-Jo, mam pytanko. Mogłabyś pożyczyć mi tą płytę gdzie wokalista śpiewa w jednej piosence o whisky? - Uśmiechnęłam się serdecznie, kiedy dziewczyna spoglądała na mnie z lekkim zdziwieniem.
- Dżem? Jasne, wchodź to ci pokażę parę innych zespołów. Zrobię jakąś herbatkę z prądem albo coś mocniejszego. - Puściła do mnie oczko. Od razu przystałam na propozycję, odstawiając jedynie do mieszkania kota, który już wyrywał mi się z rąk. Weszłam do jej fortecy. Już na samym wejściu przywitały mnie dźwięki jakiejś rockowej, polskiej kapeli. - Siadaj. - Poklepała koło siebie miejsce, gdzie bez zastanowienia posadziłam swój tyłek. Z zainteresowaniem przyglądałam się dużej paczce i płytom, które rozrzucone były po całej ławie. - Dzisiaj dostałam płyty od mamy. - Uśmiechnęła się, jednak w tej minie można było wykryć jeszcze smutek. Nie chciałam wnikać, o co chodzi.
- Udało jej się je wysłać? - Nie ukrywam, że byłam lekko zdziwiona. Prawie każdy wiedział, że do nas nie dochodzi nic ze wschodu.
- Na czarno. - Skrzywiła się lekko. - Wiesz, cholernie zależy mi na tych płytach. Chcę wiedzieć co dzieje się na rynku muzycznym w ojczyźnie, tym samym mając jeszcze więź z krajem, więc mama ryzykuje kombinując jak mi je przesłać. - Dotknęła album grupy "Lady Pank", podnosząc jednocześnie wzrok. - Posłuchasz ze mną?
-Pewnie. Mnie dwa razy nie musisz pytać, jeśli chodzi o muzykę. - Zaśmiałam się, podnosząc do góry obie ręce. Poczułam wtedy lekkie zawroty w głowie, jednak to zlekceważyłam, tłumacząc się miesiączką. Zamrugałam kilkakrotnie oczami i już było lepiej. Joan właśnie nastawiała jakąś płytę, którego wykonawcy kompletnie nie znałam. Z lekkim zniecierpliwieniem i ekscytacją czekałam na pierwsze dźwięki. Do uszu doleciało mi całkiem co innego, niż się spodziewałam. Nastrojowa piosenka, o nostalgicznym brzmieniu. Nie wiedziałam jaki był przekaz, jednak Jo słuchała tego ze łzami w oczach. Wczułam się w utwór i mną też zaczęły targać emocje, mimo że nie znałam polskiego. Spojrzałam jeszcze na okładkę krążka. "Stan Borys" - tak nazywał się artysta, który właśnie był w trakcie refrenu piosenki pod tytułem "Jaskółka uwięziona". Poczułam jak zamazuje mi się obraz i tracę równowagę, opadając na kanapę. To były ułamki sekundy. Wpadłam w jakiś trans, czy co? Przed oczami miałam mgłę, słyszałam jedynie głos serca i pulsowanie skroni, przez które przebijał się niewyraźny głos Joan. Nie miałam pojęcia co się działo. Powoli traciłam.kontakt z rzeczywistością. "Ja umieram?" - Tylko takie potrafiłam zadać sobie pytanie. Tępo patrzyłam się w Joan, szperającą mi po kieszeniach, a następnie biegnącą do telefonu. Potem już pustka, czerń, nicość.
~*~
Siedziałem sam w domu, przeglądając uważnie papiery rozwodowe, rozmyślając o przyszłości. Powoli wychodziłem na prostą. Byłem wolny od nałogu, jedynie na obserwacji, miałem się rozwieźć, nagrać nową płytę, zacząć nowy rozdział w życiu. W głowie siedziało mi wiele wizji, które jakby wyparowały wraz z głośnym dźwiękiem dzwoniącego telefonu. Podszedłem do stolika i pospiesznie podniosłem słuchawkę.
- Pan Steven? Nie wiem kim pan jest, ale Angel miała pana telefon zapisany na karteczce w kieszeni i dzwonię, bo ona zemdlała i nie mam pojęcia do kogo się zwrócić. Pogotowie już zawiadomiłam, jedzie do mojego mieszkania, której jest naprzeciwko drzwi Angel. - Mówiła spanikowana, niemal jednym tchem, a mi z każdym słowem robiło się coraz gorzej.
- Już jadę. - Rzuciłem telefonem i zerwałem się z miejsca. Ciężko było mi pozbierać myśli. Czułem strach, panikowałem. Miałem wrażenie, że tracę jedną z najważniejszych osób w moim obecnym życiu. Mknąłem przez ulice Los Angeles niczym wariat, chcą już być koło Angie. Ciężko było opisać stan w jakim byłem. Do oczu same cisnęły mi się łzy, kiedy zacząłem spekulować, co się dzieje. - Kurwa, zamknij się! - Skarciłem sam siebie, za te wszystkie negatywne myśli. Pewnie to nic poważnego, będzie dobrze. Musiałem pomagać sam sobie podczas tej męczącej drogi. Piętnaście minut trwało jakby w nieskończoność. Nareszcie dotarłem. Zostawiłem auto z kluczykami w cholerę i wbiegłem do mieszkania koleżanki Angel. Byli tam już ratownicy medyczni, którzy klęczeli nad nią, a obok leżały nosze. Chciałem się przez nich przebić, kiedy zobaczyłem jak wygląda blondynka. Zakuło mnie w sercu, chciałem jej pomóc, lecz wiedziałem że nie mogę. Wszystko trwało tak szybko. Zabrali ją na dół i zapakowali do karetki.
- Mogę z nią jechać? - Zapytałem jednego z ratowników. - A kim pan dla niej jest? - Zmierzył mnie podejrzliwie.
- Jej facetem. - Rzuciłem bez zastanowienia. Koleś wpuścił mnie do środka, a ja od razu usiadłem obok Angel. Bałem się, cholernie się bałem. Teraz uświadomiłem sobie jak bardzo mi na niej zależy i jak bardzo ją pokochałem. - Będzie dobrze. - Pocałowałem gładką dłoń blondynki, z trudem hamując łzy. Czułem się taki rozdzierany w środku, kuty w serce sztyletem. Najchętniej oddałbym jej wszystko, aby oprzytomniała i uśmiechnęła się do mnie radośnie.
- Bierzemy ją, szybko! - Do uszu dobiegły mi krzyki ratowników. Byliśmy pod szpitalem. Zabrali Angel, a ja nie za bardzo widziałem co się dzieje. Błądziłem gdzieś w najczarniejszych myślach, bijąc się jednocześnie z samym sobą. Biegałem po korytarzu oddziału, starając się czegokolwiek dowiedzieć.
- Ja pierdolę, niech mi ktoś coś w końcu powie! - Wydarłem się, skupiając na sobie wszystkie spojrzenia zaskoczonych ludzi. - Gdzie jest Angel Blue i co się z nią dzieje?!
- Spokojnie, proszę się uspokoić. - Podeszła odo mnie niska pielęgniarka, starając się usadzić mnie na krzesełku.
- Jak mam być kurwa spokojny, jak nie wiem co się dzieje?! - Załamał mi się głos, a kobieta obdarzyła mnie jedynie współczującym spojrzeniem. Osunąłem się po ścianie, głośno wypuszczając powietrze i przecierając oczy.
- Pan jest partnerem pani Blue? - Podszedł do mnie jeden z ratowników. Energicznie przytaknąłem, czekając na odpowiedź. - Nieoficjalnie mogę powiedzieć, że jest już dobrze. Pani Angel jest teraz bardzo osłabiona, ale wyjdzie z tego. - Odetchnąłem z ulgą, czując jak kamień spada mi z serca. Podziękowałem mężczyźnie i przy okazji zapytałem się, kiedy będę mógł zobaczyć swojego anioła. - O to proszę się pytać doktora Smith'a.
~*~
Zobaczyłam światło, niewyraźne zarysy białego jak śnieg pokoju. Słyszałam szum przerywany co chwila regularnym, rytmicznym pikaniem jakiegoś sprzętu. Coraz szerzej otwierałam powieki, starając się wyostrzyć obraz. W głowie siedziała mi pustka, prawie nic nie potrafiłam sobie przypomnieć. Zero konkretów, jedynie urywki, skrawki, kadry ucięte z tego kiepskiego filmu. Podciągnęłam się do góry na łokciach, przestawiając się na pozycję siedzącą, kiedy ktoś wszedł do sali, strasząc mnie tym samym jak duch.
- Angie, w końcu wstałaś. - To Steven wkroczył do pomieszczenia.
- Ile spałam? - Przetarłam jedną ręką oczy, a drugą przeczesałam włosy.
- Dwadzieścia sześć godzin. - Przysiadł tuż koło mnie. Od razu wtuliłam się w jego ramiona, chcąc poczuć to bezpieczeństwo, jakie mnie otaczało w takich właśnie chwilach. Steven pogładził mnie po plecach i pociągnął nosem. W tym momencie do pokoju wszedł lekarz, który postanowił nas rozdzielić.
- Przepraszam, ale muszę pana na chwilę wyprosić. Muszę przeprowadzić kilka badań.
- Wrócę, kiedy tylko będziesz wolna. - Pocałował mnie w policzek i wyszedł tyłem, nie spuszczając ze mnie smutnego wzroku. Czułam się... Tego nie można było opisać. Radość, a jednocześnie smutek i obawa. Nie potrafiłam panować nad swoimi myślami, które błądziły nie wiadomo gdzie.
-Ma pani świetnego partnera. - Lekarz przywołał mnie do świata żywych. - Siedział przy pani cały czas, te dwadzieścia sześć godzin. Strasznie się niepokoił, płakał czekając aż się pani obudzi. Musi panią strasznie kochać. - Wpatrywałam się w mężczyznę w białym fartuchu z kruczoczarnymi włosami jak w obcego. Troszkę zaskoczyły mnie jego słowa. Steven był ze mną cały ten czas? Kilka miesięcy temu wydawało się być surrealistyczne spotkanie go, a co dopiero obecność przy mnie w takiej sytuacji. Rozpłakałam się jak małe dziecko. Nie wiem dlaczego tak się stało. Chciałam jeszcze raz zobaczyć bruneta i wtulić się w jego ramiona. Potrzebowałam go z każdego dnia na dzień co raz bardziej. Uzależniałam się jak od narkotyku i chciałam więcej. Boże, to mnie przerastało. Balansowałam na cienkiej lince przyjaźni tuż nad przepaścią czegoś w rodzaju miłości. Musiałam objąć to myślami, ale nie mogłam. Miałam mętlik, od którego nie potrafiłam się uwolnić. Czarne nie było czarne, a białe - białe. Uroki dzieciństwa i okresu poniekąd wiecznego życia nastolatka uciekały w popłochu. Trzeba było samemu ocenić. Po raz pierwszy w życiu stałam przed poważnym wyborem. Moja pewność, przekonania, poglądy, wolność w podejmowaniu decyzji nagle się ulotniły. Chyba zaczynałam prawdziwie dorastać.
~*~
Kolejne dni mijały mi na przesiadywaniu w szpitalu razem z Angel z nosem w papierach rozwodowych. Coraz bardziej stresowało mnie to życie. Cyrinda nie dawała za wygraną, a stan zdrowia Angie tylko delikatnie się poprawiał. Lekarze mówili, że to nic takiego, a jednak nie pozwalali jej wyjść. Ona mimo to nie traciła swego ślicznego uśmiechu. Wprowadzała prawdziwe słońce do tego szpitala, chodząc po korytarzu, zaczepiając ludzi i opowiadając im przeróżne żarty. Mogłem patrzeć na to godzinami i zastanawiać się, jak tak można? Jesteś w szpitalu przykuty do łóżka, nie masz co robić, boisz się o zdrowie... Przecież tyle czynników jest przeciwnych jej radości. Większość ludzi już dawno by się załamała i pisała same czarne scenariusze.
- Steven, co sądzisz o urwaniu się stąd i pójściu do jakiejś knajpy? - Uśmiechnęła się do mnie, naciągając po samą szyję białą, szpitalną pościel. Już miałem ją zganić za ten pomysł, bo przecież musiała być w szpitalu, była osłabiona, ale przecież raz mogłem jej na to pozwolić.
- Możemy iść. Jestem głodny jak wilk.
- Widzę apetyt dopisuje. - Wyskoczyła z łóżka i poprawiła ten dziwaczny strój szpitalny. Nie znosiłem tych łaszek, źle się kojarzyły, jak całe to miejsce.
- O tak. Mam cholerny apetyt... - Zaśmiałem się w duchu. Miałem apetyt na nią, ale chyba nie wypadało tak z tym wyskakiwać w szpitalu. Tutaj ściany mają uszy, a babcia która jest w sali obok Angel wygląda na podejrzaną. Jak agentka FBI ukryta pod przykrywką schorowanej emerytki.
- To idziemy, tylko się przebiorę. Poczekaj już na zewnątrz jak chcesz. Możesz zostać, ale... - Już się rozkręcała, więc przymknąłem jej usta pocałunkiem. Angel oderwała się ode mnie z uśmiechem na ustach, szeroko otwierając te hipnotyzujące oczęta. Wiedziała jak uwieźć faceta, albo po prostu miała to już wrodzone, taki uwodzicielski charakter i zachowanie. Ta druga opcja wydaje się być bardziej prawdopodobna. Angie wszystko robiła z taką naturalnością, a jej zachowania i wypowiedzi nie były wymuszane. To najbardziej urzekało. - Czyli zostajesz? - Podniosła do góry jedną brew, po czym jakby nie zważając na moją obecność zrzuciła koszulkę. Po chwili obróciła się w moją stronę, przejeżdżając językiem po białych ząbkach. Grała ze mną na ostro, doprowadzając mnie do skraju wytrzymałości. To tak jak facet nie jedzący nic od kilku tygodni, zobaczyłby nagle wielkiego indyka. No błagam! Oczywiste było, że zadziałam. Tylko nie miało to tak wyjść jak zwykle. Nie chciałem, aby poczuła się w jakikolwiek sposób wykorzystana. To Angel miała większe pole manewru. Zbliżyła się jeszcze bardziej, po pewnym czasie wtulając się we mnie. Moje dłonie powędrowały od razu na jej plecy i jeździły po gładkiej skórze. Dreszcze pod opuszkami palców jeszcze chyba nigdy nie przynosiły tak dużej satysfakcji. Przenieśliśmy się pod ścianę, gdzie nie obyło się bez pocałunków i gdzie posunąłem się nieco dalej. Ręce jakby same powędrowały na jej piersi, które były... O matko.
Wszystko leciało tak szybko, chyba za szybko, bo Angie zauważając to zaprzestała pieszczot. - To co, idziemy? - Uśmiechnęła się szeroko, naciągając na siebie top z Deep Purple.
- Ta... Tak. - Wymamrotałem, wracając do siebie. Blondynka doprowadzała mnie powoli to urwiska. Nie miałem pojęcia, ile wytrzymam.
- Steven, co sądzisz o urwaniu się stąd i pójściu do jakiejś knajpy? - Uśmiechnęła się do mnie, naciągając po samą szyję białą, szpitalną pościel. Już miałem ją zganić za ten pomysł, bo przecież musiała być w szpitalu, była osłabiona, ale przecież raz mogłem jej na to pozwolić.
- Możemy iść. Jestem głodny jak wilk.
- Widzę apetyt dopisuje. - Wyskoczyła z łóżka i poprawiła ten dziwaczny strój szpitalny. Nie znosiłem tych łaszek, źle się kojarzyły, jak całe to miejsce.
- O tak. Mam cholerny apetyt... - Zaśmiałem się w duchu. Miałem apetyt na nią, ale chyba nie wypadało tak z tym wyskakiwać w szpitalu. Tutaj ściany mają uszy, a babcia która jest w sali obok Angel wygląda na podejrzaną. Jak agentka FBI ukryta pod przykrywką schorowanej emerytki.
- To idziemy, tylko się przebiorę. Poczekaj już na zewnątrz jak chcesz. Możesz zostać, ale... - Już się rozkręcała, więc przymknąłem jej usta pocałunkiem. Angel oderwała się ode mnie z uśmiechem na ustach, szeroko otwierając te hipnotyzujące oczęta. Wiedziała jak uwieźć faceta, albo po prostu miała to już wrodzone, taki uwodzicielski charakter i zachowanie. Ta druga opcja wydaje się być bardziej prawdopodobna. Angie wszystko robiła z taką naturalnością, a jej zachowania i wypowiedzi nie były wymuszane. To najbardziej urzekało. - Czyli zostajesz? - Podniosła do góry jedną brew, po czym jakby nie zważając na moją obecność zrzuciła koszulkę. Po chwili obróciła się w moją stronę, przejeżdżając językiem po białych ząbkach. Grała ze mną na ostro, doprowadzając mnie do skraju wytrzymałości. To tak jak facet nie jedzący nic od kilku tygodni, zobaczyłby nagle wielkiego indyka. No błagam! Oczywiste było, że zadziałam. Tylko nie miało to tak wyjść jak zwykle. Nie chciałem, aby poczuła się w jakikolwiek sposób wykorzystana. To Angel miała większe pole manewru. Zbliżyła się jeszcze bardziej, po pewnym czasie wtulając się we mnie. Moje dłonie powędrowały od razu na jej plecy i jeździły po gładkiej skórze. Dreszcze pod opuszkami palców jeszcze chyba nigdy nie przynosiły tak dużej satysfakcji. Przenieśliśmy się pod ścianę, gdzie nie obyło się bez pocałunków i gdzie posunąłem się nieco dalej. Ręce jakby same powędrowały na jej piersi, które były... O matko.
Wszystko leciało tak szybko, chyba za szybko, bo Angie zauważając to zaprzestała pieszczot. - To co, idziemy? - Uśmiechnęła się szeroko, naciągając na siebie top z Deep Purple.
- Ta... Tak. - Wymamrotałem, wracając do siebie. Blondynka doprowadzała mnie powoli to urwiska. Nie miałem pojęcia, ile wytrzymam.
______________________________
Taaadaaa! Udało mi się Was zaskoczyć? Mam nadzieję.
Proszę o komentarze, które dodają mi mnóstwo motywacji do dalszego klikania w klawiaturę.
Love,
Chelle
PS Zapraszam do zakładki "BOHATEROWIE"