czwartek, 24 lipca 2014

Prolog - Sen o latającym staniku.


Piękna łąka pokryta wonnymi kwiatami, urzekającymi człowieka różnorodnymi barwami, błękitne niebo zajęte przez dostojnie latające ptactwo, zielona trawa kusząca swą miękkością oraz słońce zalewające całą krainę ciepłymi promieniami. Taki obraz ujrzałem tuż po otworzeniu oczu. 
Leżałem pod drzewem, kiedy ukazała mi się ona - młode dziewczę z wiankiem wplecionym w długie blond włosy. Biegła przed siebie w zwiewnej, letniej sukience śpiewając "San Francisco" i chichocząc co chwila. Była taka piękna i beztroska. Chciałem do niej podejść, przywitać się, spytać o imię, poznać. Czar prysł. Powróciłem na ziemię, a było tak blisko. Jak zwykle musiałem obudzić się w tym samym momencie. Podniosłem się na łokciach i próbowałem uspokoić oddech, wpatrując się w ciemność panującą w sypialni. W głowie siedziało mi jedno pytanie. Dlaczego znów mi się śniła? Nie potrafiłem znaleźć na to odpowiedzi. Może zaczynałem wariować z samotności? Kochało mnie tyle kobiet i miałem tego świadomość, jednak ja nie potrafiłem pokochać żadnej z nich. Nie umiałem obdarzyć uczuciem zwykłej groupie albo pierwszej lepszej, napalonej na mnie fanki, przez co na dłuższą metę zmuszony byłem zasypiać sam w wielkim, zimnym łóżku. Chciałem poznać dziewczynę, z którą mógłbym szczerze rozmawiać całymi nocami, śmiać się, cieszyć obecnością, zapachem, każdym oddechem... Może i rzeczywiście byłem ostatnim dupkiem, aroganckim rockmanem, ale potrzebowałem bliskości... Chociaż trochę.
~*~

Ranek przyniósł nowy dzień, który zapowiadał się wspaniale. Słońce starało się dosięgnąć mojej zaspanej twarzy, jednak stojący na oknie kwiat silnie mu to utrudniał. Wstałam z łóżka i uśmiechając się do kota, włączyłam radio. Grali akurat moje ukochane "Let's Dance" Davida Bowiego. Nie potrafiłam zapanować nad ciałem, kiedy tylko słyszałam ten utwór. Tak było i tym razem. Zaczęłam się bujać na każdą stronę i nucić poszczególne fragmenty. Fikuśny taniec spowodował, że niesforne włosy wylazły mi z gumki i zaczęły żyć własnym życiem. Trzeba było temu zaradzić. Szybciutko zrobiłam luźnego koka i zabrałam się za śniadanie. Z lodówki wyciągnęłam resztkę mleka, a z szafki paczkę płatków i miskę. Kilka sekund i posiłek był gotowy. Bez pośpiechu go skonsumowałam, myśląc nad różnymi rzeczami, między innymi nad gitarą, która była w opłakanym stanie. Biedna Janis miała już swój wiek i nie wyglądała za dobrze. Postanowiłam udać się do sklepu muzycznego, aby przywrócić jej nieco życia. Sprawnie ubrałam się w ukochane kwieciste łaszki i wyszłam z domu na podbój Los Angeles. Przemieszczałam się po tłocznych ulicach w rytmie "Toys In The Attic" puszczanego przez mojego małego, cudownego Walkmana Sony, otrzymanego na dwudzieste urodziny od dziadka. Dziwne musiałam wyglądać podskakując co kilka metrów lub kręcąc się dookoła. W sumie to miałam to gdzieś. Liczyłam się tylko ja i zajebiste Aerosmith. 

Po pół godzinie byłam na miejscu. Ulica rozpusty, słynne Sunset Strip, na którym znajdował się sklepik muzyczny mojej przyjaciółki. Niewielki budynek pomalowany na wszystkie kolory tęczy był w co najmniej wątpliwym stanie, a przyciągał klientów jak nektar motyle.
- Witaj Marley! - Wykrzyczałam na samym wejściu. Zawsze się tak z nią witałam. Emily wyglądała jak damska wersja Boba Marley'a. Luźne koszule, brązowe dready, ten zjarany wyraz twarzy. 
 - Angie, jak miło że przyszłaś! Czego sobie życzysz? - Uśmiechnęła się od ucha do ucha. Była nadzwyczaj pobudzona, co nieco mnie zdziwiło. Co prawda dziewczyna zawsze była radosna i energiczna, jednak teraz cieszyła michę jak nienormalna.
- Najlepiej bilet na koncert Aerosmith. Steven występuje za tydzień na Sunset. Gdybym tam była, zapewne latałyby staniki. - Rozmarzyłam się na samo wyobrażenie sobie tej chwili. Tyler na scenie śpiewający "Draw The Line" i ja szalejąca na parkiecie. To byłoby coś. - Dobra koniec, bo pieprzę jak jakaś groupie. Masz tu moją Janis i odśwież ją, aby wyglądała jak gitara, a nie jakiś nędzny rupieć. - Oparłam się o ladę. Emily cały czas miała banana na twarzy. Nie odrywała wzroku od jakiegoś punktu. Niby skupiała się na rozmowie ze mną, a jednak była nieobecna.
- Latałyby staniki? - Nagle usłyszałam za sobą zachrypnięty głos. Doskonale go znałam. Nie musiałam się obracać aby wiedzieć kto to, jednak to zrobiłam. Poczułam jak nogi stają się mięciutkie niczym z waty, a policzki palą się żywym ogniem. Nie wierzyłam własnym oczom. Stał przede mną nikt inny jak Steven Tyler! Największy idol, wzór, heros i można by było wymieniać jeszcze w nieskończoność kto. Nigdy nawet nie marzyłam o takim momencie, a teraz stało się! Był tuż obok mnie, uśmiechał się cwaniacko spod dużego kapelusza. Coś niemożliwego przeistoczyło się w najprawdziwszą prawdę. Od tego wszystkiego cały czas robiło mi się coraz goręcej, jednak nie chciałam tego ukazywać. Musiałam stać twardo.
- Emily weź mnie kurwa uszczypnij, bo nie wierzę. - Szepnęłam do roześmianej brunetki, podpierając się z wrażenia o ladę.

 -To wyobraź sobie jaką ja miałam zajawkę, kiedy go tu zobaczyłam. - Rzuciła cicho i wyszła na chwilę na zaplecze kołysząc się na boki. Już z samego rana się zjarała. Pięknie.
- Właśnie o panu rozmawiałyśmy z koleżanką. - Uśmiechnęłam się, ściągając z nosa okulary przeciwsłoneczne. Teraz brunet wyglądał jeszcze lepiej, niż na wszystkich wideo jakie miałam okazję obejrzeć, a było tego naprawdę sporo. Tata kolekcjonował, więc się troszkę uzbierało.

- Właśnie słyszałem. Obiło mi się też o uszy, że chcesz bilet na koncert, czy coś takiego. - Podrapał się po głowie, robiąc niby obojętną twarz. Ewidentnie mnie prowokował do jakiś wyskoków. W sumie to byłabym do tego zdolna, jednak starałam się panować nad emocjami. Kiwnęłam tylko twierdząco głową i pozwoliłam mu kontynuować. - W sumie to chyba mam jakiś wolny bilecik. Masz tutaj tą kartkę. Powiedz do ochroniarza jakieś hasło... no nie wiem, na przykład "Steven ma dużego" i cię wpuści. - Roześmiałam się słysząc tą instrukcję. Od razu wyobraziłam sobie, jakby to wyglądało. Brunet również wybuchł śmiechem, najprawdopodobniej po ujrzeniu mojej miny.
- Dziękuję bardzo. - Rzuciłam zadowolona. Najchętniej bym go wyściskała, jednak trzeba było trzymać fason. Nie chciałam go do siebie zrazić. Lepiej pozostawić dobre wrażenie. - Swoją drogą, to ciekawe hasło.
- Ciekawe, ale i prawdziwe. - Wyprężył się dumnie.
- Nie wątpię.- Rzuciłam najniższym głosem jaki tylko potrafiłam z siebie wydobyć, lustrując go wzrokiem.
- Liczę na ten latający stanik...
- Angel - Dodałam, uświadamiając sobie, że się nie przedstawiłam. Totalna sierota.
-Właśnie. - Puścił do mnie oczko, zapłacił za płytę AC/DC i już wychodził, kiedy dorzucił - Tylko jak zrzucisz ten stanik to uważaj na Joe. To niezły zwierzak żądny młodych, pięknych pań, pomimo tego, że posiada żonę. - Uśmiechnął się szeroko i opuścił sklep, a ja stałam jak słup, analizując co się przed chwilą wydarzyło. Przyszłam do sklepu, aby tylko odrestaurować gitarę, a spotkałam wokalistę Aerosmith, który zaprosił mnie na koncert i prawdopodobnie pochwalił wygląd. Miałam pieprzone szczęście.

__________________________________________________________

Tak oto mamy prolog. Wiem, że akcja wydaje się być za szybka, jednak mogę Wam obiecać, że namieszam i nie będzie już tak kolorowo :) 

Love,
Chelle 
Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony