Uciekłam
z dala od tego na czym tak naprawdę mi zależało. Najgorsze było
to, że z jednej strony zgadzałam się z tą decyzją, a z drugiej
nienawidziłam siebie za taki czyn. Co noc odczuwałam to coraz
mocniej. Pieprzona tęsknota. W takich chwilach lepiej by było nie
mieć przeklętego organu zwanego sercem. Po prostu kłaść się i
zasypiać. Nie siedzieć na łóżku, tępo wpatrując się w światło
ulicznych lamp i rozmyślając nad błędami.
-
Kurwa! - Krzyknęłam głośno, nie zwracając nawet uwagi na
panującą już od trzech godzin ciszę nocną. Musiałam odreagować,
jednak nie potrafiłam. Już nic nie przynosiło błogiego ukojenia
To
zbyt głęboko we mnie siedziało. Może w oczach innych nie było to
niczym ważnym. Zwykłe rozstanie. Hej dziewczę, to nie koniec świata. Ja przeżywałam to jednak nieco inaczej.
Tamto uczucie zbyt wiele dla mnie znaczyło. Kiedyś powtarzałam
sobie, by nie wdrążać się zbyt głęboko w znajomości z
mężczyznami, bo się sparzę. I wtedy wszystko było proste.
Komplikacje nastąpiły kiedy złamałam tą zasadę. Co śmieszne,
on mnie nie zawiódł. Po prostu się wystraszyłam, jak pieprzony
tchórz. Chyba nie dorosłam jeszcze do poważniejszych relacji, a
ludzie dobrze mówili, że jestem wiecznym dzieckiem. Mentalnie
zatrzymałam się w epoce, kiedy jeździłam konno wokół domu,
podziwiając błękitne niebo i olśniewające słońce. Może tutaj
był problem. Nie potrafiłam przejść transformacji. Tak czy
inaczej było mi źle samej z sobą. Po raz pierwszy wpadłam w nałóg
i byłam go w pełni świadoma. Spalałam niezliczone paczki
fajek,piłam przy każdej najbliższej okazji. By tylko odlecieć,
pokazując przy tym tylko swoją słabość.
Tego
wieczora dodatkowo włączyłam sobie radio. Nadpiłam drinka, czując
przy tym jak niebezpiecznie zjeżdżam po równi pochyłej na sam dół
i wyczekiwałam nerwowo piosenki. Kiedy urządzenie wydobyło z
siebie, o zgrozo, pierwsze dźwięki "Home Tonight" wbiło
mnie w poduszkę i wybuchłam nieopanowanym płaczem. Nawet nie
wiedziałam co robię. Ubrałam się w pierwsze lepsze ubrania i
wyszłam z domu. Musiałam się przejść... W pewno miejsce.
~*~
-Mia,
musisz iść w końcu spać! Jest druga w nocy! - Rzuciłem w nią
poduszką, kiedy chichotała głośno, niosąc radość na cały dom.
Ona była moim małym aniołem, który ratował mnie od podejmowania
idiotycznych decyzji. Dosłownie spadła mi z nieba.
-
Tato, ale jutro mam dopiero na dziesiątą do szkoły. - Zatrzepotała
rzęsami, uśmiechając się uroczo. Nie potrafiłem jej odmówić.
-
Ostatni raz ci pozwalam. - Przewróciłem oczami wychodząc na chwilę
z salonu. Poszedłem do garderoby by przebrać spodnie z tych
niewygodnych na tak zwane domowe, czyli dresy. Ściągałem z siebie
jeansy, kiedy z kieszeni wypadło mi zdjęcie Angel. Momentalnie
zrobiło mi się smutno. Nosiłem je zawsze z sobą, by była przy
mnie. Jednak świadomość jej nieobecności przytaczała mnie.
Potrzebowałem tej lekkiej nieśmiałości, nutki obojętności,
szaleństwa i radości. Przyzwyczaiłem się do tego. Ledwo co
stanąłem stopą na nieznanym lądzie, a już się rozpadł. To
bolało. Ta dziewczyna była paskudnie cudowna, nienawidziłem siebie
za kochanie jej. Była moją famme fatale, szczęśliwą gwiazdą,
złodziejką serc, aniołem, przekleństwem, hymnem narodowym. Boże,
byłem zakochany. Tak bardzo jak nigdy, a przecież jestem cholernie
uczuciowy.
-
Tatooo! Perry dzwoni! - Z dołu dobiegł głos małej. Zabawnie
brzmiało w jej ustach mówienie do mojego bliźniaka po nazwisku,
jednak tym razem się nie zaśmiałem. Nie potrafiłem. Po prostu
schowałem fotografię do kieszeni i zszedłem na dół, by odebrać
telefon.
-
Ta?
-
Jutro mamy koncert, bądź dwie godziny przed przygotowaniami, mamy
sprawę. Dowiesz się więcej jutro, pa. - Joe odłożył słuchawkę
tak szybko, że nawet nie miałem możliwości wcisnąć zwykłego
"cześć". Też odłożyłem aparat na miejsce i usiadłem
na krześle. Zastanawiało mnie o co chodzi. Miał poważny ton
głosu. Może chciał pogadać o nowej płycie? Cholera wie. W końcu
mieliśmy już sporo materiału i lada dzień szykowaliśmy się do
wejścia do studia. Jak na razie na koncertach w dalszym ciągu
wałkowaliśmy stary materiał, jednak w głowie mieliśmy całkiem
sporo kompozycji. Udało mi się napisać kilka piosenek, kiedy byłem
sam.
~*~
Wróciłam
ze spaceru, po którym można powiedzieć, że się "zrelaksowałam"
i przy okazji idąc przez klatkę schodową postanowiłam sprawdzić
skrzynkę pocztową, która nie była używana od paru dobrych
tygodni. Pełno ulotek, kilka gazet i list. To ostatnie postanowiłam
zostawić sobie i przeczytać tuż po wejściu do mieszkania.
Intrygowała mnie koperta, nie zawierająca danych osobowych
adresata. Rodzina czy też znajomi zawsze pisali takie rzeczy. Szybko
ściągnęłam buty, zapaliłam lampkę nocną i zabrałam się za
czytanie.
"Droga
Angel,
Nie
wiesz kim jestem, chociaż może się domyślisz, a jak nie, to
zapewne kiedyś Ci powiem. Teraz jednak niech zostanie to taką mała
tajemnicą. Zastanawiasz się pewnie, w jakim celu piszę ten list.
Bez zbędnego owijania w bawełnę, przejdę do rzeczy.
Nie
mam pojęcia, co sobie wyobrażałaś, kiedy spotykałaś się ze
Stevenem. Liczyłaś na zwykłą przyjaźń czy może miłość rodem
z bajki o rycerzach na białych koniach, ratujących swoje królewny?
Nie wiem. Jestem jednak pewna innej rzeczy. On Cię pokochał, a Ty
zwiałaś tuż po pierwszej sytuacji, która stała się dość
niewygodna. To jest życie. A życie to nie bajka, tym bardziej w
strefie rockandrolla. Tutaj los co chwila podrzuca pod nogi
przeszkody. Raz będzie dobrze, drugi raz źle i to jest normalne.
Pora więc dorosnąć, poznać trochę tego świata, a nie ograniczać
się i zamykać w swoim.
Przemyśl
to i rozważ drugą szanse dla Tylera. On szaleje, chociaż stara się
to ukrywać. Zobacz załącznik i sama oceń, co jest słuszne, co
należy zrobić. Nie powtarzaj moich dawnych błędów i nie oceniaj
sytuacji oraz ludzi zbyt pochopnie.
Trzymaj
się,
Twoja
Doradczyni."
Wpatrywałam
się w kartkę, na której widniały drukowane zdania. Cholera, to
bolało. Zresztą jak każda prawda. "Doradczyni” miała
trochę racji, byłam tchórzem, który zamknął się w sobie. Ten
list był kopniakiem idealnie wycelowanym w moją głowę, którego
wypadało przyjąć z dumą. Zasłużyłam sobie na to, chociaż
ciężko było się przyznać. Popełniłam dużo błędów, to
wszystko było takie nieostrożne. Musiałam to jeszcze raz
przemyśleć, dokładnie przeanalizować. Zanim jednak się za to
zabrałam, chciałam obejrzeć ten załącznik. Z niemałą
ciekawością rozwinęłam kopię jakiegoś najwidoczniej jeszcze
nieskończonego tekstu. Brak tytułu. Zaczęłam czytać.
"Jestem
sam,
I
nie wiem, czy zdołam zmierzyć się z nocą,
Cały
we łzach
I
wiedz, że płaczę dla Ciebie
Potrzebuję
Twojej miłości,
Zburzmy
dzielące nas mury,
Nie
utrudniaj tego,
Pozbędę
się swojej dumy,
Wystarczy,
już wystarczy,
Cierpiałem
i widziałem światło.
Kochanie,
jesteś moim aniołem,
Przybądź
i ocal mnie tej nocy,
Jesteś
moim aniołem,
Przyjdź
i napraw to wszytko."
~*~
Nastał
poranek, obudziłem się w obecności jedynie głupiej ciszy, która
powoli doprowadzała mnie do szału. Dzisiaj mijały cztery miesiące
odkąd jej nie widziałem. To mnie dobijało. Kobieta wpada do
twojego życia, uwodzi, po czym ucieka. Niesprawiedliwe.
Ja
myślałem... Właśnie, zbyt dużo myślałem. Moje wyobrażenia
były jak widać niemożliwe do zrealizowania. Miałem nadzieję, że
z taką osobą jak ona w końcu mi się uda. Tyler jesteś przegrany.
Pif paf strzeliła ci w serce. A mogło być kurwa pięknie.
-Tato,
ja muszę już jechać do szkoły. - Mia weszła do mojej sypialni. -
Czemu ty... Tatuś, ty płaczesz? - Przysiadła obok mnie na łóżku,
mając na plecach niewielki tornister. Złapała mnie za rękę i
spojrzała prosto w oczy z lekką obawą.
-Nie
kochanie. To tylko wiesz... Mam ostatnio podrażnione oko i lecą mi
łzy. - Uśmiechnąłem się, a przynajmniej próbowałem. Nic się
nie martw i uciekaj na dół. Eddie podwiezie cię do szkoły, a ja
tymczasem pojadę do Perry'ego. - Puściłem jej oczko. Mała
cmoknęła mnie w usta i pobiegła na dwór. Wstałem z łóżka i
skarciłem siebie za takie zachowanie. Nie będę płakał za
kobietami. Co jest do cholery?!
~*~
Po
przeczytaniu tego utworu miałam ochotę ponownie otworzyć puszkę
pandory i zesłać na ten świat wszystkie możliwe paskudztwa.
Nienawidziłam siebie, nienawidziłam Tylera. Przeklinałam dzień
naszego spotkania. Nie mogłam znieść faktu, że jednak go kocham.
I to tak cholernie mocno. I że jestem taka słaba. Byłam. Że tak
łatwo się poddałam i uciekłam, zostawiając go samego. List nie
dokopał mi tak jak ten utwór. Litości, ja jedną nogą byłam na
drugiej stronie, kiedy go czytałam. I nie mogłam sprecyzować, czy
było to niebo, czy moje własne piekło, które należało mi się
po tym co zrobiłam. Dobitnie odczułam, że to ja jestem winna. W
jednej chwili zmieniło się wszystko. Uleciała cząstka mnie, a
pojawiła się nowa, odmieniona. Na lepsze? Nie wiem. Przeklinałam
siebie. Za wszystko. To całe zło. Niezdecydowanie. Byłam wiedźmą,
o Boże, i to jaką! Doprowadziłam tego faceta na skraj szosy.
Poznałam, dogłębniej poznałam, a później porzuciłam jak
zabawkę. A przecież taka nie jestem. Chociaż w sumie...
Najwyraźniej jestem, co mnie przeraziło. W jednej chwili miałam
ochotę pozbyć się tej strachliwej, niezdecydowanej części siebie
i pognać do Stevena, by błagać go o wybaczenie. Nie, nie chciałam
już więcej żyć tak jak teraz. Może to żałosne, że odkryłam
to dopiero po przeczytaniu piosenki, ale zapragnęłam być cała
jego. Nawet jeśli miałabym podzielić los jego poprzedniczek. Po
prostu chciałam spędzić z nim życie, chociaż jego część. Już
w nocy gotowa byłam biec do niego i wszystko naprawiać. Przestać
myśleć o sobie, przestać użalać się nad własnym losem. Wyjść
ze skorupki jedynaczki, na której skupiana była cała uwaga
rodziców. Podjąć się wreszcie jakiegoś trudu życia i walczyć.
Z dawnym podejściem zawojowałabym jedynie domy starców, jako stara
panna z kotami, mająca na swoim koncie porzucenie kilku wspaniałych
facetów, z którymi mogłam wieść cudne życie. Nie chciałam
uciekać. Nigdy więcej.
Nie
spałam całą noc, myślałam. Myślałam o tym, co mogłabym mu
powiedzieć. Jak to wszystko wynagrodzić. Czekałam na nadejście
poranka, a następnie południa. Kiedy zegar wybił godzinę dwunastą
zapakowałam się do taksówki, która przywiozła mnie pod dom
Stevena. Nagle uleciało ze mnie trochę tej niezłamanej dotąd
pewności, z tego względu że dalej nie miałam pomysłu na to co
mam mu powiedzieć. W mojej głowie wirowało tyle myśli, jednak nie
umiałam z tego skleić jednego, dobrego zdania. Niech Bóg mi
dopomaga, bym nie okazała się totalną sierotą. Zadzwoniłam do
drzwi. Czekałam na ujrzenie jego twarzy, jak na wyrok. Jakbym szła
na ścięcie. Było mi głupio. Z perspektywy tych wszystkich
wydarzeń w końcu zachowałam się jak gówniara. Będę to sobie
wypominać do końca życia.
Usłyszałam
dźwięk przekręcanego zamka i tuż po chwili ujrzała jego. Stał
przede mną jedynie w samych bokserkach, jakby dopiero co wyszedł z
łóżka. Zmiękły mi kolana, kiedy zobaczyłam te smutne, a
jednocześnie zaskoczone oczy. Nie wiedziałam, kompletnie nie
wiedziałam jak się do niego zwrócić. Serce wiedziało, usta nie
koniecznie. Po prostu zaszkliły mi się oczy, zapragnęłam wtulić
się w jego ramiona.
-Steven.
- Westchnęłam tylko cicho, mając nadzieję, że mnie zrozumie. -
Przepraszam. - Tyle zdołałam z siebie wydusić, przy tym natłoku
myśli. Nie liczyłam na zrozumienie. Sama siebie nie rozumiałam. W
dalszym ciągu.
-Przyszłaś
do mnie. - Uśmiechnął się blado, odwzajemniłam mu tym samym.
-Jestem...
Nie. - Koniec z mówieniem ciągle o sobie. Nie miałam zamiaru
wyżalać mu się, jaką jestem idiotką. Nie tym razem. - Ty jesteś
niesamowity, zasługujesz na kogoś lepszego.- Uśmiechnęłam się
nieco szerzej, chociaż czułam jak powoli wysiadają mi nerwy. Ręce
trzęsły mi się niemiłosiernie. Do tego stopnia, że musiałam
schować je za siebie. Steven zmarszczył brwi, po czym zbliżył się
do mnie.
-Ale
ja nie chcę nikogo lepszego. - Schylił się, by wyszeptać mi to na
ucho. Jego słowa przeszły po całym moim ciele, wstrząsając nim
lekko. - Proszę, nie rób tego więcej. - Objął mnie i to był
koniec. Nie potrafiłam nie uronić łez. Same wydostawały się spod
moich powiek.
-Ja
chyba już nie potrafię normalnie żyć, bo... bo nie. Wybaczysz mi?
- Spojrzałam w jego czekoladowe oczy, które teraz błyszczały
niczym gwiazdy na ciemnym niebie.
-
Już dawno to zrobiłem, chyba nawet pierwszego dnia. - Uśmiechnął
się i pocałował mnie w usta, wycierając jednocześnie policzki,
które zmoczyłam łzami. - No już, nie płacz więcej. - Zaśmiał
się. Boże, było mi tak paskudnie dobrze. Z jednej strony w dalszym
ciągu byłam zła, szumiała mi w głowie ta piosenka, zniewalając
mój umysł, a z drugiej było mi tak lekko. Skończyło się to, co
sama zapoczątkowałam. Nareszcie nadszedł czas na zmiany.
Wewnętrzne zmiany.
___________________________
Cóż, jestem z nowym rozdziałem. Dziwnie było wrócić tutaj po takiej przerwie. Prawie trzy miesiące. Nie popisałam się. I coś czuję, że do egzaminów nie dam rady napisać zbyt wielu rozdziałów. Mam jednak nadzieję, że ktoś jeszcze mnie pamięta i to opowiadanie.
Love,
Chelle