- Dzień dobry. - Przysiadłam obok niego, odstawiając śniadanie na bok.
- O witam. - Zaśmiał się uroczo, mimo że chyba jeszcze nie do końca kontaktował. Pocałowałam go w policzek i weszłam pod cieplutką kołdrę. - Tak to ja mogę codziennie się budzić i witać z nowym dniem. Co my tutaj mamy?
- Mam nadzieję, że lubisz naleśniki. - Położyłam mu tackę na nogi, po czym podparłam głowę na ręce. Przyjemnie było oglądać zaspanego Steviego, po prostu sama słodycz.
- Uwielbiam, dziękuję. - Uśmiechnął się i zabrał za jedzenie. - Zjedz ze mną. - Podał mi talerzyk, chyba nie kontrolując drugiej ręki, którą wymachiwał mając na widelcu kawałek naleśnika. Jeszcze moment, a pościel nabrałaby ciekawych plamek po śniadaniu. Jedliśmy powoli, a ja spoglądałam co chwila na zadowolonego bruneta. Widok, bezcenny. Chyba jemu też zbrzydły szpitalne posiłki, które ze mną jadał podczas pobytu w szpitalu.
- Mm zapomniałabym! - Przeżułam resztki pancakesów i mogłam kontynuować. - Muszę dzisiaj lecieć do redakcji, dostarczyć artykuł i zdjęcia. - Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam do garderoby, w której na ziemi leżało kilka moich rzeczy. Chwyciłam za kwiecistą sukienkę i czarne botki, do których dobrałam ramoneskę w tym samym kolorze. Biegając w tę i nazad, ubierałam na siebie poszczególne części garderoby, za każdym razem spotykając się z rozbawionym spojrzeniem pana Tylera. O mały włos, a wydłubałabym sobie oko, malując rzęsy. Chyba byłam spóźniona.
- Podwieźć cię? - Zmierzył mnie cwaniackim wzrokiem, opierając się o futrynę drzwi od łazienki.
- Nie, dzięki. Wczoraj już zamówiłam taksówkę. Dobra, to ja już uciekam. Do zobaczenia później. - Cmoknęłam go przelotnie w policzek i zbiegłam na dół kierując się do drzwi wyjściowych.
- Jak wrócisz, to gdzieś cię porwę! - Usłyszałam na do widzenia i z uśmiechem na ustach wyszłam na zewnątrz. Podróż do budynku, w którym miałam okazję pracować minęła szybko i jak za mrugnięciem oka znalazłam się na miejscu. Ze zgromadzonym materiałem udałam się do Cameron, dziewczyny która montowała moje zdjęcia i artykuły. Podejrzanie znowu jej nie zastałam... Za to do gabinetu weszła szefowa, mierząc mnie zimnym wzrokiem, od którego niejedna osoba miałaby dreszcze.
- Panno Blue, musimy poważnie porozmawiać. - Usiadła w fotelu naprzeciwko mnie i ruchem ręki nakazała mi spocząć na fotelu. Nie wyglądało to za dobrze. Przecież ta kobieta zawsze mnie lubiła, a tu nagle taki ton, taka oschłość. - Chodzi o pani życie prywatne, które niestety zakłóca pracę redakcji. Doszły mnie słuchy, że spotyka się pani z wokalistą Aerosmith. - Rzuciła mi przed nos czasopismo, na którego okładce widniałam ja i Steven, kiedy opuszczaliśmy szpital. Wytrzeszczyłam oczy, nie mogąc w to uwierzyć. Niby spodziewałam się tego, a jednak był to szok. Przecież nikogo nie widziałam opuszczając szpital, żadnego paparazzi, a tu takie rzeczy. - Niestety to już koniec naszej współpracy, proszę zabrać swoje rzeczy i opuścić firmę. - Rzuciła ozięble i wyszła zostawiając mnie samą. Nie wiedziałam jak zareagować. Moja ukochana praca, wymarzone zajęcie! Miałam to teraz tak po prostu rzucić, przez swoje nowe znajomości. Zakuło mnie to w serce, jednak jeszcze bardziej zabolał fakt, kiedy pod zdjęciem zobaczyłam podpis Cameron. Nie wierzyłam własnym oczom. Dziewczyna, taka miła, zawsze uśmiechnięta, życzliwa... Sprzedała mnie do obcych gazet, wszystko pokomplikowała. Czemu jestem taka naiwna i wierzę tylko w dobre intencje ludzi?
~*~
Leżeliśmy na łóżku, starając się opanować śmiech, spowodowany dość dziwną sytuacją z Joe w roli głównej. Przez przypadek pomyliły mu się chyba numery i nie dając mi dojść do głosu, mruczał do słuchawki jak jakiś pieprzony dziwkarz. Dopiero po chwili zorientował się, że nie rozmawia z Billie, a ze mną i odłożył słuchawkę. Razem z Angel wybuchnęliśmy głośnym śmiechem, rzucając się na miękki materac.
- Steven, o boże. Pieprz mnie! - Krzyknęła, ciesząc się dalej. Co miałem zrobić? Jak jakiś pizduś pytać się, czy jest tego pewna? Chociaż przez chwilkę miałem w głowie taką refleksję, ale i tak od razu przeszedłem do sedna sprawy. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie jej nagła zmiana decyzji. Chociaż w sumie... Ta dziewczyna wszystko robi spontanicznie. Bez jakichkolwiek ceregieli podniosłem jej koszulkę do góry i przejechałem po brzuchu językiem, patrząc jak przy tym wygina ciało z sprężysty łuk. Uśmiechnąłem się do siebie, orientując się jak niewiele potrzeba, aby spowodować takie odruchy. W głowie miałem już plan. Dać jej coś, czego nie miały jej poprzedniczki. Steven Tyler wita panów kordialnie, a panie genitalnie i tego się trzymajmy. Angel była wyjątkowa, więc trzeba było zaserwować jej coś z najwyższej półki, tak aby zaczęła mówić w innych językach. Mogła przygotowywać się na prawdziwą przejażdżkę kolejką górską, bez zapinania pasów bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o te klocki, to wiem jak się dobrze zabawić bez trzymanki.
- Złotko, pokarzę ci rzeczy, których nie znajdziesz nawet w kamasutrze. - Zaśmiałem się cwaniacko. Wracał dziki Steven Tyler, rządny pięknego ciała kobiety, oj tak! A Angel była jak objawienie. Całowałem jej usta, kiedy ona zatapiała swe smukłe palce w moich włosach. Bez jakiegokolwiek przerywania tych pieszczot, ściągałem z niej poszczególne części garderoby. Zbyt długo miałem post, zbyt długo. To tak jakby dziecku nagle zabrano słodycze. To nie miało prawa przejść, NIE MIAŁO!
- Nie za gorąco panu w tylu łaszkach? - Zaśmiała się i wyrwała mi się z rąk, po czym usiadła mi na udach. Odpięła koszulę, która poleciała gdzieś w kąt pokoju, tak samo ja i spodnie. Wstałem, a ona wskoczyła mi na biodra. Wszystko działo się szybko, przesuwaliśmy się po ścianie w końcu trafiając do łazienki. O tak, zdecydowanie moje ulubione miejsce po sypialni. Jacuzzi wyglądało nadzwyczaj kusząco, wystarczyło tylko włączyć bąbelki i voila, wszystko jest gotowe. Moja królowa usiadła mi na nogach, a palcami jeździła po plecach, jednocześnie błądząc językiem gdzieś po szyi. Mój kompan był już gotowy do jakiejś większej akcji, kiedy w po pomieszczeniu rozszedł się nieco jakby zdołowany głos dochodzący z... no właśnie skąd?!
- Już wróciłam. - Otworzyłem oczy i zorientowałem się, że wcale nie jestem w tej pieprzonej jacuzzi z dziewczyną mojego życia, a w fotelu z kotem na kolanach! Zastanawiałem się tylko, czy to musiał być tylko sen?
- O to cudownie, zaraz porywam cię w pewne miejsce, które może ci się spodobać. - Wstałem z fotela i ruszyłem w jej kierunku. Właśnie ściągała buty, kiedy ujrzałem jej minę. - Coś się stało?
- Nie nic, nic. - Starała się uśmiechnąć.
- Przecież widzę. - Złapałem jej podbródek, tak aby podniosła na mnie wzrok. Było niedobrze, może dowiedziała się o wynikach?
- Właśnie straciłam pracę. - Pokiwała głową, śmiejąc się cicho, jakby nie dowierzając do końca w to co się wydarzyło. Szkoda mi się jej zrobiło, bo doskonale wiedziałem ile ta robota dla niej znaczyła. Kochała to robić, a tu nagle kazano jej to rzucić. Wszystko zaczęło się komplikować. Przypuszczalna choroba, brak pracy. To niesprawiedliwość! Tak dobra osoba nie powinna doświadczać takich złych rzeczy.
- Straciłaś pracę, ale dlaczego?
- Koleżanka mnie wkopała, ale nieważne. - Uśmiechnęła się słabo. - Mówiłeś o jakiejś niespodziance.- Podniosła do góry jedną brew, a ja od razu złapałem ją za rękę i wyszliśmy. Za wszelką cenę chciałem pomóc jej zapomnieć o problemach, aby znowu mogła się szczerze cieszyć z każdej chwili życia.
~*~
- Jesteśmy. - Rzucił radośnie, łapiąc mnie za rękę. Mimowolnie moje kąciki ust podniosły się do góry. Nawet kiedy było mi źle, nie mogłam nie odwzajemnić sympatii bruneta. - Zaraz dowiesz się co i jak. - Wyszliśmy z auta i zorientowałam się, że jesteśmy w stadninie koni. Wszystkie złe zdarzenia nagle uleciały, a zastąpił je zachwyt. Na widok pięknych koni, o mało co, a nie skakałabym jak małe dziecko. Lśniące grzywy, dumne galopowanie, ciche rżenie.
- Dzień dobry. - Podszedł do nas właściciel stadniny i przywitał się uprzejmie, ściskając nasze dłonie. - Zapraszam za mną, zaraz dobierzemy konie. Jeszcze pytanie, czy mieli państwo wcześniej jakiś kontakt z tymi zwierzętami?
- Tak, ja jeździłem kilka razy, a Angel jest w tym bardzo dobrze obcykana. - Puścił mi oczko.
- O to świetnie. W takim razie za mną. - Ruszyliśmy za staruszkiem, oglądając w międzyczasie te dostojne zwierzęta. Kiedy na nie spoglądałam, miałam wrażenie takiej wolności. Już trochę mi tego brakowało. Znowu chciałam poczuć wiatr we włosach, a w rękach skórzane lejce.
Po kilku minutach już byłam na piękności zwanej Claries. Śliczna czarna, dosyć młoda klacz o spokojnym uosobieniu. Pasowała idealnie. Kiedy słońce schodziło po niebie, chyląc się ku zachodowi, my pędziliśmy przed siebie, śmiejąc się jak dzieci. Od razu przypomniało mi się dzieciństwo, kiedy to jazda konna była moją pasją i regularnie oddawałam się tej przyjemności. To była jedna z tych chwil, która chciałabym aby trwała wiecznie. Takie życie byłoby naprawdę cudowne. Budzić się rano, nakarmić konie, później słuchać muzyki, grać, robić zdjęcia, jeździć, a wieczorem upijać się winem i rozmawiać do samego ranka. Oddać się sztuce i naturze. Tylko czy to nie byłoby za proste? Czasami mamy zapotrzebowanie na większą adrenalinę, trochę cierpienia, bólu, smutki, a następnie falę radości i euforii.
- Nad czym myślisz? - Steven w jednej chwili znalazł się bliżej mnie.
- Tak sobie... - Wzruszyłam ramionami, skupiając wzrok w jednym punkcie. - Nad marzeniami. Czy nie pięknie byłoby zamieszkać sobie tak na takim odludziu, mając przy sobie jedynie muzykę i zwierzęta?
- No coś w tym jest. - Zamyślił się na chwilę. - Ale zobacz, ile byś tak pociągnęła? To piękne, ale jak wszytko potrafi się znudzić. Wpadłabyś w rutynę. Przynajmniej tak mi się zdaje. Trzeba po równo dzielić uroki życia. Ryzykować, szaleć, aby później spokojnie wracać do normalności. Równowaga jest potrzebna każdemu z nas...
~*~
W dziwnej melancholii wróciliśmy do domu, jednak zadowoleni ze spędzonego razem dnia. Każda chwila spędzona razem wnosiła do tego uczucia coś więcej, coraz bardziej poznawaliśmy własne wnętrza. Dostrzegałem pewien sens, w tym co się stało. Może to i dziwne, ale potrzebowałem długiej przerwy, samotności, aby teraz cieszyć się z takiej osoby jak Angel. Kiedy poszła się kąpać, ja zaszyłem się w poddaszu. Lubiłem tam chodzić, aby pomyśleć, coś poukładać sobie w głowie, a czasami stworzyć coś twórczego. Intensywnie myślałem, starając się uporządkować ten bałagan w głowie. Nie miałem pojęcia na czym stoję, jednak serce mówiło mi że może być dobrze. Ten rozwód z Cyrindą, zamieszanie z Angie. Cholernie dużo się działo.
Przysiadłem na podłodze z notesem i długopisem w dłoni, spoglądając w okno. W głowie sam ułożył mi się pewien teks, jednak nie wiedziałem do końca jak go kontynuować.
"Don't know what I'm gonna do
About this feeling inside
Yes, it's true
Loneliness took me for a ride"
About this feeling inside
Yes, it's true
Loneliness took me for a ride"
Jeszcze raz zerknąłem na papier tekstem, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Rzuciłem świstek w kąt i oglądałem budzące się do nocnego życia Los Angeles.
- Steven... - Doszedł do mnie zmartwiony głos Angel. Nie za bardzo wiedziałem o co chodzi, bo przecież dopiero co była taka szczęśliwa. Zbiegłem na dół i jak burza wpadałem do pokojów. Jednak wielka willa, to niezbyt dobry pomysł, kiedy masz kogoś natychmiastowo znaleźć, eh.
- Co się stało? - Wszedłem do salonu i usiadłem obok nie na kanapie. Spojrzała na mnie ze łzami w oczach, podając mi kopertę. Był na niej adres szpitala, w którym leżała. - Czemu płaczesz, przecież jeszcze nawet nie otworzyłaś? - Otarłem spływającą po jej policzku łzę i uśmiechnąłem się lekko, mając nadzieję, że i ona to zrobi, jak to miała w zwyczaju.
- Boję się. - Wyszeptała, wtulając się we mnie mocniej.
- Hej, mała... Już dobrze, przecież nic się nie stało jeszcze. Jesteś ze mną. - Pogładziłem dłonią miękkie blond włosy. - Otwieramy? - Pokiwała twierdząco głową, a ja rozciąłem kopertę. Szybko czytaliśmy kolejne to zdania, aby dowiedzieć się najważniejszego. - Jesteś zdrowa! - Krzyknąłem, kończąc wiadomość. Ciężko było mi scharakteryzować radość, jaka ogarnęła moje wnętrze. Jakby z serca spadł taki niewidoczny kamień, o którego istnieniu jednak gdzieś tam wiedziałeś. - Mówiłem ci, mówiłem! - Poderwałem ją do góry, a ona oplotła nogi wokół moich bioder. Cieszyliśmy się jak nienormalni. - Dzisiaj to świętujemy! Dzwonię do Perrego i reszty!
___________________________
Przybywam z nowym i informuję, że uciekam na jakiś czas. Mam konkursy, na których mi zależy, dodatkowe zajęcia i tak dalej i tak dalej. Pozostaje mi jedynie nadzieja, że nie zapomnicie o mnie.
Wasza Chelle