sobota, 11 października 2014

VIII. Czarna jaskółka, siostra burzy.

Wracając ze spaceru z Aresem spotkałam Joan niosącą całkiem sporą paczkę. Przywitałam się z nią serdecznie i już miałam zniknąć za drzwiami mieszkania, kiedy przypomniała mi się ta kapela, której nie znałam, a bardzo  chciałam poznać.
-Jo, mam pytanko. Mogłabyś pożyczyć mi tą płytę gdzie wokalista śpiewa w jednej piosence o whisky? - Uśmiechnęłam się serdecznie, kiedy dziewczyna spoglądała na mnie z lekkim zdziwieniem.
- Dżem? Jasne, wchodź to ci pokażę parę innych zespołów. Zrobię jakąś herbatkę z prądem albo coś mocniejszego. - Puściła do mnie oczko. Od razu przystałam na propozycję, odstawiając jedynie do mieszkania kota, który już wyrywał mi się z rąk. Weszłam do jej fortecy. Już na samym wejściu przywitały mnie dźwięki jakiejś rockowej, polskiej kapeli. - Siadaj. - Poklepała koło siebie miejsce, gdzie bez zastanowienia posadziłam swój tyłek. Z zainteresowaniem przyglądałam się dużej paczce i płytom, które rozrzucone były po całej ławie. - Dzisiaj dostałam płyty od mamy. - Uśmiechnęła się, jednak w tej minie można było wykryć jeszcze smutek. Nie chciałam wnikać, o co chodzi.
- Udało jej się je wysłać? - Nie ukrywam, że byłam lekko zdziwiona. Prawie każdy wiedział, że do nas nie dochodzi nic ze wschodu.
- Na czarno. - Skrzywiła się lekko. - Wiesz, cholernie zależy mi na tych płytach. Chcę wiedzieć co dzieje się na rynku muzycznym w ojczyźnie, tym samym mając jeszcze więź z krajem, więc mama ryzykuje kombinując jak mi je przesłać. - Dotknęła album grupy "Lady Pank", podnosząc jednocześnie wzrok. - Posłuchasz ze mną? 
-Pewnie. Mnie dwa razy nie musisz pytać, jeśli chodzi o muzykę. - Zaśmiałam się, podnosząc do góry obie ręce. Poczułam wtedy lekkie zawroty w głowie, jednak to zlekceważyłam, tłumacząc się miesiączką. Zamrugałam kilkakrotnie oczami i już było lepiej. Joan właśnie nastawiała jakąś płytę, którego wykonawcy kompletnie nie znałam. Z lekkim zniecierpliwieniem i ekscytacją czekałam na pierwsze dźwięki. Do uszu doleciało mi całkiem co innego, niż się spodziewałam. Nastrojowa piosenka, o nostalgicznym brzmieniu. Nie wiedziałam jaki był przekaz, jednak Jo słuchała tego ze łzami w oczach. Wczułam się w utwór i mną też zaczęły targać emocje, mimo że nie znałam polskiego. Spojrzałam jeszcze na okładkę krążka. "Stan Borys" - tak nazywał się artysta, który właśnie był w trakcie refrenu piosenki pod tytułem "Jaskółka uwięziona". Poczułam jak zamazuje mi się obraz i tracę równowagę, opadając na kanapę. To były ułamki sekundy. Wpadłam w jakiś trans, czy co? Przed oczami miałam mgłę, słyszałam jedynie głos serca i pulsowanie skroni, przez które przebijał się niewyraźny głos Joan. Nie miałam pojęcia co się działo. Powoli traciłam.kontakt z rzeczywistością. "Ja umieram?" - Tylko takie potrafiłam zadać sobie pytanie. Tępo patrzyłam się w Joan, szperającą mi po kieszeniach, a następnie biegnącą do telefonu. Potem już pustka, czerń, nicość.

~*~

Siedziałem sam w domu, przeglądając uważnie papiery rozwodowe, rozmyślając o przyszłości. Powoli wychodziłem na prostą. Byłem wolny od nałogu, jedynie na obserwacji, miałem się rozwieźć, nagrać nową płytę, zacząć nowy rozdział w życiu. W głowie siedziało mi wiele wizji, które jakby wyparowały wraz z głośnym dźwiękiem dzwoniącego telefonu. Podszedłem do stolika i pospiesznie podniosłem słuchawkę. 
- Pan Steven? Nie wiem kim pan jest, ale Angel miała pana telefon zapisany na karteczce w kieszeni i dzwonię, bo ona zemdlała i nie mam pojęcia do kogo się zwrócić. Pogotowie już zawiadomiłam, jedzie do mojego mieszkania, której jest naprzeciwko drzwi Angel. - Mówiła spanikowana, niemal jednym tchem, a mi z każdym słowem robiło się coraz gorzej. 
- Już jadę. - Rzuciłem telefonem i zerwałem się z miejsca. Ciężko było mi pozbierać myśli. Czułem strach, panikowałem. Miałem wrażenie, że tracę jedną z najważniejszych osób w moim obecnym życiu. Mknąłem przez ulice Los Angeles niczym wariat, chcą już być koło Angie. Ciężko było opisać stan w jakim byłem. Do oczu same cisnęły mi się łzy, kiedy zacząłem spekulować, co się dzieje. - Kurwa, zamknij się! - Skarciłem sam siebie, za te wszystkie negatywne myśli. Pewnie to nic poważnego, będzie dobrze. Musiałem pomagać sam sobie podczas tej męczącej drogi. Piętnaście minut trwało jakby w nieskończoność. Nareszcie dotarłem. Zostawiłem auto z kluczykami w cholerę i wbiegłem do mieszkania koleżanki Angel. Byli tam już ratownicy medyczni, którzy klęczeli nad nią, a obok leżały nosze. Chciałem się przez nich przebić, kiedy zobaczyłem jak wygląda blondynka. Zakuło mnie w sercu, chciałem jej pomóc, lecz wiedziałem że nie mogę. Wszystko trwało tak szybko. Zabrali ją na dół i zapakowali do karetki. 
- Mogę z nią jechać? - Zapytałem jednego z ratowników. - A kim pan dla niej jest? - Zmierzył mnie podejrzliwie. 
- Jej facetem. - Rzuciłem bez zastanowienia. Koleś wpuścił mnie do środka, a ja od razu usiadłem obok Angel. Bałem się, cholernie się bałem. Teraz uświadomiłem sobie jak bardzo mi na niej zależy i jak bardzo ją pokochałem. - Będzie dobrze. - Pocałowałem gładką dłoń blondynki, z trudem hamując łzy. Czułem się taki rozdzierany w środku, kuty w serce sztyletem. Najchętniej oddałbym jej wszystko, aby oprzytomniała i uśmiechnęła się do mnie radośnie. 
- Bierzemy ją, szybko! - Do uszu dobiegły mi krzyki ratowników. Byliśmy pod szpitalem. Zabrali Angel, a ja nie za bardzo widziałem co się dzieje. Błądziłem gdzieś w najczarniejszych myślach, bijąc się jednocześnie z samym sobą. Biegałem po korytarzu oddziału, starając się czegokolwiek dowiedzieć. 
- Ja pierdolę, niech mi ktoś coś w końcu powie! - Wydarłem się, skupiając na sobie wszystkie spojrzenia zaskoczonych ludzi. - Gdzie jest Angel Blue i co się z nią dzieje?! 
- Spokojnie, proszę się uspokoić. - Podeszła odo mnie niska pielęgniarka, starając się usadzić mnie na krzesełku. 
- Jak mam być kurwa spokojny, jak nie wiem co się dzieje?! - Załamał mi się głos, a kobieta obdarzyła mnie jedynie współczującym spojrzeniem. Osunąłem się po ścianie, głośno wypuszczając powietrze i przecierając oczy.
- Pan jest partnerem pani Blue? - Podszedł do mnie jeden z ratowników. Energicznie przytaknąłem, czekając na odpowiedź. - Nieoficjalnie mogę powiedzieć, że jest już dobrze. Pani Angel jest teraz bardzo osłabiona, ale wyjdzie z tego. - Odetchnąłem z ulgą, czując jak kamień spada mi z serca. Podziękowałem mężczyźnie i przy okazji zapytałem się, kiedy będę mógł zobaczyć swojego anioła. - O to proszę się pytać doktora Smith'a.

~*~

Zobaczyłam światło, niewyraźne zarysy białego jak śnieg pokoju. Słyszałam szum przerywany co chwila regularnym, rytmicznym pikaniem jakiegoś sprzętu. Coraz szerzej otwierałam powieki, starając się wyostrzyć obraz. W głowie siedziała mi pustka, prawie nic nie potrafiłam sobie przypomnieć. Zero konkretów, jedynie urywki, skrawki, kadry ucięte z tego kiepskiego filmu. Podciągnęłam się do góry na łokciach, przestawiając się na pozycję siedzącą, kiedy ktoś wszedł do sali, strasząc mnie tym samym jak duch. 
- Angie, w końcu wstałaś. - To Steven wkroczył do pomieszczenia.
- Ile spałam? - Przetarłam jedną ręką oczy, a drugą przeczesałam włosy. 
- Dwadzieścia sześć godzin. - Przysiadł tuż koło mnie. Od razu wtuliłam się w jego ramiona, chcąc poczuć to bezpieczeństwo, jakie mnie otaczało w takich właśnie chwilach. Steven pogładził mnie po plecach i pociągnął nosem. W tym momencie do pokoju wszedł lekarz, który postanowił nas rozdzielić.
- Przepraszam, ale muszę pana na chwilę wyprosić. Muszę przeprowadzić kilka badań.
- Wrócę, kiedy tylko będziesz wolna. - Pocałował mnie w policzek i wyszedł tyłem, nie spuszczając ze mnie smutnego wzroku. Czułam się... Tego nie można było opisać. Radość, a jednocześnie smutek i obawa. Nie potrafiłam panować nad swoimi myślami, które błądziły nie wiadomo gdzie.
-Ma pani świetnego partnera. - Lekarz przywołał mnie do świata żywych. - Siedział przy pani cały czas, te dwadzieścia sześć godzin. Strasznie się niepokoił, płakał czekając aż się pani obudzi. Musi panią strasznie kochać. - Wpatrywałam się w mężczyznę w białym fartuchu z kruczoczarnymi włosami jak w obcego. Troszkę zaskoczyły mnie jego słowa. Steven był ze mną cały ten czas? Kilka miesięcy temu wydawało się być surrealistyczne spotkanie go, a co dopiero obecność przy mnie w takiej sytuacji. Rozpłakałam się jak małe dziecko. Nie wiem dlaczego tak się stało. Chciałam jeszcze raz zobaczyć bruneta i wtulić się w jego ramiona. Potrzebowałam go z każdego dnia na dzień co raz bardziej. Uzależniałam się jak od narkotyku i chciałam więcej. Boże, to mnie przerastało. Balansowałam na cienkiej lince przyjaźni tuż nad przepaścią czegoś w rodzaju miłości. Musiałam objąć to myślami, ale nie mogłam. Miałam mętlik, od którego nie potrafiłam się uwolnić. Czarne nie było czarne, a białe - białe. Uroki dzieciństwa i okresu poniekąd wiecznego życia nastolatka uciekały w popłochu. Trzeba było samemu ocenić. Po raz pierwszy w życiu stałam przed poważnym wyborem. Moja pewność, przekonania, poglądy, wolność w podejmowaniu decyzji nagle się ulotniły. Chyba zaczynałam prawdziwie dorastać.

~*~

Kolejne dni mijały mi na przesiadywaniu w szpitalu razem z Angel z nosem w papierach rozwodowych. Coraz bardziej stresowało mnie to życie. Cyrinda nie dawała za wygraną, a stan zdrowia Angie tylko delikatnie się poprawiał. Lekarze mówili, że to nic takiego, a jednak nie pozwalali jej wyjść. Ona mimo to nie traciła swego ślicznego uśmiechu. Wprowadzała prawdziwe słońce do tego szpitala, chodząc po korytarzu, zaczepiając ludzi i opowiadając im przeróżne żarty. Mogłem patrzeć na to godzinami i zastanawiać się, jak tak można? Jesteś w szpitalu przykuty do łóżka, nie masz co robić, boisz się o zdrowie... Przecież tyle czynników jest przeciwnych jej radości. Większość ludzi już dawno by się załamała i pisała same czarne scenariusze.
- Steven, co sądzisz o urwaniu się stąd i pójściu do jakiejś knajpy? - Uśmiechnęła się do mnie, naciągając po samą szyję białą, szpitalną pościel. Już miałem ją zganić za ten pomysł, bo przecież musiała być w szpitalu, była osłabiona, ale przecież raz mogłem jej na to pozwolić.
- Możemy iść. Jestem głodny jak wilk.
- Widzę apetyt dopisuje. - Wyskoczyła z łóżka i poprawiła ten dziwaczny strój szpitalny. Nie znosiłem tych łaszek, źle się kojarzyły, jak całe to miejsce.
- O tak. Mam cholerny apetyt... - Zaśmiałem się w duchu. Miałem apetyt na nią, ale chyba nie wypadało tak z tym wyskakiwać w szpitalu. Tutaj ściany mają uszy, a babcia która jest w sali obok Angel wygląda na podejrzaną. Jak agentka FBI ukryta pod przykrywką schorowanej emerytki.
- To idziemy, tylko się przebiorę. Poczekaj już na zewnątrz jak chcesz. Możesz zostać, ale... - Już się rozkręcała, więc przymknąłem jej usta pocałunkiem. Angel oderwała się ode mnie z uśmiechem na ustach, szeroko otwierając te hipnotyzujące oczęta. Wiedziała jak uwieźć faceta, albo po prostu miała to już wrodzone, taki uwodzicielski charakter i zachowanie. Ta druga opcja wydaje się być bardziej prawdopodobna. Angie wszystko robiła z taką naturalnością, a jej zachowania i wypowiedzi nie były wymuszane. To najbardziej urzekało. - Czyli zostajesz? - Podniosła do góry jedną brew, po czym jakby nie zważając na moją obecność zrzuciła koszulkę. Po chwili obróciła się w moją stronę, przejeżdżając językiem po białych ząbkach. Grała ze mną na ostro, doprowadzając mnie do skraju wytrzymałości. To tak jak facet nie jedzący nic od kilku tygodni, zobaczyłby nagle wielkiego indyka. No błagam! Oczywiste było, że zadziałam. Tylko nie miało to tak wyjść jak zwykle. Nie chciałem, aby poczuła się w jakikolwiek sposób wykorzystana. To Angel miała większe pole manewru. Zbliżyła się jeszcze bardziej, po pewnym czasie wtulając się we mnie. Moje dłonie powędrowały od razu na jej plecy i jeździły po gładkiej skórze. Dreszcze pod opuszkami palców jeszcze chyba nigdy nie przynosiły tak dużej satysfakcji. Przenieśliśmy się pod ścianę, gdzie nie obyło się bez pocałunków i gdzie posunąłem się nieco dalej. Ręce jakby same powędrowały na jej piersi, które były... O matko.
Wszystko leciało tak szybko, chyba za szybko, bo Angie zauważając to zaprzestała pieszczot. - To co, idziemy? - Uśmiechnęła się szeroko, naciągając na siebie top z Deep Purple.
- Ta... Tak. - Wymamrotałem, wracając do siebie. Blondynka doprowadzała mnie powoli to urwiska. Nie miałem pojęcia, ile wytrzymam. 

______________________________

Taaadaaa! Udało mi się Was zaskoczyć? Mam nadzieję. 
Proszę o komentarze, które dodają mi mnóstwo motywacji do dalszego klikania w klawiaturę. 

Love,
Chelle

PS Zapraszam do zakładki "BOHATEROWIE"

niedziela, 5 października 2014

VII. Celibat, kosmici i ulubione czasopismo Joe.

Minął tydzień. Pieprzony tydzień, który przesiedziałem w ośrodku, starając się rzucić wszelkie gówna, jakie pakowałem w siebie przez tyle lat. Kiedy rano wstawałem i spoglądałem w lustro, wydawało mi się, że jestem facetem po sześćdziesiątce z wypisaną na czole rychłą śmiercią. Blada twarz, wory pod oczami, zarost, którego nie miałem siły okiełznać, przekrwione gały, oklapnięte włosy. Patrzenie na siebie było torturą. A do tego wszystkiego dochodziła jedna myśl: "Sam się w to wpakowałeś". Ze mną jednak nie było tak źle, kiedy spojrzeć okiem na Perry'ego. Ten wyglądał jak chodzący zombie, żyjący trup i cholera wie co jeszcze. Oboje przeżywaliśmy piekło, w które kilkanaście lat temu wleźliśmy. Każdego poranka widziałem jak Joe wymiotuje, wije się na łóżku, trzęsą mu się dłonie. Ze mną było prawie to samo, no może trochę lepiej, łagodniej.  Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, że nałóg zaszedł aż tak daleko. Musieliśmy sobie z tym poradzić. Bliźniak dla Billie, a ja... a ja dla dzieci i Angel. Nie chciałem, aby widywała mnie naćpanego. Teraz również nie chciałem się z nią spotykać, ze względu na wygląd i stan w jakim się znajdowałem. Musiałem pocieszać się rozmowami telefonicznymi, które czasami trwały po kilka godzin. Zadziwiające było jak potrafiłem z nią konwersować, nie myśląc tylko o jednym. Byłem normalny... Chociaż nie, normalnie to jestem chujem, byłem inną, lepszą częścią siebie, która na kilka lat gdzieś uciekła i dopiero teraz powoli, malutkimi krokami powracała. Tak mi się przynajmniej zdawało. Ta dziewczyna nieświadomie mnie zmieniała, a ja sam nie wiedziałem czemu tak się dzieje. Kiedy cofnąć się na kilka lat... ba! Na kilka miesięcy wstecz, byłem bezwstydnym dupkiem. Zdradzałem żonę, rujnowałem nasz związek, pieprzyłem każdą napotkaną fankę, którą po zaspokojeniu własnych potrzeb wywalałem z garderoby, nie miałem czasu dla dzieci, niszczyłem wszystko i wszystkich.  Kiedy o tym myślałem, każda minuta zbliżała mnie do jeszcze większego zmieszania własnej osoby z gównem. Zapominałem dopiero wtedy, kiedy rozmawiałem z Angie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenosiłem się do lepszego świata, pełnego ciepłych promieni słońca. Tak działała na mnie śliczna blondynka. Owinęła mnie wokół małego palca. Wystarczyło, aby zaśmiała się do słuchawki, a mi już było lepiej. Nie musiała tak naprawdę nic robić, aby mnie zadowolić. Potrzebowałem jej towarzystwa, no w tym przypadku głosu. Ciągle dziwił mnie jeden fakt, co sprawiało, że do tej pory jej nie wykorzystałem. Przecież za pierwszym spotkaniem w sklepie miałem takie myśli. Aż głupio się przyznawać, co chodziło mi po głowie. Zastanawiałem się jakie ma cycki, jaką nosi bieliznę... Boże. Po drodze do domu oczywiście też oglądałem się za morzem lasek, wiedząc, że każda na jedno skinienie jest moja. Traktowałem ludzi jak materialne zabawki, którymi można się zabawić i kiedy się znudzą, zostawić. Musiałem coś z tym zrobić, zmienić nastawienie. Nabrać jakiegoś szacunku do świata. Teraz tylko pozostawało szukać na to recepty. Czułem, że będzie ciężko, bo charakteru, nawyków nie da się zmienić z dnia na dzień, ale może warto jest spróbować.
- Steven, my umieramy? - Usłyszałem z drugiego końca pokoju.
- Chyba nie, chociaż... Kurwa nie wiem. - Złapałem kosmyk włosów i zacząłem się nim bawić, nie mając innego zajęcia. Ośrodek był jak luksusowe więzienie, w którym mogłeś rzeczywiście umrzeć, ale z nudów. Codziennie tylko posiłki, jakieś idiotyczne rozmowy z masą ludzi, spanie. I tak non-stop.
- Ej, zobacz co znalazłem. - Przywlókł się do mnie na łóżko i na poduszkę rzucił nowiutkiego Playboy'a. Nie znałem modelki, która świeciła na nim cyckami, ale wyglądała całkiem dobrze. Znowu wróciły mi do głowy pewne myśli. - Tak w ogóle, to kiedy ty ostatnio zmacałeś jakąś laskę?
- Joe, ty to jednak zawsze miałeś w sobie ten takt. - Westchnąłem sarkastycznie, przewracając się na plecy. Wgapiając się w śnieżnobiały sufit zastanawiałem się nad odpowiedzią. - Chyba... chyba z trzy tygodnie. - Wytrzeszczyłem oczy, dziwiąc się samego siebie. Tyle wytrzymałem?! Coś jest nie tak.
- No to nieźle ci powiem. Chyba wypadasz z gry kolego. - Zaśmiał się cicho, jednak po chwili skrzywił się i masował skronie opuszkami palców. - To pewnie Angel, co? Nie obraź się, ale jakbym jej nie znał, to już dawno stwierdziłbym, że przeleciałeś ją parę razy. Wiesz, hipiska, to od razu kojarzy się z panną o lekkich obyczajach. - Miałem ochotę walnąć go za to po pysku, jednak nie zrobiłem tego z prostej przyczyny: brak jakichkolwiek sił.
-Zamknij się Perry, po pieprzysz głupoty. - Przejechałem dłonią po twarzy, nie zwracając na bliźniaka już większej uwagi.
- Pieprzyłbym najlepiej jakąś laskę, ale chyba to nie możliwe. - Mruknął. - Kurwa, mamy tu jakiś jebany celibat, czy co do cholery?! Niedługo nas w habity wcisną i do klasztorów powysyłają, abyśmy za organistów robili. Ja chcę do Billie. - Słuchałem tego bełkotu, krzywiąc się po każdym słowie. On będąc czysty chyba gadał gorsze głupoty, niż wtedy, kiedy był na odlocie. Jak nie zgłupiejemy do końca odwyku, to będzie cud...

~*~

Siedziałam w sklepie Emily, starając się napisać jakiś ciekawy artykuł, jednak w głowie miałam pustkę, co było dosyć niekomfortowe w mojej sytuacji. Materiał musiał być dostarczony do piętnastej, a zegar już pokazywał dwunastą. Intensywnie myślałam, jednak ktoś za wszelką cenę starał się mi to utrudniać. Marley co chwila się uśmiechał, brzdąkając na gitarze mieszankę wszystkich utworów, które właśnie wpadały jej do głowy.
-Nie wiem do cholery o czym napisać. - Burknęłam, wpatrując się w czystą jeszcze kartkę, przygryzając długopis.
- To aż dziwne, bo ty zawsze masz w głowie jakieś pomysły, ciekawe tematy. - Spojrzałam na nią, kiedy właśnie pękła struna. Mimowolnie zaczęłam się śmiać, widząc jej wystraszoną minę. Jakby nie wiedziała co się stało, biedna, bezbronna Emily.
- Już wiem, Marley kocham cię! Jesteś mistrzem, moją muzą! - Wycałowałam ją i uciekłam na zaplecze. Za sobą słyszałam tylko znudzone "Tak, jestem cudna, boska i te sprawy. Wiem." Ponownie się zaśmiałam i zamknęłam drzwi. W głowie miałam już zarys felietonu, który miał mieć prosty przekaz, a mianowicie "Korzystaj z życia, póki możesz, bo życie jest cholernie kruche". Tak, to było bardzo w moim stylu, dlatego praca poszła całkiem szybko. Kiedy spojrzałam na zegarek, wskazywał czternastą, więc akurat. Jeszcze tylko przeczytałam tekst i naniosłam kilka niewielkich poprawek. Mogłam ruszać do redakcji. Byłam zadowolona z tego co napisałam, ukryte hasło zamieszczone w felietonie było chyba jednym z moich ulubionych, jakimi starałam się kierować w życiu.
- Już idziesz? - Usłyszałam za sobą zdziwiony głos Emily, o której prawie z tego wszystkiego zapomniałam. - Tak, już uciekam. Jutro zadzwonię. - Cmoknęłam ją w policzek i pospiesznym krokiem opuściłam sklep. Dumnie krocząc po zalanych słonecznym żarem ulicach, kierowałam się w stronę jednego z pobliskich wieżowców, podgwizdując co chwila melodie ukochanych piosenek.  W wyśmienitym humorze dotarłam na odpowiednie piętro budynku, w którym zajmowano się prasą. Wzrokiem szukałam dziewczyny, zajmującej się montowaniem mojej skromnej rubryczki. Niestety nigdzie jej nie znalazłam, więc zmuszona byłam odłożyć kartkę na jej idealnie wysprzątane biurko. Już miałam wychodzić, kiedy w oczy rzucił mi się artykuł o Aerosmith, a bardziej o toksycznych bliźniakach. Wyciągnęłam gazetę z plastikowego pojemnika i wychodząc zaczęłam czytać. Pisano o kryzysie w związku Stevena, uzależnieniu jego i Joe od różnych środków psychoaktywnych oraz o odwyku. Kiedy przeglądałam artykuł, jakoś nie miałam wypieków na twarzy, zwykły szmatławiec, w którym było więcej bajek, niż prawdy. Odłożyłam go na miejsce i postanowiłam wrócić do domu, skąd mogłabym zadzwonić do Stevena. Już kilka minut pod dotarciu do mieszkania dorwałam się do słuchawki i czekałam na głos bruneta. Odebrał za piątym sygnałem i powitał mnie swym zachrypniętym "halo?".
- Cześć Steve. - Powiedziałam cicho, lekko przygryzając przy tym wargi. Odkąd go nie widziałam, zaczęłam zachowywać się jak nastolatka bujająca myślami gdzieś daleko w chmurach. Ciężko było się przed samą sobą przyznać, ale cholernie za nim tęskniłam. Niby znaliśmy się niedługi okres czasu, a ja już nie pamiętałam jak wyglądał mój świat bez Stevena. Był jednym z moich najlepszych przyjaciół tuż obok Marley'a i Adama. Kiedy nie mogłam go zobaczyć przez trzy tygodnie, po prostu czułam się jakaś taka pusta w środku. Czegoś podświadomie mi brakowało i wiedziałam co to było, a raczej kto.
-Hej maleńka. - Odpowiedział mi radosny głos, z czego wywnioskowałam, że pan Tyler ma dla mnie jakieś dobre wieści. - Mam dla ciebie całkiem, tak mi się przynajmniej zdaje, atrakcyjną propozycję. - Nie myliłam się. - Dzisiaj dostałem przepustkę dla jednej osoby i tak sobie pomyślałem, że może chciałabyś mnie odwiedzić w tym pięciogwiazdkowym, ekskluzywnym hotelu. - Ostatnie słowa wypowiedział z wyraźnym sarkazmem.
- Ee, no jasne. W sumie to i tak już siedzę w domu. Tylko się ubiorę i jadę.
-A jesteś rozebrana? - Ekscytacja w jego głosie była powalająca. Cicho parsknęłam śmiechem. - Wybacz, chyba za długo siedzę z Perrym. No nic, wpadaj szybko. - Odłożyłam słuchawkę, ówcześnie rzucając radosne "pa". 

~*~
Minęło sporo czasu, odkąd widziałem się ostatnio z Angel. Miałem wrażenie, jakby minęło kilkanaście miesięcy, dłużących się w nieskończoność. Cholernie cieszyłem się ze spotkania z nią. Sam siebie nie poznawałem, zależało mi na kobiecie, jak jeszcze nigdy. Wydawała się być idealna. Inna, z własnym spojrzeniem na świat, wrażliwa, szalona a zarazem rozsądna. Nie mogłem się doczekać, kiedy przekroczy bramy ośrodka. Czekałem na zewnątrz oparty o ścianę, wypatrując szczupłej sylwetki i długich blond włosów oraz tego charakterystycznego uśmiechu, goszczącego na jej twarzy prawie zawsze. Kiedy tylko pokazała się na horyzoncie, energicznie ruszyłem w jej kierunku, starając się nie biec. Ciężko jest opisać uczucie, jakie gościło wtedy w moim sercu. Po prostu chciałem jednego, mieć ją już w ramionach. Z każdą sekundą moje serce coraz szybciej, a mózg nie potrafił do końca pojąć tego zachowania.
- Steven. - Wypowiedziała moje imię, jakby z lekką ulgą i mocno wtuliła się w moją klatkę piersiową. Mocnej przyciągnąłem ją do siebie, zaciągając się jej zapachem i zatapiając twarz w miękkich blond włosach.
-Tęskniłem. - Wyszeptałem, kiedy w dalszym ciągu trwaliśmy jednej pozycji.
- Ja też. Cały czas zastanawiałam się, jak się trzymasz. - Uśmiechnęła się delikatnie, podnosząc na mnie wzrok.
- Jak widać, jeszcze żyję. Joe zresztą też. Jak chcesz, to możemy do niego zajść.
- Jasne. - Odpowiedziała radośnie, łapiąc mnie za rękę, jakby bezdźwięcznie wypowiadając w ten sposób słowo "prowadź".
Perry'ego zastaliśmy czytającego jakiś artykuł w Playboy'u, którego od razu odstawił, kiedy tylko nas zobaczył. Przywitał się z Angel, a ona go przytuliła, co trochę mnie tknęło. W sumie nie wiem dlaczego. Doskonale widziałem, że blondynka wita się tak ze swoimi znajomymi, a Joe to przecież mój bliźniak i nie ma w głowie żadnych niecnych planów. Może przez tyle lat, które spędziłem z innymi dziewczynami, tak mnie uczuliło. W końcu te ścierwa były zdolne do przelecenia moich kumpli. Oczywiście nie wszystkie takie były, jednak kilka się by znalazło, gdyby cofnąć pamięcią. Jeszcze dziwniejsze było to, że zwracałem na takie rzeczy uwagę, a sam kiedy byłem w związku oglądałem się za innymi panienkami. Chyba powoli zacząłem się na tym łapać.
- Myślę, że Steven chciałby zostać z tobą sam na sam, także tego... Idę bajerować laski spod trójki. - Oderwałem się od swych przemyśleń, kiedy Joe ubierając koszulę, puszczał nam oczko, kierując się jednocześnie do ewakuacji. Byłem mu wdzięczny, że tak to załatwił i sam mogłem cieszyć się obecnością Angie.
- Badania dowodzą, że to właśnie piersi kobiet pociągają naszych czytelników najbardziej. - Blondynka usiadła na łóżko i czytała właśnie fragment ulubionego czasopisma Perry'ego. W komiczny sposób spojrzała na swój biust, podnosząc do góry jedną brew. Nie ukrywam, że bezwstydnie wgapiałem się w to miejsce, wyobrażając sobie różne sytuacje. Trzeba przyznać, że natura nie poskąpiła jej w tej kwestii i dziewczyna miała się czym pochwalić. Musiałem skupić się na czymś innym, bo powoli czułem jak robi mi się gorąco.
- Angie, może jednak wyjdziemy? Jest taka ładna pogoda. - Palnąłem pierwsze lepsze co przyszło mi do głowy. Dziewczyna oderwała się od lektury i spojrzała na mnie radosnym wzrokiem.
- Jasne, możemy wyjść. - Zeszła z łóżka i poprawiła krótki top z logo Aerosmith. Jeszcze nigdy nie widziałem aby ta koszulka na kimś tak dobrze pasowała. Miała do czego pasować.
-Ekhem. No to wychodzimy. - Złapałem ją za rękę, odrywają się od swoich wyobrażeń, których powoli sam zaczynałem się bać. Zamknąłem drzwi, a klucze standardowo zostawiłem na recepcji. Zabrałem Angie do najcichszego zakątka na terenie całej placówki. Usiedliśmy na trawie, kiedy spośród krzaków wybiegła mała dziewczynka, córka pewnej kobiety, która siedziała na odwyku podobnie jak ja i Joe. Zdążyłem poznać tą małą, bo często przychodziła tu z ojcem w odwiedziny. Miała na imię Alisa, ale już pierwszego dnia kazała mówić na siebie Ally. Szczerze polubiłem tą czterolatkę. Była taka słodka i beztroska. Wystarczyło spojrzeć w jej radosne, ciemne jak węgielki oczka, aby skradła ci serducho.
- Dzień dobry. Mogę się tutaj schować? - Kucnęła tuż za nami, przytulając się do moich pleców. 
- Jasne, a przed kim się chowasz? - Angel kucnęła obok niej i przybrała identyczną minę.
- Przed kosmitami. - Otworzyła szerzej powieki i położyła palec na ustach. Przyglądałem się im tak chwilkę, kiedy wciąż trwały w bezruchu. Dopiero po chwili mała odsapnęła głęboko. - A tak w ogóle to Ally jestem. - Podała rękę Angel, która również się przedstawiła. Zaczęły rozmawiać jak długoletnie koleżanki. Zauważyłem jak wspaniałe podejście miała blondynka, jak potrafiła przejść nagle do ich świata. Przez pół godziny zdążyła bawić się z nią lalkami, pleść warkoczyki i opowiadać bajki. Ally widocznie ją polubiła, bo nie krępowała się jak inne dzieci w towarzystwie dopiero co poznanych osób. Kiedy zawołał ją tata, wyraźnie niechętnie wstała i pożegnała się z nami. Angie chyba dopiero w tamtym momencie wróciła do rzeczywistości.
- Słodka jest ta mała. - Skomentowała, bawiąc się zerwanym kwiatkiem. - Przepraszam, że tak nagle się wyłączyłam, ale ta Ally była taka... Kochana. - Uśmiechnęła się lekko, podnosząc na mnie wzrok.
- Nic się nie stało. Sam ostatnio spędziłem z nią całe popołudnie, na zabawie w chowanego. - Zaśmiałem się na przypomnienie sobie chwili, w której znalazłem ją na drzewie i mogłem odsapnąć, że Ally żyje. Szukałem jej wtedy dwie godziny, a ona mnie jedynie dwie minuty. - A swoją drogą, to fajnie wyglądałaś w roli takiej opiekunki.
- Sama nie wiem. Chyba nie potrafiłabym wychować takiego szkraba, chyba nie jestem jeszcze na tyle odpowiedzialna... - Zamyśliła się na chwilkę.
- Myślę, że byłabyś świetną mamą. - Posłałem jej serdeczny uśmiech. Angel idealnie pasowała do dzieci. W pewnym momencie, jak bawiła się z dziewczynką miałem wrażenie, że to nasza córka z którą siedzimy właśnie gdzieś w parku.W porę się ocknąłem i uciekłem z wyimaginowanego świata.
- Skoro tak mówisz. - Zaśmiała się, poprawiając włosy. Wyglądała tak niewinnie, ale zarazem cholernie pociągająco. Nie mogłem się powstrzymać od pewnych gestów. Zbliżyłem się do niej i lekko pocałowałem w usta, kiedy jej głowa leżała na miękkiej trawie. Szybko odwzajemniła pocałunek, jednak na początku wydawało mi się, że miała chwilę zawahania. Nie trzeba było dużo czasu, aby podkręcić atmosferę. Z delikatnych muśnięć powstały gorące pocałunki, które nie mogły być obojętne. Przejechałem jej ręką po odkrytym udzie, kiedy przygryzła wargi. Poczułem na ustach metaliczny smak krwi. Blondynka oblizała resztki czerwonej substancji, niczym wampir i szybko wstała, wprowadzając mnie w stan lekkiej dezorientacji.
- Teraz musisz mnie złapać. - Zaśmiała się uroczo i zaczęła biec. Zanim się zorientowałem o co chodzi, była już daleko przede mną. Rzuciłem się do pościgu, co musiało dość dziwacznie wyglądać. Przez plac pędziła dwójka dorosłych, którzy mentalnie przekształcili się w dzieci, pragnące zabawy. Wariactwo...

____________________________________

Wróciłam z nowym rozdziałem i standardowo z przeprosinami. 
Nie mam nawet sekundy czasu na czytanie czyiś cudeniek. Boże, aż mi przykro. Trzecia klasa gimnazjum wyciska ze mnie wszystko już na samym początku. Mam nadzieję, że w ogóle będę mogła prowadzić bloga. 

Jeszcze raz przepraszam. Kiedy znajdę odrobinkę czasu, to nadrobię zaległości i zostawię po sobie jakiś skromny komentarz. Proszę więc o wyrozumiałość. 

Love,
Chelle

Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony