poniedziałek, 1 grudnia 2014

XI. Ubytek na duszy?

Kiedy jedliśmy z Angel śniadanie, panował podejrzany spokój. Cisza przed burzą, a może po prostu ból głowy spowodowany kacem. Cóż, ciężko ocenić.  Wczoraj trochę się zabalowało między innymi u Perrych, Hamiltonów, a na koniec w barach przy Sunset Blvd. Połowy z tego nie pamiętałem, ale byłem pewny że jeszcze dziś dowiem się co robiłem poprzedniej nocy poprzez cudowne, przydatne w takich sytuacjach czasopisma plotkarskie.
- Steven, nie chcę marudzić, ale gdzie masz aspirynę? - Podniosła głowę z blatu i przyglądała się mi z przymrużonymi oczami.
- Już ci daję. - Zaśmiałem się i wyciągnąłem z szafki pudełko z tabletkami, kiedy po mieszkaniu rozszedł się rozsadzający czaszkę dźwięk dzwonka. Natychmiast odskoczyłem od skołowanej Angie i pobiegłem do drzwi. Natychmiastowo je otworzyłem i kogo ujrzałem? Cyrindę. Nie miałem pojęcia, czego tu jeszcze szuka, ale kiedy tak się w nią wpatrywałem miałem ochotę usiąść i się pochlastać. Wyglądała paskudnie. Spuchnięte, przekrwione od dragów oczy, ręce z widocznymi nakłuciami od igieł, pełno siniaków, posklejane włosy, wątpliwej świeżości ubrania. Przykro było na to patrzeć, serce się krajało. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu, byliśmy w tym razem. Taki przykład dawaliśmy naszemu dziecku, które teraz, o zgrozo, musiało się z nią użerać.
- Steven, ja w sprawie Mii. - Wybełkotała i przechodząc koło mnie, weszła do domu. Oglądałem jej zachowanie i powoli żal zamieniał się w irytację. - Chodzi o to, że ona zostanie ze mną. - Uśmiechnęła się szeroko i o mały włos upadłaby na podłogę.
- W takim stanie, na pewno nie będziesz jej miała. Dopilnuję tego osobiście. - Powiedziałem szorstko, nie mogąc wyobrazić sobie dalszych losów naszego dziecka przy takiej matce. Już i tak zbyt dużo wycierpiała ta mała, by dalej użerać się z koszmarem narkotykowego domu. Byłem temu winny i czułem, że muszę w końcu to naprawić.
- A co zabierzesz mi ją?! - Wykrzyczała zbulwersowana. - Już wszystko mi zabrałeś! Teraz chcesz i ją?!
- Popatrz na siebie, jak ty wyglądasz! - Mi również powoli wysiadały nerwy.
- A kto doprowadził mnie do tego punktu?! Kto pierwszy zdychał przy dragach?! Doskonale wiemy. A może przypomnieć ci, jak mnie okładałeś po twarzy, za jeden woreczek koki? - Tego było zbyt wiele. Już nie potrafiłem się opanować, bo wypominała mi to, o czym chciałem zapomnieć, zmienić. Zaciskając zęby pchnąłem ją lekko do tyłu. Nawet tego nie kontrolowałem.
- No i o tym mówię! Nic się nie zmieniłeś! Dalej jesteś chujem, któremu nie oddam dziecka. - Wysyczała, a po jej policzkach popłynęły łzy. Nie miałem siły dalej z nią walczyć.
- Wynoś się stąd. - Oparłem się o ścianę, przecierając oczy
- Wycałuj tą swoją nową lalę i życz jej powodzenia w życiu. Nie wytrzyma nawet roku. - Powiedziała żałośnie, po czym opuściła dom, trzaskając drzwiami. Ja natomiast wróciłem do kuchni, w której już nie było Angel. Wziąłem łyk kawy i udałem się na górę.  Blondynkę zastałem w garderobie, gdzie pospiesznie wyrzucała z szuflad wszystkie swoje rzeczy. Przyglądałem się temu na początku nie reagując. Moje serce kuło, jakby ktoś wbijał w nie ostry sztylet.
- Czemu się pakujesz?
- Bo wszystko dzieje się za szybko. Zobacz, ja nie nadążam. Nie mam pojęcia na czym stoję. Wszystko się komplikuje. Ty masz własne problemy, ja też. Mimo, że cię uwielbiam to nie mogę zostać. - Z każdym słowem załamywał się jej głos. - Nie lepiej będzie odpocząć, przemyśleć to wszystko, poukładać sobie życie?
- I nawet ty chcesz mnie teraz zostawić? - Spojrzała na mnie oczami, w których przelewały się fale smutku.
- Jak będzie odpowiednia pora, to wiesz gdzie mnie szukać. - Uśmiechnęła się słabo, pociągając nosem. Nie mogłem patrzeć, jak tracę kolejną ważną osobę w moim życiu. Po prostu wyszedłem z domu i ruszyłem na przejażdżkę. Sto pięćdziesiąt na zegarze, to było to czego najbardziej teraz pragnąłem. Czerwony Pontiac, prezent od ojca, gnał przed siebie wywożąc mnie poza miasto. Jechałem do miejsca, w którym zawsze mogłem przemyśleć kilka spraw. Domek w lesie, kilkadziesiąt kilometrów od LA.  Lądując tam, od razu wyciągnąłem z szafki niezawodnego Danielsa, który jako jedyny był mi w stanie teraz pomóc. Usiadłem na drewnianej podłodze i przyssałem usta do gwinta butelki,  z której pociągnąłem kilka sporych łyków. Przyjemne ciepło zalało mój przełyk, a już po chwili nogi stały się nieco rozluźnione. Siedząc tak przy oknie powoli opróżniałem trunek. Niebo, które do tej pory kąpało się w promieniach słonecznych, nagle pokryły ciemne chmury i spadł deszcz. Pogoda idealnie wpasowała się w mój nastrój. Wszystkie anioły płakały razem ze mną. Zastanawiałem się jedynie, czemu to ja mam takiego pecha? Czy to we mnie leży problem? Znowu zostałem sam. Co prawda nie na zawsze, przecież powiedziała że może kiedyś nam się uda i mam się odezwać, jednak znałem już tego typu sytuacje. Zazwyczaj nie udawało się to ponownie i chyba tego najbardziej się obawiałem. Starałem się zrozumieć w tej sytuacji Angel. Jej życie nagle zmieniło się w pędzącą dwieście na godzinę Corvettę, a dodatkowo usłyszała co usłyszała i pewnie się wystraszyła. Smutne było to, że za błędy z przeszłości musiałem płacić także teraz. Powoli traciłem kontrolę nad Stevenem Tylerem, który uchodził za ćpuna, alkoholika, ostatniego dupka, tyrana, seksoholika, okropnego ojca i męża bijącego swą żonę. Mimo wielu zmian, dalej w oczach innych byłem tą paskudną postacią wyrafinowanego frontmana Aerosmith, nie zasługującego na żadne poważniejsze uczucia.
- Zdrowie skurwielu, zdrowie za wszystkie grzechy popełnione w dotychczasowym życiu! - Krzyknąłem sam do siebie, zaczynając drugą butelkę. Traciłem kontakt z rzeczywistością, jednak tym razem tego potrzebowałem. Tak na chwilkę zapomnieć o wszystkim, o całym świecie.
Słaniając się na nogach wyszedłem z domku, witając się z ciepłymi kroplami, spadającymi z nieba prosto na moją twarz. Brakowało mi tego, robiło się zbyt pięknie.



~*~

- Pani Foxe, twierdziła pani, że rozwód powinien odbyć się z orzeczeniem o winę pana Stevena Tylera. Na jakiej podstawie uzasadni pani swoje stanowisko? - Wpatrywałem się w to sędziego, to w Cyrindę zastanawiając się jak potoczy się cały ten cyrk. Chyba zobojętniałem na to wszystko. Jeszcze półtora miesiąca temu siedziałem z nosem w papierach, a teraz po prostu sobie odpuściłem. Mogła brać moją kasę i zawijać tyłek w troki, bo nie za bardzo mnie to obchodziło. Jedyne na czym mi jeszcze zależało to Mia, z którą zresztą nawiązałem ostatnimi czasy lepszy kontakt. Kiedy Cyrinda była na przymusowym odwyku, to ja zajmowałem się małą.
- Wysoki sądzie, ja zostałam wciągnięta w to wszystko... W dragi, w ten chory świat. - Pociągnęła teatralnie nosem, a ja tylko wywróciłem na to oczami. Może gdzieś głęboko, głęboko w środku było mi jej szkoda, jednak wiedziała w co się pakuje. Nigdy nie byłem grzecznym chłopcem. - Nasze ostatnie dni razem były koszmarem. Widzieliśmy się raz na trzy miesiące, a jeszcze wcześniej, kiedy było więcej czasu, dochodziło do bójek. - Spojrzałem na nią, kiedy zaczęła się cała trząść. W sercu miałem zarówno złość jak i współczucie. Dziwna mieszanka.
- Czyli chce pani powiedzieć, że dochodziło do przemocy fizycznej w rodzinie ze strony pana Tylera?
- Niestety tak, ale nie tylko. - Zawahała się lekko, ale spoglądają na swojego prawnika jakby odzyskała odwagę na kontynuowanie zeznań. -Bo chodzi jeszcze o to, że ja... On mnie wykorzystał.-Otworzyłem szeroko oczy, nie dowierzając w to co przed chwilą usłyszałem. Musiałem zareagować!
- Wysoki sądzie, to są jakieś bzdury! Nigdy nie tknąłem jej, bez wyraźnej zgody! Nie mógłbym tego zrobić! - Zerwałem się z siedzenia, podnosząc głos. Wszyscy obecni na sali zamilkli, jakby nie wiedząc komu wierzyć. Ja byłem pewien swego. Nigdy nie dopuściłbym się gwałtu! A tym bardziej na niej. Przecież ją kochałem. Czekałem na nią, nie dotykając jej,  póki się nie rozwiodła z poprzednim facetem. Teraz tak się odpłacała. Ostrze wbite prosto w plecy już na pierwszej rozprawie, pięknie.


~*~


Ostatnie tygodnie ciągnęły się w nieskończoność, a ja dryfowałam w czasie coraz bardziej zatracając się w malowaniu i muzyce. Nie było nic poza tym. Kiedy słońce powoli wypływało na błękitne wody nieba wyruszałam na plażę, aby pobiegać. Ze słuchawkami na uszach pędziłam przed siebie, przekraczając często trasę dziesięciu kilometrów. Na końcu plaży miałam swój mały kąt, do którego nikt nie przychodził. Tam mogłam robić wszystko. Kładłam się na piasku i wsłuchiwałam się w dźwięki natury, izolując się coraz bardziej od codziennego życia w mieście. Nie miałam czasu na wychodzenie do barów, umawianie się z ludźmi. A może było to spowodowane brakiem chęci. Wolałam siedzieć na dywanie z pędzlem w ręce, zmierzając się samotnie ze swoimi demonami. Nim się obejrzałam, była druga w nocy. Wtedy wychodziłam na balkon oglądając radośnie migoczące na ulicy światła, które już nie były takie same. Mało rzeczy nie uległo zmianie. Chyba tylko moje spotkania z Emily i zamiłowania do uprawiania hobby. Z czasem zaczęłam nabierać dziwnego uczucia, że przemieniam się w innego człowieka. Wewnętrzny niepokój nie dawał mi spokoju. Podobnie zresztą jak świat z zewnątrz. Uliczne szmatławce wzięły sobie mnie na celownik, o czym dowiedziałam się całkiem przez przypadek, wycierając pędzle o poranną gazetę. Nie pojmowałam czego oni u mnie szukali. Przecież od tygodni mnie nie było. Zarówno mentalnie jak i cieleśnie. Żyłam w swoim nowym świecie pełnym zadumy. Ciągle zadawałam sobie pytania, podobnie jak Emily, która przychodząc do mnie nie potrafiła zgadnąć czemu tak się zmieniłam. Podejrzewała o to Stevena, jednak to nie tutaj leżał problem. Raczej chodziło o te pieprzone uczucie, które doprowadzało mnie do wylewania potoku łez. Brakowało mi relacji między nami, niespodzianek, ryzyka. Z drugiej strony nie chciałam wracać do stanu wiecznej niepewności. I tutaj był pies pogrzebany. Nie potrafiłam wybrać, a do tego miałam wątpliwości co do odczuć drugiej osoby. Jakby nie patrzeć, minęło trochę czasu. Wystarczająco dużo na zastanowienie się nad przeszłością. Wieczorami zastanawiałam się co teraz robi Steven. Było mi przykro z każdym wyobrażonym sobie wyjściem.  Właśnie w tych chwilach karciłam samą siebie i uciekałam daleko od problemów.


~*~

Siedziałem w ogrodzie, widząc jak jej ciało kołysze się lekko w rytm muzyki. Radośnie gwizdała, dotykając płatków kwiatów, spoglądając na mnie co chwila. Popijaliśmy zimne piwo, łącząc usta w pocałunku. W salonie leciały bajki Disneya. Biegliśmy do samochodu, aby później razem z muzyką Elvisa przemierzać rozgrzane do czerwoności Los Angeles. O tak, skradzione niebo należało wtedy do nas. Znowu. Wpatrywałem się w nią, kiedy przytulała głowę do szyby. Była moim hymnem narodowym, jedynym skarbem wartym zachodu. Z wdziękiem przekraczała próg baru, po czym z anielskim uśmiechem pytała się co zamawiam. Twarze przewijały się przez klub, a czas zwalniał. Uciekliśmy na plażę. Wszystko było takie wyraziste. Jej śmiech, zapach morza, zimne fale na skórze i ten szept, zapraszający do popełnienia grzechu. Dla takiego partnera w zbrodni mogłem się poświęcić i już nigdy nie wracać do zwykło- niezwykłego świata. Mój sen. Liczyłem, że nie będzie snem, jednak byłoby zbyt pięknie.
- Tatusiu! - Zapłakany głos Mii dochodził z sąsiedniego pokoju. Zerwałem się i zaraz byłem u niej.
- Co się stało kochanie?
- Miałam zły sen. - Przetarła oczka, wpatrując się we mnie wystraszona. Światło księżyca oświetlało jedynie połowę jej zasmuconej twarzyczki.
- Już dobrze, jestem z tobą. - Wtuliła się we mnie, a ja położyłem się obok niej. Przez ostatnie miesiące bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Na początku było ciężko, bo miała do mnie żal. Przecież tyle mnie nie było i nawet teraz często musiałem ją zostawiać, by załatwiać sprawy związane z zespołem. Miałem świadomość, że tego straconego czasu już nikt nam nie odda i mamy dużo do nadrobienia. Tak naprawdę, to nie wiedziałem zbytnio, jak to jest mieć dziecko. Liv wychowywana była przez Bebe i dopiero rok temu dowiedziała się o moim istnieniu, a może bardziej o więzi jaka nas łączyła. A z Mią widywałem się kilkanaście dni w roku, co również było smutne. Więc wszystkie te "tatusiowe" doświadczenia były mi nieznane i musiałem się ich nauczyć.
- Tatuś, a kim jest ta Angel? - Zapytała po chwili ciszy, pociągając jeszcze noskiem, a mnie wbiło w materac. Skąd ona wiedziała o istnieniu tej kobiety?
-Wiesz jak ma na imię?
-Powtarzałeś je przez sen jak szłam siusiu. - I wszystko się wyjaśniło. Nawet nie miałem pojęcia, że tak robiłem.
- To taka moja dobra koleżanka. - Spuściłem wzrok, zastanawiając się nad sensem tych słów. Czy rzeczywiście tak było? Przecież nie dzwoniła, ja też nie, po prostu nie rozmawialiśmy. Chyba racjonalnie było nieco odpocząć, jednak brakowało mi jej. To pieprzone uczucie zabijało mnie od środka. Wiesz, że potrzebujesz przerwy, a jednak jej nie chcesz. To takie irytujące. - Dobrze, to już teraz idź spać.
- Ale ja się chyba trochę boję...
- Pamiętaj skarbie, nad nami czuwają anioły.  Mam dla ciebie wierszyk. Powtarzaj go przed snem, a nie będzie się czego bać.


Cztery anioły są w rogach mego łóżka
Piąty nad głową, a szósty u stóp
Pod głową leży miękka poduszka
Aniołki pilnują mojego snu

Pocałowałem ją w czoło i rzucając ciche dobranoc, wyszedłem z pokoju. Ochota na spanie mi przeszła, a pojawił się apetyt na wyjście na dwór i podziwianie gwiazd. Na tarasie było niezwykle cicho, jedynie od czasu do czasu przez drogę przejeżdżał samochód, wydając z silnika przyjemne mruczenie. Tego potrzebowałem tego wieczoru. Pięknej samotności.


________________________________

Moi Kochani, przybywam ze smutną informacją. Powoli uciekam z świata bloggera, ponieważ goni mnie szkoła. Z bólem serca muszę zawiesić bloga na pewien okres czasu. Możliwe, że w weekendy coś naskrobię i będę starała się dodawać, jednak nic nie obiecuje.
Love,
Chelle

Szkielet Smoka Zaczarowane Szablony