało się na podwórku. Wiadomo, dla gwiazdy prywatność jest na wagę złota.
Kiedy brunet zapłacił, wyszliśmy z wozu i udaliśmy się do willi. O dziwo nie weszliśmy głównymi drzwiami, tylko kierowaliśmy się na tyły domu. Mogłam podziwiać piękny ogród, który był naprawdę zadbany. Idealnie równo posadzone kwiaty, wyłożone kamyczkami ścieżki bez ani jednego chwasta, perfekcyjnie przycięta trawa. Chyba pan Tyler lubił porządek i harmonię, jeśli chodzi o miejsca do wypoczynku. Najlepiej jednak prezentował się sztuczny strumień idący przez pół ogrodu, kończący się niewielkim stawikiem, w którym pływały japońskie karpie koi. Cisza i spokój, jedynie słyszalny był relaksujący plusk wody. Mogłabym nawet mieszkać w takim ogrodzie.
- Pięknie tutaj masz. - Uśmiechnęłam się, obejmując wszystko wzrokiem.
- Pokażę ci resztę domu. - Otworzył drzwi tarasowe i weszliśmy do środka. W salonie również panował porządek. Wszystko urządzone z pomysłem, ładnie się prezentowało. Najbardziej urzekła mnie jednak ścianka z winylami. Było ich chyba z tysiąc. Od wyboru do koloru. - Włącz coś sobie, bo widzę jak świecą ci się oczy. - Zaśmiał się cicho i poszedł do kuchni. - Jesteś głodna, może coś przekąsimy? - Dobiegło z oddali.
- Nie, dziękuję. - Odpowiedziałam, dalej mając nos w albumach Stevena. Musiałam przyznać, że jego gust muzyczny był nienaganny. Było tam wszystko zaczynając od Mozarta czy Chopina, aż po AC/DC i Alice Coopera.
- A może chcesz się wykąpać, co?
- Tego nie odmówię. - W końcu wybrałam płytę Queen "A Night At The Opera". Steven powiedział, że spokojnie mogę sobie zabrać ją do łazienki. Tak też zrobiłam. Tam brunet pokazał mi co i jak i mogłam się kąpać. Do wyboru była wanna lub prysznic. Oczywiście wybrałam to pierwsze, bo tego wieczoru brzmiało jakoś tak bardziej kusząco. Nalałam wody, dodałam trochę płynu różanego i weszłam do środka. Ciepła woda jakby zmyła ze mnie wszystkie emocje. Duchem uleciałam gdzieś na inną planetę i na tej nieobecności spędziłam pół godziny, po czym stwierdziłam że chyba pora wracać. Chwyciłam przeznaczony dla mnie ręcznik i dokładnie się nim wytarłam. Przypomniało mi się, że nie mam nic na zmianę. Żadnych ubrań, w których mogłabym spać. Zaczęłam rozglądać się po łazience, kiedy ujrzałam krótki spodenki i koszulkę z malutkimi logo Aerosmith. Nawet o tym Steven pamiętał. Uśmiechnęłam się do siebie i ubrałam piżamę. Będąc już gotową, wyszłam z zaparowanego pomieszczenia i na korytarzu spotkałam pana idealnego Tylera., który właśnie śmigał w fikuśnych kapciach, myjąc zęby.
- Gdzie chcesz spać? - Uśmiechnął się, o mało co nie wypluwając całej pasty na podłogę.
- Gdzieś gdzie nie będę przeszkadzać. - Podrapałam się po głowie. Dopiero teraz dostrzegłam, że to nie był najlepszy pomysł. Chyba naprawdę jestem postrzelona, aby spać u idola, zaledwie po trzech spotkaniach. Eh, trudno. Raz się żyje... Coś za często to sobie ostatnio powtarzam.
- Możesz spać nawet w mojej sypialni, mi na pewno nie będziesz przeszkadzać.
- Nie chcę robić kłopotu. - Przetarłam oczy, które powoli zamykały mi się ze zmęczenia. Ledwo co stałam na nogach i kręciło mi się w głowie, ale to pewnie za prawą alkoholu, który jeszcze gdzieś pływał sobie w żyłach.
- Nie będziesz, chodź. - Powlokłam się za Steviem na piętro, prawdopodobnie do jego sypialni. Była całkiem pokaźnych rozmiarów, urządzona w niebiesko- srebrnych barwach z ogromnym łóżkiem nad którym wisiał jedwabny baldachim. - Tutaj śpisz. - Oznajmił zdecydowanie.
- A ty gdzie śpisz?
- W salonie.
- Nie ma mowy, śpisz ze mną! Jakkolwiek to brzmi. - Rzuciłam pewnie, siadając na miękkiej pościeli. Oczy Stevena były pełne obawy. - Tak, jestem tego pewna. - Uśmiechnęłam się i położyłam głowę na poduszce. Brunet położył się po drugiej stronie łóżka i zgasił światło. Mimo ciemności, widziałam jego ciemne oczy, w których odbijało się światło księżyca.
- Wierzysz w przyjaźnie damsko- męskie? - Zapytał po chwili ciszy.
- No pewnie. To bardzo fajna spraaawa... - Wypowiadając ostatnie słowo ziewnęłam. - Matko, przepraszam. Zasypiam jak niemowlak.
- W takim razie dobranoc, kwiecistych snów. - Wyszeptał ciszej i zamknął oczy.
- Tobie również. - Odpowiedziałam i już po chwili odleciałam.
Z korytarza dobiegały głosy wielu osób. Ludzie od sprzętu wrzeszczeli coś między sobą, a w garderobie Toma słychać było odgłosy... miłości, że tak to ładnie ujmę. Steven i Joe siedzieli gdzieś w kącie korytarza rozmawiając między sobą, śmiejąc się co chwila. Ten pierwszy, kiedy tylko mnie zobaczył zerwał się i przywitał całusem w policzek.
- To jest Angel, jak mniemam. - Dołączył się do nas Joe.
- Zgadza się, miło mi. - Podałam mu rękę, a on uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie sposób.
-Słyszałem, że jakieś staniki mają dzisiaj latać, coś takiego. - Podniósł do góry brwi, a ja wybuchnęłam śmiechem. Przypomniało mi się o czym mówił Tyler w sklepie Emily.
- Oj mój Joe, kochany Joe... Czy ty złamasie serio myślisz, że ten stanik będzie dla ciebie?! - Steven zmierzył go wzrokiem, który dosłownie potrafiłby zabić.
- Stanik? Wszystkie staniki należą do mnie! - Zza rogu wyszedł zziajany Tom. Z nim również się przywitałam. Wyglądał na bardzo sympatycznego kolesia. Zresztą z opowieści Stevena, taki właśnie był. To on zawsze łagodził konflikty, zamieniając je w żart. Miał coś w sobie, co działało uzdrawiająco na zespół. Gdyby nie ten człowiek Aerosmith na samym początku byłoby już pozamiatane.
- Staniki stanikami, wychodzimy! - Krzyknął Brad, który najprawdopodobniej cały czas siedział za stojakami z gitarami, przysłuchując się rozmowie. - Cześć Angel! - Krzyknął, machając do mnie ręką. Zdążyłam odmachać i tyle ich widziałam. Wyszli na scenę, a ja żeby mieć lepsze widowisko opuściłam backstage i udałam się przed same barierki. Steven wydzierał się do publiczności, aby podsycić atmosferę, trzęsąc wychudzonym tyłkiem na każdą stronę świata.Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego ubiór, jak zawsze ekscentryczny. Opięty na ciele kombinezon, taki jak ubierał jeszcze na początkach kariery, masa naszyjników, bransoletek i pierścionków. Przyjemnie było go takiego widzieć. Jakbym była na koncercie co najwyżej z 76'.
Rozpoczęli show od energicznego Toys In The Attic. Chyba lepiej nie można było sobie tego wymarzyć. Cała publika oszalała i skacząc pod niewielkim podestem, śpiewała tekst piosenki. Ja mimo niewielkich umiejętności wokalnych również to robiłam. Jak małe dziecko cieszyłam się z każdej sekundy spędzonej w tym niewielkim klubiku. Tańczyłam z tłumem, nie patrząc nawet na swoje fobie. Przecież zawsze bałam się takiego ścisku przy tak ogromniej liczbie osób. A tu proszę, nawet o tym nie myślałam, bo za bardzo pochłaniała mnie muzyka. Aerosmith grało już "Back In The Saddle". Steven charakterystycznie wykrzykiwał słowa, pochylając się w stronę publiczności. I mi udało się przybić mu piątkę. Zaśmiałam się, kiedy puścił oczko, a dziewczyny obok niemal umarły z zachwytu. Z drugiej strony sceny dobiegały jeszcze głośniejsze piski, kiedy to Joe pozwolił fanom dotknąć na zakończenie utworu jego gitary. Magia.
- Dawno nie graliśmy w takich klubach. - Zachrypnięty głos Stevena przeszył cały klub. - To ma klimat, tu jest ten blues. - Mówił między przerwami w piciu wody, bądź czegoś innego o takim samym kolorze. - I ta publiczność, dajmy czadu! Yeah! - Krzyknął do ludzi wpatrujących się w niego jak w boga. Nie trzeba było dużo mówić, aby w klubie wybuchnęła wrzawa krzyków, oklasków, pisków. Powoli czułam jak zdzieram sobie gardło, jednak nie tym się martwiłam. Cholernie mocno wciągnął mnie kolejny utwór. Ostro zagrane "Rats In The Cellar" było czymś w rodzaju miodu na uszy. Kolorowe światła zmieniane w rytm wybijany przez Joey'a wręcz czarowały. Mogło się od tego nawet zakręcić w głowie. Tysiące barw zmieniane dosłownie co sekundę. Nie potrzeba było zielska, aby czuć się przyćpanym. W tak pięknym stanie bawiłam się jeszcze przez godzinę, po czym trzeba było przystopować. Na malutką scenę wciśnięto fortepian za którym usiadł spocony od ciągłych skoków Steven. Wiadomo było co się szykuje. Już na samym wstępie wyciągnęłam zapalniczkę, inni ludzie zrobili to samo.
- Chciałbym dedykować tą piosenkę wszystkim osobom, które potrafią śnić i uśmiechać się do życia.- Jego ton głosu był teraz łagodny. Wzrokiem błądził po tłumie, a kiedy mnie znalazł na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Zaczął grać. Na sali było cicho, wszyscy wsłuchiwali się w dźwięki fortepianu jak zahipnotyzowani, lekko kołysząc się na boki. Steven zaintonował "Home Tonight", które płynnie przeszło w uczuciowe "Dream On". Chyba każdy trzymał w górze zapalniczkę i śpiewał razem z wokalistą. Nie uchroniłam policzków przed łzami, które mimowolnie kapały mi na koszulkę. Rozkleiłam się, mimo że nie chciałam. Po prostu ten utwór miał dla mnie ogromną wartość sentymentalną, a zespół wykonywał go jeszcze z takim zaangażowaniem. Piosenka powoli miała się ku końcowi, światła były powoli przygaszane. Na scenie zapanowała ciemność i cisza, która jednak nie miała prawa długo trwać. Ludzie chcieli bisów, ja również. Aerosmith nie pozwoliło nam czekać. Joey ponownie wskoczył za perkusję, Brad i Joe chwycili wiosła, a Tom bas. Rozbrzmiał mój hymn "Mama Kin". Poczułam jak serce przyspiesza tempa, a krew wrze w żyłach. Skakałam jak nienormalna wrzeszcząc całą piosenkę. Miałam ochotę ich wszystkich wyściskać za takie zakończenie. Zgodnie z obietnicą, kiedy schodzili zabrałam się za ściąganie stanika. Na szczęście nie trwało to długo i czarny, koronkowy biustonosz poleciał prosto na scenę. Steven złapał go, uśmiechając się od ucha do ucha. Tuż po mojej bieliźnie na podeście znalazło się morze takich cacek. Tom i Joey zbierali je jakby kradli właśnie kilka milionów. Po chwili dołączyła się do nich reszta zespołu. Wyglądało to trochę, jakby robili sobie zawody. Jednak po jakimś czasie dali sobie spokój z morzem staników i zeszli do kulis. Ruszyłam za nimi. James pilnujący teraz tej części klubu bez problemu mnie wpuścił i mogłam zobaczyć się z muzykami.
- I jest stanik! - Krzyknął Steven, wychodząc zza rogu.
- O i to całkiem fajny. - Skomentował Tom, oglądając go z każdej strony. - I całkiem spory... Angel musi mieć dobre cycki. - Przymierzył go do swojej gołej klaty, po czym dostał z łokcia w żebra od niezadowolonego bruneta. Myślałam, że padnę oglądając zaistniałą sytuację. A żeby tego było mało, Joey mknął korytarzem ze związanym biustonoszami Bradem. Za nimi wlókł się Joe, który strzelał w niego z ramiączek.
- Gdybym wiedziała jaką radość wam to przynosi, kupiłabym pół sklepu z bielizną. - Rzuciłam opierając się o ścianę. Nagle wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Było to dość... dziwne? Ale nie krępowało mnie do tego stopnia, abym miała stamtąd zaraz spieprzyć. Podeszłam do nich i pogratulowałam show. Chwilę porozmawialiśmy o pierdołach, aby dojść do jednego wniosku, a mianowicie że trzeba opić tak wspaniały koncert. Razem ruszyliśmy do ich wspólnej jak się okazało garderoby, gdzie zaczęła się zabawa. Przyjemnie siedziało się w takim towarzystwie. Każdy z chłopaków ze mną rozmawiał, chociaż momentami miałam wrażenie, że chętniej konwersują z moimi cyckami.
Piliśmy kolejne drinki, a rozmowa stawała się coraz luźniejsza.
- Zagrałbym w coś. - Rzucił Tom. - Może mamy jakieś karty?
- Rozbierany poker! - Wyskoczył Brad, który przed chwilą spał za kanapą, a nagle się przebudził.
- Nie będziemy damy rozbierać ty łosiu! - Hamilton rzucił mi serdeczne spojrzenie, a ja tylko się zaśmiałam. W sumie pomysł gry w karty nie był taki głupi. Cóż raz się żyje. Może będę tego żałować, ale równie dobrze może będę to miło wspominać. Trzeba próbować życia, kiedy jeszcze można. Masz okazję? Łap ją bez zastanowienia.
- Możemy grać, bo jestem dobra w te klocki i to wy będziecie tyłkami świecić. - Posłałam im cwaniackie spojrzenie, rzucając tym samym rękawicę. Szykowała się niezła bitwa, patrząc po minach chłopaków. Każdy był zadowolony, tylko Steven jakiś taki zamyślony. Nie za bardzo wiedziałam czemu. Na szczęście już po chwili mu przeszło i wykazywał się dużym entuzjazmem. Typowy Tyler. Joey podczas rozmowy zdradził mi, że brunet ma czasami takie zmiany nastrojów. Po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić.
- W takim razie gramy, tylko skombinuję karty. - Joe wyszedł na moment i już po chwili wrócił z całą talią w dłoniach. - Tylko wiecie, tutaj nikt w nic nie gra, jasne? - Wszyscy mu przytaknęli i zaczęliśmy grać. Pierwszy na odstrzał poszedł biedny Brad, a raczej jego buty. Chwilę później bez spodni siedział już Tom.
- Nie wiem czy rozsądnie było ściągać koszulkę przed taką grą. - Spojrzałam na niego znad kart.
- A ty nie masz stanika moja droga. - Uśmiechnął się chytrze, nie spuszczając oczu z gry.
- Młodym być, wolnym być, głupim być. - Zanucił Steven, podsumowując naszą wymianę zdań.
- To chyba będzie moje nowe motto. - Rzuciłam, bardziej zgłębiając się w te słowa. Przemawiały do mnie, chociaż były banalną składanką kilku wyrazów. Mogłam w nich dostrzec coś prawdziwego. Kiedyś to sobie gdzieś zapiszę.
- Ha! Angie zrzuca koszulkę! - Rzeczywiście musiałam coś zrzucić, bo nieźle się zagapiłam. Co prawa nie był to top, ale kowbojki. Perry posłał mi rozczarowane spojrzenie, a ja w odpowiedzi pokazałam mu tylko język. Zabrałam się za grę i całkiem dobrze mi szło. Popijając drinka oglądałam jak wszyscy po kolei pozbywając się koszulek, spodni i biżuterii. Zabawnie było widzieć piątkę idoli w samych bokserkach, kiedy ja miałam na sobie jeszcze połowę ubrań.
- Coś cienko wam idzie. - Zaśmiałam się patrząc na ich skupione miny. - Może chwila przerwy? - Każdy mi przytaknął i wróciliśmy z podłogi na miękkie kanapy. Joe siadając obok mnie, zaproponował zielsko. Bez jakiegokolwiek zawahania, zgodziłam się na zapalenie jointa. Po takich miękkich narkotykach, zawsze czułam się lepiej. Taka wyluzowana, wolna. Tym razem też chciałam się tak poczuć. Perry zapalił razem ze mną. Zaciągałam się powoli, obserwując pomieszczenie. Dopiero wtedy ujrzałam stertę winyli leżącą na znajdującej się naprzeciwko nas półce. Podeszłam bliżej i zaświeciły mi się oczy. Tyle cacek dookoła. Krążki Deep Purple, Led Zeppelin, The Beatles, Dire Straits i wielu, wielu innych cudownych zespołów. Obróciłam się za siebie i spotkałam wzrok Stevena. Gestami zapytałam się, czy mogę coś włączyć, a on bez wahania się zgodził. Wybrałam nieopisane, czarne opakowanie. Zawsze lubiłam niespodzianki. Wyciągnęłam winyl i podłożyłam go pod igłę. Adapter wydał pierwsze dźwięki "Black Night" Deep Purple. Wróciłam na miejsce i przymykając oczy rozkoszowałam się głosem Iana, kiedy coś włochatego opadło mi na ramię. Otworzyłam jedną powiekę i ujrzałam blond czuprynę, należącą do Toma. Głowę miał na moim barku, a nogi na udach niekontaktującego już Brada. Chyba wszyscy mieli na dzisiaj dość. Dostali złotym strzałem cioci whisky i odfrunęli. Nie dziwiłam im się, w końcu przygotowania do koncertu, show, a potem spotkanie z taką paplającą non stop fanką jak ja nie należało do prostych, relaksacyjnych rzeczy. Mieli prawo być wyczerpani.
Uśmiechałam się widząc jak każdy z nich po kolei mruży oczy. Steven walczył do końca i się nie poddawał. Wstał z kanapy i ubrał spodnie, koszulkę oraz masę bajerów, które nosił na szyi, nadgarstkach, dłoniach, po czym złapał mnie za rękę i delikatnie chwiejnym krokiem wyprowadził na zewnątrz.
- Zaraz załatwię tym pijakom powrót do domu - Mruknął, patrząc w stronę drzwi z lekkim uśmiechem. Wtedy uświadomiłam sobie, jak cholernie kocha swoich członków zespołu. Wydawało mi się, że traktuje ich jak braci. W sumie to tak nawet się zachowywali. Jak jedna, wielka rodzina.- Angel?
-Tak? - Zatrzepotałam rzęsami, wracając do świata żywych. Trochę się zamyśliłam.
- Nie chciałabyś może jechać dzisiaj do mnie? - Spojrzał swoimi ciemnymi oczyma w taki sposób, że żadna laska nie byłaby w stanie odmówić.
- Steven, wiesz że jestem wolną osobą, ale nie jestem groupie, ani pieprzoną panią do towarzystwa. - Wytłumaczyłam mu z uśmiechem na ustach, na spokojnie, delikatnie, bez nerwów.
- Ale ja wcale nie myślałem o... Nie o to mi chodziło. - Tłumaczył się w taki sposób, że mogłabym mu uwierzyć. - Po prostu nie chcę być sam. - Spuścił wzrok, a mnie coś tknęło. Od razu widziałam jak posmutniał i to raczej nie był trik do pozbawienia mnie majtek.
- A masz przynajmniej ładny ogród w tej swojej posesji? - Uśmiechnęłam się szeroko, opierając ciało o ścianę. Reakcja Tylera była cudowna, prawie jak u siedmioletniego chłopca, który dowiedział się, że jednak dostanie samochodzik. Złapał mnie za rękę i poprowadził do zamówionej wcześniej taksówki. W aucie panowała przyjemna cisza, która pozwoliła mi ochłonąć po koncercie i afterparty.
- Jesteśmy, należy się 25 dolarów. - Otworzyłam oczy, słysząc głos taksówkarza. Pierwsze co udało mi się zobaczyć, to ogromy, biały dom zbudowany w dość nowoczesnym stylu. Dookoła wysokiego płotu rosły zielone sosny, zakrywające prawie wszystko co znajdywało się na podwórku. Wiadomo, dla gwiazdy prywatność jest na wagę złota.
Kiedy brunet zapłacił, wyszliśmy z wozu i udaliśmy się do willi. O dziwo nie weszliśmy głównymi drzwiami, tylko kierowaliśmy się na tyły domu. Mogłam podziwiać piękny ogród, który był naprawdę zadbany. Idealnie równo posadzone kwiaty, wyłożone kamyczkami ścieżki bez ani jednego chwasta, perfekcyjnie przycięta trawa. Chyba pan Tyler lubił porządek i harmonię, jeśli chodzi o miejsca do wypoczynku. Najlepiej jednak prezentował się sztuczny strumień idący przez pół ogrodu, kończący się niewielkim stawikiem, w którym pływały japońskie karpie koi. Cisza i spokój, jedynie słyszalny był relaksujący plusk wody. Mogłabym nawet mieszkać w takim ogrodzie.
- Pięknie tutaj masz. - Uśmiechnęłam się, obejmując wszystko wzrokiem.
- Pokażę ci resztę domu. - Otworzył drzwi tarasowe i weszliśmy do środka. W salonie również panował porządek. Wszystko urządzone z pomysłem, ładnie się prezentowało. Najbardziej urzekła mnie jednak ścianka z winylami. Było ich chyba z tysiąc. Od wyboru do koloru. - Włącz coś sobie, bo widzę jak świecą ci się oczy. - Zaśmiał się cicho i poszedł do kuchni. - Jesteś głodna, może coś przekąsimy? - Dobiegło z oddali.
- Nie, dziękuję. - Odpowiedziałam, dalej mając nos w albumach Stevena. Musiałam przyznać, że jego gust muzyczny był nienaganny. Było tam wszystko zaczynając od Mozarta czy Chopina, aż po AC/DC i Alice Coopera.
- A może chcesz się wykąpać, co?
- Tego nie odmówię. - W końcu wybrałam płytę Queen "A Night At The Opera". Steven powiedział, że spokojnie mogę sobie zabrać ją do łazienki. Tak też zrobiłam. Tam brunet pokazał mi co i jak i mogłam się kąpać. Do wyboru była wanna lub prysznic. Oczywiście wybrałam to pierwsze, bo tego wieczoru brzmiało jakoś tak bardziej kusząco. Nalałam wody, dodałam trochę płynu różanego i weszłam do środka. Ciepła woda jakby zmyła ze mnie wszystkie emocje. Duchem uleciałam gdzieś na inną planetę i na tej nieobecności spędziłam pół godziny, po czym stwierdziłam że chyba pora wracać. Chwyciłam przeznaczony dla mnie ręcznik i dokładnie się nim wytarłam. Przypomniało mi się, że nie mam nic na zmianę. Żadnych ubrań, w których mogłabym spać. Zaczęłam rozglądać się po łazience, kiedy ujrzałam krótki spodenki i koszulkę z malutkimi logo Aerosmith. Nawet o tym Steven pamiętał. Uśmiechnęłam się do siebie i ubrałam piżamę. Będąc już gotową, wyszłam z zaparowanego pomieszczenia i na korytarzu spotkałam pana idealnego Tylera., który właśnie śmigał w fikuśnych kapciach, myjąc zęby.
- Gdzie chcesz spać? - Uśmiechnął się, o mało co nie wypluwając całej pasty na podłogę.
- Gdzieś gdzie nie będę przeszkadzać. - Podrapałam się po głowie. Dopiero teraz dostrzegłam, że to nie był najlepszy pomysł. Chyba naprawdę jestem postrzelona, aby spać u idola, zaledwie po trzech spotkaniach. Eh, trudno. Raz się żyje... Coś za często to sobie ostatnio powtarzam.
- Możesz spać nawet w mojej sypialni, mi na pewno nie będziesz przeszkadzać.
- Nie chcę robić kłopotu. - Przetarłam oczy, które powoli zamykały mi się ze zmęczenia. Ledwo co stałam na nogach i kręciło mi się w głowie, ale to pewnie za prawą alkoholu, który jeszcze gdzieś pływał sobie w żyłach.
- Nie będziesz, chodź. - Powlokłam się za Steviem na piętro, prawdopodobnie do jego sypialni. Była całkiem pokaźnych rozmiarów, urządzona w niebiesko- srebrnych barwach z ogromnym łóżkiem nad którym wisiał jedwabny baldachim. - Tutaj śpisz. - Oznajmił zdecydowanie.
- A ty gdzie śpisz?
- W salonie.
- Nie ma mowy, śpisz ze mną! Jakkolwiek to brzmi. - Rzuciłam pewnie, siadając na miękkiej pościeli. Oczy Stevena były pełne obawy. - Tak, jestem tego pewna. - Uśmiechnęłam się i położyłam głowę na poduszce. Brunet położył się po drugiej stronie łóżka i zgasił światło. Mimo ciemności, widziałam jego ciemne oczy, w których odbijało się światło księżyca.
- Wierzysz w przyjaźnie damsko- męskie? - Zapytał po chwili ciszy.
- No pewnie. To bardzo fajna spraaawa... - Wypowiadając ostatnie słowo ziewnęłam. - Matko, przepraszam. Zasypiam jak niemowlak.
- W takim razie dobranoc, kwiecistych snów. - Wyszeptał ciszej i zamknął oczy.
- Tobie również. - Odpowiedziałam i już po chwili odleciałam.
~*~
Zegar wskazywał czwartą nad ranem, kiedy ja dalej wpatrywałem się w jej śpiącą twarz. W tym momencie jej imię wydawało się być adekwatne do wyglądu. Miękkie blond włosy spadające na drobne ramiona, długie rzęsy, ponętne usta. Miałem ją przy sobie. Widziałem jak spokojnie oddycha, uśmiechając się lekko. Robiła to nawet przez sen. W środku mnie było gdzieś takie dziwne wrażenie, że to właśnie ta dziewczyna powinna tu zasypiać co wieczór. Może to zbyt pochopne słowa, bo znałem ją dopiero od niedawna, ale tak podpowiadał mi jakiś wewnętrzny głos, kiedy tylko na nią spoglądałem.
- Steven? - Mruknęła cicho, mając wciąż zamknięte oczy. Chyba mówiła przez sen. Po chwili zbliżyła się do mnie i wtuliła w klatkę piersiową. Szczerze mówiąc, to po raz pierwszy nie wiedziałem co zrobić. Objąć ją, czy tak zostawić? Obiecałem, że nic nie zrobię bez jej zgody i chciałem dotrzymać słowa. Tylko lekko przykryłem nas kołdrą i wtulając się w nią delikatnie, przymknąłem oczy. Brakowało mi tego uczucia. Jeszcze raz spojrzałem na Angel, po czym zasnąłem.
_______________________________________________
Mam pewną informację, która może kogoś zainteresuje. Mianowicie chcę rzucić pisanie na większą skalę i pisać dla siebie. Widzę, jak powoli znika zainteresowanie moimi blogami, tym co piszę.
Na razie cały czas myślę, aby później nie żałować decyzji. Tak czy inaczej, to chyba tyle ode mnie.
Pozdrawiam.