-Śniłeś mi się. -Przejechałam palcami po jego nadzwyczaj gładkiej jak na mężczyznę dłoni, jakby badając każdy jej cal, po czym wzrok skierowałam w jego pytające oczy. -Byliśmy gdzieś na plaży, w nocy. Pamiętam tyle, że paliło się ognisko i była jakaś impreza, bo byli jeszcze chłopaki z zespołu. -Uśmiechnęłam się na samo przypomnienie tej chwili. -A potem przetransportowałam się na kwiatowe łóżko.
- Szczerze mówiąc, to też mi się śniłaś. A może to była rzeczywistość... Sam nie wiem. Siedziałem koło ciebie i widziałem jak śpisz. - Przytulił się do mnie bardziej, zbliżając tym samym swą twarz do mojej. Cmoknęłam go tylko radośnie i już miałam wstawać z łóżka, kiedy do pokoju znienacka wpadł pan Joe Perry. Odruchowo zakryłam się kołdrą, chociaż byłam w pełni ubrana.
- Cześć skubań... Ooo, cześć Angel. - Usłyszałam jego zadziorny głos i już nie miałam wyjścia. Nakryto mnie w tajnej pułapce, misterny plan ukrycia się pod warstwą kołdry poszedł się pieprzyć. Wystawiłam blond czuprynę spod materiału, który jeszcze bardziej ją rozczochrał i strzeliłam buraka. - Ja nie wiedziałem, że wy ten tego... - Uśmiechnął się cwaniacko, dokładnie tak jak to zawsze robił. Moją twarz zalała jeszcze większa fala czerwieni, na szczęście nie musiałam się z niczego tłumaczyć, bo wyręczył mnie Steven.
- Po pierwsze, jak tu wlazłeś złamasie?! Masz klucze czy jaka cholera? Chyba założę jakiś dobry system obronny ze specjalnym zabezpieczeniem na pieprzonego Perry'ego. Po drugie, czego chcesz o tej porze? A po trzecie, to nie susz tak zębów erotomanie, bo to nie tak jak myślisz. - Na te słowa toksyczny bliźniak zrobił minę w stylu "jasne, jasne" i mrugnął do mnie oczko. Z powrotem schowałam się pod kołdrę, nie mogąc przestać się śmiać z zaistniałej sytuacji. Zapewne teraz obydwoje spoglądali na falującą kołdrę, pod którą kryłam się ja z lekkim zdziwieniem, jednak nie miałam siły przestać. Po chwili przeszła mi ta głupawka i wynurzyłam się z morza piór. Do uszu dolatywały mi tylko skrawki rozmowy Stevena i Joe. Będąc w swoim świecie, byłam w stanie wyłapać kilka słów takich jak: "odwyk", "klinika", "Billie", "wszystko ustalone", "jest ok" i "dzisiaj konsultacje". W sumie to tyle wystarczyło, aby nawet największy w świecie głupek połapał się o co mniej więcej chodzi. Trochę mnie to zmartwiło. Od zawsze wiedziałam, że pan Tyler lubi sobie coś wciągnąć i nie jest święty, ale w moim otoczeniu był normalny, czysty. Tak mi się przynajmniej wydawało. Chociaż ta ostatnia akcja z Cyrindą... Może wtedy coś wziął. Na pewno coś wziął! Przecież wyglądał strasznie, niemalże jak duch.
Wzdrygnęłam się na samo przypomnienie tego zdarzenia. Może odwyk dobrze im zrobi... Ba! Na pewno wyjdzie im to na dobre!
~*~
Razem z Angel zapakowaliśmy się do samochodu Joe, aby odwieźć ją do domu. Musiałem pozałatwiać kilka spraw, o których na śmierć zapomniałem. Dopiero kiedy podjechaliśmy pod blok blondynki wyrwałem się ze świata odwyków, papierów i klinik. Odprowadziłem ją pod drzwi i musnąłem jej policzek. Spojrzała na mnie smutnym wzrokiem, jakby się czegoś lekko obawiając.
- Kiedy się zobaczymy? - Zapytała z niepokojem w głosie.
- Niebawem. - Uśmiechnąłem się lekko, przytulając ją do siebie. Staliśmy tak kilka sekund, po czym dziewczyna cmoknęła mnie w policzek i zniknęła za drzwiami. Oparłem ciało o zimną ścianę i rozmyślałem, kiedy rzeczywiście mógłbym ją spotkać. Życie pokaże kiedy będzie mi dane się z nią zobaczyć. Szybko zbiegłem ze schodów i oka mgnieniu znalazłem się z powrotem w wozie bliźniaka. Ten uśmiechał się do mnie jak przygłup na co nie za bardzo wiedziałem jak zareagować.
- Co się tak gapisz?! - Wybuchnąłem po chwili. Czasami irytowały mnie jego zachowania, których nie potrafiłem rozszyfrować. Chociaż tak w sumie to pewnie nie byłem lepszy. To ja pełniłem rolę świra w zespole, którego mało kto potrafił zrozumieć.
- Podoba ci się, co? - Kilkakrotnie uniósł do góry jedną brew.
- A nawet jeśli to co? - Wzruszyłem ramionami, odwracając wzrok i wpatrując się w billboardy promujące koncerty Cher, udając niewielkie zainteresowanie rozmową.
- To podbijaj, a jak złapiesz, to nie puszczaj. - Uśmiechnął się lekko.
- To nie jest takie proste. Ona jest inna, nie należy do tych przeciętych lasek, z którymi do tej pory się spotykałem tylko dla ich tyłeczka i cycek albo dla inspiracji do napisania kolejnej piosenki o naszym nocnym stylu życia. Angel to taki... unikat. Czasami się obawiam, że nie byłbym w stanie zrozumieć jej toku myślenia, czym mógłbym ją zranić. No sam wiesz.. Widzę, że jest cholernie uczuciowa, a jeden błąd mógłby wszystko zniszczyć. - Otworzyłem się i w końcu wyrzuciłem z siebie myśli, które krążyły mi po głowie od kilkunastu dobrych dni. Oparłem policzka o dłoń i nabierając powietrza w płuca wpatrywałem się w nudną ulicę, pełną rozpędzonych samochodów. Joe westchnął cicho, wyprzedając jedno z nich, po czym ukradkiem starał się spoglądać na moją osobę.
- No to masz problem stary. Chyba się zakochałeś, a to jest nieuleczalne. Przynajmniej w twoim przypadku. Ale wiesz, zawsze możesz próbować. Teraz będziesz miał trochę czasu na przemyślenie tego wszystkiego i potem sam zadecydujesz co dalej. Już przez te kilka dni stałeś się inny, ona cię zmieniła. To widać. Próbuj. - Cholernie pomogły mi te zdania. Uświadomiłem sobie, jak bardzo kocham tego pojeba. Jest mi jak prawdziwy brat, który potrafi wkurzyć, ale i pocieszyć. Chyba działało to nawet w dwie strony. Oboje się niszczyliśmy, a zarazem sobie pomagaliśmy, aby nie zatonąć gdzieś pod drodze w naszej życiowej łajbie. - Jesteśmy na miejscu. - Rzucił po długiej chwili ciszy, gasząc silnik. Przed oczami mieliśmy duży, biały budynek ogrodzony wielkim płotem w tym samym kolorze. Nie miałem pojęcia, czy będę musiał tutaj siedzieć, czy może wytransportują nas do jakiegoś mniej "niebezpiecznego" miejsca, w którym nie byłoby możliwości dostać kruchej blondi, czy innego gówna. Pełen obaw przekroczyłem mury budynku. Już kiedyś miałem okazję zetknąć się z tego typu ośrodkami, czego nie zaliczałem do miłych przeżyć. Może dlatego, że zmuszano mnie do przybywania w takich właśnie miejscach. Ja wcale nie chciałem rzucać dragów, było mi po nich dobrze. Teraz nieco moje nastawienie do tego wszystkiego się zmieniło, delikatnie przystopowałem. W końcu zbliżałem się do czterdziestki, miałem dwójkę dzieci, pewne plany wobec pewnej osoby. Nie mogłem pozwalać sobie już na tego typu zabawy. Zbyt długo siedziałem w piwnicy pełnej zdychających jak ja szczurów. Oczywiście nie miałem zamiaru robić z siebie jakiegoś dziadka z laseczką. Po prostu chciałem odpuścić sobie kokę i tyle. Uwolnić się z nałogu i żyć pełnią życia.
~*~
Siedziałam w domu nie mając pojęcia co z sobą zrobić. Mijały mi ostatnie dni urlopu, za dwa dni miałam wrócić do pracy. W sumie to nie miałam na co narzekać. Robiłam zdjęcia, od czasu do czasu podrzucałam do prasy jakieś trzepnięte artykuły i za to żyłam. Nie było z tego nie wiadomo jakich pieniędzy, ale na najważniejsze wydatki starczało. Odpowiadało mi takie coś. Już za dzieciaka moje poglądy na temat pracy były odmienne niż rówieśników. Wszyscy chcieli iść na lekarzy, prawników, architektów, nie lubiąc tych zawodów, po prostu kierując się żądzą pieniędzy. Nigdy tego nie rozumiałam. O wiele bardziej wolałam robić to co kocham, żyjąc jak cygan, niż pływać w złocie i męczyć się na co dzień. Można powiedzieć, że czułam się spełniona. Zdjęcia od zawsze sprawiały mi dużo frajdy. Obserwowałam otoczenie, cały świat, który mogłam uchwycić dzięki obiektywowi. Dajmy na to chociażby te zdjęcia, które zrobiłam na koncercie, a w sumie to bardziej po koncercie. Oglądałam je z uśmiechem na twarzy, przypominając sobie wszystkie słowa Stevena, Joe, Brada, Toma, Joey'a które wypowiadali w czasie ich robienia. Chyba na chwilę odpłynęłam, bo z siedemnastej zrobiła się siedemnasta trzydzieści i pora była wypuścić biednego Aresa na dwór. Nie mógł przecież bidak siedzieć cały dzień w domu. Dostałby kota. Tak, kot dostałby kota. Mi też chyba przydałoby się trochę świeżego powietrza, bo zaczynam głupieć.
Ubrałam na siebie trochę za duże botki, na ramiona narzuciłam katanę i mogłam wychodzić. Kiedy schodziłam po schodach, do uszu doleciała mi jakaś całkiem ciekawa piosenka. Sąsiadka często zapodawała fajne kawałki, miała dobry gust muzyczny. Tym razem jednak prawie nic nie rozumiałam z tego utworu, bo był w jej ojczystym języku- polskim. Wyłapałam jedynie słowo "whisky". Spodobała mi się ta piosenka. Prosta pod względem budowy, grana na akustyku. Kiedyś zagadam do Joan, aby podrzuciła mi płytę tego zespołu. Tymczasem musiałam podążać za kotem, który chyba chciał mi uciec. Wzięłam go na ręce i ruszyliśmy do najbliższego parku. Usiadłam pod ukochanym drzewem i pozwoliłam Aresowi pochodzić po okolicy. Sama za to miałam czas, żeby coś sobie naszkicować. Od zawsze lubiłam prace plastyczne, jednak teraz coraz bardziej mnie to kręciło. Przed oczami miałam jakiś pomysł, który szybko przelewałam na papier.
Zaczęłam od rysowania ogromnych kwiatów, z pięknymi, rozłożystymi płatkami, a następnie uzupełniałam luki drobnymi stokrotkami, astrami, niewielkim słonecznikiem, różami. Na kartce powstała niewielka łąką, do której dodałam jeszcze motyle. Czegoś mi jednak brakowało, nie było w tym nic ciekawego. Zastanawiałam się, co mogłabym tam jeszcze wpleść. Po jakimś czasie mnie oświeciło i wpadłam w wir pracy. Musiałam zrealizować swoją wizję. W głowie wyglądało to tak pięknie. Nie wiem ile siedziałam pod tym drzewem, bo straciłam rachubę czasu, ale chyba dużo, bo było już ciemno. Park oświetlały jedynie lekko przydymione światła lamp. Wstałam z chłodnej ziemi i podniosłam rysunek. Byłam z siebie dumna. Na kartce było pełno kwiatów, które miały dla mnie dużą wartość, z wielu powodów. Okalały one portret Stevena. To jego miałam w głowie. Jego radosną twarz, jego delikatny uśmiech i coś co przyszło mi na myśl w ostatniej chwili, wianek. Byłam zadowolona ze swojego tworu. Schowałam go delikatnie do niewielkiej teczki, a następnie do torby i ruszyłam na poszukiwania mojego małego łobuza, który chyba mi zwiał.
-Ares! - Krzyknęłam, rozglądając się dookoła. Po kocie nie było śladu, za to na horyzoncie pojawiła się jakaś ciemna sylwetka. Z daleka nie mogłam poznać osoby, która właśnie szła w moim kierunku.
- Mam tego uciekiniera! - Usłyszałam doskonale znany mi głos i zerwałam się z miejsca. Bez krępacji wtuliłam się w przyjaciela, miażdżąc przy tym biednego zwierzaka.
- Adam, jak ja cię dawno nie widziałam. Chyba z tydzień. To nienormalne! Zawsze spotykamy się kilka razy w ciągu tygodnia, a tu tak jakoś dziwnie...
Zaczęłam od rysowania ogromnych kwiatów, z pięknymi, rozłożystymi płatkami, a następnie uzupełniałam luki drobnymi stokrotkami, astrami, niewielkim słonecznikiem, różami. Na kartce powstała niewielka łąką, do której dodałam jeszcze motyle. Czegoś mi jednak brakowało, nie było w tym nic ciekawego. Zastanawiałam się, co mogłabym tam jeszcze wpleść. Po jakimś czasie mnie oświeciło i wpadłam w wir pracy. Musiałam zrealizować swoją wizję. W głowie wyglądało to tak pięknie. Nie wiem ile siedziałam pod tym drzewem, bo straciłam rachubę czasu, ale chyba dużo, bo było już ciemno. Park oświetlały jedynie lekko przydymione światła lamp. Wstałam z chłodnej ziemi i podniosłam rysunek. Byłam z siebie dumna. Na kartce było pełno kwiatów, które miały dla mnie dużą wartość, z wielu powodów. Okalały one portret Stevena. To jego miałam w głowie. Jego radosną twarz, jego delikatny uśmiech i coś co przyszło mi na myśl w ostatniej chwili, wianek. Byłam zadowolona ze swojego tworu. Schowałam go delikatnie do niewielkiej teczki, a następnie do torby i ruszyłam na poszukiwania mojego małego łobuza, który chyba mi zwiał.
-Ares! - Krzyknęłam, rozglądając się dookoła. Po kocie nie było śladu, za to na horyzoncie pojawiła się jakaś ciemna sylwetka. Z daleka nie mogłam poznać osoby, która właśnie szła w moim kierunku.
- Mam tego uciekiniera! - Usłyszałam doskonale znany mi głos i zerwałam się z miejsca. Bez krępacji wtuliłam się w przyjaciela, miażdżąc przy tym biednego zwierzaka.
- Adam, jak ja cię dawno nie widziałam. Chyba z tydzień. To nienormalne! Zawsze spotykamy się kilka razy w ciągu tygodnia, a tu tak jakoś dziwnie...
- No zaniedbałaś mnie, zaniedbałaś. - Parsknął śmiechem, kiedy walnęłam go lekko w ramię. - I jeszcze mnie bije, do czego to doszło. - Pokręcił głową i teraz to ja zaczęłam się śmiać. Brakowało mi tego. Spojrzałam na bruneta, który właśnie poprawiał długaśne włosy, zakładając je za ucho. Ciężko było mi to przyznać, ale chyba się za nim stęskniłam. Wystarczył tydzień, jeden tydzień.
- Adam, chodźmy do mnie. Napijemy się czegoś, nauczysz mnie jednej piosenki, pogadamy. - Wyskoczyłam nagle, bez większego zastanowienia. Jemu nie trzeba było mówić dwa razy, od razu się zgodził. Szliśmy do mojego mieszkania, rozmawiając o jakiś bzdurach i śmiejąc się co chwila. Po raz kolejny zatrzymałam się na chwilkę w czasie i uświadomiłam sobie, jaką jestem szczęściarą. Mam takiego przyjaciela, na którego zawszę mogę liczyć, który zawsze jest przy mnie, umie mnie rozbawić, pocieszyć kiedy jest mi troszkę smutno. Spojrzałam na niego, wyłączając się całkowicie. Mówił coś do mnie, ale jego głos nie dolatywał do moich uszu. Skupiłam się bardziej na jego gestach, mowie ciała, stylu chodzenia, minach. Niby Adam był taki jak wszyscy z Sunset, jeden z wielu, a jednak czymś się różnił, miał w sobie to coś.
- Angie, ziemia do Angie. - Machał mi dłonią przed twarzą i dopiero wtedy się ocknęłam. Zaczęłam się śmiać, bo biedny brunet stał tak już chwilę patrząc na mnie jak na idiotkę, że mu nie odpowiadam.- Gdzie masz klucze? - Zaśmiał się cicho.
- A tak, tak klucze. Tutaj mam klucze. - Wyciągnęłam je z kieszeni i otworzyłam drzwi. Kot wyskoczył mi z rąk i popędził w stronę wody. Razem z Adamem poszliśmy do pokoju, gdzie wyciągnęłam niezawodną ciocię whisky. Od tego momentu czas zaczął lecieć szybciej, niż zazwyczaj. Świat kołysał się na każdą stronę niczym łodzie pływające o poranku przy brzegu zachodniego wybrzeża. Tematy do rozmów stawały się coraz ciekawsze. Graliśmy z Adamem kawałki Rolling Stonesów wyjąc przy tym niczym wataha wilków do księżyca. Sąsiadka obok chyba dostawała szału, bo waliła w ścianę jak opętana, na co my w odpowiedzi tylko się śmialiśmy.
-Angie, mój aniele, gdzie są twoi przyjaciele? Uciekli gdzieś do lasu, Kłapołuchemu do szałasu. Tylko ja tu jestem z tobą, ciesząc się twoją osobą. - Brunet bełkotał wymyślaną na poczekaniu piosenkę, przygrywając do tego na gitarze, a ja śmiałam się słuchając tego nowego hitu. Od czasu do czasu dodawałam coś od siebie, skacząc po tapczanie. Po boskim utworze opadłam zmęczona na poduszki i wgapiałam się w sufit. Adam odłożył instrument i przytulił mnie lekko do siebie. Położyłam mu głowę na ramieniu, lekko przymykając oczy. Z kieszeni po omacku wyciągnęłam zapalniczkę.
-Masz fajki? - Otworzyłam jedno oko i ujrzałam przysypiającego bruneta. -Ej panie, masz pan fajki? -Potrząsnęłam nim lekko, ale nie reagował. A wystarczyło tylko lekko pocałować go w policzek. Od razu się ocknął, a ja dostałam to czego chciałam. On również postanowił zapalić. Z dymu tworzył ciekawe obłoczki, jakich ja nigdy nie potrafiłam i nie mogłam się nauczyć.
-Kocham cię mała. - Usłyszałam jego cichy głos i powoli spojrzałam w stronę ciemnej czupryny.
-Też cię kocham. - Uśmiechnęłam się szeroko, a Adam zbliżył się na niebezpieczną odległość. Nawet nie mogłam wyłapać momentu w którym nasze usta złączyły się w jedność. Mogłabym tłumaczyć się alkoholem, ale on niewiele miał z tym wspólnego. Oderwałam się od chłopaka i spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Nie za bardzo mogłam wrócić do siebie.
- Czy ty coś czujesz do Stevena? - Zapytał z lekkim smutkiem w głosie. Miałam żal do siebie, że powiedziałam mu o Tylerze, bo chyba go to zabolało. Tak mi się przynajmniej zdawało...
- Traktuję go jak przyjaciela. - Spojrzałam mu w oczy, które jeszcze bardziej posmutniały.
- Powiedz, że będziesz ze mną, niezależnie od tego co by się wydarzyło. Ja... Ja potrzebuję takiej przyjaciółki. - Pokiwałam tylko głową i wtuliłam się w jego silne ramiona, czując jednocześnie jak głaszcze mi włosy. Tysiące myśli okupowało mój mózg, a serce łomotało jak szalone, jakby mając w zamiarze gdzieś spieprzyć. Nie miałam pojęcia dokąd zmierzają moje uczucia, kiedy wszystko się tak komplikuje. Pierwszy raz w życiu musiałam się nieźle zastanowić nad tym kto zajmuje jakie miejsce w moim otwartym na ludzi sercu. Kiedyś wszystko było takie proste, czarne było czarne, a białe było białe...
~*~
- Adam, chodźmy do mnie. Napijemy się czegoś, nauczysz mnie jednej piosenki, pogadamy. - Wyskoczyłam nagle, bez większego zastanowienia. Jemu nie trzeba było mówić dwa razy, od razu się zgodził. Szliśmy do mojego mieszkania, rozmawiając o jakiś bzdurach i śmiejąc się co chwila. Po raz kolejny zatrzymałam się na chwilkę w czasie i uświadomiłam sobie, jaką jestem szczęściarą. Mam takiego przyjaciela, na którego zawszę mogę liczyć, który zawsze jest przy mnie, umie mnie rozbawić, pocieszyć kiedy jest mi troszkę smutno. Spojrzałam na niego, wyłączając się całkowicie. Mówił coś do mnie, ale jego głos nie dolatywał do moich uszu. Skupiłam się bardziej na jego gestach, mowie ciała, stylu chodzenia, minach. Niby Adam był taki jak wszyscy z Sunset, jeden z wielu, a jednak czymś się różnił, miał w sobie to coś.
- Angie, ziemia do Angie. - Machał mi dłonią przed twarzą i dopiero wtedy się ocknęłam. Zaczęłam się śmiać, bo biedny brunet stał tak już chwilę patrząc na mnie jak na idiotkę, że mu nie odpowiadam.- Gdzie masz klucze? - Zaśmiał się cicho.
- A tak, tak klucze. Tutaj mam klucze. - Wyciągnęłam je z kieszeni i otworzyłam drzwi. Kot wyskoczył mi z rąk i popędził w stronę wody. Razem z Adamem poszliśmy do pokoju, gdzie wyciągnęłam niezawodną ciocię whisky. Od tego momentu czas zaczął lecieć szybciej, niż zazwyczaj. Świat kołysał się na każdą stronę niczym łodzie pływające o poranku przy brzegu zachodniego wybrzeża. Tematy do rozmów stawały się coraz ciekawsze. Graliśmy z Adamem kawałki Rolling Stonesów wyjąc przy tym niczym wataha wilków do księżyca. Sąsiadka obok chyba dostawała szału, bo waliła w ścianę jak opętana, na co my w odpowiedzi tylko się śmialiśmy.
-Angie, mój aniele, gdzie są twoi przyjaciele? Uciekli gdzieś do lasu, Kłapołuchemu do szałasu. Tylko ja tu jestem z tobą, ciesząc się twoją osobą. - Brunet bełkotał wymyślaną na poczekaniu piosenkę, przygrywając do tego na gitarze, a ja śmiałam się słuchając tego nowego hitu. Od czasu do czasu dodawałam coś od siebie, skacząc po tapczanie. Po boskim utworze opadłam zmęczona na poduszki i wgapiałam się w sufit. Adam odłożył instrument i przytulił mnie lekko do siebie. Położyłam mu głowę na ramieniu, lekko przymykając oczy. Z kieszeni po omacku wyciągnęłam zapalniczkę.
-Masz fajki? - Otworzyłam jedno oko i ujrzałam przysypiającego bruneta. -Ej panie, masz pan fajki? -Potrząsnęłam nim lekko, ale nie reagował. A wystarczyło tylko lekko pocałować go w policzek. Od razu się ocknął, a ja dostałam to czego chciałam. On również postanowił zapalić. Z dymu tworzył ciekawe obłoczki, jakich ja nigdy nie potrafiłam i nie mogłam się nauczyć.
-Kocham cię mała. - Usłyszałam jego cichy głos i powoli spojrzałam w stronę ciemnej czupryny.
-Też cię kocham. - Uśmiechnęłam się szeroko, a Adam zbliżył się na niebezpieczną odległość. Nawet nie mogłam wyłapać momentu w którym nasze usta złączyły się w jedność. Mogłabym tłumaczyć się alkoholem, ale on niewiele miał z tym wspólnego. Oderwałam się od chłopaka i spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Nie za bardzo mogłam wrócić do siebie.
- Czy ty coś czujesz do Stevena? - Zapytał z lekkim smutkiem w głosie. Miałam żal do siebie, że powiedziałam mu o Tylerze, bo chyba go to zabolało. Tak mi się przynajmniej zdawało...
- Traktuję go jak przyjaciela. - Spojrzałam mu w oczy, które jeszcze bardziej posmutniały.
- Powiedz, że będziesz ze mną, niezależnie od tego co by się wydarzyło. Ja... Ja potrzebuję takiej przyjaciółki. - Pokiwałam tylko głową i wtuliłam się w jego silne ramiona, czując jednocześnie jak głaszcze mi włosy. Tysiące myśli okupowało mój mózg, a serce łomotało jak szalone, jakby mając w zamiarze gdzieś spieprzyć. Nie miałam pojęcia dokąd zmierzają moje uczucia, kiedy wszystko się tak komplikuje. Pierwszy raz w życiu musiałam się nieźle zastanowić nad tym kto zajmuje jakie miejsce w moim otwartym na ludzi sercu. Kiedyś wszystko było takie proste, czarne było czarne, a białe było białe...
~*~
Tak oto i jest rozdział, o którym sama się nie wypowiem. Za to liczę na Wasze opinie!
Dziękuję serdecznie za ponad 2700 wyświetleń! Cieszę się, że ze mną jesteście. :)
Chelle
PS1 Przepraszam, że nie poinformowałam o nowym rozdziale, ale nie mam do tego wystarczająco dobrego internetu. To i tak cud, że mogłam napisać rozdział. Pieprzone limity na modemach.
PS2 Cholernie przepraszam, że nie komentuję Waszej twórczości. Ja wszystko czytam, jednak nie mam możliwości komentować. Mogę to zrobić w telefonie, kiedy załapię jakieś wifi, ale chyba nie ma w tym większego sensu. Nie chcę pisać Wam jakiś gówien pod rozdziałami. Już z nowym miesiącem wszytko skomentuję!
PS3 Chciałabym podziękować Rose za bardzo ciekawe rozmowy na facebooku oraz mojej kochanej deMars, za to, że po prostu jest i napala się ze mną na toxic twins podczas rozmów!